Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 1

- Zabiję każdego, kto cię skrzywdzi – rzekł Nick, nie spuszczając ze mnie intensywnego spojrzenia.

W chaosie muzyki i krzyków ledwo dobiegły mnie te słowa, powodując dziwny ucisk w klatce piersiowej. Nie potrafiłam rozróżnić szmeru rozmów od szumu powstającego w mojej głowie spowodowanego za dużą ilością alkoholu. Oprócz nas w pokoju znajdowało się jakieś pięć osób, każdy jednak zajęty był czymś innym. Impreza, którą świętowaliśmy zakończenie naszej edukacji, zaczęła się o dziewiętnastej. Nie wiem, która była teraz godzina.

Nicholas Vincent Cordwell. To właśnie on zaburzył moją percepcję naszej relacji, opierającej się dotychczas jedynie na przyjaźni. A i tego nie doświadczaliśmy od początku. Gdy ten zamknięty w sobie brunet przyjechał z przyrodnim bratem do Nowego Jorku, nie sprawiał wrażenia sympatycznego. Odrywając wzrok od książki, którą zazwyczaj miał w ręce, mierzył ludzi groźnym spojrzeniem. Ciężko było do niego dotrzeć, ale przez kilka lat zdążyliśmy dobrze się poznać. Do końca szkoły średniej trzymaliśmy się w pięcioosobowej grupie, którą śmiało mogłam nazywać przyjaciółmi. Teraz, po zakończeniu roku szkolnego, czekały nas prawdopodobnie ostatnie wspólne wakacje, zanim wszyscy rozjedziemy się na studia. Chcieliśmy dobrze je wykorzystać.

- Nick. – Przesunęłam opuszkami palców po policzku chłopaka. – Jesteś pijany.

Brunet jeszcze chwilę utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy, po czym kiwnął głową, wstał i wyszedł z pokoju. Ja również opuściłam nie do końca mi znane towarzystwo, kierując się w stronę łazienki. Po drodze jednak wpadłam na dziewczynę, która po dłuższym spojrzeniu okazała się być moją przyjaciółką.

- Hej, Juuuules – zawołała, ujmując moją twarz w swoje dłonie i całując mnie w usta.

Ellie Ivy Parker. Najładniejsza dziewczyna naszego rocznika, która swoją pewnością siebie onieśmielała każdego. Urodzona pod znakiem skorpiona nie była łatwą osobą. Na pierwszym miejscu zawsze stawiała siebie, a za ludźmi, których kochała, wskoczyłaby w ogień. Nikt by nie przypuszczał, że w tej niewysokiej, czarnoskórej kobiecie znajdzie się tyle, ognistych wręcz, uczuć. I choć wielu adoratorom złamała serce, nie mogła nic na to poradzić – Ellie podobały się dziewczyny. Zrozumiała to jeszcze przed szkołą średnią, nie traciła więc czasu na próby nieudanych związków z niedojrzałymi kolegami z klasy. Którzy, swoją drogą, marzyli o takiej kobiecie, jak ona.

- Gdzie byłaś? Wygrałam zakład! – uśmiechnęła się triumfalnie. – Michael nie wierzył, że go pokonam.

- W czym? – zapytałam.

- W siłowaniu się na rękę – odparła, jednak widząc moje zdziwione spojrzenie, dodała: - No, fakt, że wypił wcześniej więcej ode mnie, trochę mi pomógł.

- I tak gratuluję, że skopałaś mu tyłek. - Uścisnęłam jej dłoń, próbując zachować powagę.

Nie minęły trzy sekundy, kiedy nad Ellie pojawiły się znane nam blond włosy.

- Już się chwalisz swoim oszustwem? – zapytał Michael, podnosząc ze śmiechem ręce na wysokość szyi dziewczyny, jakby chciał ją udusić.

- Po prostu jestem lepsza, skarbie – wzruszyła ramionami.

Michael Seth Williams. Nasz były związek można nazwać błędem młodości, choć nie skłamię, jeśli powiem, że ciągnęło nas do siebie zarówno przed nim, jak i do tej pory. Było to jednak jedynie fizyczne pożądanie, na płaszczyźnie wspólnych decyzji zupełnie do siebie nie pasowaliśmy. Wysoki blondyn spędzał całe popołudnia na skateparku, po czym wracał do domu, siadał przed laptopem, i pracował nad swoją muzyką do rana. Dziwię się, że ten człowiek dał radę funkcjonować w szkolnym systemie.

Staliśmy w korytarzu, który był w tamtym momencie najcichszym miejscem w domu Kate. W liceum dziewczyna była rozpoznawalna dzięki bogatym rodzicom, to głównie ona organizowała imprezy. Nie przyjaźniłyśmy się, ciężko nawet wskazać mi moment, w którym zamieniłyśmy więcej niż trzy słowa o pracy domowej. Tego wieczoru gościła ponad czterdzieści osób w swoim mieszkaniu.

*

- Błagam, ile my mamy lat, żeby grać w durne gry? – mruknął Nick, siadając razem z innymi w kole.

- Zamknij się, Cordwell, boisz się, czy co? – Michael nie pozostał obojętny na sceptyczne nastawienie bruneta. Wręcz kochał mu dogryzać na wszystkie sposoby.

Kilkanaście osób uformowało duże koło na środku pokoju na parterze. Moją uwagę przyciągnął złoty żyrandol, który wisiał niebezpiecznie nisko nad nami. Nadawał surowemu pomieszczeniu nieco luksusu.

- Gramy w siedem minut w niebie, wszyscy znają zasady? – zaczęła Kate. Widząc, że każdy kiwnął głową, kontynuowała:

- Niebem będzie ten mały pokój – wskazała na drzwi po mojej lewej stronie. – A losować was będzie ta o to butelka.

Położyła ciemne szkło na podłodze, którym następnie pewnym ruchem zakręciła. Odwróciłam wzrok, czując, jak cały mój umysł wiruje razem z butelką. Po chwili otrzymaliśmy pierwszą parę – blondynka, obok której siedziałam na fizyce, Emma oraz Carter, przyrodni brat Nicholasa.

Carter Miles Scott. Nie dzielili z Cordwellem ani nazwiska, ani koloru skóry. Mieli jednak tego samego ojca, który przeprowadził się z Wielkiej Brytanii do Nowego Jorku kilka lat temu, zabierając ze sobą dwóch synów. Carter był dość rozpoznawalny w naszej szkole mimo rocznej różnicy wieku, dzięki swojej charyzmie szybko znalazł uznanie wśród naszego rocznika. Ciemnoskóry chłopak miał ogromne serce – nie poszedł na studia, zamiast tego działał w licznych organizacjach charytatywnych. Jedyną jego wadą było coraz częstsze kręcenie się w towarzystwie osób dilujących ziołem, jak i innymi substancjami.

Kiedy zniknęli za drzwiami, zaczęły się zakłady – co zrobią w te siedem minut. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek ciągnęło ich do siebie, jednak, jak wiemy, klimat imprezy zmienia wiele zachowań.

Próbowałam rozszyfrować intencje Nicka, ale nie było to łatwe. Chłopak nawet nie pokusił się o spojrzenie w moją stronę, co chyba wypadałoby zrobić po takim wyznaniu. Na samą myśl o wyciąganiu z niego informacji, co miał na myśli, używając tak mocnych słów, cała się trzęsłam. Kochaliśmy się jak rodzina, rzadko jednak wypowiadaliśmy takie rzeczy na głos.

Moje myśli szybko przerwał dźwięk przekręcania zamka drzwi, zza których wyłonił się Carter. Uśmiechnięty szeroko chłopak szedł przed Emmą, zapinającą niezdarnie guziki swojej koszuli. Gdy podniosła na nas wzrok, ukazały się jej caluteńkie czerwone policzki, świadczące o niemałym wysiłku, który towarzyszył zabawie z chłopakiem.

- Dobrze, gołąbeczki, odpocznijcie sobie – rzekła Kate, wodząc rozbawionym spojrzeniem po parze.

Carter z blondynką usiedli na kanapie w kącie pokoju, po czym znów zobaczyliśmy obracającą się butelkę. Zamknęłam oczy, kiedy moich uszu dobiegł głos organizatorki imprezy:

- Jules.

Nie miałam szczególnej ochoty na wznoszenie się na wyżyny niebios z kimś obcym, liczyłam więc, że moją parą zostanie Michael albo El. Z obojgiem przeżyliśmy wystarczająco dużo, by nie wstydzić się nawet najbardziej intymnych sytuacji. Z blondynem poznawaliśmy się od zera, dlatego mimo że zakończyliśmy związek dwa lata temu, nie mieliśmy przed sobą żadnych barier.

- Nicholas Cordwell, no proszę – rzekła Kate, przenosząc wzrok ze mnie na chłopaka i z powrotem.

Drogi Wszechświecie, nie to miałam na myśli, prosząc o kogoś z grona moich przyjaciół. Przeklinając w myślach wszystkie możliwe zrządzenia losu, które postawiły mnie w tej sytuacji, podążyłam za brunetem do „nieba". Przekręciłam klucz, po czym powoli się odwróciłam, natrafiając na przenikliwe brązowe oczy. Oparłam się o drzwi, nie mając odwagi usiąść obok chłopaka na łóżku.

- Masz zamiar tak tam stać? – zapytał. Podpierał się na rękach, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie odpowiedziałam. Próbowałam znaleźć odpowiednie słowa zaczynające rozmowę, niestety alkohol krążący w mojej głowie skutecznie mi to uniemożliwiał.

- Nick... - westchnęłam, jednak chłopak od razu mi przerwał:

- Zależy mi na tobie, Jules. – Wstał, przeczesał włosy, po czym zrobił dwa pewne kroki w moim kierunku. – Nie chciałem cię wystraszyć tymi słowami, po prostu... nie mogę znieść myśli, że ktoś inny mógłby cię dotknąć.

Wziął głęboki oddech, ponownie wlepił we mnie brązowe oczy.

- Chcę cię mieć tylko dla siebie.

Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Do tej pory traktowałam Nicka jak brata, nie wchodziły w grę żadne uczucia. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że zupełnie mi się nie podobał, jednak zawsze szanowałam postawioną przez samą siebie granicę. Może warto byłoby ją przekroczyć, biorąc pod uwagę, że mamy przed sobą ostatnie kilka miesięcy?

- Nie widzę chyba problemu, który mógłby ci w tym przeszkodzić – odparłam cicho.

Na usta bruneta wkradł się niepewny uśmiech. Podszedł bliżej, spoglądając na zegar wiszący nad moją głową.

- Wybacz, że zmarnowałam twoje cztery minuty, na pewno wolałbyś być tu z kimś...

Chłopak nie dał mi dokończyć, opierając dłoń na drzwiach, tuż obok mojej głowy.

- Oh, zamknij się już, Ruthford.  

_________________________________________________

witam was serdecznie, pozdrawiam osoby, które przybyły tu, znając little patience, jak i nowych, zainteresowanych wyłącznie intertwined fates! mam nadzieję, że uda mi się tu was gościć na dłużej, enjoy!:) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro