Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.15

Spotkanie z Ziemianami miało odbyć się nad ranem. Bellamy miał jeszcze trochę czasu, by spokojnie przygotować się do wyprawy. Chłopak musiał porozmawiać z Raven, dlatego razem udaliśmy się w kierunku jej namiotu. Po drodze napotkaliśmy rozmawiających ze sobą Clarke i Finna. Blondynka spojrzała na mnie, po czym na jej twarzy zagościł niepewny uśmiech, skierowany w moją stronę. Finn natomiast zachowywał kamienny wyraz twarzy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Clarke namówiła Bellamyego do wzięcia udziału w ich "sekretnej" wyprawie. Rozejrzałam się po obozie w celu zlokalizowania Jaspera. Upojenie alkohole w dalszym ciągu dawało mi o sobie znać, dlatego mój wzrok był nieco... niewyraźny. Bellamy zachowywał tempo adekwatne do mojego, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Co jakiś czas delikatnie łapał mnie za ramię, by uchronić mnie przed upadkiem. Alkohol i kule... niezbyt dobre połączenie. Do moich uszu napłynęło ciche pomrukiwanie. Spojrzałam pytająco na swojego towarzysza. Bellamy był również zainteresowany dziwnymi dźwiękami. Równocześnie powędrowaliśmy wzrokiem w stronę ogniska, przy którym, jeszcze jakiś czas temu delektowaliśmy się alkoholem Montyego. Miller leżał na ziemi, wtulony w swój kubek i mruczał coś niezrozumiałego pod nosem. Wyglądał przezabawnie. Kilku innych obozowiczów skorzystało z okazji i zajęli wolne miejsca, które pozostawiliśmy po sobie, ignorując przy tym śpiącego chłopaka. Gdy dotarliśmy do namiotu Raven, mogłam wreszcie złapać oddech. Bellamy zrobił krok do przodu i wtedy wpadł na niego Jasper. Jordan zmierzył Bellamyego nieprzyjemnym wzrokiem, następnie chwiejnym krokiem go wyminął i tym samym staną ze mną twarzą w twarz. Blake spojrzał na mnie, przymrużonym wzrokiem. Dałam mu znać, żeby załatwił swoje sprawy z Raven, a ja za ten czas porozmawiam z Jasperem. Gdy tylko Blake zniknął w namiocie dziewczyny, Jasper zmierzwił dłonią swoje włosy. Jego wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Bellamyego niemal mordował wzrokiem, lecz gdy tylko mnie ujrzał, chłopak od razu zmienił nastawienie.

- Przepraszam. - Wyszeptał.

- Niby za co? - Byłam w szoku. To przecież ja miałam go przeprosić.

- Po prostu zachowałem się jak totalny idiota. Tam przy ognisku... przemawiał przez ze mnie alkohol. Czuję, że między nami stworzyła się pewna więź. I nie chodzi tu o miłość... choć może i nawet to jest pewien rodzaj miłości? Już sam nie wiem. W końcu między najlepszymi przyjaciółmi też jest miłość prawda? Miłość przyjacielska! Tak! To właśnie do ciebie czuję. Dlatego przepraszam, że naskoczyłem na ciebie. - Wybełkotał chłopak.

Opuściłam kule na ziemię i przytuliłam go mocno. Jasper bez żadnego zbędnego gadania odwzajemnił uścisk. Stwierdziłam, że w tej chwili słowa są po prostu zbędne. Jasper jest dla mnie bardzo ważny i cieszę się, że relacje między nami nie uległy zmianie. W momencie, kiedy trwałam w silnym uścisku z Jordanem, Bellamy wyszedł z namiotu Raven i był nieco zaskoczony tym, co zobaczył. Posłałam mu szeroki uśmiech i poklepałam Jaspera po plecach. Chłopak w końcu odsunął się ode mnie i otarł dłonią łzy, które wkradły się na jego policzki.

- Przepraszam. To było bardzo wzruszające. - Zaśmiał się chłopak.

Rozczochrałam jego włosy, tak jak robiłam to Johnowi.... o nie... proszę, nie myśl o nim!

- Jasper idziesz z nami. - Odezwał się Blake.

- Co, gdzie? - Chłopak był zdezorientowany.

- Bellamy nie! Nie ma nawet takiej opcji! - Tupnęłam zdrową nogą.

- Potrzebujemy go. Dobrze radzi sobie z bronią.

- Czy ktoś raczy mnie poinformować, gdzie idę? - Jasper żywo gestykulował rękami.

- Na spotkanie z Ziemianami.

- Zgoda! Z chęcią do nich postrzelam.

- Nie! Jasper jest pijany, niby jakim cudem się wam przyda?

- Do wyprawy mamy jeszcze czas. Zdąży wytrzeźwieć. - Stwierdził Blake.

Posłałam Bellamyemu błagalne spojrzenie. Świetnie... Teraz dwie osoby, na których mi zależy, będą ryzykować życiem.

- Spokojnie Ashley. Dam sobie radę.

- Masz mieć na niego oko. - Odezwałam się do Bellamyego.

- Zgoda! - Zasalutował Jasper.

- To było skierowane do mnie. - Bellamy przewrócił oczami.

- No kłóciłbym się... z mojej perspektywy wyglądało to nieco inaczej.

- To jest poważna sprawa! Macie obydwoje na siebie uważać! - Krzyknęłam zdenerwowana.

- Spokojnie... dopilnuję, by Bellamy wrócił do ciebie w całym kawałku. - Zaśmiał się Jordan.

Po paru godzinach Clarke i Finn opuścili obóz. Jakiś czas później mieli za nimi ruszyć Raven, Jasper i Bellamy. Stałam zdenerwowana przy bramie i obserwowałam, jak Blake rozdaje pozostałym broń. Przełknęłam głośno ślinę, kiedy Jasper ujął w dłonie karabin. Z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Bellamy dostrzegł moje zmieszanie. Gdy tylko rozdał wszystkim broń, podszedł do mnie i ujął w dłonie mój podbródek.

- Nie denerwuj się tak. - Chłopak usiłował mnie rozchmurzyć.

- Łatwo ci mówić...

- Będę miał na niego oko.

- Po prostu uważajcie na siebie. Nie podoba mi się ten cały plan...

Bellamy ucałował moje czoło.

- Bellamy... ja muszę ci coś powiedzieć... to tyczy się Octavii.

- Wiem.

- Co?

- Wiem, że pozwoliłaś jej opuścić obóz.

- Niby skąd?

- Mam swoje sposoby.

- I nie jesteś zły?

- Szczerze? Byłem wściekły...

- Przepraszam...

- Bellamy! Jesteśmy gotowi. - Krzyknęła Raven.

Blake ciężko westchnął i z powrotem przeniósł swój wzrok na mnie. Moje serce waliło jak oszalałe. A co jeśli widzę ich po raz ostatni? Co, jeżeli jest to jakaś pułapka i wszyscy idą na pewną śmierć? Zaczęłam panikować, co nie umknęło uwadze chłopaka. Bellamy złączył nasze usta w pocałunku.

- Uważaj na siebie... i na innych. - Wyszeptałam.

- Masz moje słowo.

Następnie podszedł do mnie Jasper. Na twarzy chłopaka malowało się podekscytowanie. Wtuliłam się w przyjaciela i pogłaskałam go po jego bujnej czuprynie.

- Ty też na siebie uważaj. - Wyjąkałam łamiącym się głosem.

- Dobrze.

Ostatnia w kolejce czekała Raven. Nie miałam okazji się z nią jeszcze dobrze poznać, ale mimo wszystko uścisnęłam ją mocno. Kiedy strażnicy wyznaczeni przez Bellamyego zamknęli bramę, poczułam ogromne ukłucie w sercu. Stałam przy niej jeszcze z jakieś dobre paręnaście minut, kiedy podszedł do mnie Monty. Chłopak też wydawał się zaniepokojony o życie swojego przyjaciela. Green podał mi kule i zaoferował, że odprowadzi mnie do namiotu. Nie byłam pewna, czy w ogóle zasnę, dlatego chciałam się czymś zająć. Wkrótce przypomniałam sobie o Millerze. Poprosiłam Montyego, żeby udał się ze mną w miejsce, gdzie jakiś czas temu widziałam śpiącego chłopaka. Miller w dalszym ciągu leżał przy ognisku. Monty zaczął sprzątać wokół ogniska. Ja natomiast podeszłam do Nathana i delikatnie dźgnęłam go kulą. Chłopak przewrócił się na drugi bok, ignorując mnie. Po raz kolejny dźgnęłam chłopaka, a ten w końcu zdezorientowany podniósł się na łokciach i spojrzał w moją stronę.

- Ashley... daj człowiekowi pospać!

- Zaprowadzę cię do twojego namiotu.

- To kochane... ale ja jestem w namiocie. - Wybełkotał.

- Nie, nie jesteś. Leżysz na brudnej ziemi i przytulasz się do kubka.

Miller otworzył nieco szerzej oczy.

- No rzeczywiście...

Monty złożył kubki w jednym miejscu, a następnie pomógł Millerowi wstać z ziemi. Chłopak okropnie się zataczał.

- Dam sobie z nim radę. Ty też powinnaś się położyć. Wyglądasz na zmęczoną.

- Niech ci będzie...

Gdy Monty z Millerem zniknęli mi z pola widzenia, w końcu postanowiłam udać się do swojego namiotu.

Spałam może z jakieś dwie godziny... Wygramoliłam się z namiotu i rozejrzałam się po obozie, który był... w bardzo opłakanym stanie. Wszędzie walały się śmieci i... pół przytomni obozowicze. Skierowałam swój wzrok na bramę. Wzięłam kule do ręki i pokuśtykałam w stronę strażników.

- Wrócili już? - Zapytałam jednego z nich.

- Jeszcze nie.

Na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. W zasadzie to spotkanie mogło się już właśnie odbywać... Przełknęłam głośno ślinę. Nie wiedziałam czym mam się zająć. Większość obozowiczów jeszcze spała... po dość długim namyśle udałam się w miejsce, gdzie znajdowała się woda, by nieco odświeżyć swój wygląd, następnie postanowiłam nieco posprzątać obóz. Godzinę później do sprzątania przyłączył się też Monty. Chłopak opowiedział mi o tym, jak trudno było mu uporać się z Nathanem. Niemal w tym samym czasie, chłopak, o którym rozmawialiśmy, pojawił się przy nas. Wyglądał okropnie... i zapewne tak samo źle się czuł.

- Moja głowa. - Jęknął, siadając na ziemi.

- No nieźle wczoraj porządziłeś. - Zaśmiał się Monty.

- Nawet mi nie mów... są jakieś wieści z Arki?

- Dziwne, że o to pytasz. - Odezwałam się do chłopaka.

- Kieruje mną zwykła ciekawość.

- Żadnych... - Stwierdził Monty.

- Ashley... ostatnio rozmawiałaś z Pikem no nie?

- Tak... a co?

- Kim on dla ciebie jest?

- Pike był najlepszym przyjacielem mojego taty. Tak samo, jak Jaha... po śmierci mojej mamy, Pike naprawdę przejął się losem moim i Johna... w miarę swoich możliwości pomagał nam.

- John miał chyba z nim na pieńku... prawda? - Zapytał Miller.

- Przecież sami byliście światkami ich sprzeczki na zajęciach...

- No tak... John był strasznie na niego cięty.

- John zabronił mi się widywać z Pikem.

- Ty go oczywiście posłuchałaś?

- No co ty... w końcu jestem Ashley Murphy. Nieposłuszeństwo mamy we krwi.

Miller posłał mi niepewny uśmiech.

- Przed Dniem Jedności rozmawiałam z Pikem. Powiedział, że dołoży wszelkich starań, by dostać się na pokład Exodusa.

- No to stoi przed nie lada wyzwaniem. - Stwierdził Monty.

- Wiem, ale mam nadzieję, że mu się uda. Traktuję go jak członka rodziny... której już w zasadzie nie mam. - Posmutniałam.

- Masz nas! Teraz to my jesteśmy twoją rodziną. - Odezwał się Miller.

- No może nie tak dosłownie. Wiesz... bo gdybyśmy szli tokiem twojego myślenia... to pocałunek Bellamyego i Ashley...

- Stop! Co? Jak? Całowałaś się z Bellamym?! - Miller zasypywał mnie pytaniami.

- Monty... - Jęknęłam.

- Przepraszam! Nie wiedziałem, że to tajemnica!

- No wreszcie! Shippowłem was ze sobą. - Miller wydawał się zadowolony.

- Świetnie...

- Gdzie tak właściwie jest twój chłopak?

- Nie jesteśmy razem...

Był już wieczór. Siedzę przy ognisku i przez już dobre parę godzin wpatruję się ślepo w bramę obozu. Byłam zaniepokojona. Przecież oni powinni już dawno wrócić! A co jeżeli coś im się stało? Cholera! To była pułapka. Co, jeżeli ktoś jest ranny? Nie wytrzymam tu dłużej! Rozejrzałam się po obozie. Setkowicze krzątali się beztrosko po obozie, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że grupka naszych ludzi wyruszyła na spotkanie z Ziemianami. Przygryzłam dość mocno wargę i poczułam w ustach krew. Nerwy, nerwy i jeszcze raz nerwy. W końcu usłyszałam charakterystyczny dźwięk otwieranej bramy. Podniosłam się z miejsca i ruszyłam w jej stronę. Pierwsza moim oczom ukazała się Octavia. Zaraz potem dołączyli do niej pozostali. Kamień z serca mi spadł, kiedy zrozumiałam, że nikogo w grupie nie brakuje. Jednak na twarzach osób, które brały udział w spotkaniu, malowało się zaniepokojenie. Bellamy wysunął się z grupy. Od razu wtuliłam się w niego. Chłopak ciężko dyszał. Po chwili ucałował mnie w czoło. Za plecami Bellamyego dostrzegłam Jaspera. Jordan wpatrywał się w broń, która trzymał w dłoniach. Delikatnie odsunęłam się od Bellamyego i podeszłam do Jaspera. Ten wydawał się nieobecny.

- Masz coś do powiedzenia? - Oschły głos Bellamyego wywołał na moim ciele dreszcze. Jego słowa skierowane były do Finna.

- Tak! Powiedziałem, żadnej broni! - Wykrzyczał chłopak.

- A ja, że nie możemy im ufać! Miałam rację. - Odezwała się zmachana Clarke.

- Dlaczego, nie powiedziałeś mi, co planujesz? - Raven miała pretensje do Finna.

- Próbowałem, ale byłaś zbyt zajęta produkowaniem amunicji do swojej broni!

- Macie szczęście, że to zrobiła! Przyszli, żeby cię zabić Finn! - Znów odezwał się Bellamy.

- Nie wiesz tego! To Jasper strzelił pierwszy.

Jordan w końcu się ocknął. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

- Wszystko zepsułeś. - Zwróciła się do niego Octavia, po czym odeszła od grupy.

- Uratowałem cię! - Krzyknął za nią chłopak.

Jasper był wściekły. Bez żadnego słowa wyminął mnie i ruszył w stronę swojego namiotu.

- Jasper! - Zawołałam za nim, ale ten nawet nie raczył się odwrócić.

- Jeśli wcześniej nie było wojny, to teraz na pewno jest! Nie musiałaś ufać Ziemianom. Mogłaś zaufać mi.

W końcu również Raven i Finn odeszli w swoje strony. Zmieszana spojrzałam na Bellamyego i Clarke. Cokolwiek wydarzyło się na spotkaniu... nie przebiegło to po ich myśli. Nagle usłyszeliśmy głośny szum. Bellamy spojrzał w niebo.

- Spójrzcie!

- Exodus... - Wyszeptałam.

-
Twoja mama jest wcześniej. - Bellamy odezwał się do Clarke.

- Możliwe, że też Pike! - Byłam podekscytowana.

Jednak ze statkiem było coś nie tak... za szybko spadał.

- Za szybko... brak spadochronu. - Wyjąkała Clarke.

W jednej chwili statek uderzył z hukiem w ziemię. Za górami, które otaczały nasz obóz, wyłoniła się ogromna łuna ognia. W jednej chwili cały obóz zamilkł. To niemożliwe... Clarke osunęła się na ziemię. Blondynka zaczęła głośno szlochać. Jeżeli jej mama była na pokładzie... o matko... wszyscy zginęli.

- Boże... Pike. - Wyszeptałam.

Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Jedna z kul wypadła mi z rąk. Poczułam, jak Bellamy w ostatniej chwili łapie mnie przed upadkiem. 

- Wszystkich tracę... - Wyszeptałam resztkami sił.

Bellamy wziął mnie na ręce. Na jego twarzy pojawił się strach.

- Ashley! Cholera... zostań ze mną!

Wkrótce również i wzrok odmówił mi posłuszeństwa. Poczułam się taka bezwładna...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro