Prolog
Cisza. Wdech. Cisza. Wydech. Cisza.
Otacza mnie tylko cisza, jednak to, że milczę nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Patrzę na żółte liście, odbijające się w szybie sąsiedniego auta. Przyglądam się im z melancholią, ale nie myślę o niczym konkretnym.
Czuję lekki wiaterek, wpadający przez otwarte okno, lecz mi on nie przeszkadza. Tym razem nic mnie nie rozproszy.
Siedzę i cierpliwie czekam. Zerkam szybko na zegarek. To już za chwilę... Przenoszę wzrok na wyjście z budynku. Nie dam się przechytrzyć, teraz nic mi nie umknie...
[Rachel]
Kolejny męczący dzień dobiegł końca. Wyszłam szybkim krokiem z budynku. Podeszłam do krawężnika i uważnie rozejrzałam się na boki, zanim zdecydowałam się przejść przez ulicę na parking, znajdujący się po drugiej stronie. Może trochę histeryzowałam, ale cały czas miałam uraz po tym, jak miesiąc wcześniej o mały włos nie zostałam potrącona na pasach. Co prawda nic poważnego się nie stało i zdążyłam uskoczyć, zanim wpadłam pod koła, ale wcale nie sprawiało to, że łatwiej mi było o tym myśleć.
Dawno nie byłam tak przerażona, jak w tamtym momencie, kiedy widziałam jadące wprost na mnie, rozpędzone, czerwone auto. Wzdrygnęłam się mimowolnie na to wspomnienie. Najgorsze było jednak to, że kierowca, gdy przejechał w miejscu, w którym stałam zaledwie kilka sekund wcześniej, nawet się nie zatrzymał i nie przeprosił. Chyba nie dotarła do niego myśl, że prawie mnie zabił. Na szczęście całe zdarzenie sprzed miesiąca udało mi się ukryć przed Giovannim. Gdyby tylko się dowiedział, że ktoś naraził mnie na niebezpieczeństwo, wpadłby w furię i nie spocząłby, dopóki nie znalazłby sprawcy.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze był dla mnie dobry i troszczył się jak nikt inny. Owszem, bywał porywczy, ale taka już jego natura. Poza tym, wiedziałam, że wszystko co robił, robił dla dobra rodziny. Był w stanie całkowicie się jej poświęcić.
Zatopiona w myślach przemierzałam powoli parking, kierując się do swojego samochodu. Nagle poczułam ukłucie w kark i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Złapałam się za pulsujące bólem miejsce i chwiejnie dotarłam do auta. Czułam ucisk w klatce piersiowej i dopadły mnie duszności. Zaczęłam łapać rozpaczliwie powietrze, ale nie przynosiło to efektów i coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
Osunęłam się na ziemię, walcząc o każdy oddech. Czułam pot, skraplający się na moim czole z wysiłku i cisnące się do oczu łzy. Rzucałam się po omacku w panice, nie wiedząc co się dzieje. Pokaleczyłam kolana o ostry żwir i wybrudziłam ubrania, ale nie zwracałam na to uwagi.
Liczyło się tylko jedno: wziąć oddech. Chciałam krzyczeć o pomoc. Z moich ust nie wydobywał się jednak żaden dźwięk. W uszach słyszałam tylko szum tętniącej krwi. W końcu moje ruchy stały się wolniejsze, a ja opadłam bezsilnie na żwir. Nie potrafiłam dłużej walczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro