Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak ćma do światła

Wiedziałem, że jej się podobam i wiedziałem o tym dużo szybciej, niż zaczęła to podejrzewać. Myślała, że to ona jest stalkerką, ale ja miałem o wiele więcej informacji o niej, niż ona o mnie.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie wiedziałbym o tym, gdyby nie to, że mój ówczesny najlepszy przyjaciel chodził z nią do klasy. Dość szybko był w stanie przekazać mi, że jeśli istnieje osoba, od której powinienem trzymać się z daleka, to jest właśnie ona.

Musiałem to sprawdzić.

Nie była zła, nawet tak nie myślcie. Pomijając niekoniecznie czyste sposoby na zdobywanie informacji, to jedna z najlepszych osób, jakie udało mi się spotkać w życiu. Wątpię, że kogokolwiek w życiu skrzywdziła i miała problem z zabiciem muchy. Właśnie dlatego chciałem trzymać ją na dystans. Byłem ostatnią osobą, z jaką powinna się zadawać.

Chciała iść do policji jako detektyw albo zostać tajną agentką. Patrząc na to, jak wiele zdołała się o mnie dowiedzieć w tak krótkim czasie, miała ku temu dość dobre predyspozycje. Znała mój adres, numer telefonu, ulubiony kolor, ulubione jedzenie, zespoły, których słuchałem, moją datę urodzenia, imiona moich rodziców i wiedziała, że mam brata za granicą i gdzie konkretnie. A to i tak tylko część tego, co odkryła. Możecie mi wierzyć, że nie rozdaję informacji o sobie na prawo i lewo, a w mediach społecznościowych niemal nie istniałem. Dziwi mnie, że nie dotarła do informacji, kim jestem.

Przez wzgląd na swoje plany, tym bardziej nie powinna się ze mną zadawać, ale co miałem zrobić? Lgnęła do mnie niczym cholerna ćma do cholernej lampy, która świeci i która jest w stanie ją zabić.

Świeciłem. Świeciłem dla niej na swój własny, niewymuszony sposób. Ciekawiłem ją, po prostu. Byłem dla niej tajemnicą, ktore ona uwielbiała i właśnie to najbardziej ją do mnie ciągnęło. Sprawiało jej radość samo odkrywanie kolejnych kart. Niewiele mogła się o mnie dowiedzieć, a z każdą kolejną informacją chciała szukać dalej.

Odważyła się ze mną rozmawiać kilkurotnie, na różne sposoby i w różnych okolicznościach, jeszcze zanim zaczęliśmy rozmawiać na dobre. Przyznam szczerze, że na początku się nie zorientowałem.

Chciałem być niemiły. Chciałem ją olać. Chciałem, by dała sobie spokój i szukała kogoś, kto nie sprowadzi na nią kłopotów.

Nie potrafiłem.

Potrafiłem porywać ludzi, strzelać do nich z pistoletu i zakopywać ciała tak, by ich nie znaleziono. Ale nie potrafiłem być niemiły dla biednej Ćmy, która widziała we mnie kogoś, kim nigdy nie byłem.

Nie tego uczono mnie niemal całe życie.

Zamiast dać jej powód do tego, by sobie odpuściła, dawałem jej cholerną nadzieję. Kolejny i kolejny raz. A potem zrobiła się z tego dobrze rozwijająca się znajomość, której już w żaden sposób nie byłem w stanie powstrzymać, a wszelkie próby urwania kontaktu kończyły się fiaskiem.

Do dziś tego żałuję.

Był wieczór dwudziestego ósmego września, gdy nadszedł moment, w którym Ćma poparzyła sobie nogi o żarówkę.

Szliśmy na skróty do mnie. To była dość nieprzyjemna dzielnica, ale ja twierdziłem, że nie ma się czego bać. Byłem tego wręcz pewny. Sam przecież byłem źródłem niebezpieczeństwa.

Dostała kulą, która była wycelowana we mnie. Cudem zdążyłem dowieść ją do szpitala i podać się za brata. Inaczej niczego by mi nie powiedziano. Byłem tam na tyle długo, by dowiedzieć się, w jakim jest stanie i czy przeżyje.

Przeżyła.

Widziałem ją wtedy ostatni raz, a przynajmniej tak sądziłem.

Wyjechałem z miasta bez słowa, a ponieważ byłem już od ponad roku pełnoletni, zmieniłem dane osobowe i myślałem, że udało mi się ją uratować. Nie mogłem dłużej narażać innych bezbronnych i niewinnych ludzi.

Znalazła mnie siedemnastego marca, trzy lata później. Szukała mnie przez cały ten czas i w końcu jej się to udało, choć nie mam pojęcia, jakim cudem. Była cholernie dobra w uzyskiwaniu informacji.

Spotkała mnie podczas jednego z wypadów do klubu. Siedzieliśmy później niedaleko stacji paliw, w samochodzie mojej pijanej koleżanki po fachu, który pojechałem jej zatankować.

Ćma powiedziała, że mi wybacza, że zniesie to wszystko i że chce, byśmy nadal mieli kontakt. Ale to niczego nie znieniło. W ślad za nią przyjechali ludzie, których wolałbym już nigdy nie spotkać.

Wyszedłem po napoje.

Oni się pomylili.

Powinienem był zostać. To ona powinna po nie iść.

Nie miała szczęścia.

Dzisiaj również jest siedemnasty marca. Minęły cztery lata, z każdym kolejnym jest ze mną coraz gorzej.

Siedzę w celi, jest mi trochę zimno, ale nie mam ochoty iść po koc. Ona go nie miała, gdy siedziała czekając na mnie w samochodzie bez klimatyzacji. W samochodzie, który wybuchł.

Zginęła.

Zginęła, jak ćmy, które lecą do światła. Ona była ćmą, ja byłem światłem.

Byłem.

Jestem.

Jutro już nie będę.

To mój ostatni list.

List?

To nawet nie wygląda, jak list, ale nigdy nie byłem dobry w pracach pisemnych. To raczej moja historia, a właściwie jej kawałek. Chcę, żeby ktoś o niej wiedział.

To ona powinna być świadkiem rok temu, to ona powinna mnie wyśledzić i powiązać ze mną część zbrodni. To ona powinna mnie złapać. Ale nie dożyła ukończenia studiów.

Przeze mnie.

Mam przy sobie zapalniczkę i trochę benzyny. Udało mi się jedno i drugie ukraść podczas prac społecznych. Gdy tylko przestanę to pisać, udam się do łazienki, zamknę zamek, a klucz wysunę przez szparę w drzwiach.

Przepraszam Cię, moja droga Ćmo. Przepraszam, że przeze mnie umarłaś. Powinienem był nigdy nie wpuszczać cię do mojego życia. Stałaś się zbyt bliska. To jest moja wina. Żałuję, że nie mogę iść dzisiaj na cmentarz i zapalić zniczy, tak, jak robiłem przez ostatnie trzy lata.

W zamian za to, dostaniesz inny znicz.

Mnie.

Tak bardzo przepraszam.

Twoje Światło

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro