Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29


- Zniszczyłem swoją rodzinę.

Jimin mocno ściskał moją dłoń, wpatrując się uważnie w moją twarz. O dziwo, jego wzrok mnie nie przygniatał. Jego oczy przepełnione ufnością dodawały mi otuchy.

- Byli szczęśliwi. Żyli spokojnie, byli zgodnym małżeństwem. Ale zachciało im się dzieciaka. Jak tylko się pojawiłem, wszystko szlag trafił. Coś między nimi pękło. W pierwszych miesiącach mojego życia matka zostawiła mnie z ojcem i poszła w cholerę. Nie pamiętam nawet, jak wygląda. Nie wiem, czy żyje - westchnąłem, spuszczając nieco głowę.

Rozdrapywanie ran nie było łatwe.
Użalanie się nad sobą jeszcze gorsze.

- Nienawidzę być słaby.

- Nie jesteś słaby. Zbyt długo byłeś silny - drugą ręką pogładził mnie po udzie, a ja znów zacząłem wylewać z siebie smutki.

- Ojciec się załamał, a mną zajęła się Mary. To znaczy, babcia. Wychowała mnie, zawdzięczam jej całe swoje życie. W wieku trzynastu lat miałem za sobą trzy próby samobójcze. Jako czternastolatek byłem stałym bywalcem w szpitalu psychiatrycznym, a jako piętnastolatek stałem się sierotą.

- Boże, przepraszam, nie powinienem cię tutaj ciągnąć...Nie wiedziałem, że...

- To był tylko klasyczny napad lęku. I to nie twoja wina - zmusiłem się do słabego uśmiechu, ale miałem wrażenie, że wewnątrz mnie toczy się jakaś walka żywiołów.

Wspomnienia po tylu latach wcale nie wygasły, paliły mnie żywym ogniem. Jednocześnie rzeczywistość serwowała mi kubeł zimnej wody, który zamiast ten ogień ugasić, tylko go podsycał.

Nienawidziłem każdej cząstki siebie. No, oprócz uda i dłoni, które doznały kojącego dotyku tego cudownego chłopca.

- Ale...jak sobie poradziłeś?

- Nie poradziłem. Nadal próbuję. Ale dość o mnie. - tym razem to ja ścisnąłem jego rękę i przyjrzałem się krótkim paluszkom Jimina. Leżały idealnie w moich dużych dłoniach. -Jak długo tu zostajesz?

- Wypiszę się za kilka dni. Te białe ściany mi nie służą - uśmiechnął się, nawiązując do mojej wcześniejszej reakcji.

- Jak to "wypiszesz"?

- Na własne życzenie. Odratowali mnie i fajnie. Po co mam tu siedzieć? Nie jestem chory. Jestem po prostu popieprzony.

Jego słowa odbiły się głośnym echem w mojej głowie.

Mój ojciec mówił to samo i to na pewno nie świadczyło o wyjściu z choroby. Wręcz przeciwnie.

- Musisz tu zostać.

- Nie chcę - odparł pewnym głosem, ale ja znałem go na tyle, by wiedzieć, że jeśli któryś z naszej dwójki jest uległy, to właśnie Jimin.

- Będę cię odwiedzać, nawet codziennie, ale zostań tu. Pomóż sobie pomóc. - ściszyłem głos i dodałem - jeśli nie dla siebie, to zrób to dla mnie.

- Wolałem, kiedy to ja byłem tym poważnym. Weź mi jakoś pociśnij, lepiej się z tym czuję.

- Na zdjęciach wydawałeś się dłuższy.

- Co? - wybałuszył oczy, podłapując podtekst.

- Wyższy, miałem na myśli, że wydawałeś się dłuższy na wysokość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro