List szesnasty
Aleksandrze,
Czas. Czas. Czas. Przemija bezustannie.
Studniówka.
Tego dnia strasznie się denerwowałam, dlatego od samego rana zajęłam się szykowaniem, aby nie myśleć o stresie. Nie miałam jednak ku temu podstaw, bo wiedziałam, że z Tobą wszystko, zawsze było perfekcyjne. Gdy tylko Cię zobaczyłam, całe uczucie niepewności magicznie opuściło moje spięte ciało. "Wyglądasz pięknie, kochanie" - szepnąłeś, muskając mój zaczerwieniony policzek. Zaoferowałeś mi swoje ramię, a potem z uśmiechem na ustach przekroczyliśmy próg sali.
Kochanie. Kochanie. Kochanie.
Przez całą noc, Twoje ciepłe dłonie błądziły po moich plecach, a usta badały powierzchnię skóry policzka. Niebieskie tęczówki błyszczały nieokreślonym blaskiem, a ja wpatrując się w nie, miałam wrażenie, że patrzę w gwieździste niebo. Usta wykrzywione były w szczerym uśmiechu, przez co w policzkach widoczne były urocze dołeczki, które tak kochałam. Czarny garnitur i czerwona muszka, harmonijnie kontrastowała się z salą skąpaną w bieli. Byłeś piękny. Idealny i delikatny niczym opadające płatki śniegu. Twoja uroda oczarowywała i wprowadzała mnie w stan zakłopotania, bo zaczynałam mieć wątpliwości, czy ktoś taki jak Ty, może być realny.
Byłam cholernie w Tobie zakochana.
Jestem cholernie w Tobie zakochana.
Dawałeś mi ogrom szczęścia. Byłeś moją czterolistną koniczyną, szczęśliwą podkową i spadającą gwiazdą. To Tobie zawdzięczałam każdy dobry humor, uśmiech na twarzy i wszelkie nadzieje na lepsze jutro.
Rozświetlałeś mrok całego mojego świata.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że nic nie trwa wiecznie, jednak tamtej nocy, gdy ponownie mnie pocałowałeś... Przysięgam, czułam nieskończoność.
Rosie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro