8
Uwielbiam Louisa, ale w tej chwili nie mam ochoty oglądać kogokolwiek. Potrzebuję chwili samotności by chociaż spróbować przetrwać to co się stało.
— Jestem zmęczona i do niczego ci się dziś nie przydam — mówię i w duchu zaczynam się modlić żeby sobie poszedł. Ostatnie czego teraz pragnę to towarzystwo jakiegoś faceta. Nawet mojego Louisa.
— Właśnie po to tu jestem. Miałaś dziś bardzo ciężki dzień i potrzebujesz by ktoś się tobą zaopiekował. Niczego dziś od ciebie nie oczekuje, to ja jestem dla twojej przyjemności — tłumaczy, a następnie podchodzi bliżej i wpakowuje mi się do łóżka. — Mam nadzieję, że tym razem już nic ci nie zrobił, bo jeśli... — zaczyna, a ja bardzo szybko mu przerywam.
— Jest okej.
— To dobrze, ale jak patrzę na twoją szyję to mam ochotę mu skręcić kark.
— To nie patrz — komunikuje, a następnie kładę głowę na jego klatkę piersiową, a on owija swoje ramiona wokół mnie. I chociaż Louis nigdy mi nic nie zrobił to teraz czuję pewnego rodzaju lęk. Nie mogę tego odczuwać, nikt nie może zauważyć u mnie jakieś zmiany.
— Poproś ojca by się za tobą wstawił bym to ja został ci przydzielony zamiast Horana. Styles to pierdolony psychopata i nie powinien mieć do ciebie dostępu. Jesteś zbyt cenna by cię tak narażać.
— Nie chcę go w to mieszać i dajmy już z tym spokój, bo nie chcę tego wspominać.
— Jeśli tego właśnie pragnie moja księżniczka to tak będzie — uśmiecham się na jego słowa. On naprawdę jest słodki. Lepiej trafić nie mogłam.
Długo nie cieszę się spokojem w ramionach Louisa. Nagle do mojego pokoju wpada ojciec wraz z Peterem. Oby mu nie powiedział o tym co się stało. Nie chcę by ktokolwiek o tym wiedział.
— Wyjdź stąd! — mówi twardym głosem w stronę Louisa. Dawno nie widziałam taty aż tak wściekłego.
— Ale... — szatyn zaczyna protestować, ale ojciec bardzo szybko studzi jego zapęd.
— Wynoś się albo już więcej nie będziesz miał wejścia do tego domu — Louis wyraźnie przestraszony tą groźba daje mi szybkiego buziaka w policzek, a następnie chwyta za buty i szybko opuszcza mój pokój. — Czemu mi nie powiedziałaś — teraz jego głos staje się dużo milszy.
— O czym? — zadaje to pytanie, bo nie chcę przypadkowo powiedzieć za dużo.
— Styles prawie cię zabił, nie zrobiłaś nic złego, a on mógł zabić moją jedyną córkę. I podobno Don Lucius to wszystko widział. Jak mógł do czegoś takiego dopuścić — naprawdę czuję ulgę. Nie wiem co bym zrobiła jakby cała ta prawda wyszła na jaw.
— Dostał za to reprymendę i już nie wolno mu mnie tknąć. Jeśli coś mi się stanie to on także zginie, więc nie ma co się przejmować. Taka sytuacja nie będzie już miała miejsca — tłumaczę.
— Sam też z nim porozmawiam, a ty teraz odpoczywaj — komunikuje, a następnie opuszcza pomieszczenie zostawiając mnie samą z Peterem.
— Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci żadnej krzywdy, starałem się by — przerywam mu, bo naprawdę nie chcę o tym mówić ani słuchać. Najlepiej będzie jak już więcej o tym nie będzie wspominał.
— Przestań i wyjdź stąd — rozkazuje.
— Nie traktuj mnie tak — jego głos jest przepełniony bólem. — Nie chciałem cię tak krzywdzić, ale nie miałem innego wyjścia.
— Wiem — odpowiadam nie patrząc na niego.
— To czemu się tak zachowujesz? Zawsze byliśmy ze sobą blisko, a ty teraz chcesz mnie ukarać obojętnością. Liczę na to, że Styles niedługo zdechnie, a jak tak się nie stanie to sam mu chętnie w tym pomogę — oznajmia, a następnie wychodzi głośno trzaskając drzwiami.
Szczerze to sama tego pragnę. I mam nadzieję, że długo na to czekać nie będę.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro