Rozdział 14. - Klub Ślimaka
— Wiesz już, jak wykorzystasz Feliksa? — zapytał Ron.
— Jeszcze się nie zastanawiałem. Na pewno będzie to coś mądrego — odrzekł Harry.
— Pamiętaj, że nie musisz się z tym spieszyć — ostrzegła Hermiona. — Użyj go wtedy, gdy uznasz to za naprawdę stosowne.
Czarodzieje siedzieli na dywanie w pokoju wspólnym Gryfonów i rozważali różne możliwości wykorzystania płynnego szczęścia, nabytego przez Harry'ego na jego udanej lekcji. Uznali też jednogłośnie, że prędzej czy później okazja do skosztowania eliksiru na pewno się nadarzy, i to w najmniej spodziewanym momencie.
Był to ostatni dzień tygodnia dla nauki, a uczniom szóstego roku z Gryffindoru przypadło mieć tego dnia tylko dwie lekcje. W dodatku jedne z luźniejszych — zielarstwo i zaklęcia.
— Słyszeliście w ogóle, że dziś niektórym Gryfonom z naszego roku przypada opieka nad magicznymi stworzeniami? — Ron parsknął śmiechem.
— Hagrid będzie strasznie zdziwiony, że nas nie ma. — Hermiona posmutniała. — Pewnie ktoś mu powie, że przecież zrezygnowaliśmy z tego przedmiotu.
— Będzie mu bardzo przykro — westchnął Harry. — Zawsze sprawialiśmy wrażenie, jakby nam się podobały jego lekcje, a tu taka niespodzianka.
— Trudno — stwierdził Ron. — Nie możemy dłużej udawać. To, co powinniśmy wiedzieć o magicznych zwierzętach, tego się nauczyliśmy. Resztę możemy sami doczytać z książek.
Hermiona odwróciła głowę do Rona i uniosła brwi wysoko.
— A z tobą co się stało, że tak mówisz? — zdziwiła się. — Myślałam, że to ja w tym towarzystwie jestem od logicznego myślenia.
Ron uśmiechnął się pod nosem i rzekł:
— A ja nie wiedziałem, kiedy stałaś się taka skromna.
Nagle przez otwarte okno wleciała stara czarna sowa z dwiema przesyłkami w łapkach. Najprawdopodobniej wysłał ją ktoś z Hogwartu, bo nie wyglądała na zmęczoną i nie domagała się żadnej przekąski ani wody. Jedynie patrzyła prosto na Harry'ego i Hermionę. Czarodzieje uznali, że listy są dla nich, toteż podnieśli się z podłogi i podeszli do sowy, która przycupnęła na parapecie. Rzeczywiście — koperty były zaadresowane do ich dwojga. Zapłacili ptakowi, który zagruchał życzliwie i wyleciał na zewnątrz.
Harry i Hermiona rozpieczętowali pakunki i zaczęli czytać swoje listy. Były one krótkie, więc szybko spojrzeli na siebie, a potem na Rona. Harry odezwał się pierwszy:
— Slughorn podał datę, godzinę i miejsce pierwszego spotkania Klubu Ślimaka.
— To już dzisiaj — rzekła Hermiona. — O godzinie osiemnastej w jego gabinecie.
— Och — mruknął Ron. — Eee... to chyba fajnie, co nie?
— Nooo... chyba tak — rzucił Harry zmieszany.
Między przyjaciółmi nastała nagle niezręczna cisza. Po chwili Ron uniósł wargi z uciechy i powiedział:
— A może... zagramy w szachy czarodziejów?
Harry skomentował to jedynie szerokim uśmiechem.
*
Harry i Ron wyparowali z cieplarni z naburmuszonymi minami. Natomiast Hermiona szła obok nich z dumnym wyrazem twarzy.
— Z czego się cieszysz? — burknął Ron.
— Uważam, że ta lekcja była bardzo ciekawa — odrzekła Gryfonka.
— No jasne! — zawołał Harry kpiąco. — Nie ma to, jak przez godzinę słuchać o Wierzbie Bijącej. Naprawdę, bardzo ciekawe!
Problem tkwił w tym, że zamiast normalnej lekcji zielarstwa profesor Sprout przygotowała im wykład dotyczący drzewa rosnącego na błoniach Hogwartu. Opowiadała im historię, którą prawdopodobnie wszyscy znali — o tym, że wierzba została posadzona dwadzieścia pięć lat temu na potrzeby pewnego ucznia. „Ciekawe jakiego" — szepnął wtedy Ron pod nosem. W dodatku jako pracę domową kazała im pomyśleć i zapisać, czy według nich takie drzewo może istnieć w innym miejscu na świecie. Ponieważ uznała to za dość nietypowe zadanie, dała im na to aż dwa tygodnie.
— Przecież ta praca domowa jest bez sensu — jęknął Ron.
— Tylko dlatego, że wymaga poszperania w książkach — skwitowała Hermiona. — Dajcie spokój, to wcale nie musi być takie nudne.
Czarodzieje wspinali się już po schodach w stronę Wieży Gryffindoru. Była trzecia po południu, co dla uczniów tego domu oznaczało tylko jedno — koniec lekcji.
Hermiona zagadnęła nagle Harry'ego:
— Harry, słuchaj... myślę, że na to spotkanie ze Slughornem powinniśmy się jakoś dobrze przygotować.
Chłopak spojrzał na dziewczynę ze zdziwioną miną i rzekł:
— A jak mamy się do tego przygotować? Mamy napisać przemowę i wygłosić ją przed wszystkimi, mówiąc, jak bardzo jesteśmy wdzięczni, że nas przyjął do klubu? Weź, przestań...
— Chodziło mi o ubranie. Chyba nie pójdziesz w bluzie i dresach, co? — zadrwiła Hermiona.
— Jeszcze co — mruknął Harry. — My idziemy na królewski bankiet czy spotkanie z nauczycielem?
Hermiona wzniosła oczy do nieba i westchnęła:
— Harry, błagam cię. Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.
— No, właśnie nie do końca. — Harry uśmiechnął się niepewnie.
— W zasadzie ja też — wtrącił Ron.
— Wystarczy, żebyś ubrał coś bardziej eleganckiego, o to mi chodzi — rzekła Hermiona zrezygnowana. — Jakaś ładną koszulę, czy coś w tym stylu.
— A myślisz, że chciałem ubrać worek po ziemniakach? — zaśmiał się Harry.
— Poza tym, Hermiona, może ciężko ci w to uwierzyć, ale nie jesteś jego mamusią, żeby mówić mu takie rzeczy — wytłumaczył Ron.
Hermiona pokręciła nosem z niezadowolenia i mruknęła:
— Szkoda, że nie ma własnej, to może bym nie musiała.
Harry odwrócił do niej głowę gwałtownie i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ron obrzucił ją niemiłym spojrzeniem i położył rękę na ramieniu Harry'ego. Hermiona wreszcie zrozumiała znaczenie swoich słów i po chwili zakryła usta ze strachu.
— Boże, Harry... nie to miałam na myśli... nie chciałam tego powiedzieć...
— Ale powiedziałaś — warknął Harry oszołomiony.
— Chodź, Harry. — Ron skierował przyjaciela w stronę schodów do dormitorium chłopców, u których podnóża właśnie się znajdowali. Jeszcze raz spojrzał na Hermionę, zmarszczył czoło i rzekł — Pomożemy ci wybrać koszulę na spotkanie Klubu Ślimaka. — I, zostawiając Hermionę samą na dole, udali się do sypialni.
Kątem oka dostrzegli jeszcze, jak u boku dziewczyny pojawia się Ginny Weasley. Rudowłosa zapytała: „Coś się stało?", a Hermiona pociągnęła nosem i wtuliła się w koleżankę.
Harry zwrócił się do Rona, gdy byli już w dormitorium:
— Przecież obaj wiemy, że nie chciała tak powiedzieć. Nie powinniśmy się na nią od razu obrażać.
Ron westchnął, siadając na swoim łóżku i powiedział:
— Wiem o tym. Po prostu się wkurzyłem, że nie umiała trzymać języka za zębami.
Zastanowił się nad czymś dłuższą chwilę, po czym dodał:
— Jeśli chcesz, możesz z nią pogadać jeszcze na tym waszym spotkaniu. Albo lepiej po nim. No, w moim imieniu również.
Harry uśmiechnął się lekko pod nosem. Ściągnął czarno-czerwoną szatę, odłożył ją na szafkę nocną i rzucił się na łóżko. Odezwał się do Rona:
— Jak myślisz, o czym Slughorn będzie z nami gadał na tym spotkaniu?
— Wiesz, tam będzie wielu uczniów, którzy czymś zabłysnęli w jego oczach — odrzekł Ron. — Może będzie was pytał o to, czy wasze rodziny też z czegoś zasłynęły.
— Możliwe — stwierdził Harry. — I tak nie wiem, czego się spodziewać, więc pozostaje mi tylko czekać do osiemnastej.
Usiadł na łóżku i wyciągnął spod niego walizkę. Otworzył ją i pogrzebał trochę w otchłani jej bałaganu. Ron spojrzał na niego pytającym wzrokiem, lecz ten tylko uniósł palec do góry, co miało oznaczać „chwila". Po chwili Harry mruknął pod nosem „Jest!" i wyjął z kufra pomiętą, szarą koszulę z guzikami.
— Chyba może być? — zapytał niepewnie, rozłożywszy ubranie i pokazując je Ronowi.
— Taka pognieciona? — zadrwił Ron.
— Dobra, a oprócz tego?
— Oprócz tego jest normalna.
— No, i o to mi chodziło. — Harry ułożył koszulę na łóżku, wyjął różdżkę z kieszeni i pomachał nią parę razy po ubraniu, mrucząc pod nosem jakieś zaklęcie. Z koszuli zniknęły wszystkie zagniecenia i pomarszczenia. — Jak nowa.
— Jak to zrobiłeś? — zdziwił się Ron.
— Tonks podpowiedziała mi to zaklęcie, jak byliśmy na Grimmauld Place — odparł Harry. — Prosiła, abym nikomu nie mówił, jak brzmi... mówiła, że wymyślił je jej ojciec i jeśli będzie chciała, to sama komuś przekaże...
— Nie ma sprawy — rzucił szybko Ron. — Nic się nie stało.
— Okej...
Harry ściągnął bluzę i nałożył koszulę, po czym zapiął jej guziki.
— I czego tu chcieć więcej? Dziewczyny potrzebują się tyle stroić i myślą, że my mamy tak samo. A chyba nie wyglądam tak źle, co?
— No, poza butami... — mruknął Ron, patrząc na stopy Harry'ego. Harry spuścił wzrok na dół i rzeczywiście — brudne, poszarzałe trampki nie nadawały się na spotkanie z nauczycielem, który prawdopodobnie na każdą okazję miał inną szatę.
— Znajdę coś później. Teraz... trochę się zdrzemnę — rzekł Harry.
— Nie masz co robić? No dobra, skoro chcesz... — Ron próbował stłumić śmiech.
*
Było dziesięć minut po osiemnastej. Harry pędził, ile sił w nogach, w kierunku lochów oraz gabinetu Slughorna. Zrozumiał, że drzemka była absolutnie złym pomysłem. Nie pomyślał, aby nastawić budzik na około za piętnaście szóstą. Nie pomyślał, że Ron pójdzie w tym czasie do Hagrida i nie obudzi go w razie czego. Nie pomyślał, że drzemka o tej porze jest całkowicie bez sensu. Pomyślał jedynie, jak dobrymi ludźmi muszą być Seamus i Dean, że uznali za stosowne obudzić go w tym czasie. Nieważne, że i tak nie zmienił butów na bardziej eleganckie. Nieważne, że jego włosy jak zwykle prosiły się o pomstę do nieba. Ważne, że spóźniał się już dziesięć minut. NA PIERWSZE SPOTKANIE. I on niby wytykał Malfoyowi, że nie zasługuje na należenie do Klubu? Malfoy bynajmniej nie spóźniłby się na pierwsze spotkanie. Raczej od początku podlizywałby się nauczycielowi, a Harry'emu rzucał spojrzenia pełne dumy, pogardy i Bóg wie, czego jeszcze. „Jego tam nie ma" — powtarzał sobie Harry w duchu. — „Slughorn go odwołał, więc się tak nie martw".
Wreszcie chłopak dotarł do drzwi gabinetu. Zatrzymał się na chwilę, zrobił parę wdechów i wydechów, po czym zapukał delikatnie i nacisnął klamkę. Jego oczom ukazało się spore pomieszczenie, a na jego środku duży okrągły stół. Slughorn siedział pośrodku po przeciwnej stronie od drzwi. Ku zdziwieniu Harry'ego staruszek uśmiechnął się życzliwie i już miał coś powiedzieć, ale Gryfon był szybszy.
— Panie profesorze, bardzo pana przepraszam za spóźnienie, ale profesor Dumbledore mnie zatrzymał... — Nie przejmował się faktem, że Slughorn może pójść do Dumbledore'a i poprosić o potwierdzenie słów ucznia. Pomyślał jednak, że dyrektor prawdopodobnie stanie w obronie Harry'ego, a więc za bardzo się nie martwił.
— Niczym się nie przejmuj, mój drogi, usiądź z nami, w zasadzie nawet nie zaczęliśmy — rzekł Slughorn, po czym machnął ręką w stronę wolnego miejsca.
Harry usiadł zatem obok Hermiony, która nie zwracała na niego uwagi. Szybko obrzucił wzrokiem cały stół. Po jego lewej stronie siedziały dwie Ślizgonki — bliźniaczki Hestia i Flora Carrow, które patrzyły na niego, jakby zobaczyły ducha. Po nich dostrzegł Blaise'a Zabiniego ze Slytherinu oraz Marcusa Belby'ego z Ravenclawu. Potem siedział Slughorn, a obok niego usadowił się jakiś nieznany Harry'emu dryblas, najpewniej z siódmego roku. Na kolejne osoby zareagował dużym zdumieniem, bo byli tam Ginny Weasley i Neville Longbottom. Oboje uśmiechnęli się do niego, co Harry odwzajemnił tym samym.
Wreszcie Slughorn się odezwał:
— No dobrze, moi drodzy, chyba czas zacząć. Najpierw chciałbym, abyście wszyscy się przedstawili i powiedzieli parę słów o sobie, bo domyślam się, że nie każdy z tego grona może znać siebie nawzajem. — Marcus Belby cały czas przyglądał się zastawie stołu, gdzie znajdowały się przeróżne ciastka, torciki, wafle i tym podobne. — Nie krępujcie się, możecie się częstować! No, to kto chce zacząć? Może ty, Blaise?
Czarnoskóry Ślizgon wstał z miejsca i rzekł:
— To... jestem Blaise Zabini, należę do Slytherinu. Gram w drużynie quidditcha na pozycji ścigającego. W przyszłości zapewne odziedziczę po mojej mamie słynną na całą Wielką Brytanię sieć eleganckich butików.
— No właśnie. Twoja mama jest głównym powodem, dla którego cię tu zaprosiłem — wtrącił Slughorn.
— Eee, tak. Jest znana z wyjątkowej urody i do tej pory miała siedmiu facetów — powiedział Zabini, po czym podrapał się niepewnie po głowie i usiadł na krześle. Chciał tym chyba uświadomić, że nie jest mu łatwo mówić mu o takiej sprawie, ale Harry'ego to nie zwiodło. A w szczególności Ginny, bo gdy Ślizgon skończył mówić, przewróciła oczami i prychnęła z pogardą pod nosem.
Nie umknęło to uwadze Slughorna.
— Panno Weasley? Może teraz pani? — poprosił.
— Z wielką chęcią — rzuciła Ginny, po czym poprawiła włosy i szybko stanęła. — Nazywam się Ginny Weasley, jestem na piątym roku w Gryffindorze. Również gram w domowej drużynie quidditcha, w poprzednim roku byłam... — Gryfonka zerknęła na Harry'ego niepewnie i się zawahała. — ...szukającą, ale w tym roku będę startowała na ścigającą. W przyszłości chciałabym robić coś związanego z tym sportem, może nawet uda mi się być zawodowym graczem. To chyba tyle... — Ginny opadła na krzesło.
— Bardzo ładne ambicje, moja droga! — pochwalił ją Slughorn, a rudowłosa się lekko zarumieniła.
— Nie ma nic do odziedziczenia, bo jej starzy mieszkają w czymś, co nawet nie przypomina domu — szepnął Zabini protekcjonalnie do bliźniaczek Carrow, na co zachichotały.
— Blaise, chłopcze, twoja kolej już była! — zawołał Slughorn, udając, że chłopak tylko niepotrzebnie zagłuszył spotkanie, a nie obraził rodzinę Weasleyów.
Ginny spojrzała na Ślizgona spode łba i skrzyżowała ręce na piersi. Następnie nauczyciel zwrócił się do Hermiony:
— Panno Granger?
— Eee, tak, moja kolej... panie profesorze — odrzekła Hermiona, trochę się jąkając. — Nazywam się Hermiona Granger, jestem z Gryffindoru, w tej samej klasie, co obecni tu Harry i Neville. Moją pasją jest czytanie książek, pomaganie innym i... nauka. — Gryfonka parsknęła lekkim śmiechem. — Prawdę mówiąc, jeszcze nie wiem, kim chciałabym zostać w przyszłości, ale raczej będzie to coś ambitnego.
Gdy Hermiona wróciła na swoje miejsce, Slughorn rzekł:
— Dobrze, dziękuję. Teraz poprosiłbym ciebie, Cormac.
Z miejsca obok Neville'a wstał ów dryblas, którego nie znał ani Harry, ani Hermiona, ani Ginny i Neville. Poprawił swoje blond loki, uśmiechnął się pewnie i powiedział:
— Jestem Cormac McLaggen, z Gryffindoru na siódmym roku. Moi rodzice to dobrzy znajomi profesora Slughorna, tak samo, jak wuj Tyberiusz, który przyjaźni się z obecnym Ministrem Magii. W zasadzie jeszcze nie gram w quidditcha, ale w tym roku będę zabiegał o pozycję obrońcy w składzie. W przyszłości... nie wiem, co będę robił, pewnie rodzice coś mi załatwią.
Chłopak usiadł niedbale na krześle, zerkając z ukosa na Hermionę. Dziewczyna nie wiedziała, o co chodzi, a Slughorn zaczął mówić:
— Dobrze, dziękujemy ci, Cormac. Może teraz pan Long...
— Chciałem jeszcze powiedzieć, że ta tu... — przerwał McLaggen, strzelając palcami w kierunku Hermiony. — ...jak jej tam było? Granger? Ładniutka jesteś, wiesz?
Hermiona obruszyła się i otworzyła szeroko usta z oburzenia.
***
Wiem, trochę słaby ten rozdział dzisiaj 😅 Co z tego, że jest ponad 2200 słów, skoro akcja jest strasznie nudna? Podejrzewam jednak, że w kolejnym lub jeszcze następnym rozdziale powinno się dziać już coś konkretnego. Jeju, ja od jakiegoś czasu praktycznie co dwa rozdziały obiecuje, że będzie się coś działo, a wychodzi z tego lipa 😂🤦♀️ Trudno, trzeba z tym jakoś żyć i uzbrajać się w cierpliwość...
W telewizji od kilku dni pojawia się zwiastun Harry'ego Pottera, który będzie można oglądać od września na TVN7 w niedziele. To co, Potterheads? Będziemy oglądać? NO JASNE! 😍😍😍 Szkoda tylko, że w niedziele, bo jak wiadomo, HP zawsze kojarzył się z piątkowymi wieczorami na normalnym TVN-ie... Wątpię, aby mama pozwoliła mi do jedenastej oglądać telewizję, podczas gdy na drugi dzień będę miała szkołe (nieee, jeszcze jakieś półtora tygodnia 😥😥), ale jakoś sobie poradzimy XDD
Do następnego ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro