19
Siedzę przy mojej toaletce z wielkim lustrem i przyglądam się ranie na moi policzku. Nie na tyle głęboka by trzeba było szyć, lecz ochydny ślad zdobi moje oblicze. Od lekarza usłyszałam, że jeśli będę dbać o ranę, często smarować ją maścią i pójdę na kilka zabiegów do kosmetyczki to nic powinno nie zostać po tym cięciu. Ja jednak w to nie wierzę. To pewnie słowa mojego ojca, kazał mi to przekazać bym do końca się nie załamała.
— Iliana odejdź od tego lustra i się połóż — mówi do mnie Valentina. Co chwilę ktoś do mnie zagląda co jest naprawdę irytujące. — Potrzebujesz odpoczynku.
— Nie chcę leżeć, nie jestem zmęczona.
— Bzdura — odzywa się tata. — Całej nocy nie spałaś z wiadomych względów, a teraz jest po drugiej po południu — sama pojechałam do naszego prywatnego szpitala. To nie była poważna rana, a we mnie buzowała adrenalina.
— Chcę zostać sama.
— Nie, ale skoro nie chcesz widzieć nas to przyśle do ciebie braci — mówi tata i wychodzi, Valentina wychodzi wraz z nim. Mam ich wszystkich dość. Odkąd tylko mnie zobaczyli to cały czas się nade mną użalają.
Harry zaatakował mnie w najbardziej bolesny dla mnie sposób. Już chyba bym wolała żeby mnie zabił. Jestem próżna, doskonale to wiem, ale moja śliczna twarz zawsze napawała mnie dumą. A teraz jestem zwykłym potworem z blizną.
— Mam dla nas gorącą czekoladę, dolałem trochę ekstraktu z wiśni, bo wiem, że to uwielbiasz — mówi Peter niosąc dwa kubki. — Wypijemy, a później utulę cię do spania — stawia szklanki na stoliku koło łóżka. Siada też na brzegu mojego łóżka.
Wstaje i odwracam się do niego.
— Nadal ci się podobam czy teraz czujesz już do mnie tylko wstręt? — pytam, a moje łzy ciągle spływają po policzkach. To jest takie trudne.
— Ciągle rozpaczasz nad tą małą kreską. Kochanie przecież to za najdalej miesiąc całkowicie zniknie. Chodź do mnie — wyciąga dłonie w moją stronę. Podchodzę, a następnie się w niego wtulam. Teraz tak bardzo potrzebuje czyjegoś ciepła. A przynajmniej wiem, że on mnie kocha.
****
Ze snu wyrywa mnie odgłos kłótni. Podnoszę głowę z poduszki i właśnie w tej chwili do mojego pokoju wchodzi Harry, a za nim podąża Valentina.
— Iliana potrzebuje odpoczynku, więc pana wizyta jest zbyteczna — rzadko kiedy można ją widzieć taką zdeterminowaną.
— Nie zamierzam jej męczyć.
Na już on mu coś odpowiedzieć, ale sama w porę się odzywam.
— Zostaw nas samych — ze mną akurat nie chce się kłócić, więc bez słowa wychodzi. Zostaje sam na sam z moim oprawcą.
— Zadowolony jesteś ze swojego dzieła? — pytam, a on marszczy brwi ze zdziwienia. Nie spodziewał się, że się domyśle. — Wiem, że osobiście tego nie zrobiłeś, ale wynająłeś.
— Najwyraźniej jeszcze nic o mnie nie wiesz skarbie — pokonuje dzielącą nas odległość, a następnie chwyta mnie za szczękę. Wolną ręką przejeżdża po mojej ranie, zamykam oczy by się przed nim nie rozpłakać. — Ja osobiście bym cię pociął i to tak głęboko, że trzeba by było szyć. Poza tym ostatnio straciłem ochotę na krzywdzenie ciebie. Sam jestem wściekły, że ktoś odważył się podnieść na ciebie rękę.
Siada na brzegu łóżka.
— A to mi wygląda na ranę, która bardzo szybko się zagoi i nie będzie żadnego śladu. Nie ma co rozpaczać.
— Czemu mam wierzyć, że to nie ty? Dopóki się nie pojawiłeś nic złego mi się nie przytrafiało — nachyla się nade mną i całuję mój zraniony policzek.
— To nie ja — mówi patrząc mi prosto w oczy. — I to nie tylko przez to, że nie mam ochoty zawisnąć. Teraz po prostu wolę z tobą współpracować, a nie walczyć.
Już sama nie mam pojęcia co o tym wszystkim myśleć.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro