1
— Mogliśmy od razu zacząć od niego — mówię do Nialla. — To jasne, że taki popierdoleniec ma gdzieś cierpienie żony i syna. Żałuję, że nie przyspożyłam mu więcej bólu — komunikuje jak wychodzimy z pięknej rezydencji. Lecz nie ma to już żadnego znaczenia, bo widzę jak nasi ludzie polewają ściany benzyną. W środku znajduje się także ładunek wybuchowy.
Z tego pięknego domu za chwilę nic nie zostanie.
— Nie bądź dla siebie taka surowa, dałaś mu nieźle do wiwatu — na chwilę przystajemy, a on kciukiem ściera coś z mojego policzka. — Trzeba zmyć jego parszywą krew z twojej ślicznej buźki — uśmiecham się na jego słowa.
Niall naprawdę potrafi być słodki gdy tego chce. Nikt by się pewnie po nim nie spodziewał, że dopiero co wbił ostrze w krtań młodego chłopaka i patrzył jak ten dusi się swoją krwią. I chociaż nie powinnam tego odczuwać to było mi go żal. Szkoda, że jego własny ojciec miał to gdzieś i nawet słowem się nie zająknął gdzie są olbrzymie diamenty, na których zależy naszemu szefowi.
Don Lucius podobno od zawsze ma obsesję na punkcie kamieni szlachetnych. Ma ich ogromną kolekcję. Sama nawet raz miałam przyjemność włożyć na głowę diamentową koronę z białego złota. Doskonale współgrała z moimi wiśniowymi włosami.
Wychodzimy za bramę i po kilku sekundach około dwieście metrów oddalony od nas dom wybucha., a reszta staje w płomieniach. Uwielbiam takie widoki. Płomienie pochłaniają budynek.
— Ja pierdole — dociera do mnie podniesiony głos Nialla. Spoglądam na niego i widzę jak w popłochu przeszukuje swoje kieszenie. — Chyba zostawiłem w środku kartkę z współrzędnymi tych pieprzonych diamentów.
Te słowa docierając do mnie niczym cios w tył głowy.
— Nawet tak nie żartuj, poza tym pewnie pamiętasz te współrzędne, przecież sam je zapisywałeś — po jaką cholerę poszłam wtedy zdzwonić po pirotechników, którzy mieli tak zdetonować te ładunki wybuchowe by nic nie uszkodziły poza tą posesją.
Powinnam była tego przypilnować.
— Przecież wiesz, że nie mam pamięci do cyfr.
— To mamy przejebane — oznajmiam najprościej obrazując naszą sytuację.
— Nie my — zaprzecza. Ja mam przejebane.
***
Gdybym nie była nadgorliwa i od razu nie poinformowała o wszystkim Don Luciusa to nie byłoby żadnego kłopotu. Podjęłabym ogromne ryzyko i prosto w twarz skłamałabym, że facet umarł zanim powiedział coś sensownego.
Wtedy oberwalibyśmy jedynie za niedopatrzenie, a nie jak teraz za stracenie tak ważnej rzeczy jaką była lokalizacja tych diamentów.
A teraz stoję przed tymi masywnymi drzewami. Pokój, w którym przeważnie przyjmuje nas Don Lucius jest olbrzymi i dlatego chociaż się mocno staram nie słyszę ani jednego słowa. Jest tam kilkumetrowy stół.
Don Lucius zawsze siada u jego szczytu. Marzeniem każdego jest zająć miejsce choćby na samym końcu, a ja ostatnio dostąpiłam zaszczytu zajęcia krzesła po lewej stronie Dona. Jestem pierwszą kobietą, której się to udało. A teraz to wszystko zostanie zaprzepaszczone i to przez głupie kamienie.
Nagle drzwi się przede mną otwierają, a ja wchodzę do olbrzymiego pomieszczenia. Idę po marmurowej podłodze. Ten pokój można porównać do wielkiej komnaty w zamku.
To miejsce jest ciemne mroczne, a zarazem piękne. Pełne antyków, a do ogrzania służą trzy kominki.
— Wysłuchałem dopiero tego co powiedział Niall — Nie jest tu bardzo ciemno, ale biorąc pod uwagę, że jest środek dnia to obraz jest tu przyciemniony co nadaje jeszcze większego klimatu temu pomieszczeniu.
Don Lucius ma pięćdziesiąt pięć lat. Na jego głowie znajdują się krótkie białe włosy. Białe nie siwe.
— Podobno ty wykonałaś wszystkie swoje obowiązki poprawnie — czyli jednak to zrobił. Obwinił się o wszystko. A tak go prosiłam by tego nie robił.
— Mogłam być uważniejsza i spytać go czy ma przy sobie tę kartkę — uśmiecha się na moje słowa. Bardziej bym się spodziewała krzyków, lecz tak już jest z Don Lucius'em, on uwielbia zaskakiwać.
Jedni nazywają go szalonym a inni genialnym. Oby tym razem okazał litość.
Liczę na waszą opinię.
Kolejnym bohaterem ma być Harry czy Louis?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro