Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14 - "Zupełnie jak Kieł..."

Zaspany otworzył oczy. Po wczorajszym maratonie zadań domowych rozważał zażycie eliksiru słodkiego snu, bo chodźby bardzo próbował spać, ciągle po jego głowie krążyły urywki zdań z podręczników.

Likantropi nie są świadomi tego, że za dnia funkcjonują jako ludzie. Po przemianie zabiją każdego kogo napotkają, nawet jeśli w życiu "normalnym" bardzo dobrze znają daną osobę. Rządza krwi przejmuje nad nimi kontrolę, a chorobliwa chęć zakażenia pozostałych ludzkich istot, jest porównywalna do nałogu bardzo silnego i pielęgnowanego przez wiele lat.

To taka bajeczka na dobranoc, prawda?

Ciekawe co czuł wilkołak, który poorał mi brzuch?

Nie współczuł bestiom. Nie żałował ich. Darzył je nienawiścią, a jednocześnie panicznie się ich bał.

Wypadałoby położyć się spać, skoro nadal była noc. Zerknął niepewnie na lampkę oliwną, którą chwilę temu zapalił, gdy kolejny koszmar wybudził go ze snu. Postanowił jej nie gasić. Ułożył się na poduszce. Zamknął, a raczej zacisnął oczy...

Stąpał przerażony po ściółce leśnej, próbując odszukać jakąkolwiek drogę, która wyprowadziłaby go z lasu.

Szelesty, pochukiwanie sów, wycie wilków i innych niebezpiecznych stworzeń otaczało go zewsząd...

Nie. Nie myśl o tym.

... Wampiry, wilkołaki, czasem centaury, pająki...

Myśl o rzeczach przyjemnych... Lot na miotle...

...Wszystkie te obrzydliwe stworzenia tylko czekały, by go dopaść, a drogi nadal brak...

Złapałem piłkę...

...Po co wymykał się z domu? Las otaczający Malfoy Manor nie był bezpieczny... Kolejny dziwny szelest...

Matka się uśmiechała... Czytała coś wtedy...

... Wycie... Księżyc... Ból... Szczęki...

- Nie! - krzyknął.

Usiadł tak gwałtownie, że niemal spadł z łóżka. Plecy i pierś zlane miał potem.

Lampka nadal się paliła. Zegar mówił, że wybiła druga, a to nadal za wcześnie, by wstać.

Powlókł się do łazienki, po drodze mijając zawalone pracami na jutro i resztę dni tygodnia biurko.

Zapalił różdżką świecę, odkręcił kurek, przemył twarz... Tym razem nie chciało mu się pić, więc zrezygnowany powlókł się do łóżka, prawie przygotowany na następny koszmar, który wybudzi go ze snu...

A nie.

Jednak nie był gotowy...

🎀🎀🎀

Dzień nie zapowiadał zmiany pogody. Wręcz przeciwnie, zdawało się, że z każdą minutą leje coraz mocniej.

Kolejne oddziały dementorów smętnie latały ponad lasem, zasypując korony drzew dziwacznym szronem.

Zjawy zostały tu przysłane dziś w nocy, przez Ministerstwo. Ponoć miały pomóc w schwytaniu Blacka, ale ona w to nie wierzyła... Upiory nie stanowiły już dla niego przeszkody... Nawet mury zamku jej nie stanowiły...

Gdy tylko zmuszona była odwrócić głowę w stronę okna, ukazującego Zakazany Las przechodził ją dreszcz. W jednej chwili czuła się przerażona, zagrożona, wściekła i rozdarta.

Postanowiła zasłonić okno.

Ginny zawsze była gadułą, ale dzisiaj przechodziła samą siebie.

Gadała, a czasem wręcz szczebiotała o tym, jak to wiatr nie będzie sprzyjał, jak to ślizgoni mają dobrze, że wymigali się od meczu, że Harry będzie miał trudności z wypatrzeniem znicza...

Wszystkie te słowa wpadały do jej głowy jednym uchem, a wypadały drugim... Wiedziała, że powinno ją to interesować...

W końcu Gryfoni rozgrywają dziś mecz, przeciw Puchonom...

🎀🎀🎀

Czasem kochał Flinta, a czasem go nienawidził... Teraz miał ochotę go poca... No, może podać rękę...

Nie wiedział jak ten Troll to zrobił, ale postanowił darzyć go od dziś czcią, za to, że odwołał mecz...

Pogoda nie wprawiała go w otępienie, jak połowę zamku, wręcz przeciwnie; Napawała go radością i nadzieją na to, że Potter w końcu spadnie z miotły.

Ciekawe jak będzie wtedy wyglądał...

Wypatrzył bruneta na drugim końcu sali i nie mógł powstrzymać złośliwego smirku, który cisnął mi się na usta, od kiedy tylko zobaczył przybitą drużynę Gryfonów.

Chętnie podzieliłby się z kimś swoimi spostrzeżeniami, ale Blaise (który przecież kompletnie go nie obchodził) siedział przy końcu stołu, a z Nottem postanowił zerwać kontakt. W trosce o swój nienaganny, może nieco wyostrzony, słuch wykluczał również Parkinson.

Pozostało mu wbić wzrok w jajecznicę i popijać powoli herbatę.

Udzielił mu się nastrój Gryfonów...

🎀🎀🎀

Nie mogła patrzeć na Harry'ego, który smętnie grzebał łyżczką w owsiance.

- Harry... - zagaiła.

Potter spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.

Dokop im? Nie. Daj z siebie wszystko? Nie za bardzo. Postaraj się? On zawsze się stara...

- Powodzenia... - wyszeptała tylko i przełknęła ślinę.

- Dzięki. - mruknął.

Ponownie zajął się grzebaniem w jedzeniu...

- Harry - Teraz starała się go lekko upomnieć.

- No co? - sapnął.

Zarzuciła mu ręce na szyję, przysunęła się i wyszeptała:

- Wiem, że dasz radę...

Brunet objął ją w tali i oparł podbródek na jej ramieniu.

Zupełnie jak Kieł...

- Eghm. Eghm. - Przerwał im udawany kaszel Ronalda. Dopiero co przyszedł.

Odsunęli się od siebie i wymienili porozumiewawcze uśmiechy. Nareszcie przestał smęcić.

- Przepraszam, że Wam przerwałem - mruknął z przekąsem rudzielec.

Posłała mu ganiące spojrzenie. Przecież wiedział, że powinni wspierać Harry'ego, a nie wprawiać w zakłopotanie.

- Spokojnie. I tak mieliśmy kończyć. - syknęła przygaszając Rona.

- Dajcie spokój, dobrze? - poprosił Potter. - Nie chcę kolejnej kłótni.

- Mhym... - przytaknęli potulnie, chociaż oboje mieli coś jeszcze do powiedzenia...

🎀🎀🎀

Żuł końcówkę pióra i wertował wzrokiem tekst. Wieczorne wypociny po przeczytaniu ich "na trzeźwo" wcale nie były tak doskonałe, jak przed snem zdążył zakodować sobie w głowie.

Przeczesał ręką włosy, nie wypuszczając pióra z ust.

Był to jeden z nielicznych (podkreślam nielicznych) momentów kiedy chciałby być Granger.

Zajrzałby do tekstu i pyk! praca napisana. Może nie wyglądało to, aż tak perfekcyjnie, ale przynajmniej podobnie... Skąd wnioskował?

Otóż Granger mignęła mu kilka razy, między półkami biblioteki, w której aktualnie się znajdował.

Z początku był szczerze zdziwiony tym faktem, bo w końcu, teraz rozgrywał się mecz jej ukochanego Pottusia...

Nie chcąc, jednak by kujonka zbyt długo była obiektem jego prywatnych przemyśleń, po prostu to zignorował.

Gdzieś w drugim końcu pomieszczenia rozległo się tryumfalnie huknięcie okładek książki, które krzyczało, wręcz "Yea, skończyłem babrać się w tym smoczym łajnie!".

Zerknął w tamtą stronę i zauważył Granger, która z uśmiechem zaczęła odkładać książki na półki.

Zza okna rozbrzmiał nagle desperacki gwizdek. Granger spojrzała w tamtą stronę, a uśmiech błyskawicznie spełzł z jej twarzy. On również ośmielił się wyjrzeć za okno.

Jego naturalna bladość przybrała zielonkawą barwę.

Było to jedno z jego schowanych w najgłębszych zakątkach serca marzeń... Teraz, jednak kiedy sylwetka Pottera bezwładnie i w nieubłaganym tępie spadała ku ziemi... Cóż, nie wyglądało to zbyt ciekawie...

Strasznie przepraszam Was, za tak małą liczbę słów (niecały 1000), ale kiedy codziennie ma się sprawdziany, to ciężko jest cokolwiek nakreślić.

W grudniu postaram się bardziej... Jeśli znajdę czas :S

~Abromonstrum

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro