Rozdział 2
Rano obudziłam się przytulona do Charlie'go . Revia spokojnie skubała siano. Podeszłam do niej i ją pogłaskałam, na co parsknęła.
-Charlie, wstajemy- szturchnęłam chłopaka w ramię.
-Jeszcze pięć minut- mruknął przez sen.
Revia podeszła do niego i zaczęła lizać po twarzy.
-Fuuu! Odejdź koniu!- chłopak zerwał się na równe nogi.
-Widzisz, lubi cię!- cały czas chichotałam.
-Bardzo śmieszne! Pomóc ci przy niej?- zaproponował, także się śmiejąc.
-Przynieś sprzęt- powiedziałam.
-Ok, szefie- zaśmiał się i wyszedł.
Po chwili wrócił ze skrzynką pełną szczotek, grzebieni i reszta sprzętu. Zaczęliśmy szczotkować klacz. Chciałam wyczyścić jej kopyta, ale zaprotestowała. Dotknęłam jej nogi, która była rozgrzana, co mnie zmartwiło.
-Charlie, leć po weterynarza i rodziców, ale szybko!- rozkazałam.
-Dobrze. Coś się stało?- na jego czole pojawiła się zmarszczka zmartwienia.
-Coś z nogą- odpowiedziałam.
Po 15 minutach wrócił z weterynarzem i moimi rodzicami. Lekarz obejrzał konia, po czym powiedział:
-Nic jej nie jest, to może być spowodowane stresem przed wyścigiem. Możesz na niej startować.
-Ufff...- westchnęłam.
-Ale musisz jechać ostrożnie, w nocy padał deszcz, tor jest wilgotny- ostrzegał mnie tata, a zarazem trener.
- Camila, Charls, co wy tu jeszcze robicie? Musicie się przyszykować- powiedziała mama.
Ruszyliśmy pędem do naszych pokoi hotelowych. Wzięłam szybki prysznic. Wysuszyłam włosy, które związałam w koczek. Przebrałam się w strój jeździecki, założyłam buty, gogle i czapkę dżokejską. Wychodząc z pokoju, przez przypadek uderzyłam kogoś drzwiami. Tym kimś był Leo.
-O, matko, Leo, ja przepraszam- pomogłam mu wstać.
-Nic się nie stało. Mogę iść z tobą?- zapytał i otrzepał swój garnitur z niewidzialnego pyłku.
-Tak, jasne, chodź- odpowiedziałam.
Szybko pobiegliśmy do stajni, gdzie Revia miała być siodłana.
- Hej, Revia gotowa?-zapytałam rodziców.
-Tak za 10minut wychodzimy- odpowiedziała mama.
- Cama, na pewno chcesz jechać? Możesz się jeszcze wycofać. Byłem na torze i może być niebezpiecznie- ostrzegał mnie tato.
-Jestem pewna. Będę uważać, tatusiu- uśmiechnęłam się.
-Dobrze, wsiadaj na konia. Powodzenia- powiedział.
Dzisiaj jeszcze jeden. Dziękuję za przeczytanie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro