Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I didn't want to be alone

 Enjoy your kiss, senpai :* Yuuutsuu

Gorgona, Morze Liguryjskie, Republika Włoska, 1879 rok

Alice marzyła by Bella umilkła. Marzyła, by zatrzymać się przy jej celi, po prostu zostawić jedzenie, zabrać wiadro, służące za latrynę, a potem odejść i zapomnieć, że w ogóle tam była. Na to właśnie liczyła, gdy godziła się tam pojechać; na łatwą, niewymagającą szczególnych umiejętności pracę, miejsce do życia, a przede wszystkim opiekę brata. Gdy oznajmił, że chcą przenieść go do pracy w kolonii karnej i musi zostawić ją samą, wpadła w istną panikę. Oczywiście, pracując w szwalni, dałaby radę zarobić na swoje utrzymanie i mogła żyć w spokoju, ale nie chciała znów zostać sama.

Alice doskonale pamiętała obezwładniający, prawie bolesny oddech samotności, wymieszanej ze strachem, który sprawiał, że włoski na jej karku stawały dęba. Pamiętała ściskaną między drobnymi palcami wychudzoną dłoń matki, która przypominała raczej kości, obrośnięte skórą, niż prawdziwe ciało. Pamiętała jej twarz tak doskonale, jakby to było wczoraj. Zapadnięte oczodoły i policzki, puste zielone oczy, które utraciły swój blask, pożółkłe zęby ociekające krwią i ten przerażający uśmiech, w którym nie było radości. Wypadły jej prawie wszystkie włosy, a gdy raz spróbowała wstać, złamała nogę. Wyła, niczym ranne zwierzę, a Alice tuliła ją do siebie, dławiąc się własnymi łzami i nie mając pojęcia, jak pomóc. Nie miały pieniędzy na lekarstwa, ani na opłacenie doktora, a gdyby nawet dziewczyna wiedziała jak zwalczyć szkorbut, sama nie pokonałaby tego drugiego. Tego czegoś, co siedziało w jej matce, pożerało ją od środka i dzień po dniu odbierało świadomość. W te gorsze dni, Alice zastanawiała się, czy tak właśnie wygląda klątwa. Któregoś ranka znalazła kobietę rozciągniętą pod drzwiami swojej sypialni. Wystawiała dłoń w kierunku klamki, a ze skóry przebitej sterczącą kością, sączyła się krew. Alice zdusiła łzy i ostatkiem sił przeniosła matkę z powrotem na łóżko, po czym spróbowała ułożyć ją w wygodnej pozycji. Wtedy tamta spojrzała na nią i dziewczyna była niemal pewna, że ją poznaje. Nie odezwała się jednak. Po prostu patrzyła, a w kącikach oczu, które od dawna były martwe, zaszkliły się pojedyncze łzy. Odeszła spokojna. Zostawiła Alice samą w ich spowitej ciemnością i pustką chacie. Ogień w kominku dawno wygasł, a dziewczyną, zwiniętą w kłębek w rogu pomieszczenia, wstrząsnęły dreszcze. Została całkiem sama; uboga, niepotrzebna, głodna i zbroczona krwią własnej rodzicielki. Nie wiedziała jak, ani dla kogo żyć. Ułożyła się na podłodze i zanosząc szlochem nagle zapragnęła również umrzeć.

Los jednak postanowił wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Zaledwie kilka dni po śmierci matki, dziewczyna odnalazła list, który tamta musiała napisać, nim zmysły opuściły ją całkowicie. Zawarła w nim informację, że ojciec Alice, kilka lat przed ślubem z jej matką, wdał się w romans z żoną zamożnego właściciela winnicy i ponoć spłodził wraz z nią syna. Podała również prawdopodobny adres tamtych ludzi, co sprawiło, że w Alice na nowo zapłonęła iskierka nadziei. Nie potrafiła być nawet zła na świętej pamięci ojca. Zamiast tego, dziękowała mu w duchu za miłostkę sprzed lat i za to, że dał jej szansę, by znów mieć rodzinę. Po odejściu matki, nie istniał na świecie już nikt, kto mógłby darzyć dziewczynę miłością i chyba właśnie to odczuła najbardziej. Brak kogokolwiek, kogo mogłaby objąć, w czyje ramię się wypłakać i kogo poprosić o pomoc nawet w prozaicznych sprawach. Bez miłości jej serce było zimne i puste. Tego zawsze pragnęła najbardziej; być przez kogoś kochaną i czuć, że jest temu komuś potrzebna.

Gdy po raz pierwszy ujrzała przyrodniego brata, żadne z nich nie miało wątpliwości, kim tak naprawdę są. Identyczne kasztanowe włosy, identyczne złote oczy, uśmiechy, czy ruchy brwi. Oboje byli niewyobrażalnie podobni do ich ojca i równie dobrze, mogliby być bliźniętami. Kiedy spojrzeli na siebie, nie znaleźli właściwych słów, które mogliby wypowiedzieć. Coś połączyło ich nagle i niespodziewanie, niczym grom, prosto z nieba. Natychmiast powstała między nimi więź, na której rozerwanie Alice nie znała sposobu. Wpadli sobie w ramiona, a ona niemal od razu wybuchła płaczem. Chłopak głaskał ją po włosach i szeptał niezrozumiałe, lecz kojące frazy, które sprawiły, że miała ochotę już nigdy się od niego nie odrywać. Oczywiście, rodzina Lovino i on sam bardzo jej pomogli. Przyjęli pod swój dach, zapewnili zatrudnienie i miejsce do życia, a w końcu zaczęli traktować jak kogoś spokrewnionego. Wszystko skończyło się, gdy matka chłopaka, wraz z jego ojczymem wypłynęli w interesach na Sycylię, a ich statek zaginął na morzu. Nigdy nie wrócili, słuch po nich zaginął, a ich czternastoletni syn- Sebastian został oddany pod opiekę ciotce. Alice przeżyła kolejną, bolesną stratę, lecz wciąż miała przy boku brata, który pracował jako strażnik w jednym z więzień w Livorno. Nie minęło dużo czasu, a otrzymał propozycję dużo lepszego zarobku, którego warunkiem było przeniesienie się do kolonii karnej na Gorgonie, najmniejszej wyspie Archipelagu Toskańskiego. Alice była przerażona perspektywą utraty brata i jedynej osoby, którą miała na tym świecie, więc nie zastanawiała się długo. Oświadczyła bezdyskusyjnie, że jedzie z nim i po tygodniach namów i błagań, Lovino wreszcie się zgodził. Udało mu się nawet załatwić dla niej zatrudnienie w więzieniu, jako sprzątaczka i drobna pomoc. Miała zanosić osadzonym jedzenie, zabierać pełne wiadra i brudną pościel, a wszystko przez okienko w zakratowanych drzwiach, do którego tylko ona posiadała klucz. Na samym początku było jej naprawdę ciężko. Miała do czynienia głównie z mężczyznami; wielkimi, wytatuowanymi i spoglądającymi na nią pożądliwym wzrokiem. Czasem lubili robić sobie z niej żarty. Nie podawali wiader, wylewali ich zawartość na podłogę albo chwytali ją za nadgarstek i próbowali ciągnąć. Po powrocie do domu, który dzieliła z bratem, Alice zdarzało się płakać i zastanawiać, co w ogóle tam robi. Powtarzała sobie jednak, że jeśli zrezygnuje z pracy, odeślą ją z powrotem, bo nie będzie potrzebna. Zwykle szybko brała się w garść. Ocierała łzy, a kolejnego dnia wracała do pracy, coraz bardziej się przyzwyczajając. Gdy już zaczynała nabierać pewności, że przywykła i że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć, przywieźli kolejnego więźnia. Nie posiadali karceru, dlatego trafił do normalnej celi, ale nigdy z niej nie wychodził. Powiedzieli jej, że to bardzo niebezpieczny człowiek; oskarżony o kilka rozbojów z morderstwami, liczne napady, kradzieże, a nawet współpracę z mafią. Mimo wszystko, to nie dlatego utkwił w odosobnieniu. Ponoć był doskonałym manipulatorem, do którego nie dopuścili nawet wyspecjalizowanych alienistów, ani innych lekarzy, w obawie że mógłby ich do czegoś nakłonić. Z czasem okazało się, że jest jeszcze jeden problem.

Owy więzień był kobietą. W dodatku, zaskakująco piękną kobietą. Z włosami w kolorze ciemnego blondu, sięgającymi do ramion i zielonymi oczami przypominała Alice jej własną matkę, a raczej to, jak wyglądała nim dopadła ją choroba. Na samym początku, dziewczyna bała się odwiedzać nowego więźnia. W końcu, skoro lękali się jej nawet dorośli mężczyźni, coś musiało być z nią nie tak. Nastał jednak dzień, w którym była zmuszona zanieść kobiecie jedzenie i posprzątać korytarz wokół cel. Właśnie wtedy, odezwała się po raz pierwszy. Jej głos, choć niski i donośny, był również zaskakująco melodyjny i kojarzył się Alice z aksamitem, którym obite były fotele w dawnej posiadłości Lovino. Gładki, przyjazny, nawet ciepły. Jej głos był jak dom. Dziewczyna bała się, że kobieta spróbuję nią manipulować, prosić by ją wypuściła lub zrobiła coś, co wykraczało poza jej kompetencje. Spodziewała się podstępu i całego mnóstwa nieczystych zagrywek, przed którymi wszyscy ją ostrzegli i przed którymi sami drżeli. Ku jej zaskoczeniu, nic takiego się nie wydarzyło. Na samym początku, spytała ją o imię. Alice nie odpowiedziała. Wypełniła swoje obowiązki i zniknęła tak szybko, jak mogła, chcąc uniknąć wdawania się z nią w dyskusję. Kolejnego dnia, sama się przedstawiła. Oznajmiła, że ma na imię Bella i że uważa, iż Alice ma naprawdę ładne włosy. Zamiast zaniepokoić dziewczynę, to odrobinę uśpiło jej czujność. Wciąż milczała, lecz przyszła ponownie, jeszcze tego samego dnia, pod pretekstem wymycia podłóg. Najpierw Bella po prostu siedziała, wbijając spojrzenie w sąsiednia ścianę, lecz szybko przeniosła je na Alice i uśmiechnęła się. Nie wytrzymała długo, trzymając język za zębami. Znów spytała o imię, a potem oświadczyła, że wcale nie trzeba sprzątać, bo przecież jest czysto. Alice oblała się rumieńcem i odłożyła wiadro, po czym wrzuciła do niego wilgotną ścierkę, która wpadła do wody z głośnym pluskiem. Bella uśmiechnęła się jeszcze raz.

- Zastanawiam się, co robisz w takim miejscu jak ta nora. - powiedziała, zerkając na Alice spod rzęs. - Wciąż masz delikatne ręce. Dalej czasem krwawią, prawda?

Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie; pokryte zadrapaniami i licznymi krwiakami, powstałymi podczas usilnych prób wytarcia całego brudu, jaki ją otaczał. Nie sprzątała tylko więzienia. Szorowała podłogi, okna i wszelkie zakamarki we własnym domu, niekiedy święcie przekonana, że brud i zepsucie tego miejsca, dotarły nawet tam. Zmywała niewidzialne plamy tak długo, aż nie zaczynały boleć ją ramiona, a popękana skóra na dłoniach krwawić.

- Alice.- powiedziała wtedy, po czym zacisnęła palce w pięści. Bella przemieściła się bliżej krat i otworzyła usta, by zadać pytanie, lecz dziewczyna szarpnęła za rączkę wiadra, o mało co nie rozlewając wody po podłodze i uciekła. Tamtego dnia miała ochotę już nigdy więcej nie patrzeć na Bellę. Chciała powiedzieć o tym bratu, poprosić by załatwił jej jakieś inne zajęcie, lecz zamiast tego, przyszła do niej już następnego dnia. Podała jedzenie i zabrała brudne poszewki, przez cały czas lustrując kobietę wzrokiem. Tamta nie robiła w zasadzie nic. Siedziała po prostu na drewnianej ławie, wpatrzona w popękany mur i raz na jakiś czas pociągała nosem. Jej spojrzenie nie było jednak tępe i bezmyślne. Wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała, coś analizowała; jakby planowała. W kółko i w kółko, bez końca. Alice odniosła jednak wrażenie, że uwielbia mówić. Gdy tylko zjawiała się przy jej celi, Bella uśmiechała się tajemniczo, lecz łagodnie i otwierała usta, by zadać kolejne pytania. Nie było to nic niepokojącego, jak Alice z początku oczekiwała. Nie próbowała ją o nic prosić, ani do niczego nakłaniać. Pytała na przykład, jaki jest jej ulubiony kolor albo jaka pogoda sprawia, że czuje się szczęśliwa. Dziewczyna, wciąż niepewna, rzucała wtedy różne, krótkie albo nieskładne odpowiedzi, z każdym kolejnym dniem, coraz mocniej zastanawiając się, gdzie ta manipulacja, przed którą wszyscy tak drżeli. Gdzie ta okrutna kobieta, gdzie morderczyni, gdzie ktoś, do kogo strażnicy tak bardzo nie chcieli się zbliżać?

Bella była pierwszą osobą od bardzo dawna, która wykazała zainteresowanie Alice. O nic nie prosiła, nie próbowała jej dotykać, po prostu... pytała i słuchała. Któregoś dnia, po skończonej pracy, dziewczyna zostawiła szczotkę opartą o ścianę i przysiadła naprzeciwko celi kobiety. Bella uśmiechnęła się do niej półgębkiem, po czym wstała w ławy i przemieściła na podłogę, tak by móc spoglądać Alice w oczy. Dziewczyna zadrżała i poczuła rumieniec ekscytacji, pomieszanej ze strachem, który nagle wstąpił na jej policzki. Przez moment miała ochotę wstać i uciec, ale jakaś niewidzialna siła przyszpiliła ją do podłogi i nakazała pozostać na miejscu.

- Co dzisiaj robiłaś?- zapytała Bella, a delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy.

- Ja... - jęknęła, rozważając czy odkąd pojawiła się na wyspie, robiła cokolwiek, co było warte opowiadania.- Zrobiłam śniadanie dla siebie i brata, potem... sprzątałam na parterze... Chyba nie jestem zbyt ciekawą osobą.

- Ależ co ty opowiadasz. Powiedz mi, co robisz kiedy wracasz?

- Nic ciekawego.- Alice wzruszyła ramionami, nagle uświadamiając sobie, jak monotonne jest jej życie.- Zwykle jestem zmęczona i kładę się spać. Rozmawiam z moim bratem. Czasem czytam. Kiedyś lubiłam szyć, ale moje ręce...

Wystawiła przed siebie opuchnięte, spracowane dłonie, na których nie było śladu po delikatności, o której Bella niegdyś wspominała. Powoli zgięła palce, a kobieta popatrzyła na nią, nie kryjąc troski. Tamto czułe spojrzenie przyprawiło Alice o zawrót głowy.

- Też kiedyś musiałam dużo pracować.- westchnęła Bella, na moment wbijając wzrok w sufit ponad swoją głową.- Mieliśmy kiedyś gospodarstwo i po śmierci ojca, matka bardzo potrzebowała pomocy. Mojej i braci. Ty też masz brata, prawda? To ten strażnik, który zawsze ma niezadowoloną minę, tak? Wyglądacie prawie identycznie, choć ty jesteś ładniejsza.

Alice na moment zaparło dech i pomyślała, że wcale nie powinna z nią rozmawiać. Bała się, że jeszcze chwila, a wydarzy się coś złego, że ziści się któraś ze strasznych opowieści na temat Belli i dziewczyna pożałuje, że kiedykolwiek otworzyła do niej usta. Chciała wstać i odejść, ale coś wciąż przypierało ją do podłogi. Została, bo kobieta dalej pytała, bo chciała jej wysłuchać i dlatego, że w gruncie rzeczy były do siebie podobne. Alice do szczęścia potrzebowała bardzo niewielu rzeczy; obecności, uwagi i miłości, a Bella nieświadomie dawała jej aż dwie z nich. Zawsze była w tym samym miejscu i Alice zawsze mogła się do niej zwrócić. Ponadto, z każdym kolejnym spotkaniem chciała wiedzieć o dziewczynie coraz więcej. Wtedy Włoszka, ogarnięta poczuciem zrozumienia i troski, dała wciągnąć się w tę grę, pozwoliła się poznać. Lovino dużo pracował, a ona nie chciała być znowu sama. Wizja przerażającego, chwytającego za gardło i paraliżującego odczucia, które ogarnęło ją po śmierci matki, jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że może warto zaufać Belli. Właśnie dlatego, nie zatrzymywała się przy jej celi tylko podczas pracy. Przychodziła po zmroku, gdy Lovino już spał, oświadczając strażnikom z nocnej zmiany, że coś zostawiła lub wymyślając inną, równie marną historyjkę. Wpuszczali ją, bo najwyraźniej nie mieli ochoty na awantury, a potem zapominali, że weszła i że przesiaduje w środku po kilka godzin. Zwykle była po prostu ignorowana.

- Czasem jest mi żal, że tu przyjechałam.- zwierzyła się kiedyś, siedząc oparta plecami o ścianę, tuż przy kratach.- Bałam się, bo oprócz Lovino nie mam już nikogo. Wszyscy odeszli, jakby światu zależało, żebym była sama.

- Nikomu nie jest do twarzy z samotnością.- powiedziała Bella, klękając nieopodal prętów, które je od siebie oddzielały. Alice niemal czuła obecność kobiety tuż przy swoim boku.- I z pewnością nie jest pisana takim ludziom, jak ty.

- To znaczy... jakim?

- Takim... dobrym. Wystarczy na ciebie spojrzeć. Nie wyobrażam sobie, że mogłabyś chcieć zrobić coś złego albo kogoś skrzywdzić. Ani, że ktoś mógłby chcieć skrzywdzić ciebie.

- Szkoda, że moje życie skutecznie to wszystko nadrabia.- westchnęła, wspominając przez co musiała przejść, nim poznała Lovino.- Czasem mam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Że dla mnie to też jest więzienie, tyle że bez krat albo drutów.

- Ja przynajmniej wiem, za co tu siedzę.- odparła Bella, zniżając głos do szeptu. Dziewczyna nie była świadoma, czy zrobiła to specjalnie, czy też nie. Sama za to, nagle zapragnęła wybuchnąć płaczem.- Rozumiem, co czujesz. Gdybyś odeszła, znów byłabyś sama.

- Boję się być sama.

- Wiem. To straszne uczucie. Jakby wszyscy nagle cię znienawidzili, jakbyś nie miała się do kogo zwrócić. Jakby głos uwiązł ci w gardle i nie mogła nawet poprosić o pomoc. A kiedy już możesz, wtedy uświadamiasz sobie... że nikt cię nie słucha.

Alice zadrżała, przerażona prawdziwością słów wypowiadanych przez Bellę. Właśnie to czuła, gdy umarła jej matka, gdy musiała przesiedzieć niemal dobę bez ruchu, w towarzystwie jej martwego ciała, gdyż jej własne nie było w stanie zmusić się do jakiegokolwiek ruchu. Samotność, ból, tęsknota... Tylko one chciały jej wtedy towarzyszyć.

- Boisz się mnie?- usłyszała, gdy pierwsze łzy wdarły się pod jej powieki, niczym niechciani intruzi.

- N-nie...- jęknęła, czując wtedy, że rzeczy których naprawdę się boi, nie mają nic wspólnego z namacalną materią. Odniosła też dziwne wrażenie, że Bella doskonale o tym wie.

- Przysuń się. Tylko trochę.

Alice niewiele myśląc zbliżyła się do krat i oparła o nie plecami. Nie miała zielonego pojęcia, czego powinna się spodziewać, lecz już po chwili, poczuła ręce Belli oplatające ją w pasie. Na samym początku spięła się i wyprostowała jak struna, lecz już po kilku chwilach, jej ciało ogarnęło przyjemne ciepło i wewnętrzny spokój. Wtedy kobieta po raz pierwszy ją dotknęła. Jej gorący oddech muskał szyję Alice, sprawiając że na skórze pojawiła się gęsia skórka. Dziewczyna odetchnęła głośno, niemal bezsilnie i nieświadomie uderzyła tyłem głowy o dwa sąsiadujące pręty. Delikatny ból nie mógł równać się jednak z ulgą, której doświadczyła, gdy tylko Bella ją przytuliła.

A wszystko dlatego, że to zaczynało być nawet coś więcej, niż obecność.

- Też byłam sama, myślałam że to się nigdy nie skończy.- szeptała do ucha Alice, a jej głos przebrzmiewał niczym delikatna melodia. Był zrozumieniem, bliskością i... ratunkiem.- Ale potem pojawiłaś się ty i choć jedna osoba nie spogląda już na mnie z nienawiścią.

- Nie mogłabym cię nienawidzić. Lovino jest teraz taki zajęty, tak dużo pracuje i ty...

„Jesteś wszystkim co mam" wyszeptała we własnych myślach, lecz nie znalazła odwagi, by wypowiedzieć to na głos.

- Będę tutaj.- zapewniła Bella, a w tamtej chwili jej głos z ratunku, przerodził się w obietnicę.- Zawsze, kiedy będziesz mnie potrzebowała.

Chyba właśnie dlatego Alice czasem pragnęła, by Bella zamilkła. Bo nie umiała przestać jej odpowiadać. Bo nie umiała przestać jej wierzyć.

Minęło już tak wiele czasu. Czasu, wypełnionego zwierzeniami, słowami otuchy, spojrzeniami, przepełnionymi czymś, co już dawno przestało być zwykłą troską, czy zwykłą sympatią. Minęło go tak dużo, że w pewnej chwili Alice zapomniała gdzie jest granica. Zapomniała o oporach, a nic, co Bella mówiła nie wydawało się jej dziwne, czy niepokojące. Nie przestraszyła się również, gdy którejś nocy, kobieta poprosiła, by Alice otworzyła jej celę.

- Nie wyjdę, przysięgam.- powiedziała, nie błagalnie, lecz z nadzieją.- Przecież mi ufasz, prawda? Chcę tylko, żebyś ty przyszła do mnie.

Dziewczyna rozejrzała się, jak gdyby któryś ze strażników mógł je zobaczyć albo usłyszeć, a potem po prostu przekręciła klucz i otworzyła drzwi. Przestało obchodzić ją wszystko, czym przejęłaby się jeszcze nie tak dawno. Nie dbała o łamanie zakazów, o ostrzeżenia. Chciała być po prostu blisko Belli, osoby która się o nią martwiła, która ją doceniała i która się nią interesowała. Alice nie widziała w niej potwora, ani kryminalistki, którą dostrzegali inni. Bella była dobra, wyrozumiała, potrafiła wczuć się w jej sytuację i posłużyć dobrą radą. W dodatku, wcale nie próbowała nią manipulować, ani do niczego nakłaniać... prawda?

Dziewczyna weszła do celi, ufając kobiecie niemal bezgranicznie i rzeczywiście, tym razem także się nie rozczarowała. Bella nie uciekła, a po prostu ułożyła się na pryczy i poklepała miejsce obok siebie, zachęcając Alice, by dołączyła. Włoszka uśmiechnęła się pod nosem i usadowiła przy boku Belli, a już po chwili oparła głowę o jej ramię. Kobieta objęła ją, a wolną ręką gładziła po włosach, od czasu do czasu, zakręcając sobie kosmyki wokół palców. Alice miała ochotę już nigdy w życiu się stamtąd nie ruszać.

- Nie jesteś szczęśliwa.- powiedziała nagle Bella, a jej towarzyszka obruszyła się i zerknęła na nią ze zdziwieniem.

- Jestem. Mam przecież ciebie.

- Ale to dalej klatka. Nie chcę, żebyś dusiła się przeze mnie. Ja nigdy stąd nie wyjdę, a ty nie zostaniesz tu na zawsze. Nigdy bym ci tego nie zrobiła, za bardzo mi na tobie zależy.

- Robię to, bo chcę...- dziewczyna zagryzła wargi i uniosła wzrok w kierunku sufitu. Nie rozumiała, dlaczego słowa Belli brzmią, jak pożegnanie, jakby lada dzień miały się rozstać. Było to ostatnim, na co Alice miała ochotę. Czuła się nawet na siłach pracować na Gorgonie przez resztę życia, byle tylko nie stracić Belli, lecz obawiała się, że nikt jej na to nie pozwoli.

- Myślę, że powinnaś odejść.- szepnęła kobieta, wodząc palcami po policzkach towarzyszki.- Chcę, żebyś była szczęśliwa.

- Jestem, kiedy jestem z tobą.

Bella naprawdę nigdy nie poprosiła o nic Alice. Nie musiała.

Nie musiała prosić, by już kolejnego dnia, dziewczyna podeszła do brata i zaczepiła go w trakcie zmiany.

- Lovi...- uśmiechnęła się do niego niewinnie, tak jak robiła zawsze, gdy czegoś od niego chciała. Doskonale wiedziała, że nie będzie umiał odmówić.- Mógłbyś... Załatwić dla mnie łódkę?

- Łódkę?- zdziwił się i ściągnął brwi, po czym mocniej nasunął na oczy czapkę, by ochronić się przed słońcem. W tym samym czasie więźniowie, skuci łańcuchami, byli zajęci rozłupywaniem ogromnych, kamiennych bloków. Alice nigdy nie wiedziała, dlaczego każą im to robić i z czasem doszła do wniosku, że muszą po prostu chcieć ich czymś zająć.- Po co ci łódka?

- Chcę popływać.

- Utopisz się.

- Wcale nie!- podniosła głos, ściągając na siebie spojrzenia kilku mężczyzn, którzy towarzyszyli jej bratu.- Mieszkamy obok morza, a ja ani razu nawet do niego nie weszłam. Tak strasznie się czasem nudzę. Proszę, Lovi, proszę cię...! Tak tu gorąco, a od wody bije chłód. Proszę...

Chłopak odetchnął i ścisnął między palcami kąciki oczu. Wyglądał, jakby się zastanawiał, lecz nie potrzeba było dużo czasu, by w końcu uległ namowom siostry. Za jego prośbą, udało się ściągnąć dla Alice drewnianą łódź wraz z wiosłami, lecz uparł się, że popłynie razem z nią. Nie oponowała, a po skończonym „rejsie", który minął dziewczynie na rozmyślaniu, zacumowali łajbę przy brzegu, gdyż dziewczyna oznajmiła, że następnego dnia, również będzie chciała się przepłynąć. Lovino wzruszył tylko ramionami i wrócił do pracy, a Alice odeszła do swoich zajęć.

W zasadzie to nie kłamała.

Kiedy nadeszła noc, wpadła do celi Belli, nawet nie ostrzegając jej, że zamierza wejść. Kobieta, która musiała przysnąć, od razu poderwała się na równe nogi i obdarzyła dziewczynę skonsternowanym spojrzeniem.

- Coś się stało? Myślałam, że...- zaczęła, lecz Alice bez słowa szarpnęła ją za rękę i wyprowadziła na korytarz.- Co robisz?

- Łódź czeka przy brzegu.- odparła, wciąż trzymając dłoń kobiety między drobnymi palcami.- Nareszcie obie będziemy mogły być szczęśliwe. Ty nie będziesz zamknięta, a ja nie będę na tej przeklętej wyspie. To wspaniale, prawda? Musisz teraz tylko się gdzieś schować. Pójdę po strażników, powiem że w środku coś się dzieje, a kiedy wejdą, będziesz mogła uciec. Poczekasz na mnie, prawda?

Bella zamrugała, jak gdyby usiłując przeanalizować wszystko, co Alice wyrzuciła z siebie niemal na jednym oddechu. Dziewczynę rozpierały radość i ekscytacja, a perspektywa zniknięcia z Gorgony, w dodatku w towarzystwie Belli, sprawiały że miała ochotę rozpłakać się z ulgi. Wreszcie, wizja szczęścia i ucieczki od samotności były niemal na wyciągnięcie jej ręki. Musiała minąć chwila, nim kobieta jakkolwiek zareagowała. Ścisnęła mocniej dłoń towarzyszki, a na jej ustach zagościł uśmiech. Nie był jednak taki jak zazwyczaj, ciepły i łagodny. Był to uśmiech pełen dziwnej satysfakcji.

- Oczywiście, że zaczekam, Alice. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Nim dziewczyna dała radę opanować targające nią emocje, wydarzyło się coś, czego za żadne skarby by się nie spodziewała. Bella po prostu nachyliła się i ją pocałowała. Alice zamarła, a jej policzki przykrył gorący rumieniec. Nie robiła tego nigdy przedtem i nagle zapragnęła zapaść się pod ziemię albo uciec. Spanikowała, lecz starsza z nich zdawała się mieć wszystko pod kontrolą. Gładziła dłonie Alice, ściskane między swoimi szczupłymi palcami i delikatnie muskała jej wargi. Dziewczyna zadrżała i ostrożnie oddała pocałunek, który przypominał raczej subtelną pieszczotę, niż gest pełen namiętności. Jej serce biło jak oszalałe, lecz w głębi duszy była kobiecie wdzięczna za całą tą niewinną czułość, którą zdecydowała się jej podarować. Nie chciała, żeby Bella przestawała. Szybko doszła do wniosku, że mogłaby robić to z nią już zawsze. Kiedy ku jej niezadowoleniu, w końcu się od siebie odsunęły, Alice spłonęła rumieńcem jeszcze silniejszym niż przedtem, a kobieta uśmiechnęła się pod nosem i uniosła jej podbródek do góry. Popatrzyły sobie w oczy, lecz zakłopotana Alice prędko odwróciła wzrok.

- Nie bój się, skarbie.- szepnęła Bella, a włoski na karku młodszej z nich stanęły dęba.- To dopiero początek.

Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze, mało co się nim nie dławiąc. Mimo to, dała radę znów spojrzeć na Bellę i pokiwać głową. To co się wydarzyło, tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że robi to co należy; że właśnie tego naprawdę chce.

W zasadzie wszystko poszło po jej myśli. Bella na powrót ukryła się w swojej celi, której drzwi pozostały otwarte, a Alice zeszła na dół, by powiadomić strażników o rzekomej awanturze dwóch więźniów z najwyższego piętra. Mężczyźni dziwili się, co dziewczyna wciąż tam robi, lecz ich uwagę szybko odwróciło fałszywe wezwanie. Alice zagadywała klawiszy dość długo, chcąc upewnić się, że Bella zdążyła uciec, a na sam koniec, teatralnie runęła na podłogę, odgrywając zasłabnięcie. Zanim dali radę jej pomóc, zdaniem Alice, minęło już wystarczająco dużo czasu. Wstała i po oznajmieniu, że czuje się dobrze, spokojnym krokiem opuściła budynek więzienia. Gdy tylko jej stopy znalazły się poza progiem, zaczęła pędzić w stronę plaży, jak gdyby od tego zależało jej życie. Nie dbała ani o swoje rzeczy, ani o to, czy postępuje właściwie. W tamtej chwili pragnęła tylko Belli, która sama jedna, dała jej dokładnie to, czego tak bardzo potrzebowała. W dodatku, dzięki niej Alice mogła uciec z klatki, jaką była Gorgona i przy okazji tego wszystkiego nie stracić. Ufała jej i wierzyła, jak nikomu innemu na świecie i nie widziała powodu, dla którego coś miałoby pójść nie tak. Miały siebie i tylko to się liczyło.

I właśnie dlatego, gdy Alice dotarła na plażę, jej serce roztrzaskało się na tysiące małych części, które nie sposób było pozbierać. Nagle utraciła całą władzę w nogach i upadła na kolana, z głuchym hukiem uderzając nimi o zbity piach. Nabrała ochoty, by krzyczeć, by zacząć ją wołać, lecz głos zamarł na ustach dziewczyny, a w gardle pojawiła się ogromna gula. Alice nie odnotowała momentu, w którym pierwsze, gorzkie łzy spłynęły po jej policzkach, a dłonie również wylądowały na podłożu. Zaczęła gnieść między nimi drobinki piasku, licząc że pomoże jej to zdusić płacz i ból w klatce piersiowej, lecz na próżno. Nagle wszystko po prostu się skończyło. Wszystko w co wierzyła i czemu ufała, runęło niczym domek z kart, a sama zrozumiała, jak bardzo była naiwna. Dała wbić sobie do głowy, że może mieć to wszystko, czego tak pragnęła; że może mieć miłość, nie być już samotna, a dodatku uciec w wyspy i już nigdy jej nie oglądać. Niestety, jak zwykle spotkało ją rozczarowanie. Los nie był łaskawy i nie obdarowywał ludzi dobrem, tak jak przez chwilę wierzyła. Był okrutny i przypominał o tym stanowczo zbyt często. Uświadamiał; w dodatku bardzo boleśnie.

Matka Alice odeszła na jej oczach, a potem zniknęła w ziemi na zawsze, tak jak przed laty jej ojciec. Nowa rodzina, bliscy Lovino, wyruszyli w niezwieńczoną podróż i porzucili ich samych na łaskę losu, który nie potrafił kochać ludzi. Bella za to odpłynęła, w przeciągu zaledwie chwili stając się maleńkim punktem na horyzoncie, który zlał się z ciemnością tak szybko, jak pojawił się w życiu Włoszki. W mgnieniu oka. Zniknęła, z pozoru nie zmieniając nic; w rzeczywistości, odbierając Alice wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro