Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#3# Idziemy donikąd

Siedziałam z drugiej strony łóżka. Cały czas bawiłam się końcem kołdry.
Oliver nie odezwał się, od kiedy poprosił, żebym została. Ja też nic nie mówiłam.

Cisza zwykle mnie przerażała. Przez nią zawsze miałam wrażenie, jakby zaraz miało się wydarzyć coś okropnego. Tym razem czułam się jeszcze gorzej. Z każdą chwilą nasilało się we mnie przeczucie, że coś na mnie czeka. Chce tylko, żeby cisza pochłonęła moją duszę, żeby mogło zabrać ciało.
Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie mogłam zacząć krzyczeć. Wtedy mnie też zamknęliby w tym miejscu. W cichym skrzydle placówki.
Tak bardzo mnie to przerażało. Czułam, jakby ktoś wyrywał mi wnętrzności i składał w origami. Bawił się moim umysłem, moją chorobą...
Nagle wszystko stało się dla mnie kompletnie białe. Przejrzyste, ale równocześnie oślepiające. Oni wszyscy mieli rację. Naprawdę byłam chora. Nie chodziło po prostu o to, że jestem bardziej wrażliwa. Ja byłam zbyt delikatna. Moja psychika była krucha, jak skorupka jajka. Wszystko sypało się od najmniejszej ingerencji.
Bałam się wszystkiego. Ciszy, dźwięku, samotności, ludzi, ciemności, światła, nocy, dnia, chmur, słońca, choroby, zdrowia, śmierci i życia.
Bałam się tego, co właśnie czułam.

Nie mogłam już nic zobaczyć. Łzy rozmazywały wszystko w zasięgu mojego wzroku i spływały po mojej twarzy co kilka sekund spadając na podłogę.
Sama nie zauważyłam, kiedy cisza kompletnie mnie przygniotła. NIe dostrzegłam, kiedy przerwałam ją bardzo cichą muzyką. Najpierw nuciłam, a później śpiewałam niemal szeptem.

"There's a lady who's sure, all that glitters is gold. And she's buying a stairway to heaven. When she gets there she knows, if the stores are all closed with a word she can get what she came for."

W jakiś niewyjaśniony sposób Schody Do Nieba zawsze zatrzymywały strach. Były czymś w rodzaju mojej własnej, kieszonkowej pustki. Zawsze mogłam je zanucić i uwolnić tą właśnie pustkę. Wypędzała strach, smutek i wszystkie uczucia. Pozostawiała tylko bardzo niewielki kawałek przestrzeni na jedyne uczucie, które nigdy jeszcze mnie nie zraniło. Pustkę.

Poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Prawie nie biegło od niego ciepło. Tylko mała iskierka, która zadawała się znajdować w samym wnętrzu tej ręki. Pomagała mi nie panikować.

- Boisz się ciszy... - Do moich uszu dotarł znajomy, zmęczony szept. - Pewnie myślisz, żę dlatego jesteś dziwna. Ale to nie jest złe. Gdy jest cicho, myśli mają łatwiej. Mogą zacząć cię niszczyć. Odbierać człowieczeństwo. Cisza jest bardzo niebezpieczna. Od bardzo dawna było u mnie cicho. Sam widzę, co to ze mną robi. Wszyscy mówią, że zwariowałem przez wypadek. Ale to nie prawda. Stało się to dużo później. Wtedy byłem zdziwiony, ale teraz się boję. Cisza mnie pożera.

- Zabiorę cię stąd. - Powiedziałam. Ty było pierwsze, co przyszło mi do głowy. - Nie pozwolę ci skonać w ciszy.

Odwróciłam się w stronę chłopaka i dostrzegłam w jego oczach ślady łez. Siedział skulony w rogu pokoju, w odległości kilkudziesięciu centymetrów ode mnie. Jego dłoń ciągle obejmowała moje ramię. Teraz wydawała mi się dziwnie bliska. Tak jak cały Oliver. Jakby tych kilka zdań, które powiedział miało ogromny wpływ na moje życie.

W gruncie rzeczy było to prawdą. Nikt nigdy nie okazał mi takiego zrozumienia, nie mówiąc już nawet o reakcji na mój płacz. Wydawało mi się, że chłopak przeżył kompletnie inną historię, a jednak świetnie mnie rozumiał. Byliśmy pod wieloma względami cholernie podobni.

***

Przez następne godziny cisze przestała mnie przerażać. Nie dlatego, że zniknęła. Przeciwnie - było jeszcze ciszej. niż zawsze. W białym pokoju nie istniał wiatr poruszający firankami. Nie istniał dźwięk. Nie było rozmów ludzi z ulicy, które dało się wyłapać w moim skrzydle.

Mimo to, nie czułam ciszy. Moje myśli od niej odciągała jedna dłoń.

Oliver trzymał mnie za rękę. Cały ten czas. Żadne z nas nie odzywało się słowem, bo wszystko, co złe w ciszy zostawiło nas w spokoju. Ponieważ teraz już wiedziałam, że istnieje jeden podstęp, który potrafi ją pokonać. Obecność kogoś, kogo obchodzisz.

Gdy do pokoju weszła Agnes, nie chciałam wychodzić. Nie chciałam zostawiać chłopaka na pastwę morderczej ciszy.
Wiedziałam, że nie potrzebował leków, izolatki, ani całodobowej opieki. Potrzebny był mu kontakt ze światem. Z ludźmi. 


__________________________

Rozdział dużo krótszy niż zwykle, za co przepraszam. Następny będzie miał ponad 2000 słów, więc chyba wam to wynagrodzę:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro