III - Są po prostu dni, w których nic nie ma sensu.
- Wobec tego zaraz tam będę! Proszę na mnie czekać!
Szykuję się bardzo szybko, ale wiem, że ten cały artysta mógłby ją w tym czasie zabić. Wbrew rozsądkowi stwierdzam, że sobie z nim poradzę, więc po nikogo nie dzwonię. Ręce mi drżą, gdy wsiadam do auta. Autentycznie się go boję.
Gdy dojeżdżam, widzę ową kobietę w drzwiach. Samą. Światło w sklepie jest zapalone, a ja oddycham z ulgą, ale szybko nabieram podejrzeń. A co jeśli ta kobieta to zmyśliła, żebym przyjechał?
Podchodzę do niej i widzę, że się uśmiecha na mój widok.
- Szybko pan przyjechał, ale Amadeusz stwierdził, że umówiliście się gdzieś indziej.
Spoglądam na nią krytycznie, szukając jakiegokolwiek śladu by ktoś poza nią tu był. Kilka rzeczy jest poprzestawianych, ale to nic. W końcu zauważam też na ladzie kartkę, której wcześniej tu nie było.
List.
Danielu Laush, czymże zasłużyłem na twoje zainteresowanie?
Przypadkiem? A może wyglądałem tak osobliwie i pstrokato w bazie danych GAM-y, że musiałeś to zbadać?
Jestem z tych osób, które doceniają zainteresowanie, Danielu.
Gdzie jestem?
Amadeusz
Prycham. List kompletnie niczego nie mówi, pewnie jest po prostu sfałszowany. Odwracam kartkę i spostrzegam dwa rysunki. Pierwszy przedstawia jeden z pomników nieopodal lasu, obmalowany w graffiti. Drugi to zaledwie zarys czyjegoś profilu twarzy.
Wzdycham z pretensją, ale wracam do tego i przyglądam się znowu. Wtedy dostrzegam w tym szkicu coś wartego uwagi - pieprzyk i pewien ślad na policzku.
Spoglądam w powieszone na ścianie lustro i zamieram. Ten szkic przedstawia mnie. Pieprzyk to taki mój znak rozpoznawczy, ale ślad na policzku, który odcisnąłem sobie leżąc na biurku, miałem od dzisiaj. To niemożliwe!
Oddycham ciężko. Mam paranoję, czy ten cały Phillips już mnie dziś widział? Nie potrafię przestać o tym myśleć. Żegnam się z kobietą, chowając list do kieszeni i idę na wskazane przez tamtego miejsce.
Morderca umawia się ze mną na spotkanie. Czuję się jakbym urwał się z tandetnej opowieści o Creepypastach.
W okolicy tamtego pomnika o tej porze już prawie nikogo nie ma. W świetle latarni nie widać za wiele, więc włączam latarkę.
Snop światła rozświetla mrok, jednak i tak nie czuję się pewnie. Docieram na miejsce i nie spostrzegam nikogo w pobliżu, przez co równocześnie wzdycham z ulgą jak i się wkurzam.
Zostałem wystawiony do wiatru i jest mi zimno. Klnę pod nosem, ale właśnie wtedy słyszę szuranie niedaleko siebie.
Spoglądam w tamtą stronę i go widzę. Oczywiście, stoi pod samą latarnią, tam jest najciemniej. Momentami patrzy na mnie i rysuje. Jest taki jak na zdjęciach - niebieskie włosy, bystre oczy. Mimo tego, że to ja jestem pięć lat starszy, to on jest wyższy o dobre kilka centymetrów, przez co też nie czuję się zbyt pewnie. Chyba od dawna nie zmienił ubrania, bo na zdjęciach z dokumentacji był ubrany tak samo jak teraz - dżinsowa kurtka narzucona na białą poplamioną farbami koszulę, równie pocętkowane kolorowo bojówki i znoszone trampki.
Amadeusz Phillips. Nastolatek, który w głowie się nie mieści.
Cały czas milczy, co zaczyna mnie wkurzać. W końcu orientuję się, że on cały czas zajęty jest rysowaniem mnie. Nie lubię, gdy ktoś na mnie za długo patrzy, a co dopiero gdy rysuje.
Podchodzę z odwagą do niego i wyrywam mu z rąk notatnik. Szkic jest przez to przekreślony, a ja wyrywam kartkę i wrzucam ją do kosza.
Patrzę na niego. Phillips zabiera mi notatnik i wsuwa go do kieszeni kurtki.
- Z bliska jeszcze bardziej mącisz w głowie. - rzuca cicho, z uśmiechem. - Danielu.
Mrugam zdziwiony oczami. To na pewno nie jest ton głosu, jakim przestępca mówi do ścigającego. Jest w nim coś dziwnego, czego nie umiem wyjaśnić, wytłumaczyć, cokolwiek.
Jestem tak oniemiały, że nie oponuję, gdy on kładzie mi dłoń na policzku. Jest stanowczo za blisko, pewnie zaraz mnie zabije, ale ja nie potrafię się poruszyć.
I wtedy dzieje się coś, co kompletnie nie ma sensu.
Pocałunek.
Jestem całowany przez chłopaka, dzieciaka, na dodatek mordercę. Odpycham go szybko i zasłaniam usta ręką. On się uśmiecha, ale nie śmieje.
To... to idiotyczne. I nieetyczne. I nierealne.
- Zanim się mnie pozbędą, chciałbym zrobić kilka rzeczy. Dziękuję za pomoc. - szepcze, a następnie ucieka.
Gdy się otrząsam, nie widzę nawet kierunku, w którym pobiegł. Klnę pod nosem. Dałem mu się tak łatwo podejść.
Wyciągam z kosza ten rysunek. Poza przekreśleniem jest piękny, tego nie potrafię zaprzeczyć. Tym razem wszelkie szczegóły są narysowane tak lekko, że dostrzeże je tylko wytrwale szukająca osoba.
Na odwrocie jest wiersz.
Wielu jest ludzi żądnych sukcesów,
Wielu i takich, co chcą fortuny,
Coraz mniej jednak jest ludzi szczerych,
Którzy chcą robić dla dobrego celu.
Są jednak i takie, co po swym spełnieniu,
Pomagać chcą dalej i dalej
Takich właśnie najbardziej się ceni,
Takich jak ty, Danielu.
Deus
Spoglądam na te kilka słów z konsternacją. On nie powinien wiedzieć o mnie czegokolwiek! Nie potrafię jednak zrozumieć, co miał w ogóle na myśli. Czy jego zdaniem jestem spełniony?
Chowam kartkę w kieszeń. Deus. To jego ksywka, czy co? Spotkał się ze mną, więc chce narzucić, jak mam się do niego zwracać, nawet w myśli.
Na ulicy mija mnie jakiś biznesmen. Mam wrażenie, że patrzy na mnie kątem oka. Naprawdę, przez jednego wierszokletę dostanę paranoi.
Kusi mnie, by powiedzieć cokolwiek Ethanowi, ale równocześnie mam wrażenie, że jeśli to zrobię, to stracę szansę na zapytanie Deusa o te kilka rzeczy.
Deusa. On przeszedł ze mną na "ty" i ja też.
Muszę przestać.
To morderca, który przekroczył moją granicę. Jestem na niego wściekły i tak ma zostać.
Wracam do domu, tym razem nie szukając nigdzie kociaka. Idę spać, nawet nie patrząc, która godzina. Chciałbym się obudzić i wiedzieć, że ta dziwna sytuacja nigdy się nie wydarzyła.
Znając jednak życie, tak nie będzie. Los zawsze chce być przeciwko mnie.
Czuję, że się pobrudziłem. Nie wiem, czy to od jego... od niego, czy to przez wyciąganie rysunku z kosza. Wstaję i idę do łazienki. Dopiero długi prysznic mnie uspokaja. Skupiam się na zapachu mydła i wodzie spływającej po moim ciele. Jest mi lepiej, ale nie wiem, na jak długo. Postanawiam posiedzieć pod strumieniem wody jeszcze trochę.
Do pracy przecież i tak się nie wyśpię, nie mam po co próbować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro