Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.2

W skupieniu podążałam za grupą. W dłoni trzymałam niewielki pistolet, który otrzymałam od Abby. Czułam ogromny ucisk w żołądku. Miałam wrażenie, że spośród całej grupy to właśnie ja jestem najbardziej zdenerwowana. Bałam się o życie przyjaciół. Do tego jeszcze dochodziła obawa przed tym, że w tych lasach grasują Ziemianie. Byłam tak bardzo pochłonięta własnymi myślami, że nie zauważyłam wystającego z ziemi grubego korzenia. Gdy moja stopa spotkała się z niesfornym nieprzyjacielem, moje ciało przeszył nieprzyjemny ból. Straciłam równowagę. Cudem uchroniłam się przed upadkiem. Zrobiłam głęboki wdech, a po chwili wypuściłam powietrze z płuc.

- Mało brakowało. - Odezwałam się sama do siebie, upewniając się przy tym, że nikt nie dostrzegł mojej małej wpadki.

- Niezdara. - Usłyszałam za sobą drwiący głos brata.

- Weź się przymknij. - Rzuciłam w jego stronę, gdy chłopak pojawił się u mojego boku.

- Sama dla siebie stwarzasz zagrożenie. - John zaczął się ze mnie śmiać.

- Zdarza się nawet najlepszym. - Przewróciłam oczami.

- Tak to sobie tłumacz. - Chłopak spojrzał na naszych towarzyszy.

- Lepiej nie zostawajmy w tyle. - Udałam się za grupą, która nieco się od nas oddaliła.

Murphy starał się dorównać mi kroku. Bellamy i Finn gorączkowo o czymś dyskutowali, Monroe zaniepokojona rozglądała się po okolicy, a Sterling wydawał się nieobecny.

- Linka, która krępuje mi ręce, jest bardzo uciążliwa. - John pomachał mi dłońmi przed nosem.

- To znaczy, że dobrze spełnia swoje zadanie. - Zaczęłam droczyć się z bratem.

- Ej no weź... nie możesz powiedzieć temu twojemu... - John wrogo spojrzał na Bellamyego.

- Dupkowatemu kochasiowi, żeby mi je zdjął? - Dodał po chwili.

- Przykro mi, ale to nie przejdzie...

- Gdybyś się tylko postarała... Ten mięśniak zrobi dla Ciebie wszystko. - John na chwilę przystanął.

- Przymknij się, bo zaraz zaknebluję ci usta.

- Ej to ja jestem w tej rodzinie dupkiem!

- Murphy! Gdzie teraz mamy iść? - Bellamy przerwał nam rozmowę.

- Dobra. Sam zajmę się tym cholerstwem. - John przyśpieszył kroku, by podejść jak najbliżej Bleka.

- Co powiesz, żebyśmy się najpierw tego pozbyli? - John uniósł swoje ręce do góry.

- Nie! - Blake był stanowczy.

- Bellamy może jednak... powinniśmy go uwolnić. - Wstawiłam się za bratem.

- Widzisz. Twoja księżniczka... - John przewrócił oczami.

- Jest za tym, żeby mnie wyswobodzić z tego gówna.

Bellamy zmierzył mnie wzrokiem.

- Jeśli Ziemianie nas zaatakują, John nie ma się jak bronić. - Wytłumaczyłam.

- Jakoś mnie to nie obchodzi... - Blake nie chciał ustąpić.

Dostrzegłam, że Finn ma w bocznej przegródce plecaka obcęgi. Nim chłopak zdążył zareagować, miałam już narzędzie w dłoniach. Zignorowałam mordercze spojrzenie Bellamyego i rozcięłam linkę z rąk Johna.

- Moja krew... - Murphy rozmasował obolałe nadgarstki.

- Co ty wyprawiasz! - Blake chwycił mnie za ramię i odciągnął na bok.

- Odpuść Bellamy. To jest mój brat.

- Który wielokrotnie cię zawiódł.

- Ja nie jestem od niego lepsza. - Podniosłam głos, co nie spodobało się Bellamyemu.

- Jeżeli wywinie nam jakiś numer...

- Tak. To będzie moja wina. A teraz możemy ruszać dalej? - Założyłam dłonie na piersi.

- Ashley... - Blake chciał coś jeszcze dodać, jednak zamilkł, gdy podszedł do nas John z ogromnym irytującym uśmiechem na ustach.

- To, co... dostanę teraz broń? - Chłopak oparł się o moje ramię.

- O tym możesz pomarzyć. - Nie odrywałam wzroku od wściekłego Bleka.

- Ruszajmy. - Chłopak westchnął.

- Ej, ale ja muszę się czymś bronić!

Blake chwycił Johna za ramię i pchnął go mocno do przodu.

- Dobra... wystarczą mi same pięści... - Murphy pokiwał głową zrezygnowany.


Szłam z Bellamym na czele grupy. Między nami panowała irytująca cisza. Blake był w dalszym ciągu na mnie zły, za to, że wstawiłam się za bratem. Modliłam się w duchu, by jak najszybciej odnaleźć obóz Ziemian, w którym trzymają więźniów. Jak na zawołanie, jakieś dziesięć minut później przed naszymi oczami, pojawiła się ogromna brama obozu. Bellamy dobył swoją broń i kazał mi się wycofać do tyłu. Nim zdążyłam wykonać polecenie, poczułam, jak ktoś kładzie mi dłoń na plecach.

- Na ziemię! - John pociągnął mnie za sobą w dół. Bellamy nie wiedząc za bardzo, co się dzieje, poszedł w nasze ślady, a zaraz za nim reszta grupy.

- To tutaj. Mówiłem Ci, że ich znajdę. - John był z siebie zadowolony.

Bellamy zignorował zaczepki Johna i spojrzał przez celownik na Ziemian znajdujących się przy bramie.

- Nic nie widzę... prócz Ziemian.

Finn zabrał broń od Sterlinga i spojrzał przez celownik.

- Naszych ludzi tutaj nie ma.

- Chyba sobie żartujesz... - Wyrzuciłam pod nosem.

Blake spojrzał na mnie współczująco.

- To gdzie do cholery jest Jasper? - Przeniosłam swój wzrok na brata.

- Zaczekaj! - Finn zwrócił na siebie uwagę wszystkich.

- Mają rzeczy z naszego transportowca. - Dodał po chwili.

- Więc może wiedzą, gdzie są nasi przyjaciele. - Bellamy znów spojrzał przez celownik.

- Albo może już ich zabili. - John pokiwał głową.

- Nawet nie waż się tak mówić! - Odruchowo zdzieliłam brata w tył głowy.

- Blake! Spójrz na faceta z jednym okiem. - Finn zignorował mnie i Johna.

- Wokół szyi. Ten skurczybyk ma zegarek Clarke! Należał do jej ojca.

Na czole Finna pojawiły się kropelki potu. Był wściekły.

- Nie oddałaby go bez walki. - Blake odsunął twarz od celownika.

- My też nie. - Collins wyrzucił przez zęby.

Belleamy zrobił głęboki wdech.

- Dobra. Finn jesteś ze mną. Monroe, Sterling zostajecie tutaj poza widokiem. W razie komplikacji zajmiecie się reszta Ziemian.

- A co z Murphym? - Zapytała Monroe.

- Dostanę w końcu broń? - John rzucił Bellamyemu chytry uśmieszek.

- Coś w tym stylu... - Odparł Blake.

- Zaraz a co ze mną? - Poruszyłam się niespokojnie.

Bardzo chciałam uczestniczyć w całym zajściu.

- Ty zostajesz tutaj! - Bellamy i John odezwali się w tym samym momencie.

- No chyba sobie żartujecie... Mogę się na coś przydać.

- Nie obraź się siostrzyczko, ale strzelec to z ciebie marny. - John zakpił ze mnie.

Posłałam mu mordercze spojrzenie. Blake przewrócił oczami i głośno chrząknął.

- Zostajesz z nimi. Koniec dyskusji. - Zwrócił się do mnie stanowczo.

- Ale!

- Powiedziałem koniec. - Bellamy podniósł głos, za co Finn go skarcił.

Posłałam chłopakowi błagalne spojrzenie. Blake pokręcił głową. Chwycił Johna za kurtkę i mocno poderwał go do góry. Collins poszedł w ślady chłopaka.

- Do dzieła. - Wyszeptał pod nosem.

Zbliżyłam się do Monroe i Sterlinga, którzy celowali już do ziemian. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moje umiejętności posługiwania się bronią pozostawiają wiele do życzenia. Jednak w tej chwili chciałam dać z siebie wszystko. Niestety zdenerwowanie dawało o sobie znać. Drżące dłonie uniemożliwiały mi dobre namierzenie przeciwnika. Dopiero po niespełna piętnastu minutach nasz cel odłączył się nieco od swoich towarzyszy. Miałam ograniczone pole widzenia, przez gąszcz zarośli, w które wszedł mężczyzna. Sterling dzięki swojej broni z precyzyjniejszym celownikiem relacjonował nam przebieg wydarzeń.

- Murphy zwabia go do siebie. - Odezwał się ściszonym głosem.

- Oby wszystko poszło po naszej myśli... - Monroe zaczęła wiercić się na swoim miejscu.

Po słowach dziewczyny zapadła między nami krępująca cisza. Zaczęłam się jeszcze bardziej denerwować.

- Mają go! - Sterling krzyknął nieco za głośno, sprawiając, że niemal wypuściłam pistolet z rąk. Cud, że nie wystrzelił...

- Ciszej idioto! - Monroe zdzieliła chłopaka w tył głowy, tak samo, jak ja wcześniej Johna.

Chłopak cicho jęknął i znów przystawił broń do twarzy.

- Bellamy daje nam znać, że mamy ruszać za nimi.

- Najwyższy czas. - Jęknęłam pod nosem.


Collins zaprowadził nas do starego bunkra, który był ukryty w głębi lasu. Chłopak wspominał o tym, że był tu już kiedyś z Clarke. Na wspomnienie Griffin Finn od razu posmutniał. Bellamy przywiązał Ziemianina do krzesła. John położył się na pryczy znajdującej się w pomieszczeniu. Dźgnęłam brata w bok, żeby zrobił mi trochę miejsca. Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się Bellamyego. Musieliśmy trochę odczekać, nim Ziemianin się ocknął. Blake był gotowy do przesłuchania.

- Nie chcesz tego oglądać. Może lepiej będzie, jak wyjdziesz z Johnem na zewnątrz. - Blake rzucił w moją stronę.

- Zostaję. Ten bydlak wie, gdzie jest Jasper i reszta naszych przyjaciół.

- Jak chcesz. - Chłopak pokręcił głową i podszedł do skrępowanego Ziemianina. Finn oparł się o ścianę i w skupieniu obserwował Bleka. Wszyscy czekaliśmy na dalszy bieg wydarzeń...

- Ziemianin był nieugięty. Siedzieliśmy w bunkrze już dobre czterdzieści minut i dalej nie poznaliśmy lokalizacji miejsca, w którym przetrzymywani są nasi przyjaciele.

- Zrobimy to jeszcze raz, ale tym razem przestaniesz nas okłamywać. Gdzie to znalazłeś!? - Bellamy zaczął tracić cierpliwość.

Po raz setny pomachał zegarkiem Clarke przed oczami... a raczej okiem mężczyzny. Ten niewzruszony błądził wzrokiem po pomieszczeniu. Lustrował każdą osobę, aż w końcu skonfrontował się ze mną. Poczułam się nieswojo.

- Już wam mówiłem. Poza waszym obozem.

- Kłamie! Nie zdjęłaby tego dobrowolnie! - Finn wyrwał Bellamyemu zegarek z ręki.

- Gdzie jest dziewczyna, która miała ten zegarek!?

- Nie widziałem żadnej dziewczyny! - Ziemian wykrzywił twarz w obrzydliwym grymasie.

- Kłamie. - Murphy podniósł się do pozycji siedzącej.

- Może powinniśmy przejść do rękoczynów? - Chłopak podrapał się po brodzie i zwrócił się do Bellamyego.

- Zamknij się. - Chłopak odparł niewzruszony jego sugestią.

- Może ty zabierzesz głos? - John poklepał mnie po plecach.

- Nasi przyjaciele potrzebują pomocy. Nie możemy tracić czasu... może faktycznie powinniśmy zmienić taktykę...- Odezwałam się ledwo słyszalnie.

- Widzisz Blake! Mam rację! - John leniwie przeciągnął się na łóżku, trącąc mnie tym samym w głowę.

Bellamy spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy widniało zaskoczenie i niezadowolenie.

- Gdzie są twoi towarzysze? Zabraliście ich. Dobrze o tym wiemy. - Blake wrócił do rozmowy z Ziemianinem.

- Boże oni mają rację! - Finn dobył swojej broni i uderzył nią mężczyznę.

Collins wpadł w szał. Bellamy próbował go powstrzymać od rękoczynów. Poderwałam się z miejsca i podeszłam do nich bliżej.

- Gdzie jest dziewczyna, która miała ten zegarek!

- Finn uspokój się!

- Są granice, których nie chcesz przekroczyć. - Blake odciągnął chłopaka na bok.

Przybliżyłam się do skrępowanego Ziemianina. Z jego policzka lały się stróżki krwi. Przekonałam się na własnej skórze, jak źli potrafią być ludzie jego pokroju. Nawiązałam z mężczyzną kontakt wzrokowy. Finn w tym czasie szamotał się z Bellamym.

- Musisz nam powiedzieć, gdzie oni są. - Odezwałam się do niego łagodnie.

- Ja naprawdę nie wiem. - Wyszeptał tak, bym mogła go usłyszeć.

- Kłamiesz! - Potrząsnęłam mężczyzną.

Kiedy zrozumiałam, że rozmowa z Ziemianinem nie ma sensu, spojrzałam na resztę osób znajdujących się w pomieszczeniu. John obserwował każdy mój ruch, a Monroe i Sterling stali przy wyjściu z bunkra. Nagle Finn wymierzył broń w stronę Bellamyego. Serce podeszło mi do gardła.

- Odłóż broń Finn! - Blake uniósł ręce do góry.

Finn przeklął pod nosem i wymierzył broń w Ziemianina.

- Masz trzy sekundy!

- Finn przestań! - Chciałam powstrzymać chłopaka, ale John chwycił mnie za nadgarstek.

- Trzy!

- Dwie!

- Powiem wam! - W końcu Ziemianin zabrał glos.

- Ale wyczucie czasu... - John zaśmiał się drwiąco pod nosem.

- Wasi przyjaciele są na wschód stąd. W wiosce, do której zabieramy naszych jeńców wojennych.

- Wchód? Gdzie dokładnie! - Finn zacisnął dłoń na broni.

- Mogę narysować wam mapę. Musicie się pośpieszyć. Niedługo stracą swoją przydatność.

- Daj mu coś do narysowania tej cholernej mapy. - Finn krzyknął na Monroe.

John w końcu wypuścił mnie z uścisku. Oparłam się o ścianę.

- Myślałeś, że to ja jestem tym szalonym co? - Murphy odezwał się do Bellamyego, gdy w pomieszczeniu zapadła cisza.

Blake odwrócił się na pięcie i usiadł na łóżku. Odepchnęłam się od ściany i zajęłam miejsce obok niego. Bez słowa wtuliłam się w chłopaka, a ten okrył mnie swoim ramieniem. Trwaliśmy w takiej pozycji, aż Ziemianin nie ukończył kreślenia mapy.


Gdy mapa była już gotowa, wszyscy skupiliśmy na niej swoją uwagę.

- Przygotujcie się na bieg. Wychodzimy. - Bellamy odsunął się od stołu, na którym leżał skrawek papieru.

- A co z nim? - Zapytał Sterling.

Zbliżyłam się do Ziemianina, który spoglądał na mnie błagalnie.

- Zostawimy go tu. Uporamy się z nim, kiedy skończymy. - Blake zabrał glos.

- Co, jeśli ucieknie? Dokładnie wie, gdzie idziemy. - John spojrzał kpiąco na Bellamyego.

- Nie zabijemy go. - Bellamy nie dawał za wygraną.

- Szczerze... nie widze tu innej opcji. Jeśli nie zajmiemy się nim teraz, to się na nas odegra i o tym dobrze wiesz. - John zaczął się denerwować.

- Jest nieuzbrojony. - Zwróciłam się do brata.

- Jest Ziemianinem Ashley! Już ty dobrze wiesz, jacy oni są!

John chciał podejść do Ziemianina, ale Bellamy zagrodził mu drogę.

- Koniec dyskusji. Chcesz go, musisz przejść przeze mnie!

Kątem oka dostrzegłam, jak Finn sięga po broń. Nagle miałam wrażenie, że czas niemiłosiernie przyśpieszył. Chciałam mu przeszkodzić, ale chłopak pchnął mnie z całej siły. Uderzyłam plecami o ścianę i poczułam ogromny ból przeszywający moje ciało. Nagle w pomieszczeniu rozległ się wystrzał. Krew rozbryzgała się na wszystkie strony. W tym również na mnie. Będąc w szoku, przetarłam twarz dłonią. Krew, krew... wszędzie krew.

- Ashley! - Bellamy podbiegł do mnie, upewniając się, że wszystko jest ze mną w porządku.

- Wybiję ci, zęby za to, że tknąłeś moją siostrę! - John chciał rzucić się na Finna, ale Sterling powstrzymał go w ostatniej chwili.

Bellamy pomógł mi podnieść się z podłogi. Byłam oszołomiona całym zajściem.

- Co jest z tobą nie tak! - Wydarłam się po Finie.

- Skończcie użalać się nad tym śmieciem. - Collins splunął na martwego mężczyznę.

- Nie mamy czasu. - Dodał na odchodnym.

Finn wyminął wściekłego Johna i opuścił bunkier.

- To nie było konieczne. - Monroe zakryła usta dłonią.

John podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie.

- Wszystko w porządku? - Zapytał z troską.

- Tak. To nic takiego...

- Nie musieliśmy go zabijać. - Blake odsunął się ode mnie, by podnieść swoją broń ze stolika.

- To było konieczne, jednak mogło do tego dojść w nieco innych okolicznościach.

John wyjął z kieszeni kawałek materiału i przetarł mi nią twarz.

- Najważniejsi są nasi przyjaciele. Musimy ich uratować. Za wszelką cenę. - Zwróciłam się do Bellamyego.

Schowałam ręce do kieszeni kurtki i ruszyłam do wyjścia z bunkra. Na odchodnym spojrzałam na martwego Ziemianina i kucającego przy nim Bleka. John wraz z Monroe i Sterlingiem wyszli na zewnątrz.

- Idziesz? - Zawołałam Bellamyego, gdy ten zamknął powieki martwego mężczyzny.

Chłopak ciężko westchnął. Spojrzał w moją stronę. Był bardzo zmartwiony.

- Tak... - Wyszeptał po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro