Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Słyszałam pikające urządzenia. Próbowałam otworzyć oczy, ale moje powieki były za ciężkie. W końcu udało mi się osiągnąć cel. Byłam w jasnym pomieszczeniu, wokół mnie siedzieli członkowie mojej rodziny i Leo.

-Gdzie Revia?- wychrypiałam.

-Kochanie obudziłaś się- powiedziała ciocia Karen.

Charlie i Leo poszli po lekarza.

-Gdzie Revia ?- zapytałam ponownie.

Mama zaczęła płakać. Oznaczało to, że stało się coś naprawdę złego.

-Cami, nie denr...- zaczęła.

-Nie ! Powiedz, gdzie jest Revia- teraz to ja płakałam.

-Ona... ona nie żyje- wydukała i wyszła.

Zatkało mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Nie! To nie może być prawda. Nie docierało do mnie to, co usłyszałam. Ona musi żyć!

-Cami...- tato chciał mnie pocieszyć.

-Nie! Wyjdźcie stąd, chcę być sama!- wrzasnęłam.

Zostałam sama w szpitalnej sali. Płakałam. Boże, co ja mówię, ja rozpaczałam i krzyczałam. Mój koń, moja przyjaciółka nie żyje. Po 30 minutach do sali wszedł doktor. Dostałam środki uspokajające. Dowiedziałam się, że złamałam obie nogi, miałam pęknięte żebro i wstrząs mózgu, a poruszać mogłam się tylko na wózku. Po wyjściu doktora pojawił się Charlie.

-Hej młoda, nie martw się, wszystko będzie dobrze- powiedział, próbując mnie pocieszyć.

-Jak możesz tak mówić, do cholery?! Revia nie żyje, nic nie będzie dobrze!- wysyczałam.

-Przepraszam- westchnął.

-Co jej się stało?- zapytałam.

- Złamała obie przednie nogi. Weterynarz uznał, że operacja nie ma sensu. I tylko przedłużyłaby jej cierpienie- powiedział.

Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Gdybym zrezygnowała... To wszystko moja wina...




Dziękuję za przeczytanie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro