Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21. - Mecz

Ten dzień miał być jednym z bardziej wyjątkowych dla domu Godryka Gryffindora. Miało bowiem miejsce oficjalne rozpoczęcie tegorocznych rozgrywek o Puchar Domów w Quidditcha. Od samego rana Gryfoni byli mocno przejęci zbliżającym się meczem, ponieważ grali z drugim faworytem zawodów, czyli z Ravenclaw. Na pierwszym miejscu naturalnie stawiano Gryffindor i Slytherin.

Mecz był o tyle nietypowy, że odbywał się w środku tygodnia, przez co zostały odwołane całodniowe zajęcia. Harry poczuł to napięcie ogarniające cały zamek, już przebierając się rano w strój sportowy razem z Ronem w dormitorium chłopców. Swoją drogą nie rozumiał tego, bo dlaczego ktokolwiek miałby się aż tak przejmować? Mimo wszystko coś takiego dostrzegł w swym przyjacielu, który, będąc niezbyt pewnym siebie, siedział na swym łóżku.

- Ron? - zagadał Gryfon.

Ron spojrzał na niego pytająco.

- Pamiętaj, żebyś się nie stresował. To nie jest twój pierwszy raz w drużynie.

- A kto powiedział, że się stresuję?

Harry uniósł brwi z powątpiewaniem.

- Przecież widzę. Jesteś spięty jak agrafka.

- Ależ skąd ci to przyszło do głowy? Po prostu liczę na to, że dobrze zagramy ten mecz. No, może ta jedna rzecz odrobinę mnie stresuje - przyznał Ron. - Wiesz może, kim są ścigający u Krukonów?

- Wydaje mi się, że Terry Boot - wiesz który, on również należy do GD - oraz Chambers z Bradleyem z trzeciego roku - odrzekł Harry, lecz szybko dodał - Tylko się nie przejmuj tym, kto jak gra. Masz po prostu bronić strzały i tyle. Zresztą, po co ja ci to tłumaczę? To ty jesteś obrońcą, nie ja.

Ron zamyślił się chwilę, po czym chwycił miotłę, stanął na równe nogi, a na jego twarzy zagościł pełen pewności siebie uśmiech.

- Co cię teraz tak cieszy?

- Masz rację. Nie powinienem się tak przejmować. Wygramy czy nie, i tak jesteśmy najlepsi.

Harry patrzył na Rona osłupiały, ten zaś podszedł do niego z niemal szaleńczym uśmiechem, siłą zmusił do wstania z łóżka i zawołał.

- Tak, Harry? - Potrząsnął jego ramionami. - Jesteśmy najlepsi?

- Ron, czy podkradłeś Slughornowi eliksir euforii...?

- Harry, prawda? Jesteśmy najlepsi? Tak czy nie?

- Tak, jesteśmy! Bez wątpienia - odparł Potter, zastanawiając się, czy z jego kumplem aby na pewno wszystko jest w porządku.

- Świetnie - mruknął Ron. - Zabieraj swoją Błyskawicę, idziemy na śniadanie.

- Ale Ron, do meczu zostało jeszcze...

- Po prostu idziemy. - I jak gdyby nigdy nic wyszedł z dormitorium, nucąc pod nosem Smooth Criminal Michaela Jacksona.

„Skąd on zna taką muzykę?", zdziwił się Harry naprędce.

Gdy tylko Harry i Ron zjawili się w Wielkiej Sali, cały stół Gryfonów zaczął bić brawa i wiwatować na ich widok. Naturalnie chłopcy zdawali się tym nie przejmować, ale w głębi duszy było im bardzo miło. Nawet Harry'emu, po tylu latach miejsca w drużynie.

Czarodzieje zajęli miejsca w pobliżu reszty drużyny, a niedługo później usiadła obok nich Hermiona. Ron już sięgał po jajecznicę, ale dziewczyna odepchnęła jego rękę od potrawy i powiedziała:

- Nie, nie, nie, Ronald. Przed meczem potrzebujecie węglowodanów. Jajka będą ci zalegać w żołądku i będzie ci się ciężko grało.

- Węglo- czego? Harry, wiesz, o czym ona mówi? - zdziwił się Ron, na co brunet pokiwał głową.

- Tak sądzę. Kiedy szkoła Dudleya skontaktowała się z Dursleyami w sprawie jego otyłości, w notce od pielęgniarki było coś o nadmiernym spożywaniu węglowodanów prostych. Chodziło o to, że jadł mnóstwo słodyczy, w których to coś się znajdowało.

- Owszem, węglowodany proste faktycznie wchodzą w skład różnego rodzaju słodkości, ale te złożone znajdują się na przykład w pieczywie, warzywach i owocach. I to powinno się znaleźć w waszym dzisiejszym śniadaniu - wyjaśniła Hermiona z miną znawczyni.

Harry i Ron popatrzyli na siebie z podziwem dla Hermiony i każdy z nich przygotował sobie taki posiłek, jaki zaleciła im przyjaciółka. Już się zajadali, kiedy do grupy Gryfonów przysiadła się Luna Lovegood.

- Cześć, Luna! - zawołał Harry. - Nie siedzisz z pozostałymi Krukonami?

- Już zjadłam śniadanie, więc chciałam wam życzyć dobrego meczu.

- Eee... dzięki? - odrzekł Ron ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, dlaczego blondynka życzy powodzenia przeciwnikom swego domu.

- Wiem, co myślisz, Ron. - Dziewczyna zwróciła się do młodego Weasleya. - Kibicuję obu drużynom, zarówno naszej, jak i waszej. Po prostu.

Ron odwrócił głowę do Hermiony i rzucił jej spojrzenie w stylu „Ona naprawdę jest jakaś dziwna". Natomiast Gryfonka machnęła ręką i powiedziała bezgłośnie „Ciesz się, że życzy nam powodzenia".

- Liczę, że każdy dom da z siebie wszystko - dodała Luna z rozmarzonym wyrazem twarzy. - Ciekawe, kto złapie znicza? Harry czy Cho?

Przez krótką chwilę nikt nie reagował na tę głośną myśl, lecz zaraz potem do Harry'ego dotarło znaczenie tych słów i ściągnął brwi niepewnie. Ron natomiast zagryzł wargę, wiedząc, o chodzi przyjacielowi, po czym uśmiechnęli się sucho. Obaj kompletnie zapomnieli, kto pełni rolę kapitana i szukającego drużyny Krukonów.

*

- Wszyscy rozumieją taktykę? - Harry zakończył wywód na temat zamysłu gry na dzisiejszy mecz, który wymyślał jeszcze rano, gdy tylko się obudził. Miał nadzieję, że jako nowy kapitan drużyny dobrze sobie poradzi oraz że doprowadzi zespół do zwycięstwa. Nie chciał bowiem, by ewentualną wygraną zawdzięczali wyłącznie jemu samemu, jeśli uda mu się złapać znicza. Dlatego starał się omówić swoją koncepcję gry w jak najprostszy, ale skuteczny sposób. Zaowocowało to tym, że wszyscy wyrazili aprobatę.

Brunet uśmiechnął się wesoło, po czym wziął miotłę w jedną rękę i przywołał zawodników do siebie. Gryfoni złożyli ręce w kole, a Harry zaczął wołać okrzyk:

- Kto wygra mecz?!

A reszta odpowiedziała:

- GRY-FO-NI!

- No to idziemy! - polecił Harry pełen entuzjazmu. Jeszcze na kwalifikacjach do drużyny czuł się nieswojo w roli kapitana, udzielając poleceń pozostałym chętnym. Teraz jednak nabrał pewności siebie i był z tego bardzo zadowolony.

Zespół wyszedł jeden za drugim na boisko, na co duża część publiczności zareagowała salwą dopingu i oklasków. Głos komentatora rozległ się po całym stadionie:

- A oto mamy drużynę Gryfonów! Pozycję szukającego niezmiennie zajmuje Harry Potter - nasz nowy kapitan! Widzimy też Rona Weasleya jako obrońcę - czy poradzi sobie równie dobrze, jak w poprzednim roku?

- Harry? - Ron szturchnął kumpla, gdy drużyna ustawiła się obok siebie. - Kto komentuje mecz?

- Seamus - odrzekł Harry, na co Ron odetchnął z ulgą.

- ...oraz kolejna stara twarz, czyli Ginny Weasley! Jako pałkarzy mamy Fay Dunbar oraz Ritchiego Coote'a. Teraz czekamy tylko na zespół domu Ravenclaw.

Po kilku minutach kibice zaczynali się niecierpliwić oczekiwaniem drugiej drużyny, gdy tylko drzwi szatni się otworzyły i Krukoni z Cho Chang na czele wkroczyli na boisko.

- Już są! Tak samo, jak w przypadku Gryfonów, długo na pozycji szukającej, lecz dopiero pierwszy raz jako kapitan widzimy Cho Chang! Czy podoła temu zadaniu? Następni są Thomas Babinsky jako obrońca oraz Terry Boot, Chambers i Bradley jako ścigający!

- Harry, nie stresuj się nią. Po prostu graj tak jak zwykle - syknął Ron naprędce.

- Ja? Stresować się? O co ci chodzi? - Harry parsknął śmiechem gorzko, lecz wiedział dokładnie, o co chodzi kumplowi.

Profesor Rolanda Hooch - sędzia meczu - stanęła na środku koła dzielącego boisko na pół ze skrzynką z piłkami w rękach i zawołała:

- Proszę kapitanów drużyn o podejście i uścisk dłoni! Pozostali zawodnicy mogą się udać na swoje pozycje.

Gracze szybko wznieśli się w powietrze, Harry i Cho zaś stanęli naprzeciwko siebie. Podali sobie ręce, a chłopak za wszelką cenę próbował ukryć swoje zdenerwowanie, choć sam nie wiedział, skąd się ono wzięło.

Po Cho natomiast nic takiego nie było widać, przeciwnie - uśmiechnęła się przyjaźnie i rzekła:

- Powodzenia, Harry.

Harry poczuł, że pieką mu uszy i bąknął:

- Yyy... tak, powodzenia wam również.

- Proszę kapitanów o zajęcie swoich pozycji! - zawołała pani Hooch.

Harry zawisnął wysoko w powietrzu na połowie swojej drużyny, natomiast Cho ustawiła się po przeciwnej stronie. Pani Hooch podleciała na miotle na środek boiska, otworzyła skrzynkę z piłkami, zagwizdała i wypuściła kafla, tłuczka i złotego znicza na wolność.

- Grają! - zaczął Seamus Finnigan. - Kafla od razu chwyta Natalia McDonald z trzeciego roku! Czy to nowy talent na miarę Angeliny Johnson lub Alicji Spinnet? McDonald szybko i zwinnie omija slalomem trzech zaskoczonych Krukonów, jest już przy obręczy i... tak, tak! Pierwsze dziesięć punktów dla Gryfonów!!! Babinsky odrzuca piłkę naprzód, robi to dość niesprawnie, piłkę przechwytuje Ginny Weasley, Weasley rzuca do zupełnie wolnej obręczy i... jeeest! Kolejny gol dla Gryfonów! Och, chyba robi się niebezpiecznie, tłuczek przelatuje jakieś cztery cale od Natalii, ale niee... Coote dobrze wiedział, jak zareagować i tłuczek już szybuje w zupełnie inną stronę. Ouu, teraz już naprawdę robi się groźnie, Terry Boot efektownie przechwytuje kafla, podaje do Chambersa i-iii... WEASLEY BRONI, BRONI STRZAŁ ODDANY Z TAKĄ SZYBKOŚCIĄ!!! Kibice szaleją!

Istotnie, widownia Gryfonów nie miała powodów do nudy, bo wiernie dopingowali grających zawodników, a widząc, jak dobrze im idzie, robili to jeszcze chętniej niż zwykle. Gdy Harry obserwował grę, do bramki Gryffindoru wpadło jeszcze pięć bramek - w tym trzy Natalii, jedna Ginny i jedna Katie, a do tego Ron obronił trzy kolejne strzały. Jednak, kiedy tylko krukońscy ścigający zaczęli sobie lepiej radzić z kaflem, młody Potter przypomniał sobie o własnej roli na boisku, jaką na pewno nie jest wiszenie w powietrzu i oglądanie gry. Rozejrzał się uważnie wokół siebie, lecz złotego znicza nigdzie nie było widać. Pomyślał, że warto byłoby ruszyć się z miejsca i zacząć okrążać boisko, bo Cho już dawno to robiła i w jej świetle Harry mógł wyglądać co najmniej głupio. Był już połowie boiska, kiedy to Terry Boot zamachnął się z piłką dwukrotnie, aby zdezorientować Rona, po czym... Gryffindor stracił pierwsze punkty. Harry jęknął głośno, bo gdzieś tam w głębi duszy marzyło mu się zwycięstwo z zerem z tyłu, ale wiedział, że to po prostu niemożliwe. Krukoni szybko zaczęli nadrabiać stracone bramki, w większości były to strzały praktycznie nie do obrony, ale jak wiadomo - kibiców niezbyt to interesowało i zaczęli skandować, żeby Ron się ogarnął i zaczął normalnie grać. Można by powiedzieć, że Weasley posłuchał się tego i kolejne dwa strzały zakończyły się jego ładnym obronieniem. Gryfoni dobijali już do stu czterdziestu punktów, a Harry'emu gdzieś w oddali zabłysnęła złota plamka. Rozejrzał się wokół. Nigdzie nie widać Cho. Nie interesowały go już słowa komentatora zastanawiające się głośno, „czy to złoty znicz?" - zamiast tego udał się prędko do owego miejsca, w którym podobno dostrzegł znicza. Był już tak blisko, już muskał paznokciem gładką powierzchnię kulki, kiedy to tłuczek trzasnął ogon jego miotły, a Harry zawisnął na miotle, jak gdyby podciągał się na drążku w mugolskiej siłowni. Przeklął pod nosem, a niedaleko od niego pojawiła się Fay Dunbar, która zawołała:

- Przepraszam, moja wina! - I odleciała na drugi koniec boiska.

Harry od razu rozejrzał się po okolicy, ale oczywiście - znicz zniknął mu z pola widzenia.

- Cholera - mruknął Harry pod nosem, czując sporą irytację.

W międzyczasie wynik Gryfonów zmienił się już do dwustu punktów, a Ron pozostawał nieugięty i nie dawał sobie strzelić kolejnych bramek. Nagle Harry'emu zaszumiał w uszach donośny głos Seamusa, który zaczął wołać:

- ...to na pewno złoty znicz! A szukający obu drużyn go nie widzą! Co się dzieje z Potterem i Chang?!

„Co jest? On widzi gdzieś złotego znicza, a ja nie czy mnie wrabia?" , zdenerwował się Harry w myślach, szybując wysoko w powietrzu i obserwując całe pole gry. W oddali dostrzegł Cho w dokładnie tej samej sytuacji. Krążył w powietrzu już dziesięć minut, przynajmniej trzy razy minął się z Krukonką, gryfońscy ścigający nie zwalniali dobrego tempa gry, a Ron wpuścił tylko dwie trudne bramki. Harry pomyślał, jaką głupotą były jego marzenia o tym, aby zwycięstwo Gryfonów nie było zawdzięczane tylko złapaniu złotego znicza. „Owszem, byłoby to fajne, gdyby tylko gra mogła nie ciągnąć się w nieskończoność", rozważył Harry poirytowany.

Wreszcie jednak, w małym kącie boiska - niezbyt nisko, niezbyt wysoko - zalśniła złota plamka.

- Ja to jednak mam dobry wzrok - mruknął Harry sucho, poprawiwszy okulary i zanurkował z impetem w stronę znicza. Zwinnie ominął kilku pozostałych zawodników, a publiczność z Gryffindoru na nowo zaczęła dopingować Harry'ego. Harry liczył, że walka o maleńką piłkę nie będzie zbyt trudna, ale mocno się pomylił, bo chwilę później u jego boku pojawiła się Cho. Nie chciał, by go zdezorientowała, ale bardziej niż ona sama przeszkadzały mu jej rozwiane przez wiatr włosy.

„Dlaczego ona ich nie związała? W ogóle, po co dziewczynom długie włosy?" powiedział do siebie Harry, gdy po raz enty odgarnął jej włosy z twarzy. Złoty znicz był już tylko kilka metrów od nich, oboje mieli daleko wyciągnięte ręce. Jeszcze tylko trzy metry, jeszcze dwa... W ostatniej chwili Harry pomyślał „Walić kulturę, co z tego, że jest dziewczyną, to przecież gra", szybko odepchnął dłoń Cho, musnął opuszkami palców złotego znicza i zacisnął na nim rękę.

- HARRY POTTER ZŁAPAŁ ZŁOTEGO ZNICZA! - zabrzmiał głos komentatora. - TRZYSTA OSIEMDZIESIĄT DO SIEDEMDZIESIĘCIU DLA GRYFONÓW!!!

Gryfońscy kibice wymachiwali flagami, szalikami i czymkolwiek się dało, żeby tylko pokazać swoją radość. Harry poderwał się wysoko w powietrze z ręką trzymającą znicza w górze i ze śmiechem krzyknął:

- Nareszcie!

Chwilę później razem z całą drużyną wylądował na ziemi i powtórzył gest sprzed meczu, zmieniając tylko trochę słowa:

- Kto wygrał mecz?!

- GRY-FO-NI!!!

Około trzydziestu minut później w pokoju wspólnym Gryffindoru miała miejsce wielka impreza zorganizowana na szybko przez Deana Thomasa i Seamusa Finnigana. Na forum wszystkich Gryfonów Harry ogłosił, że za zawodnika meczu uznaje Natalię McDonald, która jak na swój wiek wyprawiała niewiarygodne rzeczy z kaflem. Gdy ten stał przy oknie, spotkał się wzrokiem z Hermioną, która siedziała wówczas na kanapie. Wymienili ze sobą uśmiechy, a dziewczyna pokiwała głową, jakby mówiła „Bardzo dobrze, Harry, bardzo dobrze". Brunet wiedział, o co chodziło przyjaciółce. Nie tyle o dobrze zgrany mecz (bo taki w przypadku Harry'ego na pewno nie był), ile o to, że nie dał się zwieść temu, że grał przeciwko Cho. Swoją drogą, wciąż nie rozumiał, dlaczego miałoby to wywrzeć na nim jakieś wrażenie.

***
Ale szybko się uwinęłam, nie? 😃 Kiedy dwa tygodnie trwa strajk, ma się czas na pisanie opowieści. Teraz spodziewajcie się mnie jakoś pod na początku czerwca xD (choć oczywiście postaram się zrobić to szybciej 😉).

Piszcie, jak podoba wam się rozdział 😘

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro