Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14. - Klub Ślimaka

— Wiesz już, jak wykorzystasz Feliksa? — zapytał Ron.

— Jeszcze się nie zastanawiałem. Na pewno będzie to coś mądrego — odrzekł Harry.

— Pamiętaj, że nie musisz się z tym spieszyć — ostrzegła Hermiona. — Użyj go wtedy, gdy uznasz to za naprawdę stosowne.

Czarodzieje siedzieli na dywanie w pokoju wspólnym Gryfonów i rozważali różne możliwości wykorzystania płynnego szczęścia, nabytego przez Harry'ego na jego udanej lekcji. Uznali też jednogłośnie, że prędzej czy później okazja do skosztowania eliksiru na pewno się nadarzy, i to w najmniej spodziewanym momencie.

Był to ostatni dzień tygodnia dla nauki, a uczniom szóstego roku z Gryffindoru przypadło mieć tego dnia tylko dwie lekcje. W dodatku jedne z luźniejszych — zielarstwo i zaklęcia.

— Słyszeliście w ogóle, że dziś niektórym Gryfonom z naszego roku przypada opieka nad magicznymi stworzeniami? — Ron parsknął śmiechem.

— Hagrid będzie strasznie zdziwiony, że nas nie ma. — Hermiona posmutniała. — Pewnie ktoś mu powie, że przecież zrezygnowaliśmy z tego przedmiotu.

— Będzie mu bardzo przykro — westchnął Harry. — Zawsze sprawialiśmy wrażenie, jakby nam się podobały jego lekcje, a tu taka niespodzianka.

— Trudno — stwierdził Ron. — Nie możemy dłużej udawać. To, co powinniśmy wiedzieć o magicznych zwierzętach, tego się nauczyliśmy. Resztę możemy sami doczytać z książek.

Hermiona odwróciła głowę do Rona i uniosła brwi wysoko.

— A z tobą co się stało, że tak mówisz? — zdziwiła się. — Myślałam, że to ja w tym towarzystwie jestem od logicznego myślenia.

Ron uśmiechnął się pod nosem i rzekł:

— A ja nie wiedziałem, kiedy stałaś się taka skromna.

Nagle przez otwarte okno wleciała stara czarna sowa z dwiema przesyłkami w łapkach. Najprawdopodobniej wysłał ją ktoś z Hogwartu, bo nie wyglądała na zmęczoną i nie domagała się żadnej przekąski ani wody. Jedynie patrzyła prosto na Harry'ego i Hermionę. Czarodzieje uznali, że listy są dla nich, toteż podnieśli się z podłogi i podeszli do sowy, która przycupnęła na parapecie. Rzeczywiście — koperty były zaadresowane do ich dwojga. Zapłacili ptakowi, który zagruchał życzliwie i wyleciał na zewnątrz.

Harry i Hermiona rozpieczętowali pakunki i zaczęli czytać swoje listy. Były one krótkie, więc szybko spojrzeli na siebie, a potem na Rona. Harry odezwał się pierwszy:

— Slughorn podał datę, godzinę i miejsce pierwszego spotkania Klubu Ślimaka.

— To już dzisiaj — rzekła Hermiona. — O godzinie osiemnastej w jego gabinecie.

— Och — mruknął Ron. — Eee... to chyba fajnie, co nie?

— Nooo... chyba tak — rzucił Harry zmieszany.

Między przyjaciółmi nastała nagle niezręczna cisza. Po chwili Ron uniósł wargi z uciechy i powiedział:

— A może... zagramy w szachy czarodziejów?

Harry skomentował to jedynie szerokim uśmiechem.

*

Harry i Ron wyparowali z cieplarni z naburmuszonymi minami. Natomiast Hermiona szła obok nich z dumnym wyrazem twarzy.

— Z czego się cieszysz? — burknął Ron.

— Uważam, że ta lekcja była bardzo ciekawa — odrzekła Gryfonka.

— No jasne! — zawołał Harry kpiąco. — Nie ma to, jak przez godzinę słuchać o Wierzbie Bijącej. Naprawdę, bardzo ciekawe!

Problem tkwił w tym, że zamiast normalnej lekcji zielarstwa profesor Sprout przygotowała im wykład dotyczący drzewa rosnącego na błoniach Hogwartu. Opowiadała im historię, którą prawdopodobnie wszyscy znali — o tym, że wierzba została posadzona dwadzieścia pięć lat temu na potrzeby pewnego ucznia. „Ciekawe jakiego" — szepnął wtedy Ron pod nosem. W dodatku jako pracę domową kazała im pomyśleć i zapisać, czy według nich takie drzewo może istnieć w innym miejscu na świecie. Ponieważ uznała to za dość nietypowe zadanie, dała im na to aż dwa tygodnie.

— Przecież ta praca domowa jest bez sensu — jęknął Ron.

— Tylko dlatego, że wymaga poszperania w książkach — skwitowała Hermiona. — Dajcie spokój, to wcale nie musi być takie nudne.

Czarodzieje wspinali się już po schodach w stronę Wieży Gryffindoru. Była trzecia po południu, co dla uczniów tego domu oznaczało tylko jedno — koniec lekcji.

Hermiona zagadnęła nagle Harry'ego:

— Harry, słuchaj... myślę, że na to spotkanie ze Slughornem powinniśmy się jakoś dobrze przygotować.

Chłopak spojrzał na dziewczynę ze zdziwioną miną i rzekł:

— A jak mamy się do tego przygotować? Mamy napisać przemowę i wygłosić ją przed wszystkimi, mówiąc, jak bardzo jesteśmy wdzięczni, że nas przyjął do klubu? Weź, przestań...

— Chodziło mi o ubranie. Chyba nie pójdziesz w bluzie i dresach, co? — zadrwiła Hermiona.

— Jeszcze co — mruknął Harry. — My idziemy na królewski bankiet czy spotkanie z nauczycielem?

Hermiona wzniosła oczy do nieba i westchnęła:

— Harry, błagam cię. Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi.

— No, właśnie nie do końca. — Harry uśmiechnął się niepewnie.

— W zasadzie ja też — wtrącił Ron.

— Wystarczy, żebyś ubrał coś bardziej eleganckiego, o to mi chodzi — rzekła Hermiona zrezygnowana. — Jakaś ładną koszulę, czy coś w tym stylu.

— A myślisz, że chciałem ubrać worek po ziemniakach? — zaśmiał się Harry.

— Poza tym, Hermiona, może ciężko ci w to uwierzyć, ale nie jesteś jego mamusią, żeby mówić mu takie rzeczy — wytłumaczył Ron.

Hermiona pokręciła nosem z niezadowolenia i mruknęła:

— Szkoda, że nie ma własnej, to może bym nie musiała.

Harry odwrócił do niej głowę gwałtownie i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ron obrzucił ją niemiłym spojrzeniem i położył rękę na ramieniu Harry'ego. Hermiona wreszcie zrozumiała znaczenie swoich słów i po chwili zakryła usta ze strachu.

— Boże, Harry... nie to miałam na myśli... nie chciałam tego powiedzieć...

— Ale powiedziałaś — warknął Harry oszołomiony.

— Chodź, Harry. — Ron skierował przyjaciela w stronę schodów do dormitorium chłopców, u których podnóża właśnie się znajdowali. Jeszcze raz spojrzał na Hermionę, zmarszczył czoło i rzekł — Pomożemy ci wybrać koszulę na spotkanie Klubu Ślimaka. — I, zostawiając Hermionę samą na dole, udali się do sypialni.

Kątem oka dostrzegli jeszcze, jak u boku dziewczyny pojawia się Ginny Weasley. Rudowłosa zapytała: „Coś się stało?", a Hermiona pociągnęła nosem i wtuliła się w koleżankę.

Harry zwrócił się do Rona, gdy byli już w dormitorium:

— Przecież obaj wiemy, że nie chciała tak powiedzieć. Nie powinniśmy się na nią od razu obrażać.

Ron westchnął, siadając na swoim łóżku i powiedział:

— Wiem o tym. Po prostu się wkurzyłem, że nie umiała trzymać języka za zębami.

Zastanowił się nad czymś dłuższą chwilę, po czym dodał:

— Jeśli chcesz, możesz z nią pogadać jeszcze na tym waszym spotkaniu. Albo lepiej po nim. No, w moim imieniu również.

Harry uśmiechnął się lekko pod nosem. Ściągnął czarno-czerwoną szatę, odłożył ją na szafkę nocną i rzucił się na łóżko. Odezwał się do Rona:

— Jak myślisz, o czym Slughorn będzie z nami gadał na tym spotkaniu?

— Wiesz, tam będzie wielu uczniów, którzy czymś zabłysnęli w jego oczach — odrzekł Ron. — Może będzie was pytał o to, czy wasze rodziny też z czegoś zasłynęły.

— Możliwe — stwierdził Harry. — I tak nie wiem, czego się spodziewać, więc pozostaje mi tylko czekać do osiemnastej.

Usiadł na łóżku i wyciągnął spod niego walizkę. Otworzył ją i pogrzebał trochę w otchłani jej bałaganu. Ron spojrzał na niego pytającym wzrokiem, lecz ten tylko uniósł palec do góry, co miało oznaczać „chwila". Po chwili Harry mruknął pod nosem „Jest!" i wyjął z kufra pomiętą, szarą koszulę z guzikami.

— Chyba może być? — zapytał niepewnie, rozłożywszy ubranie i pokazując je Ronowi.

— Taka pognieciona? — zadrwił Ron.

— Dobra, a oprócz tego?

— Oprócz tego jest normalna.

— No, i o to mi chodziło. — Harry ułożył koszulę na łóżku, wyjął różdżkę z kieszeni i pomachał nią parę razy po ubraniu, mrucząc pod nosem jakieś zaklęcie. Z koszuli zniknęły wszystkie zagniecenia i pomarszczenia. — Jak nowa.

— Jak to zrobiłeś? — zdziwił się Ron.

— Tonks podpowiedziała mi to zaklęcie, jak byliśmy na Grimmauld Place — odparł Harry. — Prosiła, abym nikomu nie mówił, jak brzmi... mówiła, że wymyślił je jej ojciec i jeśli będzie chciała, to sama komuś przekaże...

— Nie ma sprawy — rzucił szybko Ron. — Nic się nie stało.

— Okej...

Harry ściągnął bluzę i nałożył koszulę, po czym zapiął jej guziki.

— I czego tu chcieć więcej? Dziewczyny potrzebują się tyle stroić i myślą, że my mamy tak samo. A chyba nie wyglądam tak źle, co?

— No, poza butami... — mruknął Ron, patrząc na stopy Harry'ego. Harry spuścił wzrok na dół i rzeczywiście — brudne, poszarzałe trampki nie nadawały się na spotkanie z nauczycielem, który prawdopodobnie na każdą okazję miał inną szatę.

— Znajdę coś później. Teraz... trochę się zdrzemnę — rzekł Harry.

— Nie masz co robić? No dobra, skoro chcesz... — Ron próbował stłumić śmiech.

*

Było dziesięć minut po osiemnastej. Harry pędził, ile sił w nogach, w kierunku lochów oraz gabinetu Slughorna. Zrozumiał, że drzemka była absolutnie złym pomysłem. Nie pomyślał, aby nastawić budzik na około za piętnaście szóstą. Nie pomyślał, że Ron pójdzie w tym czasie do Hagrida i nie obudzi go w razie czego. Nie pomyślał, że drzemka o tej porze jest całkowicie bez sensu. Pomyślał jedynie, jak dobrymi ludźmi muszą być Seamus i Dean, że uznali za stosowne obudzić go w tym czasie. Nieważne, że i tak nie zmienił butów na bardziej eleganckie. Nieważne, że jego włosy jak zwykle prosiły się o pomstę do nieba. Ważne, że spóźniał się już dziesięć minut. NA PIERWSZE SPOTKANIE. I on niby wytykał Malfoyowi, że nie zasługuje na należenie do Klubu? Malfoy bynajmniej nie spóźniłby się na pierwsze spotkanie. Raczej od początku podlizywałby się nauczycielowi, a Harry'emu rzucał spojrzenia pełne dumy, pogardy i Bóg wie, czego jeszcze. „Jego tam nie ma" — powtarzał sobie Harry w duchu. — „Slughorn go odwołał, więc się tak nie martw".

Wreszcie chłopak dotarł do drzwi gabinetu. Zatrzymał się na chwilę, zrobił parę wdechów i wydechów, po czym zapukał delikatnie i nacisnął klamkę. Jego oczom ukazało się spore pomieszczenie, a na jego środku duży okrągły stół. Slughorn siedział pośrodku po przeciwnej stronie od drzwi. Ku zdziwieniu Harry'ego staruszek uśmiechnął się życzliwie i już miał coś powiedzieć, ale Gryfon był szybszy.

— Panie profesorze, bardzo pana przepraszam za spóźnienie, ale profesor Dumbledore mnie zatrzymał... — Nie przejmował się faktem, że Slughorn może pójść do Dumbledore'a i poprosić o potwierdzenie słów ucznia. Pomyślał jednak, że dyrektor prawdopodobnie stanie w obronie Harry'ego, a więc za bardzo się nie martwił.

— Niczym się nie przejmuj, mój drogi, usiądź z nami, w zasadzie nawet nie zaczęliśmy — rzekł Slughorn, po czym machnął ręką w stronę wolnego miejsca.

Harry usiadł zatem obok Hermiony, która nie zwracała na niego uwagi. Szybko obrzucił wzrokiem cały stół. Po jego lewej stronie siedziały dwie Ślizgonki — bliźniaczki Hestia i Flora Carrow, które patrzyły na niego, jakby zobaczyły ducha. Po nich dostrzegł Blaise'a Zabiniego ze Slytherinu oraz Marcusa Belby'ego z Ravenclawu. Potem siedział Slughorn, a obok niego usadowił się jakiś nieznany Harry'emu dryblas, najpewniej z siódmego roku. Na kolejne osoby zareagował dużym zdumieniem, bo byli tam Ginny Weasley i Neville Longbottom. Oboje uśmiechnęli się do niego, co Harry odwzajemnił tym samym.

Wreszcie Slughorn się odezwał:

— No dobrze, moi drodzy, chyba czas zacząć. Najpierw chciałbym, abyście wszyscy się przedstawili i powiedzieli parę słów o sobie, bo domyślam się, że nie każdy z tego grona może znać siebie nawzajem. — Marcus Belby cały czas przyglądał się zastawie stołu, gdzie znajdowały się przeróżne ciastka, torciki, wafle i tym podobne. — Nie krępujcie się, możecie się częstować! No, to kto chce zacząć? Może ty, Blaise?

Czarnoskóry Ślizgon wstał z miejsca i rzekł:

— To... jestem Blaise Zabini, należę do Slytherinu. Gram w drużynie quidditcha na pozycji ścigającego. W przyszłości zapewne odziedziczę po mojej mamie słynną na całą Wielką Brytanię sieć eleganckich butików.

— No właśnie. Twoja mama jest głównym powodem, dla którego cię tu zaprosiłem — wtrącił Slughorn.

— Eee, tak. Jest znana z wyjątkowej urody i do tej pory miała siedmiu facetów — powiedział Zabini, po czym podrapał się niepewnie po głowie i usiadł na krześle. Chciał tym chyba uświadomić, że nie jest mu łatwo mówić mu o takiej sprawie, ale Harry'ego to nie zwiodło. A w szczególności Ginny, bo gdy Ślizgon skończył mówić, przewróciła oczami i prychnęła z pogardą pod nosem.

Nie umknęło to uwadze Slughorna.

— Panno Weasley? Może teraz pani? — poprosił.

— Z wielką chęcią — rzuciła Ginny, po czym poprawiła włosy i szybko stanęła. — Nazywam się Ginny Weasley, jestem na piątym roku w Gryffindorze. Również gram w domowej drużynie quidditcha, w poprzednim roku byłam... — Gryfonka zerknęła na Harry'ego niepewnie i się zawahała. — ...szukającą, ale w tym roku będę startowała na ścigającą. W przyszłości chciałabym robić coś związanego z tym sportem, może nawet uda mi się być zawodowym graczem. To chyba tyle... — Ginny opadła na krzesło.

— Bardzo ładne ambicje, moja droga! — pochwalił ją Slughorn, a rudowłosa się lekko zarumieniła.

— Nie ma nic do odziedziczenia, bo jej starzy mieszkają w czymś, co nawet nie przypomina domu — szepnął Zabini protekcjonalnie do bliźniaczek Carrow, na co zachichotały.

— Blaise, chłopcze, twoja kolej już była! — zawołał Slughorn, udając, że chłopak tylko niepotrzebnie zagłuszył spotkanie, a nie obraził rodzinę Weasleyów.

Ginny spojrzała na Ślizgona spode łba i skrzyżowała ręce na piersi. Następnie nauczyciel zwrócił się do Hermiony:

— Panno Granger?

— Eee, tak, moja kolej... panie profesorze — odrzekła Hermiona, trochę się jąkając. — Nazywam się Hermiona Granger, jestem z Gryffindoru, w tej samej klasie, co obecni tu Harry i Neville. Moją pasją jest czytanie książek, pomaganie innym i... nauka. — Gryfonka parsknęła lekkim śmiechem. — Prawdę mówiąc, jeszcze nie wiem, kim chciałabym zostać w przyszłości, ale raczej będzie to coś ambitnego.

Gdy Hermiona wróciła na swoje miejsce, Slughorn rzekł:

— Dobrze, dziękuję. Teraz poprosiłbym ciebie, Cormac.

Z miejsca obok Neville'a wstał ów dryblas, którego nie znał ani Harry, ani Hermiona, ani Ginny i Neville. Poprawił swoje blond loki, uśmiechnął się pewnie i powiedział:

— Jestem Cormac McLaggen, z Gryffindoru na siódmym roku. Moi rodzice to dobrzy znajomi profesora Slughorna, tak samo, jak wuj Tyberiusz, który przyjaźni się z obecnym Ministrem Magii. W zasadzie jeszcze nie gram w quidditcha, ale w tym roku będę zabiegał o pozycję obrońcy w składzie. W przyszłości... nie wiem, co będę robił, pewnie rodzice coś mi załatwią.

Chłopak usiadł niedbale na krześle, zerkając z ukosa na Hermionę. Dziewczyna nie wiedziała, o co chodzi, a Slughorn zaczął mówić:

— Dobrze, dziękujemy ci, Cormac. Może teraz pan Long...

— Chciałem jeszcze powiedzieć, że ta tu... — przerwał McLaggen, strzelając palcami w kierunku Hermiony. — ...jak jej tam było? Granger? Ładniutka jesteś, wiesz?

Hermiona obruszyła się i otworzyła szeroko usta z oburzenia.

***
Wiem, trochę słaby ten rozdział dzisiaj 😅 Co z tego, że jest ponad 2200 słów, skoro akcja jest strasznie nudna? Podejrzewam jednak, że w kolejnym lub jeszcze następnym rozdziale powinno się dziać już coś konkretnego. Jeju, ja od jakiegoś czasu praktycznie co dwa rozdziały obiecuje, że będzie się coś działo, a wychodzi z tego lipa 😂🤦‍♀️ Trudno, trzeba z tym jakoś żyć i uzbrajać się w cierpliwość...

W telewizji od kilku dni pojawia się zwiastun Harry'ego Pottera, który będzie można oglądać od września na TVN7 w niedziele. To co, Potterheads? Będziemy oglądać? NO JASNE! 😍😍😍 Szkoda tylko, że w niedziele, bo jak wiadomo, HP zawsze kojarzył się z piątkowymi wieczorami na normalnym TVN-ie... Wątpię, aby mama pozwoliła mi do jedenastej oglądać telewizję, podczas gdy na drugi dzień będę miała szkołe (nieee, jeszcze jakieś półtora tygodnia 😥😥), ale jakoś sobie poradzimy XDD

Do następnego ^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro