Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.7

Wszyscy wokół byli pochłonięci pracą nad ogrodzeniem. Tylko w taki sposób mogliśmy zapewnić sobie tymczasowe bezpieczeństwo. Od ostatniej nocy wiele się zmieniło. Do tych dobrych aspektów można zaliczyć z pewnością to, że stan Jaspera znacznie się poprawił. Chłopak mógł już poruszać się po obozie o własnych siłach. No i to by było w sumie na tyle, jeżeli chodzi o te dobre rzeczy. Mój brat jest obrażony na mnie za to, jak na niego naskoczyłam. Czuję się z tym źle, ponieważ kocham Johna... jesteśmy bliźniakami i w dalszym ciągu łączy nas pewna więź, ale to, co chciał zrobić mojemu przyjacielowi... Potrzebujemy czasu, by nasze relacje się poprawiły. Na dodatek złego w nocy ktoś zabił Wellsa. Bellamy znalazł jego ciało. Clarke się załamała, a w obozie zapanowała nieprzyjemna atmosfera. Wśród nas był morderca. Ktoś stwierdził, że to robota ziemian, ale ja miałam dziwne wrażenie, że to był ktoś z nas. Ludzie stali się wobec siebie nieufni. Griffin od rana siedziała nad grobem czarnoskórego chłopaka. Rozumiałam jej stratę, lecz niektórzy z nas byli oburzeni, że dziewczyna nie pracuje razem z nami nad ogrodzeniem. Bellamy ignorował chamskie zaczepki i znosił do obozu drewno, które nadawało się do tworzenia konstrukcji. Razem z Charlotte i jakimś innym chłopakiem pracowaliśmy nad jedną z części ogrodzenia. Chłopak wydawał się naprawdę miły. Przynosił nam ciężkie belki, a my wiązałyśmy je liną ze wszystkich stron. Jednak ile może zdziałać jeden chłopak. Murphy przez cały czas gapił się na nas. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mógłby nam pomóc. Może i robił to specjalnie... chciał jeszcze bardziej mnie zdenerwować. W końcu nasz towarzysz upadł zmęczony na ziemię. Z jego czoła spływały kropelki potu. Był naprawdę zmęczony. John ruszył się z miejsca i podszedł do nas. Już myślałam, że Murphy nam pomoże, ale jednak się myliłam.

- Myślicie, że Ziemianie będą czekać, aż skończymy budować ogrodzenie?

Posłałam bratu mordercze spojrzenie.

- Musisz być takim idiotą?! - Zapytałam pogardliwie.

Brat zignorował mnie.

- Myślisz, że mała dziewczynka będzie dźwigać za ciebie? - John zbliżył się do zmęczonego chłopaka, który dalej znajdował się na ziemi.

- John odwal się!

- Muszę się tylko napić wody. Wtedy wrócę do pracy. - Odezwał się zmieszany chłopak.

Murphy chciał mu jeszcze raz dogryźć, ale podszedł do nas Bellamy.

- Przynieś mu wodę Murphy. - Blake wydał rozkaz Johnowi.

John zaskoczony spojrzał na Bellamyego. W końcu jednak oddalił się od nas. Chłopak, który potrzebował wody, usiadł na ziemi. Blake spojrzał na mnie i się lekko uśmiechnął. Następnie przeniósł swój wzrok na kawał drzewa, który wcześniej taszczył mój towarzysz.

- Zajmiesz się tym? - Zapytał.

Zaskoczona tym, co powiedział, odruchowo skierowałam się w stronę ogromnej beli drewna. Schyliłam się, żeby złapać drzewo, gdy Bellamy szybkim ruchem złapał mnie za dłonie. Spojrzałam na niego pytająco. Chłopak był wyraźnie rozbawiony.

- Żartowałem.

Na moje policzki wkradły się dwa ogromne rumieńce, co nie umknęło uwadze chłopaka. Sprawnym ruchem Blake podniósł drzewo i usadowił je sobie na ramieniu. Poszedł je zanieść do innej grupy, która wiązała ze sobą części. Przez chwilę obserwowałam jego ruchy. Nagle usłyszałam krzyk chłopaka, z którym wcześniej pracowałam. Murphy z zadowoleniem zapinał rozporek swoich spodni. Czy on go właśnie obsikał? Zniesmaczona przewróciłam oczami.

- Co jest z tobą nie tak? - Krzyczał chłopak.

- Murphy... nie masz innych rzeczy do roboty? - Zapytałam zażenowana.

- Chciał przerwę na wodę.

- Jakim cudem jesteśmy rodzeństwem...

John posłał mi gniewne spojrzenie.

- Wracać do pracy! - Próbował naśladować Bellamyego.

Charlotte spojrzała na mnie smutnym wzrokiem. Nasz towarzysz ściągnął z siebie obsikaną kurtkę i bez słowa wrócił do pracy. Było mi tak wstyd za zachowanie brata. Kątem oka dostrzegłam Octavię i Jaspera. Dziewczyna spacerowała z nim po obozie. Jasper dostrzegł mnie i energicznie pomachał do mnie. Ten gest musiał sprawić mu ból, ponieważ zaraz po tym zgiął się w pół. Odmachałam mu z uśmiechem na ustach i wróciłam do pracy. Po jakimś czasie Octavia i Jasper podeszli do Clarke, która wróciła do obozu. Razem zawołali Bellamyego i udali się do jednego z namiotów. Byłam bardzo ciekawa, o czym rozmawiają, ale miałam swoją pracę do wykonania. W końcu z namiotu wybiegła Clarke. Była wyraźnie wściekła. Rzuciła się na Johna z pięściami. Zostawiłam to, nad czym aktualnie pracowałam i podbiegłam do nich. Przez chwilę Griffin przepychała się z Murphym.

- Jaki masz problem? - Zapytał zdezorientowany John.

Stałam po stronie Clarke i uważnie obserwowałam to, co się dzieje. Widocznie nie tylko ja miałam już dość Johna.

- Rozpoznajesz to?

Clarke wyjęła z kieszeni nóż i drżącą ręką pokazała go mojemu batu.

- To mój nóż. Gdzie go znalazłaś?

- Tam, gdzie go upuściłeś po tym, jak zabiłeś Wellsa!

Moje serce zaczęło mocniej bić... to nie mogła być prawda... cholera... no nie! Może i John jest skończonym idiotą... ale z pewnością nie mordercą! Wokół Clarke i Johna zebrało się dość spore widowisko. Obok mnie znalazł się Bellamy i Octavia. Po chwili też doszedł Jasper.

- Co? Ziemianie zabili Wellsa. - Odparł mój brat.

Wyraz twarzy Johna wskazywał na to, że chłopak nie rozumiał, dlaczego Clarke go obwinia o coś takiego. Szczerze to nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Murphy się zmienił i to ewidentnie na gorsze. Wczoraj chciał zabić Jaspera... nie no przecież nie mógł tego zrobić. W moim gardle czułam ogromną gulę.

- Zapłacisz za to! - Wykrzyczała Clarke.

- Bellamy wierzysz w to? - John spojrzał na Bleka.

Bellamy milczał, ale jego wyraz twarzy... on w to chyba wierzył. Spojrzałam na Bellamyego błagalnym wzrokiem. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

- Groziłeś, że go zabijesz. Wszyscy to słyszeli. Nienawidziłeś Wellsa. - Clarke znów się odezwała.

Przeniosłam swój wzrok na dziewczynę.

- Wielu ludzi go nienawidziło. Jego ojciec był Kanclerzem, który nas zamknął.

- Ale tylko ty walczyłeś z nim na noże!

Tego też nie wiedziałam. Czułam ogromne mdłości.

- Nikomu nie muszę się tłumaczyć! To niedorzeczne!

- Możesz to powtórzyć? Odezwał się Bellamy.

- Mówię ci! Nie zrobiłem tego. - John był przestraszony.

- Ashley! Wiem, że mi wierzysz! - Chłopak zwrócił się do mnie błagalnie.

- Ja... - Wyjąkałam.

Nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. W moich oczach pojawiły się łzy.

- Zabijmy go! - Z tłumu gapiów wyszedł ten sam chłopak, który pomagał mi i Charlotte.

- Nie! - Zaprotestowałam.

Puściłam w niepamięć mój wcześniejszy spór z bratem. Niestety większość obozowiczów również zaczęła domagać się śmierci Johna.

- Nie o to mi chodziło! - Clarke była wyraźnie zaskoczona reakcją ludzi.

Zbliżyłam się do brata. Murphy był przerażony.

- Uciekaj! - Pchnęłam go delikatnie.

John chciał uciec, ale ktoś chamsko podłożył mu nogę. Chłopak upadł na ziemię. Setkowicze zaczęli go okładać pięściami. Zaczęłam głośno krzyczeć i starałam się odepchnąć napastników od Johna. Niestety było ich zbyt wielu. Bellamy odciągnął mnie na bok.

- Pomóż mu! - Błagałam chłopaka.

Blake trzymał mnie mocno i obserwował całe zajście. Usiłowałam się mu wyrwać. Clarke starała się powstrzymać samosąd. W końcu grupka chłopców podniosła mojego brata z ziemi i zaciągnęła go do lasu. Ktoś zarzucił sznur na masywne drzewo stojące nieopodal. W końcu udało mi się wyrwać z uścisku Bellamyego i z płaczem podbiegłam do brata. Probowałam pozbyć się więzów, które krepowały Johna, ale ktoś brutalnie oderwał mnie od niego. Upadłam na ziemię. Murphy nie może umrzeć. Śmierć naszego ojca wtedy poszłaby na marne. Z bólem w sercu patrzyłam, jak mój brat zawisa na drzewie. Ktoś podłożył mu pudło pod nogi. Płakałam i krzyczałam, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie mogłam przedostać się przez oprawców brata. Twarz Johna była pokryta krwią. Nawiązaliśmy ze sobą kontakt wzrokowy.

- Bellamy zrób coś! - Po raz kolejny błagałam Bleka o jakąkolwiek reakcję.

- Ciebie posłuchają! Proszę. - Dodałam po chwili łkając.

Bellamy spojrzał na Johna. Milczał. Uderzyłam go pięścią w klatkę piersiową.

- Błagam! Pomóż mu!

Ktoś podszedł do nas.

- Bellamy powinieneś to zrobić. Zabij go!

- Nie! - Miałam wrażenie, że zaraz stracę głos.

Wszyscy zgromadzeni zaczęli skandować imię Bellamyego. Blake bez słowa wyminął mnie i podszedł do Johna. Chopak nie miał dobrych zamiarów. Chciałam go powstrzymać, ale znów wylądowałam na ziemi. Bellamy kopnął pudło, na którym stał mój brat. John zawisnął na drzewie.

- Nie, nie, nie! - Wpadłam w szał.

W końcu dostrzegłam, że jeden chłopak w tłumie trzyma w ręce topór. Rzuciłam się w jego stronę i nim chłopak zrozumiał co, się dzieje, wyrwałam mu go z ręki. Podbiegłam do drzewa, na którym zawisnął mój brat i jednym zwinnym ruchem przecięłam linę, która odbierała życie Johnowi. Chłopak upadł na ziemię, a wzrok wszystkich zgromadzonych skupił się na mnie.

- Ją też musimy zabić! Pewnie mu pomogła zabić Wellsa!

Z przerażeniem patrzyłam, jak tłum wściekłych setkowiczów zbliża się do mnie. Bellamy tym razem próbował ich powstrzymać, ale bezskutecznie. Nagle z tłumu wybiegła Charlotte i mocno się do mnie przytuliła.

- Murphy nie zabił Wellsa! - Piszczący głos dziewczynki sprawił, że na chwilę wszyscy ucichli.

- Ja to zrobiłam!

Odsunęłam się od blondynki, a ta spojrzała na mnie z bólem.

- O mój Boże... - Wyszeptałam.

Rzuciłam się na ratunek bratu. Charlotte chciała mi pomóc, ale odepchnęłam ją od niego. Nie mogłam tego wszystkiego zrozumieć. Delikatnie pozbyłam się sznura z szyi brata. Murphy ledwo oddychał. Mocno przytuliłam go do siebie.

- Teraz ty chcesz mnie udusić? - John zapytał ledwo słyszalnie.

Poluźniłam nieco uścisk. Łzy w dalszym ciągu spływały po moich policzkach. Z jednej strony czułam ulgę, że mój brat nie zabił Wellsa, z drugiej znowu byłam załamana. Jak taka mała dziewczynka mogła zrobić coś takiego? Charlotte patrzyła na mnie z ogromnym wyrazem bólu. Bellamy podszedł do niej i niemal siłą musiał odsunąć ją ode mnie. Delikatnie pogładziłam Johna po mokrych od potu włosach. Ludzie dookoła prowadzili zażarte dyskusje na temat nieoczekiwanego zwrotu akcji. Gdy Murphy nieco doszedł do siebie, poprosił mnie, bym pomogła mu wstać z ziemi. Gdy chłopak wstał, od razu zaczął rozglądać się między ludźmi.

- Gdzie ona jest? - Spytał rozgniewany.

- John musisz odpocząć. - Zasugerowałam.

Chłopak mnie zignorował. Jakiś jego kolega zdradził mu miejsce pobytu Charlotte. Dziewczynka z Bellamym, Clarke i Finem znajdowali się w namiocie. Murphy chciał się tam dostać, ale go powstrzymałam.

- Wyprowadźcie ją!

Krzyk Johna przyprawił mnie o gęsią skórkę. Bellamy wyszedł z namiotu i spojrzał w moją stronę. Nie chciałam, żeby Charlotte wpadła w ręce Johna. Wiem, że to, co zrobił mu Bellamy, jest wręcz niewybaczalne. Powiesić człowieka, za zbrodnię, której nie popełnił...

- Patrzcie, kto do nas wyszedł... - John spojrzał pogardliwie na Bellamyego.

- Daj sobie spokój!

- Bo co mi zrobisz? Powiesisz mnie?

- Dałem ludziom to, co chcieli.

Bellamy znów spojrzał na mnie, a ja poczułam wzbierająca we mnie złość. John to zauważył.

- Może teraz też to zrobimy?

- Kto chce, by prawdziwy morderca został powieszony? - Murphy zwrócił się do tłumu.

Niewielka ilość ludzi uniosła swoje dłonie do góry. John był niezadowolony z tego. Spojrzał na mnie i czekał, aż go poprę. Zbliżyłam się do brata.

- John, to jest małe dziecko. Nie możesz jej zabić.

- Chcieliście mnie powiesić za nic, ale gdy ta dziewucha przyznała się do winy, darujecie jej to?

John z krzykiem zwrócił się do zebranego tłumu. Głośno westchnęłam, co przykuło uwagę mojego brata.

- Myślałem, że mnie poprzesz.

Spuściłam głowę i ze smutkiem wpatrywałam się w swoje buty. John chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Bellamy mu przeszkodził.

- To koniec.

Blake chciał wrócić do namiotu. Nagle Murphy podniósł z ziemi wielki kawał drewna i uderzył nim Bellamyego w tył głowy. Z tłumu wyłoniła się Octavia i chciała przywalić mojemu bratu. Ktoś ją jednak złapał. Podbiegłam do Bella i pomogłam mu wstać z ziemi. John wyminął nas i wraz ze swoimi kumplami udali się do namiotu. W namiocie jednak nie było już Charlotte. Wraz z Clarke i Finnem uciekli z obozu. Kamień spadł mi z serca.

- Zemsta nie jest dobrym rozwiązaniem.

Próbowałam jakoś porozmawiać z bratem.

- Nie pozwolę jej żyć!

Murphy ze swoimi kolegami wzięli w dłonie pochodnie oraz broń i wybiegli z obozu. Wraz z Octavią posadziłyśmy zdezorientowanego Bellamyego na kłodzie.

- Musimy go powstrzymać. - Blake zwrócił się do mnie, kiedy oprzytomniał.

Pokiwałam głową i ruszyłam z chłopakiem za Johnem. Nie mogłam pozwolić na to, by mój brat zabił dziecko.


Było już naprawdę ciemno. Razem z Bellamym błądziliśmy po lesie w poszukiwaniu Charlotte. Co jakiś czas słyszałam desperacki krzyk Johna.

- Przepraszam. - Z zamyślenia wyrwał mnie Blake.

Pytająco spojrzałam w jego stronę.

- Błagałaś mnie, bym tego nie robił. Powinien był ich powstrzymać.

- Nie powinieneś mnie przepraszać, ale Johna.

- Wiem, ale nie mogę zapomnieć wyrazu bólu w twoich oczach, kiedy sprawiłem, że Murphy zawisnął na drzewie.

Nie skomentowałam tego. Byłam zła. Na wszystkich, a na siebie najbardziej. Gdybym Charlotte poświęciła większą uwagę, Wells by dalej żył. Wszystko to, co wydarzyło się dzisiaj... mam wrażenie, że to głównie moja wina. Dalsze poszukiwania spędziliśmy w totalnej ciszy. Bellamy był wyraźnie przejęty Charlotte. W końcu dostrzegliśmy dziewczynkę. Była sama. Blondynka błądziła między drzewami. Była przerażona. Blake złapał dziewczynkę, a ta zaczęła głośno krzyczeć.

- Pomożemy ci. - Wyszeptałam, uspokajając Charlotte.

Dziewczynka ku naszemu zaskoczeniu zaczęła się wyrywać z uścisku Bellamyego.

- Puśćcie mnie!

- Co jest z tobą grane? Chcemy ci pomóc.

Krzyk mojego brata wydawał się coraz głośniejszy. Zbliżali się do nas.

- Tutaj jestem!

Znów musiałam uciszyć Charlotte.

- Chcesz nas zabić?

- Oni chcą mnie! - Charlotte spojrzała na mnie.

- Nie chcę, żebyś miała przeze mnie problemy. Proszę! Zostawcie mnie!

Przytuliłam mocno dziewczynkę. Charlotte wydawała się zaskoczona moim zachowaniem.

- Tam w obozie... odepchnęłaś mnie. - Wymamrotała.

- Byłam w szoku. Przepraszam.

Spojrzałam na twarz dziewczynki. To nie była już ta sama Charlotte, której plotłam warkocze obozie.

- Nie zostawimy cię.

Bellamy poklepał Charlotte po ramieniu. Po policzku dziewczynki spłynęła łza. Między drzewami dostrzegliśmy pochodnie. Mój brat był tak blisko... Charlotte zaczęła znów krzyczeć. Bellamy wziął dziewczynkę pod pachę i rzuciliśmy się do ucieczki. Niestety długo nie było nam dane biec. Przed nami pojawiło się ogromne urwisko. Bellamy postawił dziewczynkę na ziemi, a ja złapałam ją za rękę.

- Ashley!?

John był widocznie zaskoczony, że pomagałam Bellamyemu. Mój brat przeniósł swój wzrok na chłopaka stojącego obok mnie i Charlotte.

- Nie możesz walczyć z nami wszystkimi. Po prostu ją oddaj.

- Nie ma mowy! - Wykrzyczałam.

Spomiędzy drzew wybiegła Clarke i Finn.

- To zaszło za daleko! - Odezwała się Griffin.

Charlotte przytuliła się do mnie. Dziewczynka trzęsła się ze strachu. John zmierzył mnie wzrokiem i złapał Clarke. Przystawił jej nóż do gardła. Poderwałam się z miejsca i zakryłam Charlotte swoim ciałem.

- John przestań!

- Zostaw ją! - Finn zbliżył się do mojego brata, a ten groźnie spojrzał na niego.

- Poderżnę jej gardło!

- Proszę, nie krzywdź jej! - Charlotte odsunęła się ode mnie.

- Dam ci propozycję skarbie. Pójdź ze mną, a ja puszczę Clarke wolno.

Dziewczynka chciała przystanąć na to, ale razem z Bellamym zagrodziliśmy jej drogę. Charlotte szarpała się ze mną.

- Nie dojdzie do tego John! - Bellamy zakrył nas swoim ciałem.

- Dla ciebie jestem Murphy!

- Nie mogę pozwolić, żeby któreś z was za mnie ucierpiało. Nie po tym, co zrobiłam. - Odezwała się Charlotte.

Dziewczynka odsunęła się ponownie ode mnie i zanim zdążyłam zareagować, Charlotte osunęła się w przepaść. Niemal skoczyłam za nią, lecz Bellamy mocno mnie złapał. Zaczęłam drzeć się wniebogłosy. Nie mogłam wyswobodzić się z silnego uścisku Bellamyego. Byłam gotowa walczyć z własnym bratem o życie Charlotte... a teraz ona przepadła. Osunęłam się na ziemię. John wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem. Clarke zdążyła już uwolnić się od niego. Nie mogłam powstrzymać łez.

- To było tylko dziecko. - Wyszeptałam.

Bellamy rzucił się z pięściami na Johna. Chwiejnym krokiem podeszłam do nich.

- Ashley zrób coś!

Brat prosił, bym mu pomogła. Zignorowałam jego prośby. Zacisnęłam zęby. Należało mu się. Clarke i Finn odepchnęli w końcu Bellamyego. Mój brat wił się z bólu.

- Zasługuje na śmierć! - Blake wpadł w szał.

- Nie decydujemy o tym, kto zginie, a kto przeżyje. - Odezwała się Clarke.

- I co masz zamiar z nim zrobić?

- Wygnamy go!

Clarke przeniosła swój wzrok na mnie. Spodziewała się pewnie, że zacznę błagać ją o litość dla brata. Jednak ja nie miałam zamiaru tego robić. Bellamy podniósł Johna z ziemi i zbliżył się z nim do przepaści. Mimo wszystkich targających mną złych emocji postanowiłam w końcu zareagować. Myślałam, że Blake zabije Johna. Podbiegłam do Bellamyego.

- Nie zabijaj go! - Krzyknęłam.

Blake spojrzał na mnie i zwrócił się do mojego brata.

- Jeśli złapię cię blisko obozu, wrócimy tu. Rozumiesz?

Murphy pokiwał głową i znów wylądował na ziemi. Splunął krwią i spojrzał na mnie.

- Tak mi przykro siostrzyczko.

- Wcale nie jest ci przykro. Nie obchodzi cię ludzkie życie.

- Mylisz się. Obchodzi mnie tylko jedno życie. Twoje.

- Myślisz, że to, co teraz powiedziałeś, coś zmieni?

- Nie.

Usłyszałam za sobą wołanie Clarke. Wraz z Bellamym i Finnem chcieli wrócić do obozu. Spojrzałam smutnym wzrokiem na Johna.

- Idź z nimi siostrzyczko. Nie martw się o mnie.

Bez słowa ruszyłam za towarzyszami. Na odchodnym jeszcze raz spojrzałam na brata. Możliwe, że widzę go właśnie po raz ostatni. Czułam ogromny ból w sercu. John skulił się na ziemi i nie odrywał ode mnie wzroku. Zacisnęłam mocno pięści i ugryzłam się w dolną wargę. Bellamy okrył mnie swoją kurtką i ruszyliśmy w stronę obozu. Całą drogę powrotną spędziliśmy w totalnej ciszy. Co jakiś czas musiałam ścierać dłonią łzy z policzków. Straciłam dziś dwie bardzo ważne dla mnie osoby. Niemal przez całe nasze dotychczasowe życie byliśmy z bratem nierozłączni...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro