Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17 - "Wszystkim zajmie się Granger"

Złapała głęboki wdech. Zimowe słońce przyjemnie pieściło jej twarz, bowiem zapomniała zaciągnąć na noc zasłony.

- Hermiona... Ty chyba wstawać miałaś - zagaiła Ginny.

Faktycznie, niedługo zbiórka pod Wielką Salą.

Nie spała, chociaż najlepiej jak umiała udawała cichutkie pochrapywanie i niekontrolowane odruchy kończyn. Nie zmrużyła oka tej nocy, bo cały czas zastanawiała się, co też ma począć z pewnym złośliwym, nieprzyjemnym fantem, który zwie się Draco Malfoy.

Jęknęła cicho i udała, że mamrocze coś na temat wstawania za chwilkę.

W rzeczywistości nie chciała iść do Hogsmeade. Nie chciała patrzeć na jego szczurowatą twarz i przyznać się, że nic nie znalazła przez ten ograniczony czas, jakim było niecałe osiem godzin. Z pewnością jej to wytknie!

- Och, Granger! Teraz to ja już kompletnie nie wiem dlaczego nazywa się Ciebie mądrą! Kujoneczka jesteś i tyle, tak gadają, a nawet zdania w swojej ulubionych głupich, zakurzonych książkach nie potrafisz znaleźć! I wiesz co? To wszystko to był żart i do teraz nie wierzę, że dałaś się na to nabrać! Głupia szlama!

Przełknęła ślinę i zacisnęła pięść. To trapiło ją najbardziej - że to wszystko, to tylko idiotyczny zakład, a ona się o niczym nie zorientowała! Przecież mogło tak być! Takie zagrywki, to wręcz specjalność Malfoy'a!

- Ginny... - Stęknęła, przewracając się na plecy.

Wesley'ówna spojrzała na jej twarz z troską. Z pewnością wyglądała okropnie po nieprzespanej nocy...

- Tak, Herm? Stało się coś?

Ach, nie! Nic! Tylko dowiedziałam się, że animagiem, którego spotkałam na początku roku i któremu zwierzałam się ze wszystkich swoich problemów i zmartwień jest Malfoy. Poprosił mnie wczoraj o pomoc ze swoim "problemem", a ja, głupia się na to zgodziłam, chociaż wiem, że nie mam najmniejszych szans, aby zrobić cokolwiek w tej sprawie, bo nie umiem! Boję się jego opinii o sobie, a przecież wiesz, że i wcześniej sprawiał mi tyle przykrości! Ja. Boję. Się. Malfoy'a!

- Halo... Hermiona... - Ginny wpatrywała się w jej twarz.

Przygryzła wargę i odrzekła cicho:

- Już nic. Po prostu muszę się zbierać...

🎀🎀🎀

Opierał się o mur zamku, wściekle tupiąc nogą. Kolejka powoli się zmniejszała, a wciąż nie dostrzegł Granger na horyzoncie. Strasznie go to denerwowało.

A co, jeśli zgodnie z moimi podejrzeniami stchórzyła? Co, jeśli już nigdy się do mnie nie odezwie, dając jasno do zrozumienia, że nici z pomocy?

Odetchnął głęboko i przygryzł wewnętrzną stronę policzka.

Spokojnie, Draco. To Granger. Gryfonka. Przyjaciółeczka Pottera i Rudego. Nie zostawi Cię na pastwę losu... Prawda?

I gdy ujrzał strzechę kasztanowych włosów, misternie ukrytych pod czapką, rzeczywiście się uspokoił. Odszedł na drugi koniec deptaka, aby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że czekał na taką Granger.

Uśmiechnął się delikatnie, gdy tylko upewnił się, że nikt nie patrzy.

Ja i Granger... Do czego to doszło?

🎀🎀🎀

Miała już ustalony plan.

Przez pierwszą godzinę będzie zwiedzać wioskę z Ron'em, aby to nie wzbudzać podejrzeń. Potem "spławi go" mówiąc, że idzie do biblioteki... I faktycznie tak będzie.

W końcu, miejsce w całości zamieszkane przez czarodziejów musi mieć jakieś księgi, wypełnione informacjami o animagach. Na dobrą sprawę każdy z żyjących tu ludzi mógł zamieniać się w zwierzę!

Odetchnęła głęboko i udała, że słucha komentarzy Ron'a na temat najnowszej Błyskawicy.

🎀🎀🎀

I tak oto Hermiona Granger dzielnie podążała za Weasley'em. Wstępowali razem do sklepów, kupowali słodycze dla nieobecnego przyjaciela i wysłali kilka paczek dla rodziny na poczcie. Cały jej plan realizował się doskonale, bowiem zostało tylko dziesięć minut do godziny dwunastej - godziny, w której umknie Ron'owi. Wszystko, jednak zburzyło się (mogłaby przysiąc, że w jej głowie rozbrzmiał huk, towarzyszący opadającej budowli), kiedy przekroczyli próg Miodowego Królestwa.

🎀🎀🎀

- Więc może tym razem kupimy mu to pióro? Mam więcej kasy - złóżmy się - zaproponował Ronald.

- No dobrze, dobrze... - odpowiedziała nieprzytomnie, sięgając dłonią półki ze słodyczami.

- Wow, szybko poszło... - zadumał się i ruszyli do kasy, odliczając wydane pieniądze.

Rozejrzała się po tłumie, kiedy przyjaciel zajął się rozliczaniem z ekspedientką. Nagle zbladła i wstrzymała oddech.

- No cześć, Hermiona! - Walnął dziarsko Harry i wyszczerzył zęby.

- A-ale... Harry... Nie pozwolili Ci! - O ile pierwsze słowa niezrozumiale mamrotała, tak te ostatnie wypiszczała.

Spłoszony brunet przeskanował wzrokiem lokal.

- Może ciszej, dobra?! Każdy mnie tu rozpozna, jak zacznę zwracać na siebie uwagę! - Syknął.

Ron dołączył do nich i rozszerzył oczy do wielkości spodków.

- Harry...? Tu tutaj...?! - Zadumał się. - Ale jazda!

- No nie? - Zgodził się Potter.

- Czy wy nic nie rozumiecie?! - Fuknęła, łapiąc obydwu chłopców za kurtki i wyciągając ich z lokalu.

Wpadła do pierwszej-lepszej na ogół opustoszałej uliczki. Oderwała jeden z listów gończych z paskudnym wizerunkiem Syriusza Black'a i zaczęła wymachiwać nim przed oczyma przyjaciół.

- On jest wciąż na wolności, Harry! A co, jak coś Ci zrobi?! Jak zrobi coś nam...?! Wszystkim dookoła?!

Potter zarumienił się nieco.

- Nie powiedziałem Wam o pewnej ważnej sprawie...

- Ważnej sprawie, stary? Wal, przecież wiesz, że Cię posłuchamy... - Zachęcił go Ron.

Brunet zaczął szurać nogą po śniegu.

- Przez te całe wasze kłótnie nie miałem okazji, żeby powiedzieć Wam, że Pan Weasley powiedział mi coś przed odjazdem Ekspresu Hogwart... - Wymamrotał.

- Tak, Harry? - Wyszeptała, nieco przestraszona tonem przyjaciela.

- Bo... Ten-tego... Black. Uciekł, żeby... Żeby... Żeby mnie...

Zatkała sobie usta dłonią, cudem nie zaczynając łkać. Sam Ronald pobladł niebezpieczne.

-... Żeby mnie zabić.

- Harry! - Pisnęła. - Więc co ty tutaj jeszcze robisz, co?! Jak się tu, w ogóle dostałeś?!

- No, eghm... - Potter wyjął ze swej kieszeni stary, poniszczony, niezapisany pergamin. - Fred i George mi to dali... To jest Mapa Huncwotów...

- Że co, proszę? - Ponownie zadumał się Rudzielec. - Jakim cudem ja nic o tym nie wiem? I jak to działa?!

Harry wyjął różdżkę, stuknął nią w pergamin i wyszeptał "Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...''. Papier pojaśniał, przez co wyglądał prawie, jak nowy. Na jego powierzchni pojawiły mniej, lub bardziej kształtne litery:

Panowie Glizdogon, Lunatyk, Łapa i Rogacz mają zaszczyt przedstawić
MAPĘ HUNCWOTÓW.

Wtem na pergaminie wykwitły różnorakie zawijasy i plamy. Powoli przeobraziły się w ślady butów, łap, czy nagich stóp, pod którymi rozwinęły się pergaminy, opatrzone nazwiskiem i imieniem danej osoby. Coś trzasnęło cichutko i wokół postaci pojawiły się rysunki ścian, schodów, dormitoriów, błoń... Całego Hogwartu!

- A-ale chyba oddasz to profesor McGonagall...? Przecież to może być zaczarowane...! Pamiętasz, jak Black wkradł się do zamku?! Właśnie takie przedmioty mu to ułatwiały, daje głowę! - Wyszeptała histerycznie.

Widząc błysk w oczach Ron'a, który zapewne znowu ma zamiar zachęcać Harry'ego do jakichś kompletnie bezsensownych, idiotycznych rzeczy, wzięła wdech, wyciągnęła rękę i odrzekła twardo:

- Oddaj mi to, Harry.

Potter spojrzał na nią, jak na wariatkę i czule przyszpilił mapę do swej piersi.

- Nie ma mowy! To... To jest najlepsze, co kiedykolwiek mogło mi trafić w ręce! Dzięki temu właśnie będziemy mogli lepiej omijać Blacka, zamiast włazić centralnie między jego oślizgłe łapska!

Parsknęła ironicznie.

- Daj spokój i mi to oddaj. To niebezpieczny przedmiot!

- Słucham?! - Wtrącił się Ron. - Przecież to jest, to jest...

- Niebezpieczna zabawka, która może zaszkodzić całemu Hogwartowi, jeśli jej się nie pozbędziemy - ucięła mu.

- Hermiono! - Syknął Potter z naganą.

- Harry! - Jęknęła.

Wtem w oddali rozbrzmiało chrząknięcie Ron'a. Nawet nie zauważyła kiedy się oddalił, ale teraz wskazywał palcem na ogłoszenie mieszczące się na drzwiach sklepowych.

Szanowni klienci i mieszkańcy Hogesmede!

Z przykrością informujemy, że od dnia rozpoczynającego grudzień o każdym zachodzie słońca zjawiać się będzie tu grupa Dementorów.
Są to, niestety konieczne środki bezpieczeństwa.
Uprasza się więc, by na godzinę, nim słońce zbliżać się będzie ku horyzontowi, zaryglować się w swoich mieszkaniach i czekać do rana.
Życzymy wesołych Świąt.

~Ministerstwo Magii;
Biuro Aurorów

- Widzisz, Hermiono? Nie ma szans! - odrzekł z uśmiechem. - Do zachodu jeszcze daleko, Harry będzie pilnował mapy, no i przecież niedługo Święta! Dajże mu odpocząć!

Potter posłał jej spojrzenie zbitego psa. Westchnęła.

- No niech Wam będzie... - Mruknęła bez przekonania.

- Super! - Ron klasnął w dłonie. - No to chodź, Harry! Idziemy zwiedzać!

Niechętnie zaczęła wlec się za nimi. Nici z biblioteki. A była szczerze ciekawa, czy cokolwiek pomocnego się tam znajdzie.

Odwiedzili Zonko i pocztę, a nagle coś szturchnęło jej bok.

- Hermiono... Hermiona!

Zdziwiona zamrugała kilkukrotnie. Ron patrzył na nią oczekiwaniem. Wygląda na to, że starał się wymóc na niej odpowiedź od dłuższego czasu.

- T-tak... - Mruknęła, bardziej z automatu, niźli starając się dociec, jak też brzmiało pytanie.

- To świetnie - Odparł Potter, spod Peleryny-Niewidki.

I tak, niczym zagubione jagnię podążała za przyjaciółmi, kompletnie nie wiedząc o co chodzi.

W końcu dostrzegła w oddali Bar pod Trzema Miotłami i drogą dedukcji domyśliła się, iż to tam zmierzają. Tak więc rzeczywiście po chwili Ronald uchylił drzwi baru, krzywiąc się, gdy śnieg zaczął zacinać mu w twarz. Robił to o wiele dłużej, niż wymagała tego jej skromna osoba - Czekał na Harry'ego.

🎀🎀🎀

Pochylił się nad kuflem piwa kremowego, pozwalając ciepłej parze otulić jego zmarzniętą twarz.

Po cichym westchnieniu i przeskanowaniu wzrokiem lokalu, zamoczył usta w bezalkoholowym przysmaku, stanowiącym ratunek dla wszelkich skostniałych istot ludzkich.

Wśród gwaru rozmów rozbrzmiał dzwoneczek, oznajmiający, iż kolejny gość raczył odwiedzić bar.

Zauważył wysoką, zmizerniałą sylwetkę Weasley'a, który przepuszcza dziwnie nieobecną Granger. Trzymał drzwi stanowczo zbyt długo, by mogło to umknąć jego animaskiej uwadze, zwłaszcza, że nie wyglądał na szczególnie z tego faktu zadowolonego.

Po chwili, jednak i on przekroczył próg, odwijając szalik i z cichym westchnieniem siadając. Tymczasem Granger składała zamówienie u Madame Rosmerty.

Ze zdziwieniem uniósł brew, gdy dojrzał, że Rudzielec pochyla się nad blatem stolika, mamrocząc coś pod nosem.

Gryfoni to dziwadła...

Pomyślał, biorąc łyk piwa.

Ponownie przeskoczył wzrokiem do Grangerowej strzechy, przygryzając wargę.

Czy już coś znalazła? Wie, jak mi pomóc?

Zakręcił kuflem, patrząc jak przerzedzona pianka, osiada na ściankach drewnianego naczynia. Musi poczekać, aż wyjdą z lokalu i ją zapyta.

Tak, to dobry plan.

🎀🎀🎀

Och, jakiż to był beznadziejny plan!

Okazało się, że ani Granger, ani jej przyjaciele nie zamierzają tak szybko wychodzić z baru. Wręcz przeciwnie; mógłby przysiąc, że postanowili tu spędzić resztę dnia.

Niecierpliwie stukając palcami o blat stolika (jedna ze starszych odwiedzających lokal kobiet rzuciła mu nieprzychylne spojrzenie) wpatrywał się w potylicę kujonki, jakby starając się przekazać jej przez fale mózgowe, że ma jak najszybciej z tamtąd wyleźć, bo zaraz skończy się mu cierpliwość i własnoręcznie wyciągnie ją za kołtuny.

Miał już zamiar poderwać się z krzesła, gdy Rudy wymamrotał coś do bliżej nieokreślonej nicości u boku dziewczyny i powstał. Kujonka zrobiła to samo.

Sięgnął po odzienie, wiszące na oparciu siedziska i szczelnie się nim otulił, akurat, gdy Gryfoni opuścili lokal.

Podążył za nimi, co jakiś czas chowając się między uliczkami - Granger podejrzliwie rzucała, raz za razem spojrzenia przez ramię.

Nagle złapała za ramię swego towarzysza, wskazała na jakiś punkt za jego plecami i najzwyczajniej odeszła.

Jęknął w duchu. Czeka go jeszcze dłuższa przeprawa, przez mróz i bez przerwy zacinający śnieg. Bez słowa skierował kroki dokładnie tam, gdzie zniknęła Granger.

W końcu dostrzegł przymykające się drzwi, nad którymi wisiała zmasakrowana przez czas tabliczka "biblioteka Hogesmede''. Niemal bezszelestnie (prócz cichego "chrupania" śniegu pod nogami) się tam wślizgnął.

Przeskanował wzrokiem pomieszczenie. Za starą, popękaną ladą stała stara kobieta z twarzą pooraną zmarszczkami i wyjątkowo nieudolnie wykonanym makijażem. Wyglądała na taką, co z łatwością dogadałaby się z Hogwardzkim Sępem. Ignorując ją, wpadł między niezbyt zgrabnie wyciosane półki.

Próbował wśród nich dostrzec charakterystyczną szopę kasztanowych włosów, ale czekał go zawód - Gryfonka zniknęła, prawdopodobnie nieodwracalne zamykając się w swym książkowym królestwie.

Po niedbałym przejściu, wzdłuż półkowego labiryntu jego bystre oczy uchwyciły zgarbioną sylwetkę dziewczyny, która z najwyższym skupieniem, dosłownie pochłaniała treść tomiszcza.

Podszedł do niej cicho. Nie doczekując się reakcji, odchrząknął niedbale.

Nadal nic.

W końcu oparł się plecami o regał, założył ręce na piersi, zagryzł zęby i czekał.

Gryfonka zamknęła księgę z pełnym rezygnacji westchnieniem i odwróciła się.

- Gratuluję refleksu - Warknął, bowiem ciągłe czekanie na reakcję Granger (tu warto wspomnieć, że trwało z dobre dziesięć minut) zadziałało na jego nieodporne na stres nerwy.

Widząc jej skwaszoną minę zreflektował się szybko:

- To znaczy... Znalazłaś coś, Granger...?
Nie można było pozwolić jej się obrazić. Nie mogła zostawić go samego z animastwem.

- Tylko tyle, co zrobić, żeby zostać animagiem. Nic o działaniu odwrotnym - Rzuciła z rezygnacją, nie patrząc na niego.

Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Nigdy nie był zbyt dobry w kontaktach międzyludzkich. Pokiwał, więc głową i czekał na jakikolwiek ruch z jej strony.

- Myślę... - Zagaiła po chwili krępującej ciszy, podczas której aż świerzbił go język, ażeby rzucił jakąś kąśliwą uwagę na temat jej wyglądu, ale dzielnie się powstrzymywał. -... że najpierw powinieneś zająć się zamienianiem w człowieka... O ile masz z tym problem...

- Tak... - Mruknął krótko, ciesząc się, że nic do tego nie dorzucił.

- Malfoy...

Spojrzał na nią i tym razem się nie powstrzymał.

- Tak, Kujoneczko?

Doprawdy, była jak magnes na obelgi!

- E-ech... - Nieco zbita z tropu odwróciła wzrok. - D-dlaczego ty prosisz mnie o pomoc?

Znowu. Niewygodne pytania.

Najchętniej warknąłby "Nie Twoja sprawa'' i oddalił się, ponownie wściekły na cały Świat. Nie zrobił, jednak tego. Po prostu posłał jej miażdżące spojrzenie kończące dyskusję i syknął:

- Zgodziłaś się. Teraz już nie ma odwrotu.

Granger zmarszczyła brwi.

- A może ja wcale nie chcę "odwrotu"? Może po prostu pragnę wiedzieć na czym stoję? Próbowałeś się postawić w mojej sytuacji? Dociec co czuję?

- Nie. - Warknął. - I wcale tego nie chcę. Co mnie to może obchodzić? Taka mała... - Zacisnął pięści. - Co mnie może to obchodzić? - Powtórzył.

Łzy stanęły jej w oczach.

- A więc wiedz, że kompletnie dobrze się z tym nie czuję! Jestem zagubiona i przytłoczona! Jak możesz czegoś takiego ode mnie wymagać?! To zakrawa o cud!

- Mówiłem, chyba, że nie chcę tego wiedzieć! - Fuknął. - Zgodziłaś się; byłaś głupia, skoro nagle nic Ci nie pasuje!

Cofnęła się.

- Tak, byłam głupia! Jak mogłam oczekiwać od Ciebie szacunku? Empatii, współczucia?! Że nie będziesz myślał tylko o swoim prostackim interesie?!

Chwycił jej nadgarstek, którym od niedawna wymachiwała, ale zaraz go puścił.

Panuj nad sobą. Nie zepsuj tego, idioto.

- Granger... - Jęknął bezsilnie.

- Tak?!

Patrzyli przez chwilę sobie w oczy. On rozpaczliwie próbował chwycić się wyimaginowanej deski ratunku i skierować rozmowę na właściwe tory. Ona ciskała gromami ze swych brązowych tęczówek, już obmyślając pyskówkę na jego nieudolne próby "przeprosin", a raczej zmiany tematu.

- Nic. Możemy po prostu skończyć dyskusję?

- Nie. - Syknęła twardo. - Czekam na odpowiedź na swoje pytanie.

- Przecież już Ci to mówiłem... - Stęknął, wcale nie będąc pewnym, czy już się jej tłumaczył.

- Tamta odpowiedź nie była wyczerpująca... Prawie jej nie było, to, co powiedziałeś nie było trudne do odgadnięcia; z czasem sama bym się tego domyśliła.

- Po prostu jest mi ciężko z tym... Z tym... Wilkiem.

- Co ma to mi niby powiedzieć?! Że powinieneś udać się do psychologa, bo masz załamanie nerwowe! Ja muszę wiedzieć, co się dzieje przed przemianą, co ją wywołuje, dlaczego sobie z nią nie radzisz! Sama nic nie wskóram!

Rad, że rozmowa przerzuciła się na nieco wygodniejszy tor, odparł cicho:

- To nie jest miejsce, żeby wszystko tłumaczyć.

Rozejrzała się, wciąż nachmurzona.

- Więc gdzie jest takie miejsce? Jak teraz tego nie załatwimy, to znowu mi uciekniesz i zostawisz z niczym!

Ona naprawdę się w to angażowała. Dociekała. I mogła mu pomóc.

- Pomyśl - Mruknął z niezauważalnym dla jej niewprawnego oka uśmiechem.

- Jezioro...? - Dopytała, ale czuł, że tylko z grzeczności.

- Jeszcze w tym tygodniu się tam spotkajmy. Jest wolne, więc liczę, że dasz radę jutro po południu?

Po pierwszym wypowiedzianym przez siebie zdaniu wyczuł, że zawarli coś na wzór milczącego paktu - on jej nie obraża, ona mu pomaga. Było to ciężkie do zrealizowania, ale gotów był oddać wiele, żeby tylko mieć spokój ze swoim "drugim ja".

- Jasne - Ona też już zawarła z nim zmowę.

Odwrócił się, owinął ciasno szalikiem i opuścił bibliotekę. Był dziwnie lekki, nie czuł zmartwień - Wszystkim zajmie się Granger.

Witom! A oto i rozdział! Mam nadzieję, że się podobał, ponieważ starałam się w nim rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie mogły pojawić się w Waszych wielce szlachetnych głowach, po przeczytaniu poprzedniego opka.

Otóż oni wciąż się nie lubią (będę powtarzać to w nieskończoność) i lubić przez dłuższy czas nie będą, wszak "książka" ta nie jest typowym romansem, ale i historią przyjaźni.

Liczę, że miło było czytać te 2500 słów - W marcu bardziej się postaram - i że czekacie z zapartym tchem na ciąg dalszy.

Byo!
~Abromonstrum

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro