~
Erik liczył, że prawnik Matt Murdock, którego tak wszyscy zachwalali - człowiek, który słynął z obrony przegranych spraw - wyciągnie go całkowicie z tego bagna, w które się wpakował. Jakieś drobne bójki, kradzieże, które na początku wydawały się niczym więcej niż małymi przewinieniami, szybko nazbierały się na jego koncie jak niektórym miliony na kontach bankowych. Mówiąc krótko, zrobiło się z tego coś więcej niż tylko młodzieńcze wybryki, a Erik Lehnsherr wpadł po uszy.
Od początku do końca nie uważał jednak, żeby jego zachowanie było czymś złym. Chciał jedynie szybciej się wzbogacić, bo praca, którą wykonywał, przynosiła grosze, ledwo wystarczające na podstawowe potrzeby.
— To nie tak, że jestem złodziejem. — powtarzał sobie w głowie — Po prostu los mi nie sprzyja.
Jego motywacje wydawały mu się racjonalne i usprawiedliwione - w końcu, kto nie chciałby mieć lepszego życia? Kto nie skorzystałby z okazji, gdyby ta się nadarzyła? To, co dla innych było przestępstwem, dla niego było strategią przetrwania w świecie, w którym niełatwo było się wybić.
Podczas procesu nie miał wiele do powiedzenia. Zresztą, co mógł dodać? Wszystko wydawało się już przesądzone. Ale nie przyznał przed sądem, że jego zarobki były poniżej poziomu, który mógłby uznać za godny, więc owszem, chciał się wzbogacić - i to szybko. Widział jak Murdock, którego reputacja była niezaprzeczalna, traci wiarę w wygraną. Jego prawnik wiedział, że potrzebny będzie inny sposób, ale nie miał na to zbyt wiele czasu.
Po szybkim namyśle postanowił sięgnąć po kartę, którą często rezerwowano na sytuacje ostateczne, traumatyczne dzieciństwo. Erik miał za sobą trudną przeszłość, o której zbyt często nie wspominał, ale teraz stała się jego jedyną deską ratunku. Doskonale wiedział skąd Matt miał tą wiedzę. Mógł się spodziewać, że Logan będzie maczał w tym palce.
W końcu Murdock dopiął swego. Erik nie poszedł do więzienia. Zamiast tego został skazany na prace społeczne w jednym ze szpitali. Erik, stojąc przed sądem, niemalże wybuchnął śmiechem na myśl o tym, że ktoś uznał to za ulgę. Co za kpina. Wolałby odsiedzieć wyrok, który wywalczył dla niego prokurator. Prace społeczne? W szpitalu? Miał być wdzięczny? Cóż, nie był.
Gdy przekroczył próg szpitala pierwszego dnia, wiedział już, że zapowiada się naprawdę zajebisty dzień. Ironia tej myśli aż go rozbawiła. Już od wejścia czuł na sobie spojrzenia. Nie tylko personelu, który z niechęcią przyjmował kolejnego odpracowującego winy, ale i pacjentów.
Można było się domyślać, co myśleli. O, przestępca, pewnie szeptali między sobą, oglądając się za nim. Ale Erik zdawał się tym zupełnie nie przejmować. Tak przynajmniej wyglądało. W rzeczywistości, wewnątrz czuł narastającą złość. Nie na siebie, ale na świat, który nie potrafił go zrozumieć.
Przyszedł tu, żeby odrobić swoje. Żeby wypełnić wyrok i jak najszybciej zapomnieć o tej farsie. Ale czuł, że to miejsce, te mury, mogą zmienić coś więcej niż tylko jego plany na najbliższe miesiące. Czuł to w powietrzu, które pachniało nie tylko środkami czystości, ale czymś znacznie cięższym. Może to był zapach porażki, który unosił się nad wszystkimi, którzy stracili kontrolę nad własnym losem.
— Erik? — usłyszał za sobą dobrze mu znany kobiecy głos. Odwrócił się, żeby ujrzeć swoją byłą, Suzannę Dane — Co ty tu robisz?
— Przyszedłem cię odwiedzić. — prychnął — Naprawdę nikt ci nie powiedział, że przez najbliższe kilka tygodni jesteś na mnie skazana? — Suzanna wyglądała na szczerze zaskoczoną — W takim razie, wiesz teraz. Od razu mówię, że nie planuję uśmiechać się do tych wszystkich jeszcze żywych trupów. Mogę tu sprzątać, nic poza tym.
— Cud, że cokolwiek chcesz robić. — zaśmiała się.
Kobieta oprowadziła go po całym budynku, objaśniając najważniejsze miejsca, chociaż Erik od razu wiedział, że te wszystkie korytarze, zakamarki i sale będą dla niego jedną wielką plątaniną. Wiedział, że zgubi się tutaj nie raz, nie dwa, a pewnie i po trzydziestu razy będzie błądzić, nim cokolwiek zapamięta. Przewodniczka pokazała mu kuchnię, jadalnię i inne pomieszczenia socjalne.
Jedno z nich szczególnie zwróciło jego uwagę – na pierwszy rzut oka było opuszczone i zapomniane przez wszystkich. W kącie stały stare, zakurzone fotele, a kurz osiadł na parapetach, jakby od lat nikt tu nie zaglądał, idealne miejsce na palarnię.
Mógłby wyjść na zewnątrz, ale wiedział, że od razu zaczęto by plotkować, że całymi dniami tylko pali i nic nie robi. A przecież Erik nie bał się ciężkiej pracy - to emocji i rozmów unikał jak ognia. Uczucia zawsze były dla niego czymś, od czego starał się uciec.
Odkąd pamiętał, nikt nie wymagał od niego, by dzielił się tym, co czuje. Zawsze wolał dusić emocje w sobie, a teraz miał już całe ich pokłady, niczym niewidzialny, ciągnący się za nim bagaż, z którym nie wiedział, co zrobić. Trzymał wszystko w środku, starając się funkcjonować normalnie, choć wiedział, że wiele jego decyzji życiowych było skutkiem tego tłumienia. Jedną z nich była Suzanna - kobieta, która pozornie była wzorem ułożonego życia, ale jak się okazało, była związana z Arnoldem. Mimo to spotykała się z Lehnsherrem, a on, choć miał możliwość, nie powiedział ani słowa o ich relacji. Mógłby, jednym ruchem, zniszczyć jej ślub, ale milczał. To była jego metoda: zamiast działać, wycofywał się, chowając się za obojętnością.
Dane, przyniosła mu ubrania robocze. Na widok białego kombinezonu tylko pokręcił głową. Pomyślał zaraz, że będzie wyglądał jak pan młody, ale mimo to się przebrał.
Od razu zabrał się za sprzątanie, zaczynając od samej góry budynku. Trafił do pokojów, które na co dzień zajmowali pacjenci, ale na szczęście w tej chwili były puste. Erik nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na pytania typu: Kim jesteś? Co tutaj robisz? - tego mu tylko brakowało, wyjaśniania się przed obcymi ludźmi.
Jednak los nie był dla niego tak łaskawy. Jeden z pacjentów wrócił szybciej, niż przewidywano. Pielęgniarka, kobieta o surowym wyrazie twarzy, poprawiła mężczyźnie poduszkę, starannie go przykryła, po czym odwróciła się w stronę Erika i rzuciła oskarżycielsko, że cała podłoga będzie się kleić od zbyt dużej ilości płynu.
Erik spojrzał na nią bez słowa, a zamiast odpowiedzi, jedynie uniósł środkowy palec w jej kierunku. Kobieta fuknęła coś pod nosem o zgłoszeniu incydentu, ale Lehnsherr ani drgnął. Było mu wszystko jedno. Jego życie już dawno przestało iść w dobrym kierunku - co mogło go jeszcze bardziej pogrążyć? Gdyby ktokolwiek zapytał go teraz, co myśli o swoim życiu, odpowiedziałby, że gorzej być nie może.
— Halo, ktoś tu jest? — spytał pacjent, a on jak nigdy, prawie zszedł na zawał. Jednak zignorował chłopaka, nawet na niego nie patrząc. Jest jakiś ślepy, czy o co chodzi? — Słyszysz mnie, czy zapomniałeś aparatu słuchowego z domu?
Erik rzucił mopem o ziemię, jego nerwy były na granicy wytrzymałości. Zmusił się jednak do opanowania i ruszył w stronę łóżka, na którym leżał młodszy od niego chłopak. Kiedy był już obok, planował go brutalnie skonfrontować, lecz zauważył coś, co sprawiło, że jego złość nieco osłabła. Bandaże. Dookoła głowy chłopaka, ciasno opatulone, zasłaniały mu również oczy.
Czyli jednak był ślepy.
Erik spojrzał na niego chłodno, próbując nie dać po sobie poznać, że jego agresja momentalnie osłabła.
— Nawet jeśli, co cię to obchodzi? — spytał obojętnym tonem, starając się wrócić do swojej roli.
Chłopak milczał przez chwilę, jakby oceniał sytuację, a potem powiedział spokojnym głosem:
— Nie znam tego głosu. Nigdy go nie słyszałem.
Erik przewrócił oczami, zmęczony już tą wymianą.
— Nic dziwnego, skoro to mój pierwszy dzień — westchnął zirytowany — Czy masz jeszcze jakieś pytania, panie komendancie? Nie? To fantastycznie.
Nastąpiła kolejna chwila ciszy, a potem padło coś, czego Erik się zupełnie nie spodziewał.
— Mogę dotknąć twojej twarzy? — poprosił pacjent, niespodziewanie cicho — Chcę sobie wyobrazić, jak wyglądasz.
Erik poczuł, jak wzbiera w nim fala gniewu, coś mu tu nie pasowało. Czy to żart? Ktoś, kto go nie zna, kto dopiero co go słyszał po raz pierwszy, nagle chce dotykać jego twarzy?
— Spierdalaj ode mnie, psychopato — wycedził przez zęby, robiąc krok w tył.
Ale pacjent nie cofnął się, nie zareagował z gniewem, jakby ignorując całkowicie Erikową obelgę. Zamiast tego nachylił lekko głowę, wsłuchując się w ciszę.
— Nie jestem psychopatą. — powiedział spokojnie— Po prostu... wiesz, świat bez obrazów, bez widzenia, jest jak pustka. Nie mam pojęcia, gdzie jesteś, jak wyglądasz, kim jesteś. Dotyk pozwala mi cokolwiek poczuć. To moja jedyna szansa, żeby zrozumieć. Oswoić się z nowymi okolicznościami.
Erik milczał, walcząc z mieszanką irytacji i współczucia, której nie chciał czuć.
— No i co z tego? — warknął w końcu — Myślisz, że to mój problem?
— Nie, nie twój. — chłopak uśmiechnął się słabo pod bandażami — Ale czasem wystarczy, że ktoś ci pomoże na moment. Wiesz, ludzka rzecz.
Erik zagryzł wargę, wpatrując się w chłopaka, który, chociaż niewidomy, sprawiał wrażenie, jakby widział więcej niż on sam.
Erik powrócił do poprzedniej czynności, ale robił to tak niedbale, jakby tylko czekał na okazję do ucieczki. Serce biło mu szybciej, nie z powodu tej mechanicznej czynności, którą próbował wykonywać, ale z powodu sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł narastające napięcie – w jednej chwili pomieszczenie, w którym jeszcze przed chwilą przebywał sam, wydawało się obco chłodne, ciasne, jakby nieznajome. Nie czuł się komfortowo w jednym pomieszczeniu, sam na sam ze ślepotą – zarówno tą dosłowną, jak i emocjonalną. Tego dnia czuł się szczególnie niepewnie.
Z bijącym sercem pośpiesznie skierował się ku drzwiom, a jego umysł był pochłonięty chaotycznymi myślami. I w tym roztargnieniu wpadł na kogoś, niemal z impetem, przy okazji oblewając mu nogawkę spodni wodą. Spojrzał z irytacją, gotów rzucić gniewny komentarz, ale zatrzymał się, widząc znajomą twarz. Niski szatyn, niebieskie oczy, ciuch niemal identyczny jak Suzanna. Kolejna osoba, z którą Erik miał kiedyś do czynienia.
Charles.
Chłopak uśmiechnął się lekko, choć jego oczy zdradzały zaskoczenie. Jakby jeszcze nie do końca uwierzył, że naprawdę widzi Erika, a nie jakąś iluzję, która ulotni się po chwili. Charles pomyślał, że jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś wychodził z tej sali w takim stanie, a w szczególności, żeby Erik tak nerwowo na cokolwiek zareagował.
Erik jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Jego spojrzenie było zimne, a jego oczy zdradzały gniew, zranienie i coś, czego Charles nie potrafił odczytać.
— Miło cię znów widzieć, Erik. — odezwał się w końcu Charles, jego głos brzmiał cicho, jakby pełen niepewności, ale jednocześnie miał w sobie coś z dawnych czasów, kiedy ich rozmowy były pełne głębi i wspólnej pasji.
Erikowi wcale nie było miło. Wręcz przeciwnie, czuł, jak stare rany, które tak długo próbował zagoić, na nowo zaczynają się otwierać. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy Charlesa. Odkąd skończyli liceum, ich drogi miały się rozdzielić na zawsze. Tak przynajmniej myślał. Problem tkwił w tym, że Charles był jedyną osobą, która naprawdę zaangażowała się w ich relację, która próbowała wyciągnąć do niego rękę, gdy Erik bronił się, budując wokół siebie coraz grubsze mury.
Przez chwilę Erik pozwolił sobie na myśl o tym, jak wiele Charles dla niego znaczył. Zawsze widział w nim młodego buntownika, którego trzeba było powstrzymywać od głupich decyzji, i w tej roli czuł się dziwnie odpowiedzialny. Jednak nie wiedział o nim wszystkiego, bo on nigdy nie potrafił się przed nim otworzyć. Wiedział, że gdyby Charles poznał całą prawdę o nim, zobaczyłby w nim potwora. Dlatego odszedł, zanim tamten miał okazję zrobić to pierwszy.
— Uważaj, jak chodzisz, Charles — rzucił chłodno, a jego głos był na tyle oschły, że wyraźnie sugerował, iż rozmowa jest skończona. Bez czekania na reakcję minął go, kierując się do następnej sali. Każdy krok stawiał jakby z trudem, a każde uderzenie serca zdawało się przypominać mu o wszystkim, od czego próbował uciec.
Charles tylko westchnął, patrząc za Erikem, a następnie spojrzał na drzwi prowadzące do pokoju, z którego Erik wcześniej wyszedł. Przez chwilę się zawahał, ale w końcu zapukał. Gdy usłyszał zza drzwi ciche proszę! - pchnął je i wszedł do środka, zamykając za sobą przeszłość, choć nie na długo.
— Jak się dziś czujesz, Scott? — zapytał Charles, siadając na krześle przy łóżku swojego pacjenta, próbując rozładować atmosferę lekkim tonem.
Scott spojrzał na niego z wymuszonym uśmiechem, ale widać było, że ten uśmiech jest jedynie fasadą skrywającą głęboki smutek i frustrację.
— Tak samo jak wczoraj i przez kilka najbliższych lat. — wyznał siląc się na śmiech, ale zabrzmiał na tyle żałośnie, że jego gość aż się skrzywił — Dlaczego ja nic nie wiem o naszym nowym salowym? — zmienił temat czując, że wprowadza atmosferę na niezręczny tor. Jednak ten wybór nie był koniecznie odpowiedni dla Charlesa, więc się nie odezwał — Dobrze, że nie planuje w przyszłości zostać lekarzem tak jak ty. Ludzie zaczną częściej chorować, żeby do ciebie trafić. — dodał, kiedy tamten wciąż milczał.
Szatyn był jednym ze studentów. Musiał odbyć praktyki z opieki pielęgniarskiej w dowolnym szpitalu, na dowolnym oddziale. Co prawda powinien znajdować się właśnie na Oddziale Chirurgii Ogólnej i Onkologicznej, ale zastępował dziś swoją przyjaciółkę na Oddziale Okulistycznym. Miał sporo pracy na dziś, ale nie narzekał. Pielęgniarka oddziałowa już nie mogła słuchać jego pytań odnośnie zabiegów czy innych rzeczy dotyczących opieki zdrowotnej. Pierwszy raz miała pod swoimi skrzydłami tak wygadanego szczeniaka. Zazwyczaj przychodzili studenci, którzy ledwo co składali zdania, w większości przypadków jedynie przytakiwali.. ale Charles?
— Mam ich skutecznie leczyć, a nie sprawiać, żeby wracali. — odparł Charles z lekkim uśmiechem, choć Scott, mimo że doceniał towarzystwo, czuł się trochę zagubiony w tej sztucznej lekkości.
— Jeśli nie zmienisz swojego podejścia i tego swojego dobrego serduszka, to gwarantuję ci, że wrócą. Ja jeszcze stąd nie wyszedłem, a już za tobą tęsknię. — próbował zażartować Scott, choć jego głos wciąż był przepełniony melancholią.
Charles pamiętał, że Raven narzekała na Scotta, bo nigdy nic nie mówił. Jedynie leżał i pozwalał z sobą robić wszystko, co należało do jej obowiązków. Rutynowe zmierzenie ciśnienie czy inne tego typu. Xavier był już przygotowany na człowieka-mumię (jak określiła go jego przyjaciółka), ale o dziwo trafił na dobry humor chłopaka. Trochę nawet pożartował, że będzie musiał znaleźć sobie psa przewodnika, a ma uczulenie na ich sierść, więc skończy zarówno bez wzroku jak i bez węchu.
Scott, jak zawsze, ignorował ostrzeżenia swoich przyjaciół na temat niebezpiecznej jazdy. Uważał, że kontroluje wszystko, dopóki los nie postanowił inaczej. Jedna chwila nieuwagi, jedno dachowanie i odłamki przedniej szyby trafiły prosto w jego oczy, zabierając mu wzrok na zawsze.
Scott spodziewał się, że wszyscy będą go krytykować, rzucać słowami: a nie mówiłem? - ale zamiast tego spotkał się ze wsparciem, którego nigdy nie oczekiwał. Zarówno od bliskich, jak i od obcych ludzi, takich jak Charles, którzy próbowali go pocieszyć, mimo że sam nie potrafił odnaleźć w sobie nadziei.
— Ale bez takich proszę. — zaśmiał się cicho Charles — A teraz pozwól, że zerknę jak mają się sprawy pod twoimi bandażami..
Charles delikatnie odwinął bandaże wokół oczu Scotta, sprawdzając, czy gojenie przebiega zgodnie z planem. Cisza wypełniła pokój, jakby obaj potrzebowali chwili, żeby zebrać myśli. Scott nie przerywał tego momentu, czując, jak Charles, pomimo swojej naturalnej empatii, stara się zachować profesjonalizm. Wiedział, że Xavier to ktoś, kto zawsze dawał z siebie wszystko. Zarówno jako przyszły lekarz, jak i jako człowiek.
— Jak długo będę musiał to nosić? — spytał Scott, przerywając ciszę, patrząc na Charlesa z nadzieją, że usłyszy jakąś odpowiedź, która da mu choć cień ulgi.
— To zależy od tego, jak będzie przebiegało leczenie. Ale to tylko chwilowa przeszkoda. Musisz być cierpliwy. — odpowiedział Charles, starając się dodać mu otuchy. Ale obaj wiedzieli, że prawdziwa walka Scotta dopiero się zaczyna.
*
Erik niby kręcił się po budynku, ale jakby go nie było. Nie chciał nikomu przeszkadzać swoją obecnością, dokładnie tak jak w domu. Jego ojciec wiecznie narzekał, że chce w spokoju odpocząć po pracy, a nie słuchać, jak wszyscy się kręcą. Dlatego Lehnsherr zaszywał się w swoim pokoju i z niego nie wychodził, od dzieciństwa przyzwyczajając się do tego, że niewidzialność to najlepsza strategia na życie. W budynku pracy to uczucie powracało - czuł się obcy.
Na zakończenie dnia, Suzanna zaproponowała mu wyjście do kawiarni po drugiej stronie ulicy. Co prawda na kawę było już za późno, ale zamówili sobie po herbacie i ciastku. Usiedli na zewnątrz, żeby chłopak mógł palić w spokoju. Erik poczuł ulgę, mogąc wreszcie usiąść, ale i tak nie potrafił całkowicie się zrelaksować. Za którymś razem Suzanna posłała mu dziwne spojrzenie, a on jedynie zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, co miała na myśli. Dopiero po chwili usłyszał znajomy głos zza swoich pleców.
— Znowu się spotykamy. — Charles Xavier. Po raz drugi tego dnia.
— Śledzisz mnie? — prychnął Erik, wypuszczając dym prosto w twarz Charlesowi, który mimo to zachował stoicki spokój.
— Wcale nie. Przechodziłem przypadkiem i was zobaczyłem. — Xavier uniósł ręce w geście obronnym, po czym jedną z nich wyciągnął w stronę Erika. — Możemy po prostu zacząć od początku? Z czystą kartą?
Erik spojrzał na jego dłoń, a potem strzepnął popiół do popielniczki, ignorując gest. Charles, niezrażony, odchrząknął i dodał:
— To ten moment, w którym nie tylko podajesz mi rękę, ale i przystajesz na moją propozycję.
— Już przystał. — wtrąciła Suzanna — Po prostu się zgrywa. On już tak ma.
— Ja już nie potrzebuje adwokata. Trzeba było się ustawić w kolejce jako kandydatka na panią mecenas jak miałem rozprawę. — Lehnsherr na chwilę oderwał wzrok od Xaviera i rzucił jej szybkie spojrzenie wyrażające więcej niż tysiąc słów. Gdyby nie była kobietą, przyłożyłby jej prosto w twarz — Naprawdę aż tak smutno ci beze mnie, Charles? Dlaczego to sobie robisz? Spójrz. Ja mam wszystko dawno za sobą, a ty wciąż stoisz w miejscu. Rusz się wreszcie.
Kiedy Erik zobaczył, że Charles odchodzi, poczuł ulgę. Zawsze wiedział, jak sprawić, by ludzie odpuścili, gdy tylko tego chciał. Ale kiedy Charles wrócił po chwili, dostawiając krzesło do ich stolika, Lehnsherr tylko przewrócił oczami.
Niech Suzanna się z nim męczy, pomyślał z irytacją. Miał dość swoich dwóch byłych w jednym miejscu.
— A ty wciąż się nie nauczyłeś jednej najważniejszej rzeczy. — powiedział Charles z uśmiechem — Im bardziej próbujesz mnie od siebie odtrącić, tym bardziej nie ustąpię.
— Po naszym zerwaniu nie byłeś taki nieustępliwy. — odparł Erik sarkastycznie, wypuszczając kolejny obłok dymu.
— Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do Ciebie wróci, jest Twoje. Jeśli nie, nigdy Twoje nie było. — zacytował jeden z fragmentów książki, którą przeczytał w dzieciństwie — A teraz los sprawił, że Erik Lehnsherr wrócił do mojego życia. Czy to nie jest coś pięknego, kochanie?
— Nazwij mnie tak raz jeszcze, a pokażę ci dlaczego nasze poznanie było twoją największą życiową pomyłką.
— Nie jesteś w nastroju. Rozumiem. — wyjął ze swojej torby zeszyt, w którym notował różne rzeczy związane z praktykami i długopis. Napisał ciąg cyfr i wręczył kartkę Erikowi, mówiąc, że to na wszelki wypadek gdyby jednak zmienił zdanie, bo zapewne zdążył skasować jego numer. Ledwo odszedł, a Lehnsherr chciał ją zgnieść, ale Dane go powstrzymała:
— Nie musisz być aż takim dupkiem.
— W moim przypadku to nic nowego. — odpowiedział chłodno — Sama powinnaś o tym coś wiedzieć.
— Jak chcesz to potrafisz zachowywać się inaczej.
— Aktualnie nie mam ochoty na Charlesa w swoim życiu.
Nie rozumiał czemu jego była za wszelką cenę chciała go wepchnąć w ramiona szatyna, który miał problemy z głową albo ze zrozumieniem słowa nie. Dlaczego niektórzy traktowali nie jak tak i odwrotnie?
— Wiem, że myślisz, że zasługujesz jedynie na potępienie, ale tak nie jest.
— Nie według ludzi. Gdybyś miała rację, nie musiałbym spędzać tutaj najbliższych tygodni swojego życia.
— A gdybyś ty ją miał, naprawdę siedziałbyś w więzieniu. Mógłbyś równie dobrze tutaj nie być, ale zapewne zgrywałeś w sądzie niewiadomo jak wielkiego kryminalistę. — chłopak tego nie skomentował — Nie byłbyś po prostu sobą.
Suzanna domyśliła się co robi Erik, żeby zdobyć więcej gotówki. Kiedyś chciała odwiedzić go w pracy, bo miał ponoć zostać dłużej, ale nie zastała go tam. Wtedy się pokłócili i przy okazji wyszło na jaw, że nigdy nie byli sami. Był jeszcze ktoś trzeci.
— Dobrze, że przynajmniej ty jesteś we wszystkim perfekcyjna. — mówiąc to, wyjął z kieszeni kurtki, portfel, a z niego banknot i zostawił ją samą sobie.
Zaraz po tym sięgnął po papierosy, kierując się w stronę swojego skromnego mieszkania. Życie nie rozpieszczało Erika – nie było go stać na nic lepszego niż wynajem ciasnego, zaniedbanego lokum, które dzielił z jedynym przyjacielem, Loganem. Choć czasami narzekał na brak przestrzeni i na zgrzytającą codzienność, czuł, że ten wspólny kąt był czymś więcej niż tylko miejscem do spania. Był azylem przed światem, który od dawna zdawał się odwracać od niego wzrok.
Znali się od dziecka, choć ich drogi na początku nie wydawały się prowadzić ku sobie. Kiedy Erik zaczynał podstawówkę, Logan był już na jej końcu. Dzieliło ich kilka lat, które w młodości wydają się przepaścią nie do przeskoczenia. Erik zawsze podziwiał Logana – starszego, bardziej doświadczonego, którego tajemnicza aura przyciągała go jak magnes. Z biegiem czasu różnica wieku straciła znaczenie, a ich relacja stała się bliższa, bardziej braterska.
To właśnie Logan wprowadził Erika w świat dorosłości, o który ten nie prosił, ale w który zanurzył się bez oporów. Pierwsze papierosy, pierwszy alkohol. Wszystko to przyszło zbyt wcześnie, za szybko. Gorzki smak tytoniu i palące w gardło trunki były dla nich symbolem buntu, próbą odnalezienia się w brutalnej rzeczywistości, której żaden z nich nie rozumiał. Logan był tym, który pchał Erika na krawędź, ale też jedynym, który trzymał go, by nie spadł. I choć ich wybory były dalekie od ideału, a młodzieńcze wybryki pozostawiły w nich trwałe ślady, obaj wiedzieli, że w tym wszystkim mają siebie nawzajem.
— Wróciłem! — krzyknął wchodząc do przedpokoju, trzaskając drzwiami tak, że zadrżały szyby w oknach.
Nikt mu nie odpowiedział, więc opcje były dwie. Numer jeden: Logan jak zwykle wyszedł z domu, zostawiając drzwi otwarte, bo „nie było sensu zamykać". Numer dwa, zdecydowanie bardziej prawdopodobna: Logan znów schlał się jak świnia i mogliby ich okraść, a on by niczego nie zauważył. Nie usłyszałby nawet, gdyby ktoś wjechał tu czołgiem
Erik stawiał na tą drugą opcję i niewiele się pomylił, kiedy wszedł do salonu, a jego przypuszczenia się potwierdziły. Logan rozwalony na kanapie, a na podłodze, pod stołem, spał jeszcze ktoś.
— Serio? — westchnął Erik z irytacją, żeby zaraz zabrać się za sprzątanie tego chlewu.
Sąsiedzi znów im wrzucą ulotkę do skrzynki na listy odnośnie spotkań klubu AA jak ktoś go zobaczy z tym workiem, w którym szklane butelki urządzały sobie Mortal Kombat i nawet przez chwilę nie próbowały współpracować (nie brzęczeć).
Tym razem (na całe szczęście) w drodze do śmietników osiedlowych, nie trafił na nikogo, więc mógł być w pełni spokojny o ich korespondencję. Pouchylał wszędzie okna, aby pozbyć się toksyn z pomieszczeń, po czym znów wyszedł na klatkę schodową. Tym razem wszedł na ostatnie piętro, które stało puste odkąd tutaj mieszkał. Czyli bardzo długo.
Zapalił papierosa. Najpierw jednego, później drugiego i nawet nie wiedział, kiedy skończyła mu się cała paczka. Przeklął siebie w myślach, żeby zaraz wyskoczyć do monopolowego po drugiej stronie ulicy. Kupił przy okazji papierosy dla Logana. Znając życie, znów po alkoholu częstował swoich ziomali i już dawno nie miał czego palić. Może obudzi się w złym humorze, skacowany, ale przynajmniej będzie miał paczkę pod nosem.
— Czy ty zawsze musisz się tak kurwa kręcić, Lehnsherr? — usłyszał od wyraźnie zaspanego współlokatora, kiedy kierował się do swojego pokoju.
— Nie moja wina, że mam wrodzone ADHD. — za każdym razem odpowiadał mu tak samo i tak samo się kończyło. Logan powinien złapać za poduszkę i z całej siły w niego rzucić, ale dziś było inaczej.
— Chodź tu, gnojku. — starszy podniósł się do siadu i poklepał miejsce obok siebie.
Erik stanął jak wryty, niewiedząc co ma z sobą zrobić. Takiej odmiany pijanego przyjaciela jeszcze nie znał. Mimo wszystko zaryzykował, ale teraz zaczął się zastanawiać czy gość pod ich stołem serio śpi, czy Logan był tym, który sprawił, że kopnął w kalendarz.
— Kończysz ten cały cyrk ze szpitalem i masz załatwioną pracę. — mówiąc to poklepał go po ramieniu — To zasługa tego kretyna. Ma spoko szefostwo i nas przygarną.
Wiedział, że jak to się rozejdzie to nie będzie miał do czego wracać. Dlatego zaczął szukać czegokolwiek, ale za każdym razem spotykał się z odmową. Chciałby udać zaskoczonego, ale się tego spodziewał. Nikt normalny nie zatrudni przecież gościa z wyrokiem.
— Nas? — zdziwił się Lehnsherr.
— Mateo nazwał cię różnymi epitetami, ja mu za to przyjebałem, dostałem wylot, więc poniekąd to twoja wina, że byłem przez parę godzin na bezrobociu, ale to nic. — zaśmiał się i sięgnął pod poduszkę, żeby wyjąć stamtąd jeszcze pełną butelkę wódki — Z takimi pizdami nie ma co się trzymać. — najpierw upił łyka, a po chwili zaczął zerować cały alkohol.
— Podzieliłbyś się, a nie. — jęknął pod stołem kompan Logana, za co tamten w odpowiedzi jedynie go kopnął — A to niby za co?!
— Za miłość do ojczyzny i drugiego mężczyzny, ochlaptusie. — jego współlokator prawie udusił się własną śliną słysząc to — Wade Wilson. Łysa pizda, która musi nosić tupecik, bo po pożarze wolno rosną mu włoski. — mówił o człowieku pod stołem — Ja tam nie widzę żeby cokolwiek się działo, ale on tak pieprzy.
— Nie mów jakby mnie tu nie było! — chciał się podnieść na łokciach, ale uderzył głową w blat — Kurwa mać. — kiedy wyczołgał się wreszcie, zaczął masować bolące miejsce, krzywiąc się nieco — Jestem Wade Wilson. — powtórzył, jakby wcześniej nie został przedstawiony.
— Erik Lehnsherr. — właściciel tego imienia i nazwiska przytaknął w odpowiedzi.
— Logan Howlett. — tamta dwójka spojrzała na niego jak na idiotę — No co? Jak wszyscy to wszyscy.
*
Wade posiedział u nich jeszcze trochę i miał się zbierać, ale w końcu wyszło na to, że został na noc. Erik chociaż poszedł do swojego pokoju, miał wrażenie, że śpi tam razem z nimi. Wiecznie głośno gadali, a potem nie chciał nawet wiedzieć co robili, choć się domyślał.
Przerwał się z boku na bok, próbując zasnąć, ale co chwilę się przez nich wybudzał. Mógł się tego spodziewać. Tak zazwyczaj kończyło się jak Logan kogoś do siebie zapraszał. Na grubiej popijawie albo przespaniem się z kimś. Albo jedno i drugie naraz.
— Zrób mi kawy. — rzucił Logan wchodząc do kuchni z zaspanym wyrazem twarzy, a Erik powitał go środkowym palcem i wciąż kończył swoje płatki kukurydziane — A spierdalaj. — machnął ręką wstawiając wodę w czajniku — Książę się nie wyspał? Więcej tych pornoli w nocy oglądaj.
— Wystarczy, że mam je za ścianą od czasu do czasu.
— Wcale nie zachowuje się aż tak głośno. Zresztą, nikt ci nie broni robić tego samego. Zaproś sobie kogoś to może przestaniesz być takim chujem.
Lehnsherr miał ochotę przyłożyć solidnie głową w stół, kiedy w jego myślał pojawił się chłopak, od którego dostał wczoraj numer telefonu. Czy to niewyspanie podsuwało mu durne pomysły? Zapewne tak. Nie było na to innego logicznego wytłumaczenie.
— Twoje milczenie mówi wszystko. — skomentował, kiedy woda wreszcie się zagotowała, a on mógł zrobić upragniony napój energetyzujący większości ludzi o poranku — Jak ma na imię?
— Kto? — Erik próbował grać obojętnego, ale Logan już wyczuł, że coś jest nie tak.
— To ja się pytam, kurwa, kto. Staremu kawalerowi się nie pochwalisz?
— Znowu Charles.
— Znowu Charles. — powtórzył — Może jeszcze mi zaraz powiesz o tej szmacie Suzannie? Proszę, kontynuuj.
Logan nigdy nie przepadał za Suzanną. Czy to byli w swojej fazie przedzwiązkowej czy już i w związku. Od samego początku nie przypadła mu do gustu. Chociaż Howlett nie lubił nikogo, kim był zainteresowany jego przyjaciel. Dobrze, że jeszcze go lubił, bo wtedy ich współpraca nie należałaby do udanych.
— Dostałem jego numer telefonu, po raz drugi. Jakimś cudem się domyślił, że go skasowałem.
Wtedy też Charles był tym, który zrobił pierwszy krok. Wiedział, że osoba, która mu się podoba nie należy do potulnych baranków, ale to nie znaczyło przecież, że miał się poddać. Próbował wprost, bez owijania w bawełnę, zaprosić go gdzieś, ale Erik wiecznie zbywał go brakiem czasu. Xavier pomyślał, że może nie jest nim zainteresowany, bo nie kręci go ta sama płeć, więc wrzucił mu do kieszeni spodni małą karteczkę z krótkim dopiskiem i obiecał sobie, że jeśli nie dostanie żadnej odpowiedzi zwrotnej, da sobie spokój, ale Lehnsherr do niego zadzwonił i tak wszystko się zaczęło.
— Im starszy jesteś, tym bardziej głupszy się robisz. Kiedyś byś mi przyszedł i powiedział, że dawno z tym gościem spałeś, a teraz zachowujesz się, jakbyś wciąż nosił pas cnoty. — odparł Logan — Dasz radę wystukać w klawiaturze jego numer, prawda? Czy tej umiejętności, tak jak myślenia, też już nie posiadasz?
— Bardzo śmieszne.
Ich rozmowę przerwał Wade, który otworzył sobie lodówkę, jakby to Erik wraz z Loganem byli jego gośćmi. Lehnsherr spojrzał pytająco na swojego współlokatora, a on jedynie wzruszył ramionami, dodając, że dziś popołudniu wybiorą się na zakupy, jak zwykle. W końcu na najmłodszego z tej ekipy przyszła pora, więc zabrał ze sobą wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedł. Od razu zapalił papierosa, udając, że nie widzi tych wszystkich spojrzeń, które mu rzucano.
Szedł dobre dziesięć minut przed siebie, dopóki ktoś przy nim nie zwolnił i nie uchylił szyby. Jego były serio musiał nabyć jakieś umiejętności stalkerskie, bo jakim cudem na siebie trafili po raz kolejny?
— Witaj, Erik. — odezwał się z szerokim uśmiechem na ustach — Dasz się podwieźć swojemu przyjacielowi?
Charles był nieźle nadziany, skoro woził się taką furą. Chociaż bardziej jego rodzice pływali w pieniądzach. Erika to nie obchodziło. Skoro urodził się z fartem, dlaczego miał z tego szczęścia nie korzystać? A może to właśnie dlatego tak desperacko chciał do niego wrócić? Odbiło mu, zaczął się zachowywać jak zwykły banan i był nie do zniesienia?
— Nie proszę cię o ślub i założenie ze mną rodziny. — kontynuował — To tylko durna podwózka i..
Erik nie usłyszał reszty, bo samochód stojący za tym Charlesa, wcisnął klakson. Wściekły kierowca wysiadł z auta i ruszył w jego kierunku, a Erik, jakby tylko na to czekał, od razu napiął mięśnie. Ostatnio brakowało mu okazji do rozładowania tej zebranej energii, a bójka? To wydawało się idealnym rozwiązaniem.
Nieznajomy zapukał do szyby od strony Xaviera i ten posłusznie ją uchylił. Nie zdążył nawet przeprosić czy odezwać się słowem, bo jego stara miłość przyłożyła facetowi z pięści, prosto w twarz. Co prawda nie upadł na ziemię, ale musiał podtrzymać się o bok samochodu, żeby złapać równowagę. Chłopak nie znał innego lepszego rozwiązania problemu niż danie komuś w mordę. Nie potrafił podejść na chłodno do konfliktu. Zanim dobrze nad tym wszystkim się zastanowił, już stał gotowy do boju.
— Puknąć to ty sobie możesz co najwyżej kobietę lekkich obyczajów. — dodał jak najbardziej dumny z siebie — Od tej fury i jej właściciela, trzymaj łapy z daleka.
Charles również wysiadł i próbował odciągnąć Erika, który nie wyglądał, jakby skończył swój występ. Przez to wszystko oberwał biedny szatyn, chociaż kierowca celował, aby oddać temu drugiemu za sierpowego. Lehnsherr zawsze musiał mieć ostatnie słowo, więc kopnął napastnika prosto w kroczę, a zaraz z nim dołączyło się jeszcze paru innych z ulicy. Czy to przechodniów czy kierowców. Wszyscy zaczęli się bić. To był ten moment, który Xavier wykorzystał, aby spróbować wciągnąć wojownika ninja do środka.
— Pakuj swoje niewdzięczne dupsko do auta! — powiedział unosząc głos — W tej chwili!
O dziwo tym razem Erik go posłuchał. Oboje się zapakowali i ruszyli z piskiem opon. Przez parę metrów żaden z nich się nie odzywał. Było jedynie słychać w tle jedną z piosenek Spice Girls nadającą z głośników.
— Co ci do cholery strzeliło do głowy?! — kiedy stanęli na światłach, Charles spojrzał w jego kierunku.
— Stop right now, thank you very much. — Erik wyłapał słowa i zaczął śpiewać, licząc, że tamten zmieni temat — I need somebody with a human touch.. Hey, you. Always on the run. Gotta.. — kierujący wyłączył radio — ..slow it down, baby. Chyba. Nie pamiętam co było dalej.
— Oboje dobrze wiemy, że muzyka popowa to od zawsze twoje klimaty, tylko nie chcesz się do tego przyznać. — skomentował student — Co dalej nie tłumaczy tego z chwili temu.
— Tego czyli czego? — uchylił okno i nie czekając na pozwolenie, podpalił papierosa — A.. nie zapytałem jak się czujesz, więc jak się czujesz?
— Pewnie. Pal sobie. — wywrócił oczami, ruszając wreszcie z miejsca — Bywało gorzej, ale doskonale wiesz o czym mówię. Nie rób ze mnie idioty.
— Nie, ale serio pytam. — wypuścił dym przez okno.
— Nie musiałeś od razu wyskakiwać z łapami do tego gościa. — poddał się w końcu — Może po prostu chciał mnie grzecznie poprosić, żebym odjechał?
— Jasne, grzecznie. Charles Xavier naiwny jak zwykle. — zaśmiał się Lehnsherr i z tego śmiechu udusił się dymem.
Kiedy doszedł do siebie, chciał mu wytłumaczyć, że typ nie był nastawiony zbyt dobrze, ale w tym samym momencie szatyn złapał jego podbródek. Patrzyli sobie prosto w oczy przez dłuższą chwilę. Erik czuł, że niewinny błękit uwięziony w tęczówkach tego idioty, czy kimkolwiek był ten diabeł z anielską twarzą - próbuje go rozebrać z całej tej otoczki, którą budował, by nigdy nie stracić dla niego głowy.
— Jesteś cały? — na ziemię sprowadził go głos Charlesa. Dopiero wtedy też się zorientował, że chłopak specjalnie zjechał na pobocze i nie kontynuował dalszej jazdy.
— To chyba oczywiste. W kawałkach się przecież nie urodziłem. — przyprowadził się do porządku, ale zaraz spanikował, kiedy nie wyczuł papierosa między palcami.
— Tego szukasz? — uśmiechnął się szeroko biorąc fajkę do ust i wypuszczając dym wprost do tych jego — To tak jakbyśmy się pocałowali, nie sądzisz?
Lehnsherr poczuł się jakby był głównym bohaterem, w pierdolonej telenoweli, dla starych rozwódek. Chociaż jeszcze wcześniej obiecał sobie, że nic pomiędzy nimi nie będzie, Xavier miał w sobie coś, co go w nim pociągało. Nie był w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć, ale te przyciąganie magnetyczne, ciągło go, sprawiając, że tracił nad sobą kontrolę. To była czysta chemia, stara namiętność, której Erik nie potrafił się oprzeć.
Zanim zdążył się zastanowić, zabrał swoją własność robiąc to samo. Zaraz po tym wyrzucił niedopałek przez okno i wpił się w usta Charlesa, chcąc wyrazić nim wszystko. Całą swoją frustrację, a jednocześnie pożądanie, które kumulował w sobie odkąd znów go zobaczył. Ten przeklęty kretyn, od samego początku go prowokował spojrzeniami, słowami, drobnymi gestami, które były dla niego nie do zniesienia.
Od tego momentu wszystko potoczyło się błyskawicznie. Gorączkowo zdejmowali z siebie ubrania, zrzucając nie tylko materiał, ale też ciężar emocji. Byli niczym jak dwa drapieżniki, które w końcu upolowały upragnioną ofiarę. Mogłoby wydarzyć się więcej, gdyby nie przerwał im tego telefon Erika.
Lehnsherr, wciąż dysząc ciężko, spojrzał na ekran komórki. Suzanna. I ciąg wiadomości od niej. To kobiece imię od razu przywróciło go do rzeczywistości, a przy okazji cała atmosfera i namiętność prysnęły jak mydlana bańka.
Do końca drogi nie zamienili ze sobą słowa. Lehnsherr patrzył twardo przed siebie, starając się ignorować wszystko to, co wydarzyło się przed chwilą.
Gdy tylko zaparkowali, szybko wyskoczył z samochodu, żeby nikt nie zauważył ich razem. Chciał uniknąć niepotrzebnych plotek, ale też doszło do niego co zrobił. Naprawdę powinni zająć się nim specjaliści i przepadać go na głowę.
Przez cały dzień nie mógł się na niczym skupić. Wiecznie jak w zapętleniu widział pieprzonego szatyna. Czuł jego miękkie usta, a nawet dotyk dłoni, który roztopiłby górę lodową na swoich ramionach. Nie rozumiał czemu to wszystko się działo. Nikt nigdy nie wywoływał u niego takich emocji.
Trafił parę razy na Charlesa, ale tamten zaraz zmieniał kierunek w którym szedł. Czyżby go unikał? Gdzie się podziała jego śmiałość? Może jednak wszystko prysło z ich pocałunkiem i już nie chciał go znać?
Miał sobie dać z tym spokój, ale w końcu nie wytrzymał i napisał do niego, próbując się dowiedzieć o co mu chodzi. Xavier zaczął naśladować Lehnsherra i udawać, że nie ma pojęcia o czym chłopak mówi.
— Ty dopiero teraz do niego napisałeś? — spytał Logan wrzucając mleko do wózka sklepowego. We wszystkim musiał towarzyszyć im oczywiście Wade i jego dziwny pies, który wyglądał tak, jak jego właściciel. Jak po ciężkich przejściach.
— Nie piszę z nim. — skłamał Erik wyłączając telefon, żeby zaraz przypadkiem Wilson mu w niego nie zajrzał.
— To żaden wstyd, słodziutki. — może i nie zajrzał, ale skomentował — Możesz wyjść z szafy, rzygać tęczą i srać chmurkami. To nie te czasy, że homoseksualistów sadzają na krzesło elektryczne albo ich gwałcą, dopóki nie zmienią zdania.
Jakaś starsza pani, która przechodziła obok tej trójki, spojrzała na nich, jak na jakichś kryminalistów. Jedynie coś prychnęła do siebie pod nosem, ale żaden z nich nie zrozumiał o co jej chodziło. Mniej więcej w tym samym momencie telefon Lehnsherra zawibrował, a on jak na zawołanie wziął go do ręki, żeby odczytać wiadomość jaką dostał i po prostu wyszedł, jakby wcześniej nie przyszedł tutaj z dwoma debilami.
Zaczął biec w kierunku miejsca do którego zaprosił go Charles. Nawet nie przeczytał co i jak i o której powinien tam być. Zobaczył lokalizację i chciał się tam znaleźć jak najszybciej. Proste.
Przez to wszystko niemal uderzył drzwiami wychodzących gości, ale nie dbał o to. Jak zwykle spojrzał na nich, jakby to role się odwróciły i to oni, zrobili to jemu. Zajął miejsce jak najdalej od wszystkich. Stolik przy samych łazienkach to był ten punkt w restauracjach i innych, przy których inni chętnie nie siadali. Niedługo po tym, zjawiła się kelnerka z kartą napojów, ale Erik poprosił jedynie o najtańsze ciemne piwo jakie było dostępne w tym lokalu. Sączył je powoli, dopóki nie uświadomił sobie, że kiedyś już tu był. Też z Charlesem. Wtedy pozbył się zawartości kufla niemal z prędkością światła.
Przymknął oczy, wzdychając ciężko, próbując sobie przypomnieć jak to wszystko wyglądało.
~
— Długo czekasz? — spytał Charles, niepewnie rozglądając się po pustej szklance, a potem przesuwając wzrok na swojego obiekt westchnień, Erik, który wydawał się całkowicie pochłonięty swoimi myślami.
— Może godzinę? Może dwie? Jakie to właściwie ma znaczenie? — odpowiedział Erik, wzruszając ramionami.
Erik chciał wyjść jeszcze parę razy zapalić zanim przyjdzie jego gość (chociaż w teorii to on był gościem, bo to właśnie jego zaproszono), bo nie potrafił opanować swojego drżenia rąk, wiecznych dziwnych myśli i najzwyczajniej na świecie, próbował się uspokoić.
— Mogłeś zadzwonić. Postarałbym się przybyć szybciej. — odparł zajmując krzesło naprzeciwko.
Lehnsherr zwrócił uwagę, że chłopak na ramieniu miał torbę na laptopa, ale chyba nie zaprosił go po to, aby grali w gry czy robili na nim inne pierdoły.
— Grałeś kiedyś w szachy? — spytał nagle Charles, a w jego głosie zabrzmiała nuta ekscytacji.
— Nie chcesz mi powiedzieć, że wziąłeś ze sobą planszę, prawda? — zaśmiał się, ale tamtemu do śmiechu nie było — Czyli wziąłeś. Co proponujesz dalej?
— Zmuszę cię do mówienia, ale też dam ci trochę fory. — niemal rzucił planszą o blat i zaczął w międzyczasie szukać pionków i figur rozwalonych w środku torby — Jeśli zbiję jeden z twoich pionków, chcę od ciebie usłyszeć jeden fakt, ciekawostkę, cokolwiek związanego z twoim życiem. Takie same zasady tyczą się mnie.
Erik kiedyś częściej grywał w szachy, ale teraz to już prehistoria. Wiedział, że jak nic tą partię przerżnie, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Wiele rzeczy w życiu już robił. Nie odmówi przecież meczu jakiemuś amatorowi.
— Jako mój gość, masz prawo do wyboru koloru.
— Czuję się naprawdę zaszczycony. — pokręcił głową rozstawiając wszystko na planszy — Wezmę czarny, jeśli nie masz nic przeciwko.
— Więc mi pozostaje biały i oboje jesteśmy zadowoleni.
Atmosfera pełna skupienia i napięcia. Starali się wzajemnie przewidzieć swoje ruchy, żeby wiedzieć jak zagrać. Charles podchodził do wszystkiego analitycznie, grał spokojnie, starannie planując każde posunięcie pionkiem. Z kolei bardziej impulsywny Erik, często zaskakiwał Xaviera swoimi strategiami. Intensywna, a czasem i dramatyczna partia wydawała się trwać w nieskończoność. Plansza coraz bardziej pustoszała, a gra wciąż trwała.
— Już nawet nie wiem co mam mówić. — przyznał Lehnsherr, kiedy jego goniec został dopadnięty przez skoczka — Nie mam aż tak ciekawego życia jak ty.
— Możesz mi powiedzieć o swoich marzeniach. — podsunął mu pomysł Charles, przyglądając mu się badawczo.
— Marzenia są dla głupich ludzi. Dlatego ja nie mam żadnych. — odpowiedział Erik z determinacją, jakby w jego głosie brzmiała nuta złości.
— Poczułem się naprawdę urażony. — odparł Charles z udawanym dramatyzmem.
— A ty masz jakieś? — upił łyka kolejnego piwa, które zamówił sobie w międzyczasie — Albo nie. Jeszcze mi o nich powiesz. Będziesz miał ku temu, dobrą okazję. — Charles zaczął stukać nerwowo palcami w blat — No dobra. Co do mnie. To akurat nic ciekawego, ale skończyły mi się pomysły: tyle lat już chodzę po tym świecie, a ja nie wiem jaki mam kolor oczu.
— Wyjątkowy. — widząc zniesmaczoną minę swojego towarzysza, szybko dodał — Czasem są niebieskie, zielone, szare albo pomieszane wszystkie kolory naraz. Nigdy nie widziałem czegoś takiego do dnia, w którym cię poznałem.
Lehnsherr tego nie skomentował. Jedynie przytaknął w odpowiedzi i tym razem zrobił wszystko, aby to on dowiedział się czegoś ciekawego o swoim przeciwniku. Sprowadził go tam, gdzie planował, żeby zaraz pozbyć się białej wieży.
— A więc słucham, Charles. — tym razem to on czuł się wygrany — Wiesz, że moje włosy w niektórym świetle bywają rudawe. O moich bliznach czy też oczach. Serio masz problem, żeby wydusić z siebie taką pierdołę? — dopytywał.
— Jeśli się zaśmiejesz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
— Marzy ci się list z Hogwartu czy gwiazdka z nieba? — chyba jednak to nie do końca było jego marzenie — Nie zaśmieję się. Będę grzeczny.
~
— Pobudka śpiąca królewno. — Charles chwycił delikatnie jego ramię, potrząsając nim.
Erik nawet nie wiedział, która jest godzina i co tutaj robi. Dopiero, kiedy nieco się rozbudził, zrozumiał. Czekał na Charlesa, swojego dawnego ukochanego, przy okazji cofając się do przeszłości. Ich przeszłości, a konkretnie ich pierwszej randki.
— Pozwolisz sobie postawić drinka? — kontynuował, kiedy tamten na niego spojrzał.
— Może to ja powinienem postawić drinka tobie? — uśmiechnął się wrednie — Skoro na trzeźwo, po tylu latach, tak łatwo rozłożyłeś mi nogi.. to może pijany, będziesz bardziej niedostępny?
— Pocałowałeś mnie pierwszy, Erik. — wycedził przez zaciśnięte zęby, zajmując miejsce obok niego — Jakiej innej reakcji się spodziewałeś?
Technicznie rzecz biorąc to Charles pocałował Erika pierwszy. Co sam zresztą przyznał, zaraz przed tym jak wybuchła ta cała bomba hormonów i pożądania.
— Wcale nie musiałeś się na to zgadzać. — złapał go za rękę i patrząc mu prosto w oczy, ucałował wierzch jego dłoni.
— Naprawdę cię nie rozumiem. — przyznał Xavier wzdychając ciężko — Próbuję cię zrozumieć, ale zaraz zrobisz coś, co burzy moje wszystkie teorie.
— Kiedyś obiecaliśmy sobie stworzyć własną definicję miłości. Bez stereotypów, bez innych dziwnych wymysłów. Wydaję mi się, że wciąż nad tym pracujemy, chociaż nie wiem czy powinniśmy.
Lehnsherr może udawał, że zapomniał o wielu wspólnych momentach, ale kolekcjonował je w swojej głowie jak na wagę złota, jak inni znaczki pocztowe w swoich klaserach. Był w stanie odtworzyć w myślach ich pierwszy pocałunek, pamiętając w co szatyn był ubrany - granatowy sweter, który podkreślał jego błękitne oczy - albo w którą stronę wiatr rozwiewał jego włosy. Pamiętał, jak złapał ich deszcz i Erik dał mu swoje ciuchy na przebranie. Do tej pory zresztą nie oddał mu tego czarnego golfu ani spodni w kratkę (to były jedyne z niewielu rzeczy, jakie trzymał w mieszkaniu Logana, które oficjalnie dla Charlesa było Erika). I Erik nigdy o nie nie pytał, bo czuł, że te rzeczy należą teraz do Charlesa, tak jak należy do niego jego serce i umysł.
— To, że raz nam nie wyszło - nie znaczy, że drugim razem będzie tak samo. — odezwał się Charles.
Lehnsherr uśmiechnął się gorzko, jakby te słowa były dla niego zbyt naiwne, zbyt idealistyczne, jak wszystko, co Charles kiedykolwiek mówił.
— Niezależnie czy spotkamy się za tydzień, miesiąc, rok - niczego to nie zmieni.
— Masz rację. Spotkaliśmy się po pięciu latach, a moje uczucia do ciebie wciąż są takie same.
Erik już nic nie powiedział. Zamówił jeszcze jedno piwo, a Charles wziął jedynie wodę z cytryną. Lehnsherr nie rozumiał kto normalny, zaprasza kogoś do baru, a sam nie pije? Może po prostu przyjechał samochodem? A może to był znak? Jakby chciał zachować trzeźwość umysłu, trzymać kontrolę nad tym, co miało się wydarzyć.
— Czy byłem dla ciebie zły? Nie potrafiłem cię uszczęśliwić? — dopytywał Xavier, a jego głos był przepełniony niepewnością, która rzadko gościła w jego tonie — To dlatego mnie zostawiłeś?
Erik spojrzał na niego przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.
— Powiedziałem ci tamtej nocy dlaczego. — przypomniał — Jesteśmy z dwóch różnych światów. Ty jesteś idealny, a ja.. to ja.
Charles pokręcił głową, jakby te słowa nie miały dla niego żadnego sensu.
— Nie ma ludzi idealnych.
Erik podniósł brew, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, jednak był on pozbawiony radości.
— Więc jak wytłumaczysz to, że właśnie z tobą rozmawiam?
Kelnerka postawiła przed nimi dwie szklanki. Ledwo odeszła od stolika, a Erik już sięgnął po swój alkohol. Im dłużej tutaj siedział, tym bardziej zdawał sobie sprawę jak wielki błąd popełnił. Może nie powinien był do niego pisać, a przede wszystkim, nie powinien się z nim całować? Na co komu to potrzebne? Doskonale wiedział, że niewyjaśniona siła pchała go prosto do tego chłopaka, i z wzajemnością.
— Jeśli byłbym idealny, tak jak mówisz, oddałbyś mi nie tylko swoją cząstkę, ale siebie całego.
Erik milczał przez chwilę, bawiąc się szklanką, nie podnosząc wzroku na Charlesa.
— Nie chciałbyś tego.
— Skąd wiesz? Nie jesteś telepatą. — Charles uśmiechnął się lekko — Nie potrafisz czytać w myślach.
— Wystarczy już, że ja siebie nienawidzę. Nie chcę dokładać sobie osób do tego kręgu, a jest ich sporo.
Charles położył dłoń na jego kolanie. Spojrzał mu prosto w oczy i zebrał się w sobie, żeby wygłosić najlepszą przemowę swojego życia. Tak ładnie to on nie recytował wierszy na konkursach czy lekcjach literatury, jak polał miód na zranione serce Erika paroma słowami:
— Otwórz te metalowe drzwi, Erik. Albo daj mi klucz, bo nie musisz przede mną uciekać. Możesz mi powierzyć wszystko: cały swój ból, cierpienie, wszelkie niepewności. Będę twoim wsparciem - nie - będę twoimi skrzydłami w każdej chwili, gdy mnie potrzebujesz. Nigdy cię nie zawiodę. Wystarczy, że mi zaufasz.
Erik spojrzał na niego, próbując ukryć narastające emocje. Czuł, że ten moment jest dla niego decydujący. Charles, jak zawsze, podjął ryzyko i wyciągnął rękę, oferując wszystko. Ale czy Erik był gotów na to, by w końcu uwierzyć, że na to zasługuje?
*
W półmroku pokoju, oświetlonym tylko delikatnym blaskiem lampy, której przypalona żarówka dawno już prosiła się o wymianę, świat zwolnił, a czas wydawał sie rozciągać w nieskończoność. Atmosfera wypełniona gęstym powietrzem od niewypowiedzianych myśli i pragnień.
Ciała dwóch kochanków delikatnie zbliżyły się do siebie. Ich dłonie najpierw niepewnie, potem coraz pewniej, wędrowały po ciele drugiego, odkrywając znane już ścieżki na nowo, z tą samą pasją i czułością. W swojej bliskości odnaleźli schronienie przed światem. Czas przestał mieé znaczenie. Byli tylko oni. Ich ciała. Ich oddechy.
Powoli zanikały granice między nimi. Stali się jednością, zagubieni w intensywności chwili, gdzie uczucia przejęły nad nimi pełną kontrolę. Nic poza przestrzenią, którą wspólnie stworzyli nie istniało. Każde westchnienie będące odpowiedzią na drugie, a żadne spojrzenie nie potrzebowało słów. Doskonale rozumieli się bez nich.
Erik chociaż wiecznie kreował się na dupka bez serca, dbał o Charlesa, aby czuł się w tej chwili wyjątkowy i kochany. Chociaż nigdy nie powiedział mu ile dla niego tak naprawdę znaczył, nie wyznał mu miłości, szatyn o tym wiedział. Wystarczy, że mu to pokazał.
Intymność od zawsze była dla nich czymś więcej niż fizycznym aktem.
— Nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brakowało, Erik. — delikatnie przesunął dłonią po plecach chłopaka, który aktualnie siedział do niego tyłem, wpatrzony w otwarte okno, co jakiś czas wypuszczając dym z ust.
— Znasz moją odpowiedź na to, Charles. — wyrzucił papierosa i znów wrócił do swojego kochanka.
Im dłużej tak leżeli, tym szybciej Lehnsherr czuł, że wraca do rzeczywistości. Nie mógł zrozumieć dlaczego dał tak łatwo się podejść. Jak jakieś dziecko. A może Xavier miał trochę racji? Los ich sobie znowu zesłał? Tylko po co? Serio powinni dać sobie jeszcze jedną szansę?
Jak tylko usłyszeli szmery, a zaraz otwarcie drzwi wejściowych, Charles dłużej nie myśląc schował się do szafy, zgarniając razem ze sobą po omacku swoje ubrania. Erik nawet nie wiedział jak to skomentować albo czy w ogóle powinien.
— Zmylę ich i zaraz do ciebie wrócę. — odparł narzucając na siebie szybko ciuchy.
Wyszedł ze swojego pokoju, stając w progu kuchni. Myślał, że Logan dawno wrócił z zakupów i je wypakował, ale siatki stojące na podłodze mówiły co innego. Oczywiście nie obyło się bez Wade'a na przyczepkę.
— Co dla mnie kupiłeś? — spytał Erik biorąc jedną z reklamówek i wypakowując z niej rzeczy na kuchenny blat. Jego ruchy były szybkie, choć zdradzały lekkie rozkojarzenie, jakby myślami znajdował się gdzieś indziej.
— To co zwykle.. — odpowiedział mu jego współlokator patrząc na niego podejrzliwie — Powiesz mi co było ważniejsze od naszego zakupowego czwartku?
Lehnsherr na śmierć zapomniał, że parę godzin temu pojechali razem do hipermarketu na zakupy. I to jeszcze w czwartek. Cud, że Howlett go za to nie zabił, bo naprawdę poważnie podchodził do tego tematu.
— Sytuacja awaryjna. — tak właściwie to nie skłamał — Możesz się na mnie jakoś zemścić, jeśli ci to jakoś wynagrodzi. — odparł opierając się o lodówkę.
— Czy ta twoja sytuacja awaryjna ma na imię Charles? Jeśli tak, to chcę swoje pięć dolców! — skomentował Wade, jak zwykle nieproszony, a młodszy stojący obok niego, jedynie puknął go mocno ramieniem w odpowiedzi.
— Powiedziałeś mu?! — oburzył się Erik.
— Chujek podsłuchał nas dzisiaj rano w kuchni. — zaczął się bronić Logan — Dobrze wiesz, że to co jest między nami, zawsze zostaje między nami.
Nim Erik zdążył odpowiedzieć, do kuchni wszedł Charles. Jego spokojna postawa kontrastowała z nieco chaotyczną atmosferą, która panowała w powietrzu:
— Dobry wieczór. Czy ktoś mnie wolał?
Erik doskonale wiedział, że ci idioci najpierw spojrzą na jego byłego. Obczają go, poślą sobie znaczące spojrzenia, a potem będą wiercić dziurę w nim. I tak też było.
— Czy dobry to się okaże. — odparł Howlett.
— Zawiało grozą, misiu. — skomentował Wilson.
— Logana już znasz. — Lehnsherr westchnął ciężko, a Xavier przytaknął w odpowiedzi — A to jest Wade Wilson. Jego... hm, kim wy w ogóle dla siebie jesteście?
Pierwsze spotkanie Charlesa i Logana nie należało do udanych. Charles naprawdę poważnie bał się o swoje życie i Erika, kiedy go zobaczył. Nie rozumiał jakim cudem jego (wtedy) chłopak dogaduje się z takim gburem. Lehnsherr też czasami miewał swoje humorki, ale to nie było to samo.
— Więcej niż przyjaciele, mniej niż kochankowie. — Wade był z siebie cholernie dumny, mówiąc to — Ale musisz poznać kogoś jeszcze. — niespodziewanie zagwizdał, a zaraz zjawił się jego uroczy kundelek, machając energicznie ogonem — To jest Mary Puppins i od razu mówię, nie jest na sprzedaż.
Charles kucnął przy nim i go pogłaskał. Jednak nie za długo, bo Mary Puppins wolała swojego właściciela.
— A więc to ty przerwałeś nam zakupowy czwartek? — bardziej stwierdził niż zapytał Logan — Posłuchaj. Jak dla mnie to możecie się pieprzyć codziennie. O każdej porze dnia i nocy, ale nie w czwartek popołudniu. Wbij to sobie do tej główki, że wtedy twój chłopak zawsze będzie zajęty.
— Dopóki nie planujesz z nim niczego niestosownego, możecie mieć nawet i cały czwartek. — odpowiedział mu z lekkim uśmiechem.
Logan nagle zaczął się śmiać i wtedy Charles już naprawdę niczego nie rozumiał. Najpierw jest zły, wygląda jakby chciał dać mu po mordzie, a teraz go to bawi?
— Przez kija od miotły bym go nie dotknął. Jest dla mnie jak młodszy brat. — odparł, ale zaraz rzucił do Erika — Nie odzywaj się.
— Jeszcze nie zdążyłem niczego powiedzieć. — (nie)wywołany do tablicy wyszczerzył się, chociaż bardziej przypominało to uśmiech rekina.
— Właśnie to zrobiłeś, geniuszu. — zauważył Wade, za co tamten znów mocniej go szturchnął ramieniem. Ta dwójka zdecydowanie nie powinna stać obok siebie.
Charles obserwował ich z boku, nie do końca rozumiejąc dynamiki tej grupy, ale jednego był pewien: na pewno nigdy się nie nudzą.
*
Charles i Erik próbowali jeszcze się sobą nacieszyć w samotności, ale Logan wraz z Wade'm chyba nie znali słowa prywatność, bo co chwilę do nich przychodzili z różnymi pierdołami, psując ich momenty bliskości. Lehnsherr już planował w głowie zemstę, a Xavier koił jego nerwy delikatnym muskaniem szyi, żeby zaraz przejść do ust ukochanego.
— Co ty ze mną robisz, Charles? — skomentował Erik z lekkim uśmiechem na twarzy, , jakby jego kontrola nad sytuacją rozpływała się pod wpływem czułości kochanka.
— Próbuję cię przekonać do zmiany zdania i całkiem nieźle mi to wychodzi. — zaśmiał się cicho, kładąc ostrożnie głowę na jego ramieniu, jakby jego skóra miała zaraz rozpaść się na kawałki — Jeśli nie chciałbyś tego wszystkiego, co wciąż robię w twoim łóżku?
Gdyby tego nie chciał, nie całowaliby się wtedy w samochodzie, nie wysłałby do niego wiadomości i cały ten dzień, nie zapisałby się w ich historii. Jednak to wszystko się stało, a Lehnsherr nie wiedział jak przyznać mu rację, żeby nie wyjść przy tym żałośnie.
— Czy serio muszę powiedzieć to głośno? — westchnął z irytacją, przymykając oczy.
— Jeśli nie chcemy żyć w jednej wielkiej niewiadomej.. — Charles uśmiechnął się delikatnie, ale nie powiedział nic więcej.
— Życie ze mną jest jedną wielką niewiadomą. Naprawdę chcesz zacząć to wszystko od nowa?
— Mogę dać ci więcej czasu na przemyślenie. Zaczekałem pięć lat. Zaczekam na ciebie drugie tyle, jeśli będzie trzeba.
— To mnie w tobie przeraża, ale równocześnie pociąga.
Poleżeli jeszcze w ciszy, dopóki oboje nie uznali, że jest późno i przyszedł czas na ich pożegnanie. Erik nigdy nie poprosił Charlesa, żeby z nim został, chociaż on za każdym razem się łudził, że chłopak złapie jego nadgarstek albo zrobi cokolwiek, aby go zatrzymać, a nigdy nie miał odwagi spytać wprost, dlaczego to się nie stało. Nawet nie wiedział, a kryło się za tym coś, o czym nie miał najmniejszego pojęcia.
Zanim Logan i Erik zamieszkali razem, Howlett mieszkał w kawalerce niedaleko ich szkoły i do tej samej właśnie Lehnsherr sprowadzał Xaviera udając, że to jego lokum. Nie pokazałby mu przecież meliny w której naprawdę mieszkał, razem z ojcem homofobem na czele, który nie akceptował ich związku.
Mimo, że Erik nienawidził swojego ojca, to nie potrafił wytłumaczyć poczucia winy, które się w nim budowało, kiedy spotykał się z Charlesem. Jakob wiecznie nazywał syna życiową porażką, mimo że jeszcze wtedy, nie sprawiał niewiadomo jakich kłopotów. Był w domu punktualnie, jak z zegarkiem w ręku. Zawsze dbał o porządek. Gotował. Robił wszystko co robiła do tej pory jego matka, zanim zmarła. Starał się nawet ukryć swój ból i cierpienie, kiedy odeszła, żeby zająć się ojcem, ale to i tak nie wystarczyło, aby go zadowolił.
Może nie powinien się tak czuć, ale kiedy pewnego dnia został sierotą, odetchnął z ulgą. Miał nadzieję, że kula u jego nogi, która wiecznie ciągnęła go w dół, nie będzie go nawiedzać zaświatów, ale przez jakiś czas Jakob śnił mu się w koszmarach, więc nabył nową traumę w postaci strachu przed zaśnięciem. Zarywał noce, dopóki sam nie padł ze zmęczenia. Jak tylko wypisali go ze szpitala, Logan za fraki zaciągnął go do lekarza, ale młodszy poza problemami ze snem, nie przyznał się do niczego więcej. Nie chciał robić z siebie drugiego ojca, który rzucał swoimi utrapieniami na prawo i na lewo. Strzeliłby sobie w łeb, gdyby taki dzień nadszedł.
— Mogę wejść? — usłyszał za drzwiami głos swojego współlokatora.
Erik nie mógł uwierzyć, że nagle teraz zapytał, ale mimo wszystko zaprosił go do środka. Usiadł po turecku, żeby starszy mógł zająć wolny skrawek łóżka. Czekał aż zaraz wleci tu jeszcze jego dziwny kolega, ale zostali sami.
— Wade poszedł wyprowadzić swoją Mary Puppins, więc nie będzie nam przeszkadzał. — Lehnsherr przytaknął w odpowiedzi — Co planujesz zrobić dalej?
— To nie jest takie proste.
— Oczywiście, że jest, idioto. Przestań się przed nim chować, jakby był jakąś pierdoloną zarazą i bądź z nim szczery.
Logan i Charles chyba się dziś zmówili, żeby zrobić mu pogadankę odnośnie szczerości, bo jak inaczej miał to sobie wytłumaczyć? Jednak w przypadku Xaviera nie było to nic nadzwyczajnego.. ale że Howlett też? Ktoś zaktualizował mu bazę danych w mózgu?
— A co, jeśli on nie będzie chciał mnie znać?
— Wtedy przynajmniej będziesz wiedział, że próbowałeś. Że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy. Ale musisz to zrobić. Musisz się otworzyć. To twoje jedyne wyjście. Nie popełniaj mojego błędu i porozmawiaj z nim, póki jeszcze masz szansę. Nigdy nie wiesz co czeka na ciebie albo na niego za rogiem.
Howlett mówiąc to, miał na myśli jak on spieprzył sprawę z miłością swojego życia. Lehnsherr doskonale znał tę historię z Ororo. W sumie to też przez to zaczął więcej pić i prowadzić rozwiązłe życie seksualne, bo jak sam kiedyś przyznał nigdy więcej już się tak nie zakocha.
— Menel proszący o parę groszy na małpkę? — Erik zażartował, aby rozluźnić atmosferę — Dobra, przemyślę to.
— Czyli wciąż będziesz pizdą. — podsumował Logan wychodząc z jego pokoju.
— Tobie też miłej nocy! — krzyknął za nim, ale już mu nie odpowiedział.
*
Tym razem Charles podjechał pod sam blok Erika i pojechali razem w kierunku szpitala. Jechali w milczeniu, a silnik ich samochodu warczał cicho w rytmie wyznaczanym przez prostą, miejską drogę. Świat za szybą migał w jesiennych barwach, ale żaden z nich nie zwracał na to uwagi. Oboje mieli myśli gdzie indziej, skupione na tym, co wydarzyło się zeszłego wieczoru.
Charles prowadził, trzymając kierownicę zbyt mocno, jakby to była jego jedyna kotwica w tej chwili. Erik siedział obok, spoglądając ukradkiem na Charlesa, próbując uchwycić jego nastrój. Chciał coś powiedzieć, jakąkolwiek uwagę, nawet coś błahego o pogodzie, ale jego myśli krążyły wokół tego, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Ten moment bliskości, intymności, który oboje przeżyli, wisiał między nimi jak niewidzialna bariera.
— Czy on teraz żałuje? – zastanawiał się Erik, patrząc na Charlesa.
Charles miał podobne myśli. Wspomnienia wczorajszego wieczoru ciągle wracały – ciepło dłoni Erika, jego oddech na szyi, ich ciała splątane w nagłym akcie, który zaskoczył ich obu. Chciał porozmawiać o tym, chciał zapytać, co Erik czuje, ale za każdym razem, gdy otwierał usta, słowa zamierały na jego języku.
Droga przed nimi ciągnęła się bez końca, tak jak ich milczenie. Czasem Charles zerkał w lusterko, jakby szukał ucieczki z tej napiętej sytuacji, ale ona była tutaj – obok niego. Miał nadzieję, że może Erik coś powie, że on jako pierwszy przełamie tę ciszę, ale wiedział, że Erik też czekał.
Im dłużej jechali, tym bardziej atmosfera w samochodzie gęstniała. Każdy skręt kierownicy, każde przyciśnięcie pedału gazu wydawało się pretekstem do zmiany tematu, ale ani Charles, ani Erik nie wiedzieli, jak rozpocząć tę rozmowę. W końcu, Erik westchnął cicho, jakby przygotowywał się na coś ważnego, ale słowa, które miały paść, nigdy nie opuściły jego ust.
— Może to nie jest moment. — pomyślał Charles, ale wiedział, że ten moment nigdy nie nadejdzie, jeśli obaj będą czekać.
A więc jechali dalej, w milczeniu, z wczorajszym wieczorem, który stał się niewidzialnym pasażerem w ich samochodzie.
W pewnym momencie Charles zwolnił, gdy drogowskaz wskazał im zjazd na stację benzynową. Zawahał się, czy zjechać, jakby zmiana scenerii mogła zmienić także ich milczące napięcie. W końcu jednak się zdecydował. Erik milczał, ale jego spojrzenie przesunęło się na Charlesa, jakby zauważył ten krótki moment wahania.
– Muszę zatankować. – powiedział nagle Charles, łamiąc ciszę. Brzmiało to nieco niezręcznie, jakby szukał pretekstu, by w końcu powiedzieć coś, cokolwiek, co nie dotyczyło tego, co naprawdę miał na myśli.
Erik spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, ale skinął głową. Może krótka przerwa rzeczywiście pomoże, może to im da czas na uporządkowanie myśli. Charles zatrzymał się przy dystrybutorze i zgasił silnik. Oboje wysiedli z auta, a chłodne, jesienne powietrze natychmiast otuliło ich ciała.
Charles podszedł do pistoletu i dopiero wtedy się zorientował, że wlew miał z drugiej strony. Nie chciał się przyznać, że nie potrafi go przestawić, więc próbował rozwiązać problem na własną rękę. Erik chociaż zapalił papierosa, nie mógł patrzeć jak tamten prowadzi walkę z wężem, żeby przeciągnąć go przez pół samochodu.
— Przestań się wydurniać. — Lehnsherr wyjął z płaszcza szatyna klucze. Może i nie miał prawa jazdy, ale nauka z Loganem po polach na coś się przydała. Cały manewr zajął mu dosłownie chwilę.
— Dziękuję.
— Napijesz się kawy? — zaproponował, zerkając na niego.
— Jasne. — odpowiedział, choć kawy teraz wcale nie pragnął. Chciał czegoś innego, bardziej znaczącego. Rozmowy.
Erik wszedł do budynku stacji. Skierował się do automatu z kawą i zajął się napełnianiem kubków. W trakcie przygotował sobie dwie saszetki cukru cynamonowego, tak jak lubił Charles, który stał oparty o bok samochodu, z rękami schowanymi w kieszeni kurtki, obserwując mijających go ludzi w milczeniu. W końcu wszedł do środka zapłacić za swoje paliwo i ich kawy, przy okazji.
— Wiesz, że mam pieniądze, prawda? — skomentował Lehnsherr podając mu jeden z kubków — Nie musisz robić mi za sponsora.
— Oczywiście, że nie, ale chcę.
— A pomyślałeś może czy ja tego chcę? — zapytał Erik, patrząc na niego ostro, niemal oskarżycielsko. Charles wiedział, że to pytanie było tylko preludium do tego, co za chwilę miało nadejść. To była cisza przed burzą.
— Będziesz się na mnie teraz wyżywał za wczoraj? Bo to co robisz.. – Charles w końcu zaczął, ale zamilkł, nie wiedząc, jak dokończyć. Słowa zawisły w powietrzu, a on odwrócił wzrok, starając się ukryć niepokój.
— Śmiało. Powiedz to. — Erik naciskał, nie spuszczając wzroku z twarzy Charlesa, który walczył ze sobą, próbując nadać formę swoim emocjom.
Charles odważył się spojrzeć na niego. Szukał jakiejkolwiek reakcji, cienia zrozumienia, ale Lehnsherr był nieprzenikniony. Spokój na jego twarzy tylko bardziej irytował Charlesa, bo pod tą maską kryło się coś, czego nie mógł rozszyfrować, coś, co go gnębiło.
— Bo to co robisz.. — zaczął ponownie, jego głos drżał, a myśli wciąż szukały odpowiedniego toru — ...mnie cholernie rani. To się stało, czy to ci się podoba, czy nie, i nie możesz teraz tak po prostu tego ignorować. To nie fair.
Te słowa wybrzmiały jak uderzenie dzwonu. Charles czuł, jak ciężar, który nosił w sobie, od wczorajszego wieczoru, zaczyna powoli ustępować, ale jednocześnie wiedział, że to dopiero początek. Erik wziął łyk kawy, zyskując kilka cennych sekund na przemyślenie odpowiedzi. Spojrzał na ukochanego, jego oczy wydawały się chłodne, niemal obojętne, ale w środku wrzały emocje, których nie chciał ujawniać.
— Wiem. — odezwał się Lehnsherr, jakby to jedno słowo mogło wystarczyć. Ale nie wystarczało.
Szatyn poczuł jak łza spływa po jego policzku. Nie chciał, żeby tamten to zobaczył, więc machnął nieumiejętnie ręką, poprawiając przy tym swoje włosy i wsiadł do samochodu, a ten drugi poszedł w jego ślady. Gdy obaj siedzieli w środku, atmosfera była ciężka, napięta, jakby cały świat zwolnił, czekając na ich kolejne słowa.
— Ale prawda o mnie zaboli cię jeszcze bardziej. — Erik dodał cicho, zanim ruszyli.
Charles zacisnął dłonie na kierownicy, próbując zrozumieć sens tych słów. Poczuł, że coś się w nim łamie, jakby w końcu dotarło do niego, że walka o ich relację może być z góry skazana na porażkę. Jakby pogodził się z tym, że naprawdę nic nigdy się nie zmieni.
— Nic nie boli bardziej od twojego zamykania się przede mną. Nie chcesz dać sobie szansy, nie chcesz dać mi szansy. — jego głos, kiedy się odezwał, był cichy, ale pewny.
Erik niemal zmiażdżył w uścisku swój papierowy kubek z kawą, jego szczęka drgnęła, gdy walczył z samym sobą. Chciał coś powiedzieć. Czuł, że musi, ale słowa utkwiły mu w gardle. W końcu wybuchnął, jakby nagromadzone przez lata emocje znalazły swoje ujście:
— Czyli co? Wolałbyś usłyszeć, że okłamywałem cię od samego początku naszej znajomości? Że przychodząc do mojego mieszkania, tak naprawdę pokazałem ci mieszkanie Logana? Że nie przedstawiłem cię ojcu, bo wiedziałem jak na nas zareaguje? Że przez swoje całe życie robiłem wszystko, żeby go zadowolić, ale i tak byłem najgorszy?
— Erik... — Charles próbował coś powiedzieć, ale on już się nie zatrzymywał.
— Jeszcze nie skończyłem. Zaraz będziesz mógł sobie strzelić pogadankę o tym jakie życie jest piękne. Tylko pamiętaj, że nie mówisz o moim życiu, bo jedyna najlepsza rzecz po śmierci matki, która mi się przytrafiła to ty, Charles. Jesteś moim światłem w mroku, zapalniczką do papierosów, tlenem w płucach.. jesteś moim wszystkim.
Słowa Erika odbiły się echem w zamkniętej przestrzeni samochodu. Charles był wstrząśnięty tym wybuchem, tym nagłym ujawnieniem uczuć, które Erik zawsze skrzętnie ukrywał, ale też poruszony tym co usłyszał. Nigdy wcześniej Lehnsherr nie był tak otwarty.
— Ja.. — zaczął Charles, ale jego głos znowu zadrżał. Zatrzymał się na chwilę, nabrał głęboko powietrza, starając się zebrać siły, by mówić dalej. — Ja ciebie też kocham, Erik. I chcę, żebyś wiedział, że ja nigdzie się nie wybieram. Będę zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebował.
Erik odwrócił wzrok. Nie chciał, by Charles widział go w takim stanie, zrozpaczonego, zagubionego. On zawsze miał być tym silnym, tym, który chroni, a nie tym, który potrzebuje ochrony.. tak jak jego ojciec.
— Nigdy nie chciałem, żebyś się dowiedział. — powiedział w końcu cicho, niemal beznamiętnie. — Ty... ty miałeś inne życie. Zawsze miałeś ludzi, którzy cię kochali, którzy cię rozumieli. Ja nigdy tego nie miałem.
Tej chwili nie chciał. Nie chciał, by ktoś tak bardzo go widział, tak bardzo go znał. Ale Charles miał pieprzony talent, bo jakimś cudem ten pieprzony mur, który tak skrupulatnie budował przez lata, zaczął pękać. A wraz z nim, pękły też wszystkie jego obawy, wszystkie lęki przed tym, że nie zasługuje na miłość Charlesa.
— Ale ja chcę wiedzieć, Erik. — głos Charlesa nagle stał się pewniejszy. Odwrócił się całkowicie w stronę swojego ukochanego — I chcę dać ci to wszystko, bo na to zasługujesz.
Charles pochylił się w jego stronę i delikatnie dotknął jego twarzy, kciukiem ocierając niewidoczną łzę, która zamajaczyła w kąciku oka Erika. Lehnsherr powoli podniósł wzrok i zobaczył w oczach szatyna to samo co zwykle, absolutne oddanie.
Z tą myślą zbliżyli się do siebie powoli, przymykając oczy. Delikatne muśnięcie warg, które powoli nabrało sił, jak ogień, który delikatnie się rozpalał. Charles na chwilę przerwał ten moment, żeby usiąść okrakiem na biodrach Erika, a palce wplótł w kosmyki jego włosów, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Przednie siedzenie pasażerskie, nie należało do najwygodniejszych opcji, ale ostatnio bywało ich ulubionym miejscem do tęsknych, spragnionych pocałunków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro