Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 2

Plątaliśmy się po wschodniej dzielnicy, przeżywając swój pierwszy dzień ostatnich wspólnych wakacji. Każdy czuł pewny niepokój, mając z tyłu głowy myśl, że już za kilka miesięcy będziemy porozrzucani po kraju, mieszkając z nowymi współlokatorami. Jeden sms nie sprawi, że całą paczką spotkamy się po dziesięciu minutach pod starą szkołą. Sms. Jeśli w ogóle będziemy pamiętać, by do siebie pisać, pochłonięci nową rzeczywistością.

- I, mówię ci, ona się dosłownie na mnie rzuciła – mówiła rozemocjonowana Ellie, opisując wczorajszy wieczór. – Ale w ani jednym procencie nie mogę narzekać. Dziewczyna ma technikę.

Imprezowa gra pozostawiła w głowach wszystkich różne wspomnienia. W mojej pozostały też wątpliwości. Jednak czy najbardziej niespodziewane wydarzenia nie są tymi najlepszymi?

- Chodźmy na plażę – zadecydował Michael.

Nie słysząc słów sprzeciwu, wszyscy skierowaliśmy się w stronę wybrzeża. Początek lipca to ulubiony czas nowojorczyków, jak i turystów na opalanie, na szczęście popołudniowe godziny skutecznie prosiły o powrót do domu.

Gdy po paru minutach zobaczyliśmy przed sobą ocean, zaczęliśmy biec. Ze śmiechem na ustach próbowaliśmy poczuć się jak najbardziej niezależni, nie zwracając uwagi na nic poza wiatrem delikatnie muskającym nasze twarze. Zachodzące słońce malowało wodę na ciepłe kolory, mieszające się z bielą fal. W biegu ściągaliśmy buty, by jak najszybciej poczuć pod stopami drobne ziarenka piasku.

- Ostatni stawia piwo! – zawołała Parker, kierując się ku wodzie.

Rzuciłam bluzę i trampki na ziemię, wchodząc po chwili po kolana do oceanu. Zimne fale natychmiast mnie orzeźwiły, czułam gęsią skórkę na nagich ramionach. Wszyscy śmialiśmy się, ochlapując wzajemnie nasze ubrania. Widzieliśmy kilka zdziwionych dorosłych twarzy, oglądających nas z plaży, jednak w tamtym momencie chyba nikt się tym nie przejął.

Niezdarnie podeszłam od tyłu do Nicka, po czym nacisnęłam mocno dłońmi na jego ramiona, licząc, że uda mi się go popchnąć do wody. Zorientowałam się jednak, że mój plan nie wypalił, gdy zobaczyłam rozbawioną twarz chłopaka.

- Oj, grabisz sobie, Ruthford – rzekł, wyciągając przed siebie ręce.

- Nie, nie, nie, żartowałam! – ze śmiechem próbowałam załagodzić sytuację, wiedząc już, że zaraz spotkam się z piaszczystym dnem.

Zamknęłam oczy, gdy brunet złapał w jedną dłoń moje ręce, a drugą mnie podniósł, za sekundę znów upuszczając do wody. Dreszcz szarpnął moim ciałem, kiedy zderzyło się szybko z zimnem. Ciężkie ubrania tylko utrudniały mi próbę wstania.

Nicholas stał nade mną, powstrzymując się od śmiechu. Wyciągnął dłoń, którą niechętnie chwyciłam.

- Nienawidzę cię – mruknęłam, wyciskając wodę z koszulki.

- Coś mówiłaś? – odparł z uniesionymi pytająco brwiami.

Minęłam chłopaka, pozostawiając go bez odpowiedzi. Dopiero po chwili, kiedy stanęłam koło El, zobaczyłam jego rozbawione oczy, które nie błądziły nigdzie poza moją twarzą. Uśmiechnęłam się niewinnie, po czym odwróciłam wzrok, pozbawiając bruneta satysfakcji.

*

- Czy tak nie mogą wyglądać następne trzy miesiące? – westchnęła Parker.

Siedzieliśmy na piasku, wpatrując się w wodę, gdy ostatnie promienie słońca suszyły nasze ubrania. Ellie leżała, trzymając głowę na moich kolanach, odruchowo więc bawiłam się jej kręconymi włosami. I choć wciąż powtarzała, żebym ich nie dotykała, nie mogłam się powstrzymać. Zazdrościłam jej burzy loków, sama mając proste blond włosy sięgające ramion.

- Widzimy się jutro? – zapytał leniwie Mike, wyrywając nas z transu.

- Ja odpadam.

Obejrzałam się w stronę Nicka, mrużąc brwi. Chłopak rzadko rezygnował z naszych planów.

- Muszę zawieźć mamę do lekarza – westchnął, widząc nasze pytające spojrzenia.

- Coś się stało? – Ellie podniosła się z moich kolan, po czym otrzepała piasek z pleców.

- Nic nowego. Zmieniają jej leki.

Mama Nicka, pani Sophie Cordwell, cierpiała na lęki napadowe. Miała przy tym poważne objawy somatyczne, w wyniku czego często musiała być hospitalizowana, bo jej zwykłe leczenie nie dawało efektów. Sophie była niezwykle sympatyczną kobietą, Nicholas również był do niej podobny. Choć nie była biologiczną matką Cartera, kochała go nad życie. Choroba niestety uniemożliwiała jej normalne funkcjonowanie bez leków, które musiały być stale uzupełniane terapią.

- To wtorek – odparła Ellie.

- Tylko nie do wieczora. O ósmej mam randkę.

Spojrzałam na Mike'a, upewniając się, czy usłyszałam dokładnie te słowa.

- Z kim? – zapytałam z niedowierzaniem.

- Co się obchodzi, z kim ten debil idzie na randkę? – Nick zmrużył oczy, po chwili sam przenosząc pytający wzrok na blondyna.

Michael, zadowolony byciem w centrum uwagi, trzymał nas w niepewności. Wykręcał się, nie chcąc odpowiedzieć na pytanie.

- Kim ona, kurwa, jest? Mike! – zawołałam z udawaną złością.

- On.

Spojrzeliśmy po sobie. Williams często przychylnie komentował niektórych chłopców w naszej szkole, jednak nigdy z żadnym się nie umówił. Negowało to nasze podejrzenia odnośnie seksualności chłopaka, choć wciąż czekaliśmy na jego własne słowa.

- Już się bałam, że jakaś ładniejsza ode mnie lafirynda – odetchnęłam z ulgą. Nasz związek zakończył się dawno temu, ale obawy zawsze pozostają, prawda?

- Nie martw się, słońce, nie ma piękniejszej od ciebie.

Michael posłał buziaka w powietrze, gdy ja kątem oka dostrzegłam intensywny wzrok bruneta na sobie. Jak mogłam nie wykorzystać takiej okazji? Uśmiechnęłam się słodko do Nicka, udając, że nie zrozumiałam jego niewielkiej zazdrości.

- Dobra, kim on jest? – niecierpliwiła się El.

- Chodzi do naszej szkoły – zaczął blondyn. – Jest rok niżej. Nasi ojcowie pracują w jednej firmie, ostatnio byli u nas na kolacji, i, sami rozumiecie...

Ukrył uśmiech w dłoniach, którymi następnie przeczesał włosy. Cieszyłam się, widząc go zauroczonego. Mike zasługiwał na kogoś, kto go zrozumie i będzie chciał realizować z nim wspólnie jego szalone pomysły. Nie potrafił usiedzieć w miejscu – w przerwach od swoich pasji włóczył się metrem po mieście, byle by być ciągle w ruchu.

- Co na to twoi rodzice? – zapytałam.

Ojciec chłopaka miał dość konserwatywne poglądy, zwłaszcza jeśli chodziło o rodzinę. Pamiętam, jak przeżył nasze rozstanie, powtarzając synowi, że popełnia błąd. Czułam się źle, wiedząc, że podjęliśmy najlepszą decyzję dla nas obojga, a mężczyzna nawet nie stanął po stronie własnego dziecka.

- Nic im nie mówiłem. Nie mam zamiaru ich denerwować, kiedy to jeszcze nic pewnego.

Kiwnęłam głową, po czym spojrzałam na horyzont. Słońce zaszło, pozostawiając nas w półmroku. Mokre ubrania tylko potęgowały uczucie zimna. Podjęliśmy decyzję o powrocie do domów, dlatego też po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w metrze.

Było późno. Kolej świeciła pustkami, jedynymi jej użytkownikami zdawało się być kilku starszych mężczyzn i para w naszym wieku. Mając przed sobą pół godziny jazdy, rozsiedliśmy się wygodnie na czerwonych siedzeniach.

- No, gołąbeczki – zaczęła Ellie, siedząca naprzeciwko nas. – Jak to między wami jest?

Uśmiechnęłam się, spoglądając na Nicka.

- A jak ma być?

- Nie denerwuj mnie, jesteście razem, czy nie? – dopytywała dziewczyna.

Poczułam dłoń bruneta zaciskającą się na moim udzie.

- Jesteśmy – odparłam cicho, próbując ukryć uśmiech.

El nic nie odpowiedziawszy, opadła na oparcie siedzenia z widocznym zadowoleniem w oczach. Chwilę na nas patrzyła, jakby wizualizując sobie całą sytuację, po czym odrzekła:

- Tylko powiedzcie mi odpowiednio wcześniej, jakbym tak miała zostać najlepszą ciotką dla waszego bachora. Muszę się przygotować do tej roli.

Michael zaczął się śmiać, widząc moje przerażone spojrzenie. Wiedział, jak panicznie boję się ciąży i wszystkiego, co związane z dziećmi.

- Nie ma nawet takiej opcji – powiedziałam szybko.

- Ja tam lubię dzieci – mruknął Nick, po czym zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu.

- Nick lubi dzieci – powtórzyła Ellie.

Wzięłam głęboki oddech, z jednej strony powstrzymując się od wybuchu gniewu, z drugiej – śmiechu.

- Dajcie mi wszyscy święty spokój. – Odwróciłam się do szyby, skupiając się jedynie na mijających światłach tunelu.

Na następnych trzech przystankach wysiedli wszyscy, łącznie z El i Michaelem. Ostatnie dziesięć minut mieliśmy spędzić z Nickiem sami. Oparłam głowę o ramię chłopaka, dotykając policzkiem zimnej skórzanej kurtki.

- Jak z Sophie? – przerwałam ciszę.

- Niezbyt dobrze – westchnął. – Ma coraz częstsze napady, leki znów przestają działać. W dodatku ten kretyn, Scott, ciągle wychodzi i zostawia wszystko na mojej głowie.

Carter Scott różnił się od swojego przyrodniego brata. Nie można mieć mu tego za złe, w końcu Sophie nie była jego biologiczną matką. Jednak wychowała go, a on niespecjalnie się jej odwdzięczał. Angażował się w liczne wolontariaty, sprawa cierpienia innych nie była mu obojętna. Odkąd wpadł w starsze towarzystwo, powoli zaczęło się to psuć. Nick miał do niego o to wyrzuty. Chłopak, mimo odpychającej wręcz zewnętrznej obojętności, był niesamowicie wrażliwy. Potrafił rzucić wszystko, jeśli w grę wchodziło jakiekolwiek niebezpieczeństwo zagrażające rodzinie.

- Wiesz, że w każdej chwili możesz na mnie liczyć, prawda?

Nicholas w odpowiedzi jedynie pocałował mnie w czubek głowy, zaciskając dłoń na moim ramieniu. Naprawdę chciałam go zapewnić, że nie jest sam. 

_____________________________________________________

trzymajcie się zdrowo, moi drodzy, buziaki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro