3 - "Musisz jednak wiedzieć, że są różne rodzaje strachu."
Hermiona i Ron niespokojnie wpatrywali się w niebo, podczas gdy Malfoy, Zabini, Nott oraz Crabbe i Goyle rozprawiali o jakichś 'ważnych sprawach'. Rudzielec niespokojnie przystępywał z nogi na nogę snując teorie o rychłej śmierci Harry'ego, a Hermiona przygładzała szatę. Nagle wszyscy usłyszeli długi okrzyk radości najprawdopodobniej należący do Wybrańca.
-No, no Potter najwyraźniej dobrze się bawi. -prychnął Zabini znany również jako chłopak z aż nadzbyt dobrym poczuciem humoru.
-Ta... -mruknął Nott ze zgorszoną miną.
Chłopak ten był zdecydowanie jednym z najrozsądniejszych ślizgonów.
-Merlinie Nott! -jęknął Dracon -Przestań gadać jakbyś zapowiadał czyiś pogrzeb!
-Smoczek ma racje Noti! -potwierdził Blaise.
-Ja? Smoczek?! Powaliło Cię?!! -ryknął blondyn odsuwając się od mulata.
-A jak! Bo wiesz jesteś Draco, a Draco to z ła... -zaczął tłumaczyć się Zabini tonem jakim zwykle rozmawia się z dwulatkiem, ale Malfoy uciął mu:
-Zamknij się bo zginiesz rychłą śmiercią.
-Powiało zgrozą... -mruknął a uśmieszek wcale nie zszedł mu z buźki.
-Salazarze daj mi cierpliwość, albo mu mózg! -jęknął blondyn patrząc w niebo.
-To pożycz mi swój! I tak nie używasz! -wydarł się, a kilka ciekawszych Gryfonów spojrzało w tamtą stronę.
-Zabini... skończ... -syknął Theodor wyraźnie znudzony postawą dwójki.
-Jasne... -potwierdził mulat, ale szybko dodał: - mamo...
Draco zaśmiał się pod nosem po czym ukradkiem zerknął na bruneta, który niebezpiecznie poczerwieniał.
-Zabiniii... -oświadczył ciągnącym się tonem Nott.
-Tak Nociku? -zapytał Blaise.
-Zamknij ten swój krzywy ryj bo inaczej tak ci przywale, że Cie nie pozna ani twoja, ani moja, ani Malfoya matka...
-Zwana Snapem... -mruknął Zabini.
-Co?! -ryknął blondyn tasakując wzrokiem Blaise'a.
-Eee... nic moje ty drzweko szczęścia... - oznajmił mulat uśmiechając się przymilnie.
-To ty jesteś drzwko szczęścia... -oznajmił spokojnym tonem powtarzając uśmiech ślizgona.
-E... tak? -zapytał Zabini z nutką niedowierzania w głosie.
-TYLKO SZKODA, ŻE CHORYM! PSYCHICZNIE I JAK SIĘ NIE PRZYMKNIESZ TO BĘDZIESZ TEŻ CHORY FIZYCZNIE! -odfuknął blondyn, tak, że kilka osób obok niego podskoczyło.
-Ojjj... słyszysz Zabini? Jesteś jego chorym drzewkiem szczęścia! -krzyknął przesłodzonym tonem Nott, który zaczął wyżywać się na każdym w promieniu 10 kilometrów.
Tej 'miłej' wymianie zdań przysłuchiwali się gryfoni pękający ze śmiechu przy każdej ripoście z ust Blaise'a.
W końcu Nott odszedł od kłócących się Malfoya i Zabiniego, których docinki przeszły na poziom pierwszej klasy:
-Blondas!
-Murzyn!
-Tleniony łeb!
-Patafian!
-Idiota!
-Debil!
-Pacan!
-Osioł!
-Dość! -wtrącił się głos rozsądku powszechnie znany jako Theodor Nott. -Zabini zamknij ryj bo powiem w kim się podkochujesz! -warknął a mulat spoważniał i odsunął się. -A ty Draco siedź cicho bo łeb mi pęka, a z tego co kojarzę masz trochę więcej oleju w głowie niż ten patafian. -mówiąc ostatnie słowa spojrzał na Zabiniego, który 'urażony' stał oparty o drzewo.
-Ta, jest... -potwierdził 'smok' po czym przybrał na twarz znienawidzony przez gryfonów uśmieszek.
-No i gra... -mruknął Theodor po czym spojrzał w niebo, z którego lądował Hardodziob z Potterem na grzbiecie.
-Harry! Brawo! Świetnie! -ryknął Rubeus klaszcząc wielkimi dłońmi, a gryfoni zaczęli po chwili powtarzać jego gest.
Dracon prychnął zirytowany, a obok niego jakby nic się nie wydarzyło przystanął Zabini z rękami założonymi na siebie. Zaraz potem do 'szeregu' dołączyli Crabbe i Goyle żyjący prawdopodobnie tylko po to by słuchać się poleceń Malfoya i przystanęli za blondynem. Nott popatrzył na 'goryli' jak na idiotów (którymi bezwątpienia byli) po czym przystanął 'po prawicy' Dracona.
Hagrid zaczął rozmawiać z Harrym pochylając się nad nim, a w tym czasie Ron zagadał do Hermiony.
-Co za prostak... nawet nie przyjdzie pogadać Z NAMI.
-Och, Ron! Nie bądź zazdrosny! -mruknęła Gryfonka po czym walnęła Rudzielca między żebra.
-Aua! -ryknął młody Weasley po czym pomasował obolałe miejsce.
-Dobra dzieciaki! -zaczął Hagrid, a Harry dołączył do Hermiony i Rona, którzy od razu go zagadali. - zerknijcie w książki... - większość osób wykonało polecenie -... na następną lekcję spróbujcie się dowiedzieć co-nieco o hipogryfach bo będziemy wałkować ten temat trochu czasu. -powiedział, a Hermiona od razu uświadomiła sobie, że wyszpera w bibliotece KAŻDY szczegół na temat tych stworzeń.
~*~*~
I nim się obejrzeli byli już w drodze do zamku. Hermiona kartkowała zawzięcie podręcznik aby wyszperać jakieś konkretne szczegóły na temat stworzeń, które poznali podczas lekcji, a Harry i Ron rozprawiali o quiddichu.
-Harry, myślę, że z jakby w drużynie była chociaż jedna błyskawica to byśmy wygrali puchar na 100%! -odrzekł Ron.
-Zależy kto by ją miał... -zaczął Harry z miną filozofa- wiesz, jak ma się tę miotłę to trzeba umieć świetnie latać...
-No... na przykład tak jak ty!
-Och... ja nie latam jakoś super... popełniam czasem najprostrze błędy...
-Ale i tak zawsze łapiesz znicza! -uciął mu rudzielec.
W końcu gdy dotarli do zamku pokierowali się na pierwszą w tym roku lekcję obrony przed czarną magią beztrosko gawożąc.
~*~*~
Gdy wszyscy dotarli do sali profesora jeszcze nie było więc po klasie rozeszły się szepty. Wtem usłyszeli trzask towarzyszący otwieraniu drzwi i wszyscy jak jeden mąż zaczęli wyjmować podręczniki. Do sali spokojnym krokiem wszedł Lupin w swojej jak zwykle starej, poświechtanej szacie a na niezdrowo bladej twarzy panował pogodny uśmiech.
-Pochowajcie książki... -zaczął nadwyraz spokojnym tonem- dziś zajmiemy się praktyką... -gdy wszystkie podręczniki zniknęły w torbach kontynuował przystając na środku sali- w tej oto szafie... -rzekł wskazując starą, zakurzoną szafę obok katedry nauczyciela- znajduje się bogin... czy ktoś może wie jak wygląda bogin i czym on jest? -zapytał a gdy ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze odrzekł- proszę panno...?
-Granger sir... - rzekła Hermiona.
-Więc proszę panno Granger, czym jest i jak wygląda bogin?
-Bogin to widmo zamieszkujące ciemne zakątki... nie ma określonego wyglądu, gdyż zawsze przybiera postać tego, czego najbardziej się boimy... dlatego jest taki...
-Taki przerażający, tak? -Hermiona przytaknęła nieco speszona- odpowiedź była wyczerpująca więc myślę, że Gryffindor zasługuje na +5 punktów... dobrze, istnieje jednak łatwe zaklęcie unieszkodliwiające bogina... brzmi ono: riddiculus... spróbujcie, bez różdżek na razie... no, proszę riddiculus!
Klasa chórem zaczęła wymawiać zaklęcie...
-Dobrze... ale nieco wyraźniej... no, nie bójcie się RIDDICULUS!
Ponownie rozbrzmiał dźwięk wymawianego zaklęcia...
-O, tak teraz lepiej... ale zaklęcie, tak na prawdę nie wystarczy... otóż bogina wykończyć może śmiech... to może... pan... panie...? -zaczął profesor wskazując Neviella <nwm czy dobrze napisałam to imię dop. Aut.>
-Lo-Longbottom... -wyjąkał chłopak.
-Dobrze proszę podejdź tu do mnie...
Czarnowłosy wstał i nieco chwiejnym krokiem podszedł do katedry.
-Więc chciałbym wiedzieć co Cię najbardziej przeraża...
Młody Longbottom mruknął coś pod nosem..
-Słucham? -dopytał profesor pochylając się nieco nad chłopakiem.
-Prof-ffesor Sn-a-ape -wyjąkał a po klasie rozszedł się chichot.
-Ta... nie tylko Ciebie... -mruknął profesor z jakby nieobecnym wzrokiem ale szybko powrócił do wątku: -z tego co kojarzę mieszkasz z babcią...
-No t-tak... -zająkał się.
-Dobrze... więc wiesz zapewne w co zwykła się ubierać...
-No, ma torebkę... taką czerwon -zaczął ale Lupin uciął mu szybko:
-Nie mów... kiedy ty to zobaczysz my również... więc teraz tak... -odrzekł po czym pochylił się nad chłopakiem i szepnął mu coś do ucha -dasz radę? -zapytał odchylając się po chwili.
-Chyba...
-Dobra... na 3 otworzę szafę... odwróć się w jej stronę... o, tak... wyciągnij różdżkę i wymów głośno i wyraźnie zaklęcie... 1... 2... 3... -odrzekł i za pomocą magicznego patyka złota gałka w kształcie głowy lwa przekręciła się otwierając szafę...
Wtem wychyliła się głowa z zakrzywionym nosem pokryta kruczoczarnymi, tłustymi włosami do ramion, twarz Snape'a wyrażała głęboką pogardę a spojrzenie wręcz zamrażało... bogin powoli wyszedł z szafy powiewając czarną peleryną...
-Teraz Nevielle... zaklęcie... -szepnął Remus, a chłopak wyprostował rękę i krzyknął:
-riddiculus!
PYK!
Zamiast groźnego profesora stał męszcyzna z kozakami na obcasie w odcieniu ochydnej zieleni, na nogach prezentowały się ciemne rajstopy w górze przykryte czerwoną spódnicą na ramionach widniał sweterek z białymi guzikami tego samego koloru co buty, a na głowie prezentował się pokaźny, czerwony kapelusz z sępem doszytym do przedniej części rądla, natomiast na ramieniu połyskiwała czerwona torebka ze złotymi zapięciami... jedyną oznaką, że to prawie jest profesor Snape był zakrzywiony nos i czarne, tłuste włosy... po klasie rozeszły się salwy śmiechu i oklaski...
-Proszę następny! Ustawić się w kolejce! -krzyknął Lupin, a uczniowie zerwali się z ławek i ustawili tak, jak zapragnął profesor...
Parvati Patil...
PYK!
Wielka kobra szykowała się do ukąszenia...
PYK!
Teraz stał tam tylko klaun...
Theodor Nott...
PYK!
Jakiś rosły, zakrwawiony męszczyzna z nożami...
PYK!
Teraz był skuty kajdankami a na głowie widniała różowa czapka z daszkiem z napisem: I love Slytherin!
Ron...
PYK!
Olbrzymi pająk gotowy by zadać szcękami śmiertelny cios...
PYK!
Teraz na jego wszystkich odnóżach prezentowały się miniaturowe łyżwy, a pajęczak nieudolnie stara się zachować równowagę...
Hermiona...
PYK!
Minerva swoim spokojnym i surowym tonem oświadczająca, że została wydalona ze szkoły i jest beznadziejną uczennicą...
PYK!
Teraz z pogodnym uśmiechem na ustach trzymała pergamin z wielkim czerwonym W.
Moja kolej... Tylko niech to nie będzie...
Pojawił się tam wtedy wilkołak... Blondyn poczuł jakby świat zwolnił...Przez umysł przemknął mu obraz tamtej pamiętnej nocy... przełknął ślinę... Miejsca zabliźnionych już ran zapiekły go dziwnie... Po ciele rozszedł się zimny dreszcz... Wydawało mu się, że w oczach odbił mu się obraz księżyca w fazie pełni, której pragnął unikać już do końca życia... Zdawało mu się, że w uszach dźwięczą mu słowa matki:
-Spokojnie Draco, spokojnie... -powiedziała troskliwie po czym delikatnie pogłaskała go po włosach.
Miejsca szytych magicznie ran nadal go piekły.
-A ojciec? -Wychrypał cicho czując narastającą go wątpliwość, a raczej niemożliwość sytuacji, w której Lucjusz Malfoy wkroczy do sali podejdzie do jego łoża i pogłaszcze go po główce.
Mina matki zrzedła, a dłoń troskliwie gładząca jego włosy zastygła bez ruchu.
-Dopóki żyję, nie pozwolę Cię skrzywdzić Draco... - oświadczyła twardo.
Przełknął ślinę i odwrócił wzrok. W zajmowanej tylko przez niego szpitalnej sali zapadła męcząca cisza.
-Mamo...? - zapytał zerkając w czarne i błyszczące niczym klejnoty oczy rodzicielki.
-Tak synu?
-Boję się... -Wyszeptał, czując, że gardło mu zasycha choć co chwila połykał tabletki przeciwbólowe zalewając je wodą.
-Strach to jedno z wielu uczuć, które każdemu w życiu przyjdzie odczuwać... -powiedziała spokojnie, po czym dodała -Każdy się kiedyś bał synu i nie ma w tym nic złego, że ty również odczuwasz strach.
Jej dłoń ponownie przygładziła jego włosy...
-Musisz jednak wiedzieć, że są różne rodzaje strachu...
Skrzywił się... jak ktoś się boi, to się boi, nic poza tym.
-Można bać się o siebie...
Znam to.
-Można bać się, o to co nas spotka...
To w sumie też.
-Ale jest jeden rodzaj strachu, który przyszło mi coraz częściej odczuwać i jest on strachem niemalże szlachetnym...
Zaciekawiony zadarł prawą brew do góry, a jego matka zbliżyła twarz do jego ucha...
-Jest to strach o bliską ci osobę, Draco...
Powrócił na ziemię i łamiącym się głosem wykrztusił: riddiculus!
PYK!
Teraz stwór miał na sobie kaganiec z różowym futerkiem w panterkę, a na łapach widniały adidasy...
Powoli odwrócił się i skierował na koniec klasy. Zerknął na pozłacany, stary zegar w rogu klasy i uświadomił sobie, że jego kolej trwała 30 sekund. Zamrugał zdziwiony, po czym zacisnął lekko pięści...
Weź się w garść!
~*~*~*~*~*~*
(Spóźnionych) WESOŁYCH ŚWIĄT! Jak tam minęły wam te 'magiczne' dni, co? Ten rozdział to taki prezent z jakby after party xD Jeszcze raz wesołych! ;)
~Abromonstrum
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro