35
Szok zakrywa radość, którą czuję ze względu na to, że Peter dostanie krew, jak to możliwe, że Harry jest bratem Petera. Przecież to jest niemożliwe.
— Wytłumacz mi to wszystko, bo już mi się kręci od tych rewelacji w głowie — to jest prawdziwy cud, że nie upuściłam jeszcze całego zamówienia.
— Nie tylko rodzina jest popieprzona. Nasza organizacja zajmuje się też czymś o czym ty nie masz pojęcia i na razie nie ma potrzeby byś się o tym dowiadywała — otwieram usta by zarządać wyjaśnień, ale on w porę mnie ucisza.
— Może już pójdę oddać tą krew, bo jeszcze Peter się przekręci, a i pamiętaj, że później będzie musiała robić wszystko czego tylko zechcę, to jest moja cena za życie tego kretyna — tak, rozmowa może zaczekać, Peter jest teraz najważniejszy. A ja i tak non stop wykonuje polecenia Stylesa, więc nie sądzę żebym odczuła różnicę.
— Dobrze, chodźmy — komunikuje, a następnie go prowadzę do pokoi lekarzy. Harry wchodzi do środka, a ja idę do Fabiana. Muszę mu przekazać tę wspaniałą informacje
— Strasznie długo ci zeszło — ignoruje tę pretensję w jego głosie i wręczam mu wszystko co kupiłam.
— Znalazła się krew dla Petera — mówię, a on się szeroko uśmiecha.
— To cudownie, wiedziałem, że w jakimś szpitalu, w okolicy musi być taka krew jaką on ma, przecież to jest niemożliwe byśmy mieli aż tak wielkiego pecha. To już jednak nie ważne, dostanie krew, a z reszty obrażeń to na pewno szybko się wyliże.
— To nie ze szpitala tylko okazało się, że Harry ma taką samą grupę jak nasz brat — i tak prędzej czy później by się o tym dowiedział. Lepiej żeby wcześniej oswoił się z tą sytuacją.
— Ważne, że nasz brat się lepiej poczuje — entuzjazm ucieka z jego głosu. — Tylko co ty mu za to obiecałaś? Mam nadzieję, że nie pozwolisz mu się dręczyć? Nie chcę by on traktował cię jak swoją zabawkę.
— To co chciał to jest nic w porównaniu z życiem naszego brata, a teraz lecę do ojca. Na pewno się ucieszy
Radość taty nie trwa długo, jak tylko się dowiaduje kto uratował Petera to od razu markotnieje. Ojciec idzie do Fabiana, a ja szukam Harry'ego. Nie mam ochoty go oglądać, ale jestem mu to winna. Przecież równie dobrze nie musiał się przyznać do pokrewieństwa z brunetem. A także tylko on może mi odpowiedzieć na dręczące mnie pytania.
Udaje mi się go odnaleźć dopiero po spytaniu pielęgniarki. Podobno uparł się by pobrali mu najwięcej krwi ile się tylko da. W normalnym szpitalu nikt by się na to nie zgodził, ale w prywatnym wiedząc kim on jest nie robili żadnego problemu. Teraz jednak jest bardzo słaby i musi odpoczywać.
— Mam nadzieję, że doceniasz moje poświęcenie — mówi półleżąc na łóżku. Jego głos jest wyraźnie słabszy i ma w połowie przymknięte oczy. — Już miałem kazać cię poszukać. Sądziłem, że będziesz przy mnie jak będą ze mnie spuszczać tę krew.
— Jesteś na tyle duży, że nie sądzę by było trzeba cię trzymać za rączkę.
— Mylisz się — uśmiecha się i wyciąga dłoń w moją stronę. Chwytam ją i załączam nasze place.
— Chcę byś mi opowiedział jakim cudem Peter jest twoim biologicznym bratem? I najlepiej powiedz mi o co chodzi z tą wymianą dzieci. Przecież to jest nienormalne.
— Zgadzam się z tobą. To jednak nie jest dobry czas żeby o tym rozmawiać, a ja tym bardziej nie mam na to teraz siły. Zawieź nas do domu.
— Lepiej będzie jak tu zostaniesz. Niedawno o mało co cię nie udusili, a teraz oddałeś sporo krwi.
— Zaopiekujesz się mną.
— Muszę być teraz przy Peterze, on mnie bardziej potrzebuje — chcę puścić jego dłoń, ale tylko wzmacnia uścisk.
— Teraz to ja jestem dla ciebie najważniejszy.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro