Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#6# Boję się być blisko, ale nienawidzę samotności.

Obudziłam się około godziny przed śniadaniem. Założyłam ciemnoszare jeansy i czarną bluzkę.
Po ogarnięciu się wyszłam w pokoju, ciągle jeszcze trzymając buty w ręce. Skierowałam się do pokoju Olivera.
To, co zobaczyłam dosyć mnie zdziwiło.
Chłopak siedział na łóżku. Był schludnie ubrany, uczesany i uśmiechał się. Naprawdę wyglądał na szczęśliwego.
Pomyślałam, że może pierwszy raz od dawna.
Cieszyłam się, że dzięki mnie tak się działo. Gdybym pozwoliła mu zgnić w ciszy to zapewne nigdy by się nie uśmiechał. Jego emocje wyparowałyby razem z duszą. Żyłby tylko w teorii.

A teraz siedział przede mną ze szczęściem wypisanym na twarzy. Dzięki niemu też się uśmiechnęłam. Czułam że jesteśmy w jakiś sposób powiązani.

- Jak ci się spało w nowym miejscu? - Zapytałam.

- Bardzo dobrze. - Oliver uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Wreszcie się nie bałem. W zamknięciu wszystko jest inne. Takie... - Zawahał się. - Ciche. Nie pozwala zapomnieć o bólu.

Zauważyłam, że przy słowie "ból" posmutniał.

- Tutaj zapomnisz. Sama o to zadbam. - Powiedziałam pełnym determinacji, ale łagodnym tonem.

- Jak?

Chwilę się zastanawiałam. Pomyślałam, że może nie miałam jak zapewnić mu ochrony przed wspomnieniami, ale zawsze mogłam go pocieszyć.

Gwałtownie wstałam z łóżka łapiąc rękę chłopaka i ciągnąc go za sobą. Gdy stanął na nogach był bardzo zdezorientowany. Wykorzystałam ten moment żeby delikatnie go połaskotać.

- Pytasz, jak? - Zapytałam śmiejąc się. - Zabiorę cię na śniadanie i dam coś, czego nawet całkiem pozbawieni ograniczeń pacjenci nie mogą mieć. Kawę.

Gdy to mówiłam, na moje usta wkradł się tajemniczy, żartobliwy uśmiech. Tym bardziej ucieszyłam się, gdy Oliver zaczął się śmiać. Wyglądał na szczęśliwego. osiągnęłam swój cel. Ale, nie mogłam przecież go okłamywać.

Z powrotem chwyciłam jego dłoń i zaczęłam prowadzić do stołówki.

***

Gdy weszliśmy do pomieszczenia, śniadanie już trwało. Na pierwszy rzut oka nie było żadnych wolnych stolików, ale gdy przyjrzałam się bardziej, dostrzegłam zamyślonego Remingtona, z pasją smarującego kanapkę serem topionym.
Był tym prawie tak zainteresowany, jak Oliver ludźmi.
Oli ciągle rozglądał się z zafascynowaniem podziwiając sylwetki pacjentów. Na każdym z nich zatrzymywał wzrok, jakby chciał zapamiętać wszystkie twarze. Wyglądał jak małe, bezbronne dziecko, gdy tak uśmiechał się do każdego. Chciałabym tak umieć.

Udałam się w stronę stołu Remingtona, a chłopak podążył za mną.
Gdy znaleźliśmy się już blisko celu, pomachałam ręką przed nosem przyjaciela, żeby zwrócić jego uwagę.

- O, Mel. Nie zauważyłem cię. - Powiedział szybko odwracając się w moją stronę.

- Tak, to ja. A to Oliver. - Pokazałam mu chłopaka.

Remi przyjaźnie się uśmiechnął i przedstawił. Oliver odwzajemnił gest oraz podał mu dłoń na powitanie.
Zaskakująco szybko nawiązali rozmowę. Ja natomiast robiłam to, co zwykle, jak mój przyjaciel na mnie nie patrzył. Patrzyłam na niego. Od przyjazdu tutaj powtarzałam sobie, że to dziwne, ale nie mogłam nic z tym zrobić.

Po prostu byłam uzależniona od jego widoku. Było w nim coś odmiennego, intrygującego.
Rysy jego twarzy wcale nie oddawały tych dwudziestu i pół roku, które chłopak przeżył.

Mocno zarysowane kości policzkowe i linia szczęki odróżniały go od młodych mężczyzn widzianych na ulicy. Włosy, które zawsze jakimś cudem trzymały się bez lakieru tylko dodawały mu uroku. Kolejnym elementem nadającym jego twarzy charakter był zadarty, lekko zaokrąglony na końcu nos, a jeszcze innym symetryczne, pełne usta niczym z rysunku.

Wszystko to podkreślały brązowe oczy w niespotykanie ciepłym odcieniu.

Po prostu trudno było oderwać od niego wzrok.

Istniały dwie opcje. Albo Remington był współczesnym ideałem, albo po prostu byłam w nim beznadziejnie zakochana.
Po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiałam, że prawie na pewno obie opcje są prawdziwe.
Byłam tak cholerną szczęściarą, że mogłam się z nim przyjaźnić. Wspierać go, przytulać i patrzeć mu w oczy.

Nim się obejrzałam, Oliver i Remi już znowu siedzieli przy stole, jedząc chleb z koszyka.
Też wzięłam kromkę, ale moje myśli z pewnością nie znajdowały się przy tym stole. Odpływałam nimi daleko, a może nie aż tak daleko do problemów. Bałam się, że przez Olivera nie będę spędzała tyle czasu z przyjacielem. Bałam się, że może nawet go stracę.

Kiedyś znosiłam nawet to, jak bardzo zakochany był w pacjentce ze skrzydła pokarmowego. bolało, ale dało się to przeżyć. Braku kontaktu był nie przetrwała. Potrzebowałam go.

Poprzysięgłam sobie, że go nie stracę.
Nie zamierzałam tego zmieniać.
Zastanawiałam się nad tym, jak sprawić, by Remington bardziej się mną zainteresował, kiedyś z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.

- Mówiłem, że uda ci się go stamtąd wyciągnąć. - Powiedział uśmiechając się.
- To nie było trudne. - Odrzekłam obojętnie.

Przyjaciel położył ręce na stole i oparł na nich brodę. Wpatrywał się we mnie swoimi wielkimi oczami, w których dostrzegłam cień smutku. Wyglądał na zamyślonego.
Na chwilę odwróciłam wzrok. Spojrzałam na Olivera, który z uśmiechem na twarzy robił sobie kanapkę przy bufecie. Znowu zerknęłam na Remingtona. Tym razem jego oczy szkliły się od łez.
Poczułam przygniatający mnie ciężar poczucia winy.

- Co się stało? - Zapytałam.

Czułam się tak okropnie, że miałam ochotę zniknąć. Miałam wrażenie, że jego smutek był moją winą. 

- Boję się... - odpowiedział drżącym głosem. - Boję się, że cię stracę.

- Nigdy mnie nie stracisz. Jesteś moim jedynym przyjacielem.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Bo ja boję się o to samo.

- Dlaczego? - Zapytał.

- Od dawna... nie mówiłeś mi o wielu rzeczach. Czułam jak się od siebie oddalamy. A teraz... Pewnie będziesz częściej gadał z Oliverem, niż ze mną. Nie jestem ci potrzebna. - Mój głos z trudem wydobywał się z gardła. Mówienie o tym bolało. Rozsadzało moje serce od środka.

- Bałem się ci zaufać. Ale tak się stało. Po prostu zbyt wiele chciałem ci powiedzieć. Co, jeśli ufam ci za bardzo? - Zapytał patrząc mi w oczy.

- Wtedy obydwoje tak mamy. Też się bałam, ale ufam tylko tobie. I nie chcę tego zmieniać, bo tylko ty mnie słuchasz i chcesz mojego zaufania.

- Przepraszam. - Mówiąc to uśmiechnął się kącikiem ust. Jakby pozbycie się ciężaru kłamstw i unikania siebie sprawiło mu szczególną radość. - Nigdy cię nie zostawię. Musimy mieć siebie żeby przetrwać w tym bagnie. Bez przyjaciela to niemożliwe.

Chyba nigdy aż tak się z nim nie zgadzałam.

Znowu mocno wtuliłam się w Remingtona, a on objął mnie ramionami. Poczułam, że może nie wszystko stracone. Może przyjaźń serio pomoże nam przetrwać w jakiś magiczny sposób.

Gdy odsunęliśmy się od siebie, wstałam z kanapy. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że Oliver siedzi przy stole z  dwoma nastolatkami. Jeden wyglądał na jakieś piętnaście lat. Drugi był młodszy, mógł mieć może trzynaście.
Starszy był przygnębiony. Patrzył z obojętnością na dyskusję drugiego z Olim.

- Chodźmy do nich. - Powiedział Remington z uśmiechem. Prawie się śmiał. Wyglądał na bardzo szczęśliwego. Jak zwykle nie chciałam odrywać od niego wzroku. - Przyjaciół nigdy za wiele, ale pamiętaj. Nikt nie zastąpi mi ciebie.

Miałam ochotę skakać ze szczęścia. Naprawdę to powiedział. Liczę się dla niego. Szczery uśmiech wkradł się na moją twarz. Jeszcze raz spojrzałam w jego oczy, a następnie ruszyliśmy w stronę Olivera.

__________________________

Wracam po kilku dniach z niespodziewanym zwrotem akcji i nieudolnym opisem zauroczenia. Dajcie znać w komentarzach, czy w ogóle wam się podoba 😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro