#9# Słuchałem i patrzyłem.
Remington siedział na łóżku. Starał się zignorować wszystko, co pod wpływem dźwięku podpowiadał mu umysł. Chłopak zdążył już nauczyć się, że nieregularne odgłosy uderzeń są dla niego sygnałem, by został w pokoju.
Jedynym, co w takich sytuacjach pozwalało siedemnastolatkowi zachować jasność myśli, była muzyka. Gdy jego niewielki głośniczek bezprzewodowy wypluwał z siebie piosenki The Rolling Stones, ojciec krzywdzący jego brata stawał się odległy, jakby dźwięk gitary Keith'a Richards'a zabierał strach towarzyszący nastolatkowi na każdym kroku i przenosił go do krainy pełnej cudownej melancholii.
Tym razem jednak bolesny odgłos stawał się coraz głośniejszy.
W oczach Remingtona pojawiły się już długo więzione łzy. Myśląc o tym, jaki ból dotykał właśnie jego młodszego, kochanego braciszka chłopak nie mógł powstrzymać drżenia i płaczu.
W pewnym momencie gęstą atmosferę w mieszkaniu przeciął krzyk czternastoletniego Emersona.
Młodszy z rodzeństwa nigdy nie krzyczał. Zawsze znosił to, co robił mu ojciec, by zostawił jego brata i matkę w spokoju. Tym razem jednak ból był zbyt silny, by trzymać go w gardle, a smak krwi sprawiał, że chłopiec rozpaczliwie pragnął pomocy.
Gdy tylko do Remingtona dotarła powaga sytuacji, chłopak zerwał się na równe nogi.
W mgnieniu oka przebiegł przez pokój, cudem się nie potykając. Pokonał barierę dzielącą go od kuchni, którą w normalnych okolicznościach zapewne nazwałby drzwiami.
To, co zobaczył obok stołu, wywołało ogromny ból przedzierający się przez jego całe ciało, ale w szczególności zmęczone już, wrażliwe serce.
Emerson leżał na ziemi. Z jego nosa i licznych ran na ciele sączyła się krew. W nieco przymkniętych oczach młodszego brata czaił się ogromny ból. Chłopiec płakał, a jego łzy były błaganiem o pomoc, podczas, gdy nad jego głową klęczał ojciec ze szklaną butelką w ręce.
Mężczyzna odsunął dłoń z przedmiotem od głowy syna.
Remington poczuł przelotną ulgę, lecz po sekundzie dotarła po niego prawda. Ich ojciec chciał się tylko zamachnąć.
Chłopak zrobił to, co podpowiadała mu intuicja. Nie mógł pozwolić, by ten człowiek pozbawił jego brata życia.
Jego ręce zacisnęły się na krtani mężczyzny, który wypuścił butelkę z ręki osłabionej niedotleniem.
Remi używał całej swojej siły, by nie wypuścić szarpiącego się człowieka z rąk. W tamtej chwili nie był już dla niego ojcem. Nastolatek wreszcie zrozumiał, kim naprawdę była ta osoba. Potworem siejącym ból i strach. Zacisnął dłonie jeszcze mocniej. Wezbrała w nim cała wściekłość, jaką ukrywał przez lata. Chciał, żeby poczuł cały ból, jaki sprawił jemu i Emersonowi. Chciał jego śmierci, ale nie mógł zostawić brata samego. Gdy zobaczył, że ojciec stracił przytomność, odsunął się od jego bezwładnego ciała i pomógł bratu wstać z podłogi.
Chłopiec trząsł się z bólu i strachu. Łzy spływające po jego policzkach sprawiały, że wyglądał potwornie bezbronnie. Remington objął go ramionami. Młodszy od razu wtulił się w brata i ukrył twarz w jego koszuli.
- Już wszystko będzie dobrze. - Wyszeptał siedemnastolatek.
Po tym zdarzeniu dokładnie opatrzył wszystkie obrażenia brata i położył go w swoim łóżku przykrywając kocem. Miał zamiar od tamtego momentu przejmować się tylko i wyłącznie dobrem Emersona.
Jednak gdy matka chłopców wróciła z pracy, zobaczyła nieprzytomnego męża i domyśliła się wszystkiego, górę nad instynktem macierzyńskim wzięła miłość do mężczyzny. A przynajmniej tak tłumaczyła Emersonowi, dlaczego mimo świadomości o zaistniałej sytuacji zadzwoniła po radiowóz, który zabrał jego starszego brata.
Remington oskarżony został o pobicie i próbę zabójstwa ojca. Dzięki pomysłowości swojego braciszka i resztkach dobroci matki uznany został za niepoczytalnego i chorego psychicznie, dzięki czemu uniknął wyroku i wysłany został do szpitala psychiatrycznego znanego jako "Biała Klinika". Jego rodzice nie dysponowali wystarczającymi zasobami finansowymi, by opłacić terapię, ale o sprawie dowiedziała się ciotka Remiego, która bardzo chętnie ufundowała leczenie. Nastolatek niezwłocznie wywieziony został do ośrodka dla umysłowo chorych, oraz otrzymał zakaz kontaktu z bratem, póki tamten nie osiągnie wieku pełnoletności.
Tak właśnie trafił do miejsca, w którym właśnie siedział, z łzami w oczach opowiadając mi swoją historię.
- Nie mogłem nic zrobić. - Wyszeptał. - Nie mogę go chronić...
Przytuliłam przyjaciela starając się otoczyć go jak największą ilością ciepła. Nie zamierzałam pozwolić mu cierpieć w samotności.
Jego ciało trzęsło się, gdy chłopak rozpaczliwie ściskał mój tors. Szybkie bicie jego serca tylko nasilało we mnie chęć uspokojenia Remingtona.
Zaczęłam głaskać go po włosach i lekko kołysać. Oddech chłopaka łagodnie zwolnił.
- Jest dobrze. Jestem przy tobie. - Powiedziałam do jego ucha najspokojniej, jak umiałam.
- Powinienem tam być. Powinienem mu pomóc. - Szeptał przez łzy, które jednak nie sprawiały już, że się dusił.
Spojrzał na mnie. Jego ciemne oczy wyrażały teraz cały wachlarz emocji. Widziałam w nich rozpacz, ból, poczucie winy, ale też nadzieję i zaufanie. Włosy mokre od łez opadały mu na czoło sprawiając że wyglądał jak piękne, ale bezbronne i złamane przez ból dziecko.
- Pomożesz. Jak tylko cię odwiedzi, pomożesz mu zapomnieć. Teraz tylko to się liczy.
Znowu przyłożył głowę do mojego ramienia i wtulił się jeszcze mocniej.
oparłam się o parapet i zamknęłam oczy słuchając miarowych wdechów i wydechów Remingtona.
Pomyślałam, że może kiedyś uda mi się osiągnąć cel, o którym zawsze marzyłam. Zostać jego bezpieczną przystanią, albo nawet kimś więcej.
_________________________
Tym razem już mówię wam dobranoc, i dla tych, co czytają to później, miłego wtorku:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro