° O tym, jaki był Ramon °
To nie tak, że nie wiem dosłownie nic o moim ojcu. Prawdopodobnie wiem więcej o nim, aniżeli on o mnie. Co prawda nie podzielono się ze mną wiedzą o jego nazwisku, gdyż zapewne poprosiłbym Lenę o wystalkowanie go, jednak mimo wszystko znam parę nieistotnych szczegółów.
Dobry wieczór, nazywam się Jerry Ternaster i dzisiaj dokonamy dokładną analizę osoby Ramona [nie wiem, jak go określić, nie chcę nazywać własnego fathersa dupkiem, więc po prostu zostańmy przy Ramon].
Mam takie jedno zdjęcie — podarowała mi je mama na trzynaste urodziny, a przedstawiało ono jej niezwykle udaną studniówkę z niezwykle przystojnym, w jej mniemaniu, chłopakiem. Miał zajebiste auto, czaicie; szpan na dzielni, jak to określiła z uśmiechem, i szaleńczo jasne oczy. Jak patrzę teraz na to zdjęcie, choć wokół panuje ciemność, mogę dostrzec w nich coś znajomego. Ten odcień paskudnych wymiocin wymieszanych z limonką i bezchmurnym niebem sprawia, że mam ochotę sobie wydłubać oczy. Cholernie boli mnie fakt, że mama musi w nie patrzeć, co prawda raz na jakiś czas, zapewne przypominając sobie mężczyznę, którego kochała, a który nigdy nie pokochał jej. Przypominając sobie ten moment, kiedy po prostu wyszedł ze szpitala i nigdy nie wrócił, zostawiając kurtkę na wieszaku w poczekalni. Nie pamiętam tej chwili, bo byłem wtedy jeszcze małym dzidzi, jednakże ciągle ją noszę. Dosłownie teraz noszę ostatni ślad, jaki po nim pozostał — czarną, jak moja dusza, kurtkę i choć wiem, jakie bolesne musi to być dla mojej mamy, gdy mnie widzi, nie potrafię przestać jej zakładać. Ta kurtka to coś więcej niż skrawek skóry, to coś więcej niż walory estetyczne czy też szpanerskie, niczym wszystko co Ramon posiadał, srebrne zamki — to część mojego ojca, który choć mnie nie kochał, istniał. I być może nadal istnieje. Cały czas łudzę się, że pewnego dnia rozpozna mnie na ulicy. Lub gdy będę zamawiał herbatę w jakiejś sławniejszej restauracji. Zapyta z ciekawości o nazwisko, spojrzy w niemal identycznie zielone oczy usłane zbyt długimi rzęsami i w końcu odnajdzie, przydużą jeszcze na mnie, kurtkę, której nie mógł znaleźć prawdopodobnie od kilkunastu lat. Może będzie się cieszył, może karze mi wyjść, jednak dopiero wtedy poczuję się spełniony, gdy go ujrzę. Gdy ujrzę go i rzeknę: jesteś skończonym dupkiem, miałeś fajną bryczkę i wybaczę ci dopiero, gdy mi ją oddasz gratis, fiucie. A później sprzedam ją za grube money, które starczą nam do końca życia, mama nie będzie musiała dzięki temu zarabiać w Ameryce i sprowadzi się na stałe, wyprowadzimy się z porąbanej chaty, a Ramon w końcu zrobi coś korzystnego dla świata. Bo nawet jego plemniki nie okazały się do końca korzystne.
Jednak teraz, gdy tak siedzę na parapecie, patrzę w gwiazdy, to uśmiecham się, stwierdzając, że nie potrzebna mi żadna głupia fura, aby mu wybaczyć. Już dawno nie trzymam urazy do tego niedojrzałego emocjonalnie faceta. Po prostu nie nienawidzę go, chyba nie potrafię. Czuję tylko małe poczucie winy i współczuję sobie, mamie, nawet jemu, że nigdy nie mogliśmy być, choć w najmniejszym stopniu, normalną rodziną.
Dzieci nie są po to, aby je porzucać, podobnie z kobietami — nie są one po to, aby ich nie szanować. Chyba mimo wszystko lepiej, że odszedł, zanim wszystko by zepsuł. Chyba tak jest lepiej.
Opatulam się mocniej kurtką. Pachnie moimi ostrymi perfumami. A ja cieszę się w głębi duszy, że mama nie musi mieć do czynienia z kimś tak niedorosłym jak on.
Nie każdy ojciec to tata. Lecz moja mama, mimo odległości, zawsze będzie moją mamą. I zawsze będzie dla mnie niezwykle ważna. Nawet, gdy dorosnę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro