Rozdział 9
[Valentino]
Kiwałem głową i udawałem zainteresowanego tym, co mówi do mnie Giovanni, ale nie mogłem się skupić. Cały czas myślałem o moim spotkaniu z Arianną. Nie spodziewałem się go, mimo że tak na nie czekałem. Odebrało mi mowę i nie potrafiłem jej przekazać nic z tego, co chciałem. Miałem cichą nadzieję, że kiedy będę wychodził, znowu się zobaczymy i mnie wysłucha. Sam nie do końca wiedziałem, co jej powiedzieć, chciałem tylko wszystko jakoś naprawić.
Zniecierpliwiony Bellini pomachał mi ręką przed twarzą, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
- Rozumiesz, co masz zrobić? Zaraz wrócę, zajmij się tym- powiedział, kładąc przede mną dokumenty, po czym wyszedł.
Oczywiście, że nie wiedziałem co zrobić... Spojrzałem sceptycznie na kartki. Znowu czekała mnie masa roboty. Po raz kolejny pożałowałem, że zgodziłem się pomóc Giovanniemu.
Wiedzieliśmy już, że Rachel została zamordowana przez podanie trucizny, ale nic poza tym. To dalej nie satysfakcjonowało jej męża. Chciał znać konkretne nazwisko mordercy. Wątpiłem czy to dobry pomysł, bo znając życie, wtedy sam postanowiłby wymierzyć winnemu sprawiedliwość, ale do tego czekała nas jeszcze długa droga, więc wątpliwości odkładałem na bok.
Przede mną leżała lista firm, które miały dostęp do kuraryny w celach przemysłowych. Ze względu na to, że była substancją zakazaną, dostęp do niej był utrudniony. Pozwało to więc na wykluczenie osób prywatnych z grona podejrzanych.
Osoba nie posiadająca zgody na kupno czerwonych kwiatuszków, z których robiło się to świnstwo, praktycznie rzecz biorąc, nie miała dużych szans na zdobycie ich. Nie wspominając już o odpowiednim przygotowaniu ich w taki sposób, żeby z niewinnie wyglądających roślin, przerobić je w zabójczą broń.
Przejrzałem listę i po wstępnych oględzinach okazało się, że zaledwie kilka z tych firm znajdowało się we Włoszech. To właśnie z nich musiała pochodzić trucizna.
Sprawdziłem dokładną lokalizację najbliższej z nich i wstałem z ociąganiem z fotela. Byłem już zmęczony po kilku godzinach intensywnej pracy w warsztacie, ale wyjazd do fabryki i tak był nieunikniony, więc lepiej mieć to z głowy jak najszybciej.
Poza tym, wątpiłem, żebym został wpuszczony tam legalnie. Do zakładów produkcyjnych leków, szczególnie takich, w których wykorzystuje się niebezpieczne środki, raczej nie ma organizowanych wycieczek dla turystów, więc musiałem działać na własną rękę.
W takim przypadku osłona nocy mogła okazać się bardzo przydatna. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy groziłby mi konflikt z prawem. Jednak dotąd włamywanie się do fabryki, nie znajdowało się na mojej liście występków. Cóż... mogłem się domyślić, że prędzej czy później znacznie się ona wydłuży.
Wyszedłem z gabinetu Giovanniego, zostawiwszy mu wiadomość o moim celu podróży i udałem się w stronę wyjścia. Przechodząc koło salonu rzuciłem wzrokiem do jego wnętrza i uśmiechnąłem się mimowolnie, widząc przez chwilę skupioną twarz Arianny, która zawzięcie studiowała podręcznik.
Marszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś. Jeżeli już się za coś zabierała, musiało być to zrobione dobrze. Była to cecha, którą dzieliliśmy oboje.
Zawsze we wszystko angażowała się na sto procent, ale z czasem każdy traci cierpliwość. Nawet ona. Właśnie dlatego tym razem to ja musiałem wykazać się zainteresowaniem i zaangażowaniem.
Spojrzałem się na nią ostatni raz i opuściłem dom Bellinich. Mimo że nie do końca załatwiłem wszystko, co planowałem i nie porozmawiałem z Ari, zyskałem stuprocentową pewność, że muszę to zrobić.
Nie poddam się. Nigdy. Będę o nią walczył. Zawsze.
[Arianna]
Usłyszałam jego kroki na korytarzu i szczęk zamykanych drzwi. Poszedł. Westchnęłam z rozczarowaniem i wróciłam wzrokiem do podręcznika. Już go nie czytałam, myślami byłam gdzieś indziej. Zastanawiało mnie to, co Valentino robił z moim ojcem. Dlaczego tak często przyjeżdżał?
Na początku myślałam, że to tylko pojedyncza rozmowa, ale okazało się że jego wizyty stały się regularne. Przez pewien czas miałam nadzieję, że powodem jego przyjazdów jestem ja, a ojciec jest tylko wymówką, ale widocznie się myliłam.
Czasem, gdy przechodziłam obok gabinetu, w którym siedzieli, słyszałam podekscytowane szepty taty. Za każdym razem, kiedy wychodził Valentino, on znowu był przygaszony i niechętny do rozmowy.
Pragnęłam znać ich tajemnicę. Nie podobało mi się, że dzieje się coś, o czym nie mam pojęcia. Chciałam, żeby tata znów się otworzył i było jak dawniej, ale zaczynałam też być zazdrosna, że staje się taki tylko przy Valentinie. Zdawałam sobie sprawę, że takie zachowanie było dziecinne i głupie, ale nie umiałam się go pozbyć.
Poczułam mocne szturchnięcie w ramię i spojrzałam na zirytowaną twarz Gulii.
-Dziewczyno, weź się ogarnij! Jesteś tak rozkojarzona, że nic się z tobą nie da zrobić. Nie mam już siły się męczyć nad tym projektem sama, idę do domu. I nie myśl sobie, że Ci się upiekło! Jutro wrócę i go skończymy, a jak znowu nie będziesz mi pomagać, to skopię Ci tyłek!- wykrzyczała, próbując udawać poważną, jednak w końcu wybuchnęła śmiechem.
-Idź, idź. Obiecuję, że jutro bardziej się postaram - powiedziałam, nie mając ochoty na przekomarzanie i zebrałam rzeczy ze stołu.
Już po chwili, kiedy Gulia wyszła z domu, zapanowała głucha cisza. Zajrzałam do pokoiku Noemi i przykryłam ją kołdrą, którą zrzuciła przez sen z łóżka. Już od dawna słodko spała, a tata pewnie znowu siedział nad papierami.
Przemknęłam korytarzem do swojego pokoju i odłożyłam podręczniki na szafkę. Usiadłam w fotelu przy kaloryferze i wyłożyłam na niego nogi, patrząc przez okno na słabo oświetloną, pustą ulicę. Już po chwili moje myśli powędrowały w kierunku mamy.
Od małego uczyła mnie, że nie wolno się poddawać, bezpodstawnie oceniać, trzeba być silnym, liczyć na siebie i nie ufać innym. Starałam się słuchać jej rad mimo, że nie wszystkie były dla mnie zrozumiałe. Nie to mówi się przecież dzieciom. Łatwiej byłoby żyć ze świadomością, że zawsze można na kimś polegać i nie jest się samym. W końcu od tego są rodzice. Jednak słowa Rachele były inne... Jakby spodziewała się tego, że może jej zabraknąć i zostanę sama...
Dotąd pamiętałam punkty, które wypisała na wewnętrznej okładce książki z bajkami, którą dostałam na piąte urodziny. Chciałam być jak jej bohaterowie- odważna, uczynna, mądra i silna. Powiedziała, że taka będę, jeżeli zapamiętam jej magiczne rady.
Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Naprawdę wierzyłam w jej słowa. Czytałam je codziennie przed snem. To dlatego tak dobrze je pamiętałam.
"Nie oceniaj- pozory mylą,
Nie zgaduj- nie zgadniesz,
Nie pytaj- nie dowiesz się,
Nie płacz- nic nie zdziałasz,
Nie ufaj- zawiedziesz się,
Nie zapominaj o przeszłości
Bo od niej zależy przyszłość..."
Chyba dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, że nie potrafiłam się do nich zastosować. Były dla mnie za trudne.
Jak miałam nie oceniać? Przecież niektóre rzeczy bywają aż nadto widoczne, wcale nie potrzebne jest potwierdzenie, że są prawdziwe.
"Nie zgaduj.."? To znaczy, że miałam sama znajdować rozwiązania?
Jak miałam je znajdować, skoro nie mogłam pytać?
"Nie płacz..."- w tym też nie byłam dobra. Kiedy sytuacja mnie przerastała, łzy same pojawiały się z nikąd.
Ufać innym też nie mogłam, więc zostawało mi bycie samą, ale sama sobie nie radziłam.
No i w reszcie ostatni punkt. Co on oznaczał? Odpowiedzi na moje pytania kryły się w przeszłości?
To nie rady były za trudne. To ja byłam za słaba, żeby je zrealizować. Widocznie los idealnej bohaterki z książki nie był mi pisany. Nie od dziś wiadomo, że życie nie jest bajką.
○●○●○●○●○●○●○●○●○●
To najdłuższy rozdział, jaki pojawił się do tej pory. Liczę, że kiedyś jeszcze uda mi się napisać coś równie długiego ;)
Już za tydzień dowiecie się, co spotkało Valentina w fabryce, mam nadzieję, że też nie możecie się tego doczekać tak samo jak ja
Papatki,
Szyszka ;*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro