Prolog
Mężczyzna bez twarzy stał na środku swojego gabinetu i myślał. Zwykłe nie miał snów, nie był przecież człowiekiem. Teraz jednak coś mu się przyśniło. Coś co mu się wcale nie podobało. A jeżeli wszystko to co widział się stanie. Jeżeli śniło mu się przyszłość. Miał nadzieję, że nie.
Wyszed z gabinetu i powędrował korytarzem wsłuchując się w pochrapywania i posamywania dochodzące z za drzwi sąsiednich pokojów. W pewnym sęsie było to uspokajające. Ale jeśli jego sen był prawdziwy to miejsce spłonie, a oni wszyscy zginął.
~ Nie! Nie można do tego dopuścić ~ powiedział cicho na głos, co było dziwne zważywszy, że nie posiadał ust ~ Tylko jak temu zapobiec?
Zadumał się. Taaak. Trzeba będzie znaleźć kogoś kto może temu wszystkiemu zapobiec. Kogoś kto to powstrzyma. Kogoś kto będzie miał większą moc od niego.
~ Tak, kogoś takiego trzeba znaleźć ~ powtórzył cicho do siebie ~ Tylko gdzie ja kogoś takiego znajdę...
Ruszył z powrotem do swojego gabinetu. Nie chciał aby osoby z nocnej misji zostały go łarzącego po korytarzu. Zdecydowanie uznali by to za dziwne. Przecież on wszędzie się teleportował. Zadawali by mnóstwo pytań. A oni nie mogą się dowiedzieć. Dowiedzieć się co ich czeka.
Powoli ruszył z powrotem, zastanawiając się gdzie znaleźć kogoś kto ich wszystkich ocali.
***
W tym samym czasie, parę kilometrów dalej, na obrzeżach miasta, dziewięcioletnia dziewczynka stężała pod kołódrą w swoim pokoju. Płacząc w poduszkę i zastanawiając się dlaczego los jest dla niej tak okrutny. A miało być jeszcze gorzej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro