Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

"Nigdy nie wiesz jaką jesteś silna do puki bycie silną nie staje się jedynym wyjściem jakie masz"

***
- Liz, złaź na dół! - krzyk macocha poniósł się po korytarzu

Liz westchnęła, czeka ją kolejny jebany dzień w Specjanistycznym Zakładzie Karno - Opiekuńczym Łączącym Analfabetów, zwanym potocznie szkołą. Wstała i przyciągnęła się podchodząc do szafy i wyciągając szkolny mundurek. Szkoda, że lato tak szybko się skończyło. Będzie musiała wrócić do swojej okropnie klasy. Była ciekawa co wymyślą w tym roku aby bardziej jej dopiec. Miała ich wszystkich powyżej uszu i nieraz wyobrarzała sobie jak się maści za tą wszystkie lata dręszenia i poniżania.

Podreptała do łazienki i zaczęła szesać swojedługie do ramion, ciemnobrązowe włosy. Patrząc na siebie w lustrze zastanawiała się jak to będzie wrócić znów do szkoły. Powrót do rutyny wczesnego wstawiania i codziennego cierpienia.

- Liz, natychmiast zejdź na dół! - ponownie zawołała macocha

- No przecież się ubieram - odkrzyknęła

- To się pospiesz - krzyknęła jeszcze i zapadła cisza przerywana jedynie odgłosami dochodzącyni z kuchni

Liz westchnęła. Masakra z taką rodziną. Czasami zastanawiała się dlaczego nie popełniła jeszcze samobójstwa. Cięcie pomagało tylko na chwilę.

Spięła włosy w kucyk i zaszła na dół zrobić śniadanie. W salonie kanapę okupywał już jej przyrodni brat Marcin i grał w jakąś strzelankę. Marcin miał 10 lat i był tak rozpieszczony jak mało kto. Chodził do wielkiej prywatnej szkoły i miał wszystko o co poprosił. Liz nie miała tak dobrze. Całe jej życie było pasmem porażek i okropnych wydarzeń. Jej matką zginęła w okropny wypadku, tak przynajmniej stwierdziła policja. Ale ona wiedziała, że to nie prawda. Matka zginęła w wypadku samochodowym ale Liz widziała jak ojciec majstrował przy chamulcach. Kiedy zauważył, że ona to widzi przystawił jej nóż do gardła i zagroził, że jeśli komukolwiek coś powie to ją zabije. Tego samego wieczora jej matką miała wypadek i zginęła na miejscu. Liz miała wówczas 9 lat. Płakała całą noc bo wiedziała, że mogła temu zapobiec, a matką była jedyną przyjazną jej osobą. Nie miała wówczas przyjacół, już wtedy była odtrąconą przez wszystkich outsaiderką. Od tamtego dnia jej życie robiło się ceraz gorsze. Ojciec ożenił się ponownie, a macocha, Klara, była miła tylko przez pierwsze 5 sekund ich znajomości. Czyli do czasu aż się nie odezwała. Od razu zaczęła się nią wysługiwać i ją obrażać. Ojciec był dla niej okropny od początku, a Michał albo ją zignorował albo obrażał.

W szkole nie było lepiej. Nie miała przyjaciół, była bita, dręczona i okradają. Niejaka Jesika i jej banda, czyli jej przyjaciółki Keli i Laura, jej chłopak Damian i jego kumple Mike i Adam uwielbiali zmieniać jej życie w piekło.

Liz narzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i wyszła z domu. Kiedy dotarła na przystanek okazało się, że spuźniła się na autobus. Klasyk. Westchnęła i ruszyła szybko na piechotę w stronę szkoły.

***
Kiedy weszła do sali gimnastycznej był środek przemówienia dyrektorki. Udało jej się przemknąć na koniec sali bez większego zwracania na siebię uwagi. Dyrektorka gadała tak jeszcze jakąś godzinę, a potem zakomunikował, zdążę będzie paru nowych uczniów i kazała im się przejść do klas.

W klasie Liz usiadła w swojej ławce na końcu klasy starając się pozostać niezauważona. Kiedy ich wychowawczyni weszła do klasy prowadziła że sobą chłopaka o ciemno - brązowych włosach. Zakomunikowała im, że nowy uczeń nazywa się Helen Otis i kazała mu usiąść w ławce z Liz.

- No świetnie - mruknęła pod nosem - będę miała nowego w ławce, koniec z siedzeniem samą, teraz nawet na lekcjach będą mnie dręczyć.

- Elizabeth - zawołała nauczycielka - prosiłbym Cię abyś oprowadziła Helena po szkole jej już skończycie lekcje.

Liz pokiwała ponuro głową i dopuściła wzrok na swoje ręce. Nie dość, że będzie musiała z nim siedzieć to jeszcze musi to oprowadzać. Helen usiadł i zagadnął:

- Jesteś Elizabeth, tak?

- Liz - odburknęła

- Ale jesteś małomówna... - wyglądał na zranionego

- Po prostu nie lubię gadać, więc daj mi spokój - powiedziała i skupiła się na tym co mówiła nauczycielka o planie lekcji.

Lepiej się nie przywiązywać. On też zacznie jej dokuczać prędzej czy później, a jak się przywiąrze to tylko bardziej zaboli.

***
Na przerwie Liz usiadła pod drzewem na dziedzińcu i zaczęła rysowa. Spokój miała jednak tylko przez chwilę. Potem przyszła Jessika że swoją bandą.

- Och, a już to takiego - wykrzyknęła przesłodzonym głosem wyrywając Liz rysownik - patrzcie jakie paskudztwo!

- Tak, to obrzydliwe - przytaknęła jej Keli

- Zostaw to, Jessika! - warknęła Liz

- Bo co mi zrobisz - spytała tamtą z kpiną rozrywając rysunek na pół - Wiecie co - zwróciła się do swoich przydupasów - trzeba jej zdać   nauczkę!

  I razem że swoją paczką zaczęła ją bić i kopać. Liz skupiła się starając się osłonić żebra i głowę. Na szczęście zadzwonił dzwonek, więc dręczycieli zostawili swoją ofiarę i pobiegł do klasy. Liz zakaszlała, na ręce widniała krew. Strasznie bolały ją żebra. Nagle ktoś do niej podszedł.

- Zostaw mnie w spokoju - jęknęła

- Nie, bo jak się widzi damę w potrzebie to wypada pomóc - powiedział jakiś chłopak

Liz obróciła głowę i spojżała w górę - Helen?

- No - odpowiedział dźwigając ją na nogi - Co się stało?

- Przeklęta Jessika i jej banda, uwielbiają się nade mną znęcać.

- I skąd ja to znam... - powiedział cicho

- Dlatego zmieniłeś szkołę? - spytała

- Dlatego, i z innych powodów... - wyraźnie wykręcał się od odpowiedzi - Chośmy na lekcję i tak już mamy spóźnienie - sprytnie zmienił temat.

Dziewczyna prychnęła ale nie pozostało jej już nic tylko ruszyć z nim.

***
Po lekcjach Liz oprowadziła Helena po szkole i pobiegł do domu. Musiała zrobić obiad ponieważ macocha nie zamierzała nawet kiwnąć palcem. Wysługowała się nią we wszystkim.

Liz skierowała swoje kroki do sklepu. Przed wyjściem macocha dała jej listę zakupów i kazała wszystko przynieść do domu. A było tego bardzo dużo, a do tego macocha wybrała chyba same najcięższe rzeczy, na przykład dwa worki ziemniaków. Po jaką cholerę jej dwa worki ziemniaków? Czy ona planuje zrobić frytki dla całej dzielnicy? - takie myśli krążyły jej po głowie.

Wracając że sklepu Liz postanowiła iść przez las. Tamtędy było krócej A cień drzew dawał odpoczynek od palącego słońca. W lesie tamperatura zawsze była o kilka stopni niższa. Przechodząc przez las zatrzymała się i usiadła pod swoim ulubionym drzewem rosnącym niedaleko drobnej ścieżki wydeptanej chyba tylko przez nią i leśne zwierzęta. Liz zwykle siadała ram i rozmyślał, czasem rysowała. Westchnęła. Jej życie jest okropne. A może by je tak skończyć?

Nagle poczuła się dziwnie, jakby była obserwowana. Zerwała się na nogi i zlustrowała wzrokiem pobliskie drzewa. Nikogo tam nie było. Wzięła głęboki oddech i oddalił się z stamtąd szybkim krokiem.

Kiedy przyszła do domu macocha na ną nawrzeszczała, że tak późno przychodzi. Liz to zignorowała i szybko zrobiła obiad. Po skończonej robocie wzięła swoją porcję i zwiała do swojego pokoju, zamykając się na klucz. Usiadła na lóżku i otworzyła laptopa. Jedząc zaczęła przeglądać wiadomości. Zauwarzyła coś o morderstwie. Otworzyła okno i zaczęła czytać. Podobno pojawił się nowy morderca zwany "Blody Painter" - to dlatego, że krwią swoich ofiar maluje obrazy. Według policji i FBI należy on do grupy morderców mieszkających w lesie samobójców, których kryjówki nigdy nie odnaleziono.

- Grópka morderców mieszkających w lesie - powtórzyła- Chyba kiedyś coś takiego czytałam...

Otworzyła nowe okno w przeglądarce i wpisała hasło "Creeepypasty". Natychmiast wyskoczyło jej mnóstwo linków do różnych stron. Otworzyła pierwszą z brzegu i zaczęła czytać.

***
Tej nocy śniły jej się wszystkie postacie, o których czytała. Widziała ich twarze i ich najsłynniejsze morderstwa. I znak. Przez cały jej sen przewijał się ten znak. Przekreślone koło. Była ciekawa co on oznacza.

Kiedy Liz się rano obudziła strasznie bolała ją ręką. Spojrzała na swój pokój i że zdumienia aż przeyarła oczy. Cały pokój zawalony był kartkami pełnymi rysunków. Jej rysownik tak samo.

- Okeeej... - powiedziała sama do siebie - To jest dziwne...

Wstała Z łyżka i uklękła na podłodze biorąc do ręki jeden z rysunków. Był na nim chłopak w białej, pochlapanej krwią, bluzie i z wyciętym uśmiechem. Trzymał w ręku nóż. Jak on się nazywał? Chyba Jeff the Killer. Masło maślane - stwierdziła - nazywać mordercę mordercą.

Przemierzała pozostałe rysunki i szkicownik. Były na nich rysunki wszystkich postaci z jej snu, ich najsłynniejsze morderstwa i jakaś rezydencja w środku lasu. I znak. Ten znak, który pojawiał się w jej śnie. Przekreślone koło. Nurtowało ją to co on oznacza jednak nie miała żadnego pomysłu. Jeszcze jedna że z ją zastanawiała. Jedna z narysowanych przez nią postaci wyglądała jak Helen Otis. Tysiące pytań kłębiło się w jej głowie.

Czemu narysowała to wszystko przez sen zwłaszcza, że nie wiedziała jak oni wyglądają?

Co oznacza ten znak?

I czy Helen ma z tym coś wspólnego, a jeśli tak to co?

***
1391 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro