_Rozdział 6_
Loki pow.
Po paru godzinach Nimrodel wróciła i przyprowadziła ze sobą pięknego białego wierzchowca. Jednak gdy tylko Loki podszedł do konia, zwierzę zaczęło prychać i kłaść po sobie uszy. Było przerażone. Samotna łza spłynęła po jego policzku, a po twarzy przemknął cień bólu i smutku. Nimrodel jednak to zauważyła. Wzięła więc konia za uzdę i powoli przyprowadziła go do bożka. Następnie chwyciła rękę Lokiego za nadgarstek i położyła jego dłoń na chrapach konia. Wierzchowiec jeszcze przez chwilę kładł po sobie uszy, ale chwilę później dał się swobodnie głaskać bożkowi. Loki był przeszczęśliwy. Po niecałej godzinie wsiadł na konia, który już przyzwyczajony do jeźdźca, potulnie wykonywał polecenia.
- Gotowy? - spytała Nimrodel.
- Myślę że tak.
- Więc w drogę.
Jechali przez las parę godzin, rozmawiając ze sobą. Loki tęsknił za jazdą konną, już prawie zapomniał, jakie to przyjemne uczucie.
- Poczekaj tu chwilę. Drzewcu, jesteś tutaj? - zawołała elfka. Odbowiedziało jej głośne " humm, hum! ".
- Tak. To napewno Drzewiec.
Loki był zdenerwowany. Z opowieści Nimrodel wiedział, że stary ent nie lubił obcych ludzi, a tym bardziej innych istot. Nagle usłyszał głos, którego brzmienie przypominało dźwięk drewnianych organów.
- Czy to ty Nimrodelo? Co cię sprowadza do Fangornu?
- To ja Fangornie. Do twego lasu przybyłam z rannym, który ocalił me życie.- na te słowa ent zdziwił się bardzo i powiedział. - Jak to się stało?
- Wracałam do Lòrien skracając drogę przez Fangorn, gdy zobaczyłam niezwykle zjawisko na niebie. Pojechałam tam i spotkałam mego przyjaciela. Jednak nie zauważyłam, iż byłam śledzona przez grupę orków. Kiedy jeden z nich wypuścił strzałę w moim kierunku, on osłonił mnie przed pociskiem.
- Czy mógłbym poznać twego bohatera? - spytał Fangorn.
- Dobrze, jednak wygląda on inaczej niż wszystkie stworzenia, które spotkałeś, więc nie rób mu krzywdy.
- Nie bądźmy zbyt pochopni, jak zwykle mawiam. Krzywdy mu zrobić nie zamierzam. - zapewnił Drzewiec.
- W takim razie Loki, proszę, podejdź do nas.
Loki przełknął ślinę i popędził konia. Powoli wyjechał zza drzew i stanął przed pasterzem lasu.
- Droga Nimrodelo, czy to jeden z tych okropnych burrarúm? - spytał wyraźnie zdziwiony ent.
- Nie Fangornie. To jest Loki. Jemu zawdzięczam życie. Opiekowałam się nim przez dłuższy czas i nie jest on orkiem, goblinem ani trollem.
- Zaiste nie przypominasz żadnego z tych krzywonogich, szpetnookich, okrutnych burarúm.
- Miło nam się rozmawiało Drzewcu, ale musimy już wracać, gdyż jutro zmierzamy do Lórien.
- Dobrze więc. Miłego dnia Nimrodelo i tobie, Loki.
Po tych słowach ent odszedł wgłąb lasu, a elfka razem z bożkiem wróciła do kryjówki.
- Loki, pamiętasz co mówiłam o Lórien? - spytała Nimrodel.
Loki pamiętał doskonale. Jest to las srebrnych dębów, kraina pełna światła, znajdująca się poza czasem.
- Tak.
- Jeśli chcesz, to możemy jutro tam pojechać. Co ty na to?
- Z miłą chęcią, ale nie wiem, jak inne elfy zareagują na mój widok. - odpowiedział ze smutkiem.
- Mam pomysł. Każdy elf ma przedmiot, którego nie da mu się odebrać siłą. Moim przedmiotem jest ten naszyjnik- to mówiąc zdjęła ze swojej szyi srebrny naszyjnik z diamentem w kształcie serca, który mienił się wszystkimi kolorami tęczy. - Noś go zawsze na sobie - powiedziała Nimrodel i zapięła go na szyi Lokiego. Bożek uradowany podarunkiem, objął delikatnie elfkę. Ona zaś, nie odepchnęła go, tylko odwzajemniła uścisk.
- Więc jutro ruszamy do Lórien. - powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro