Rozdział 4
~Przeszłość~
CHANYEOL
Po śmierci rodziców nie radziłem sobie najlepiej, nie dawałem sobie rady ze sobą jak i z firmą mojego ojca. Wszystko poszło w piach razem z nimi. Z kimś kto poświęcił całe swoje życie, abym ja mógł mieć wszystko czego zapragnę, żeby niczego mi nie zabrakło... Teraz ich ze mną nie ma, a ja zostałem całkowicie sam otoczony pustką. Przez pierwsze miesiące, nie rozstawałem się z alkoholem i praktycznie z nikim nie miałem kontaktu, nie licząc Sehuna, który raz za razem wchodził do mojego mieszkania wyważając mi drzwi, a później co miesiąc miałem wstawiane inne drzwi. Nie potrafiłem przyjąć od niego pomocy, może się bałem? Może bałem się, że znów stracę kogoś cholernie ważnego w moim życiu i nie chciałem go do siebie dopuścić, bo doskonale wiedziałem, że jeśli ten człowiek wpierdoli się do mojego życia z butami, to z niego nigdy nie wyjdzie i dodatkowo zostawi ślady buciorów w każdym czystym zakamarku, który by znalazł. Chciałem żyć normalnie, ale nie potrafiłem, byłem zbyt słaby. Miałem wrażenie, że z każdym dniem gniłem od środka coraz szybciej.
Po roku siedzenia w zamknięciu i wyglądaniu jak wrak człowieka wpadłem na szemranych ludzi, Kim Sungyo szef jednej z seulskich mafii. Byłem przekonany, że tego dnia zakończy się mój żywot i cholera naprawdę miałem na to ogromną nadzieję, jednak jakie było moje zdziwienie, gdy ten człowiek chciał mnie w swoich szeregach? Wtedy całkowicie odciąłem się od Sehuna, musiałem. Nie chciałem go narażać na nic niebezpiecznego, dodatkowo to ja walczyłem ze śmiercią, błagając o zabranie mnie na drugą stronę, ale z każdym dniem miałem wrażenie, że idzie mi coraz gorzej. Pierwszym moim zadaniem było przechytrzyć właściciela jednego z dość popularnych kasyn w mieście, musiałem z nim wygrać w pokera i jakie było moje zdziwienie, kiedy udało mi się wygrać, a w zamian oprócz pieniędzy dostałem na noc trzynastolatka, którego mogłem wykorzystać jak tylko chciałem? Kurwa, on miał tylko trzynaście lat! Jak można tak wykorzystywać własne dziecko? Z każdym dniem byłem coraz bardziej przerażony, kiedy uświadamiałem sobie co ten chłopak przechodził, a ja sam każdego dnia wpadałem w coraz to większą otchłań i wszedłem w hazard. Chciałem jakkolwiek uratować chłopaka, ale miałem wrażenie, że z każdą kolejną grą przegrywam większe pieniądze, a chłopak ląduje w rękach obrzydliwych typów. Nie potrafiłem uratować, ani siebie, ani jego. Byłem własnym cieniem.
Z Sungyo również nie żyło mi się wcale dobrze, chciałem mnie odciąć od hazardu i dać mi inną robotę, ale ja nie potrafiłem zostawić tego chłopaka, jego oczy za każdym razem błagały mnie o pomoc, a ja nawet nie wiedziałem jak mu ją dać. Oprócz hazardu musiałem nauczyć się jak walczyć o przetrwanie i właśnie wtedy pierwszy raz miałem krew na rękach. Zabiłem swojego pierwszego człowieka, nie chciałem tego, ale kiedy dostałem broń do rąk chciałem ją oddać, rzucić daleko od siebie, pozbyć się tego ciężaru z rąk, ale miałem wybór. Miałem możliwość uratować chłopaka z klubu albo zabić człowieka, który krzywdził innych. Po czasie zorientowałem się, że Sungyo wcale nie jest złym człowiekiem, ratował takich jak ja i werbował nas do pozbywania się ludzi, którzy zagrażali innym. Miałem na myśli ludzi, którzy skrzywdzili niewinnych i nie ponieśli za to żadnej kary. Mężczyzna, który stał przede mną... Zamordował swoją żonę i dziesięcioletnią córkę, którą gwałcił. Ten świat był cholernie zepsuty... Upiekła mu się ta zbrodnia tylko dlatego, że był poszanowanym politykiem i zapłacił grube pieniądze policji oraz sędzią, by zamknęli sprawę... Miałem wybór, który był oczywisty. Musiałem uratować chłopaka, który zasługuje na lepsze życie. Nie myśląc dłużej, nie słuchając nawet błagań mężczyzny pociągnąłem za spust trafiając kulką prosto w między jego oczy. To był pierwszy raz, kiedy nie poczułem nic. Byłem zepsuty.
Po całym tym wydarzeniu minęły cztery miesiące, a młodego chłopaka już nigdy nie zobaczyłem na oczy. Mieliśmy też w planach go porwać, ba nawet zapłacić sporą sumę pieniędzy za wykupienie go, ale nic nie przeszło. Był dla nich zbyt cenny. To był okres, w którym ani trochę nad sobą nie panowałem, więc jego ojcu oberwało się tak bardzo, że przez długi czas walczył o życie w szpitalu. Miałem nadzieję, że w nim zdechnie, ale zło nigdy nie umiera, a ja straciłem jakąkolwiek szansę na ponowne spotkanie chłopca o pięknych ciemnych oczach, które lśniły, kiedy udało mi się go wygrać. Zawsze dostawał ode mnie jedzenie i słodycze dodatkowo wolny czas. Nie byłem tak obrzydliwy, by go krzywdzić.
Kolejni ludzie ginęli z moich rąk, a ja z tego żyłem. Stałem się płatnym zabójcą. Mógłbym pozbyć się każdego kto tylko w jakimś stopniu podpadł światu, byłem już blisko dokonania kolejnej zbrodni, dopóki nie pojawił się przede mną Sehun. Nie miałem z nim kontaktu przez dobre dwa lata, przez ten czas mnie szukał, a ja doskonale wiedziałem, że go potrzebowałem. Był mimo wszystko moim największym oparciem.
Moim cieniem.
Moją drugą, lepszą połową.
— Nawet nie wiesz jak bardzo mam ochotę cię po prostu zamordować. Wiem o wszystkim nie musisz mi się tłumaczyć. — odparł zaciskając szczękę i zmierzył mnie wzrokiem, a ja poczułem się słaby. Czułem, że chłopak nade mną górował mimo, że to ja byłem od niego wyższy, przy nim czułem się cholernie mały. — Teraz grzecznie odłożysz broń i pójdziesz ze mną do swojego mieszkania, porozmawiamy sobie, a później pozwól, że ci przypierdolę w ten twój pusty łeb. Wiesz jak się kurwa o ciebie martwiłem? Naprawdę myślałem, że cię stracę. Sungyo powiedział mi o wszystkim, powinieneś być mu wdzięczny. — westchnął ciężko, a ja w tym momencie już kompletnie nic nie rozumiałem. Po prostu szedłem za chłopakiem próbując przeanalizować sobie wszystko w głowie. Po wejściu do jego auta od razu rozsiadłem się wygodnie na fotelu. Doskonale wiedziałem, że czeka mnie długa rozmowa, więc raczej powinienem zacząć się obawiać, bo ten człowiek nigdy nie rzuca słów na wiatr. Zdążyłem się o tym przekonać na własnej skórze już kilka razy.
***
— Przejdźmy do sedna. — odezwałem się od razu kiedy tylko zająłem miejsce na jego kanapie. Kilka minut temu przyjechaliśmy do mojego mieszkania, chłopak przez ten czas milczał po prostu mnie obserwował, a ja mu na to pozwoliłem. Tęskniłem za nim niemiłosiernie. — Skąd znasz Sungyo, to raz, a dwa... Skąd wiedziałeś gdzie jestem i co mam zamiar zrobić? — uniosłem brew do góry, bo właściwie to były dwie rzeczy, które w tym momencie mnie cholernie ciekawiły.
— Sungyo... To mój brat. Syn mojej matki, całkiem skomplikowana sprawa, nie będę się w nią zbytnio zagłębiał szczególnie, że doskonale wiesz, że nie mam z tą kobietą zbyt dobrego kontaktu. Troszeczkę go poprosiłem o to, by się tobą zaopiekował i dał ci trochę życia... Nie sądziłem, że aż tak się w to wciągniesz, ale niestety musisz z tym skończyć, Chan. Twój życiowy cel jest kompletnie inny i mam zamiar ci w tym pomóc, gdy my również będziemy potrzebować pomocy, Sungyo służy zawsze pomocą. A to skąd wiedziałem to, hmm cóż... Podłożyliśmy ci po prostu fałszywy trop, żebyś mógł znaleźć mnie, a nie kolejnego dupka do zajebania. — odparł, a ja właściwie nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć. Czułem się trochę zmieszany przez to wszystko, ale miał rację. Przy tym wszystkim co robiłem, odżyłem. Nie było ze mną nadal tak dobrze jakbym chciał, żeby było, ale czułem się lepiej. Cholera.
— Jesteś kurwa niemożliwy. — westchnąłem cicho i objąłem go ramionami przytulając do siebie i przymknąłem na moment oczy. Ten człowiek był dla mnie wszystkim. — Gdzie się właściwie podziewałeś przez te dwa lata? Nagle zniknąłeś, a skoro twój brat się mną opiekował to musiałeś, gdzie być. — uniosłem brew do góry i założyłem ręce na klatce piersiowej przyglądając mu się w skupieniu. Właściwie to była jedna z tych ciekawszych rzeczy, która w tym momencie mnie ciekawiła.
— Ahh byłem tu i tam, to w tym momencie mało istotne ważne jest to byś, w końcu wziął się za swój życiowy plan. Chciałeś założyć firmę, chciałeś kontynuować dziedzictwo swoich rodziców. Po coś w końcu robiłeś ten kierunek na studiach. Architektura to twój konik, masz ogromny talent, więc powinieneś to kontynuować. — szepnął patrząc na mnie, a ja przez moment nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. W pewnym sensie podobało mi się tak jak jest teraz, pieniędzy miałem w brud nie potrzebowałem dodatkowo zakładać firmy, ale z drugiej strony prawda była taka, że nawet nie wiedziałem jak długo tak jeszcze pociągnę. Mieliśmy pod sobą Sungyo w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, mogłoby to wypalić.
— W takim razie powinniśmy zacząć od teraz, trochę nam to zajmie, więc im szybciej zabierzemy się do roboty tym lepiej. — odparłem i całą swoją uwagę skupiłem na swojej przyszłości, zapominając o chłopaków, za co każdego kolejnego dnia plułem sobie w brodę i nienawidziłem się za to.
~Teraźniejszość~
Baekhyun był teraz ze mną, a ja mogłem się nim w końcu zaopiekować i oddać mu wolność, której mu nie dałem te pięć lat temu. Wciąż się za to nienawidzę bo doskonale wiedziałem, że bylibyśmy w stanie mu jakkolwiek pomóc. Po prostu poległem, zjebałem, ale teraz miałem zamiar to odbudować i wszystko naprawić. Miałem zamiar o niego zadbać i pokazać jego rodzicom, że teraz to ja miałem ich złote dziecko pod swoją opieką. W końcu stracą wszystko, a ja z pomocą chłopaka mam zamiar zakopać ich pod ziemią. Doskonale wiedziałem, że Byun za wszelką cenę będzie chciał mi w tym pomóc, a ja nie będę go nawet powstrzymywał. Zasługiwał na szczęście.
***
Dzień dobry stokroteczki!! Zostawiam wam do przeczytania rozdziału i koniecznie dajcie mi znać co o nim myślicie!! Postaram się kolejny dodać jeszcze w tym miesiącu, ściskam Chanminax <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro