26
Harry próbuje walczyć, ale nie mam szans z trzema mężczyznami. Jego wzrok zostaje skierowany na mnie, widzę w nich strach. Boi się, i nie ma w tym nic dziwnego, to przerażające uczucie gdy nasze życie jest uzależnione od czyjegoś kaprysu.
— Zabijesz go? — pytam spoglądając na Dona.
— A powinienem? Zrobił coś przez co powinien zostać ukarany śmiercią?
— To nie on pociął mi twarz. Nie próbował też w ostatnim czasie mnie zamordować, a jest jednym z lepszych pracowników., szkoda go trącić — nie powinnam tego mówić. Jego śmierć rozwiązałaby większość moich problemów. Przestałabym się bać o siebie i mojego brata.
— Masz rację. Puśćcie go — mówi do ochroniarz, a ten, który zaciskał mu sznur na szyi od razu zaprzestaje swojego czynu. A kolejna dwójka go puszcza przez co ten upada z impetem na podłogę. Słychać jak głośno pobiera powietrze. Doskonale wiem co on teraz czuję. — Iliano skoro już tu jesteś to idź do pokoju tortur. Nasi chłopcy już dwa dni męczą się z takim jednym. A ty przecież jesteś od tego specjalistką
— Dobrze — komunikuje, a następnie wychodzę.
Po drodze spotykam zaledwie kilka osób, lecz czuję wzrok każdego z nich na sobie. Zawsze byłam szczególnie obserwowana, lecz teraz tym bardziej nie czuję się z tym dobrze.
Wchodzę do pomieszczenia i widzę Louisa siedzącego na krześle, a przed nim klęczy mężczyzna bez koszulki z zakrwawionym torsem. Ręce ma skrępowane łańcuchami, które są umocowane do ściany.
Nagle jednak szatyn odwraca głowę, uśmiecha się na mój widok, a następnie wstaje i mnie przytula.
— Jesteś prześliczna — mówi, a następnie daje mi szybkiego buziaka w usta. — Teraz mi wszystko powiesz, bo nie chcę więcej na ciebie trącić czasu.
W pomieszczeniu rozchodzi się zapach krwi, nie ma w tym nic dziwnego, bo jest jej tu pełno. Facet jest silny, trzeba go podejść z innej strony.
— Ma jakąś rodzinę? — pytam, Louisa, a po wzroku około czterdziestoletniego faceta widać, że ma. I właśnie na to liczyłam. — Doskonale — powolnym krokiem do niego podchodzę, a następnie kucam przed nim tak byśmy byli na tym samym poziomie. — Jeśli nie powiesz tego co chce wiedzieć mój kolega to przysięgam, że sprawdzę tu twoją rodzinę. Twoją żonę oddam najbardziej brutalnym żołnierzom do zabawy. Oczywiście na wszystko będziesz patrzył, a jak po tym wszystkim coś z niej zostanie to poderżnę jej gardło — mówię półszeptem, to zrobi na nim większe wrażenie już gdybym krzyczała.
— Ma jeszcze syna i córkę — mówi Louis.
Uśmiecham się na jego słowa, lepiej już być nie mogło.
— Dzieci powinny dostać szybką śmierć, ale przez ciebie tak się nie stanie. Będziesz obserwował ich tortury i słuchał krzyków. Ich cierpienie nie sprawi mi przyjemności, lecz jest koniecznością. Już tak jest na tym przeklętym świecie, że dzieci cierpią za grzechy rodziców — spogląda na mnie swoimi niebieskimi przekrwionymi oczami.
— Powiem gdzie ukryłem te narkotyki, ale błagam oszczędź moją rodzinę.
— Przeżyją, stracą swoją pozycję i majątek, ale przeżyją. Pewnie za to wszystko będą cię przeklinać w niebogłosy, ale zachowają życie. Oczywiście dopóki nie postanowią nas zdradzić.
— Masz szalone oczy i ale mówisz prawdę. To na czym zależy waszemu szefowi znajduje się trzydzieści osiem mil na północ od tego miejsca — ja pierdole tak blisko. Jest tam stara farma i wszystko jest schowane w stodole.
Wstaje, a następnie odwracam się w stronę Louisa.
— Utrzymaj go przy życiu dopóki ktoś nie sprawdzi czy on mówi prawdę — oznajmiam, a następnie wychodzę. Trzeba będzie zadzwonić do Petera by po mnie przyjechał. Nie daje jednak rady odejść daleko, bo ktoś chwyta mnie za ramię, a następnie przyciąga do siebie.
— Wracamy do domu — jego uścisk jest dość mocny, a spojrzenie pokazuje jak bardzo jest wściekły.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro