48
Gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mi, że zwiążę się z facetem, który będzie traktował mnie, jak zabawkę i zniszczy totalnie moją psychikę i że z tego całego syfu, w którym tkwię, będzie pomagał mi wyjść Ayden Prescott, kazałabym mu się z całej siły walnąć w głowę. Tuż po wypadku naprawdę byłam święcie przekonana, że już nic gorszego mi się nie przytrafi. Mój Boże, gdybym ja wtedy wiedziała, jak bardzo się mylę. Burza, która przeszła przez moje życie przerodziła się w huragan, który zdaje się nie słabnąć na sile, a wręcz przeciwnie. Zastanawiam się, jakim cudem, po tym wszystkim, co mnie spotkało, ja nadal się trzymam. Nie mam pojęcia. Może fakt, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jestem na prochach jest tutaj istotny? A może to dziadek czuwa nade mną, bym się nie poddała i nie zakończyła swojej marnej egzystencji? Nie wiem. Nic już nie wiem i właściwie niczego nie jestem pewna. Może poza tym, że właśnie siedzę na wzgórzu La Jolla w objęciach przystojnego bruneta, który jest jedną z nielicznych osób, przy których czuję się całkowicie bezpieczna, a godzinę wcześniej uprawialiśmy seks.
To co między nami zaszło, było dla mnie tak oczyszczające, że wciąż ciężko mi uwierzyć, że to rzeczywiście się wydarzyło. I kiedy Ayden scałowywał łzy z moich policzków czułam, jak ogarnia mnie spokój. Czułam się żywa. Po prostu czułam. I to było tak piekielnie wspaniałe uczucie, że do tej pory nie potrafię się do końca otrząsnąć z emocji, które zalały mnie w tamtym momencie. Ayden przy mnie był. Zrobił wszystko, czego potrzebowałam, a kiedy było po wszystkim, nie uciekł jak przed laty. Nie zostawił mnie. W tej chwili oboje siedzimy tuż nad krawędzią klifu, wpatrzeni w nocne, czyste niebo. I odnoszę wrażenie, że gwiazdy nad San Diego migocą o wiele jaśniej niż zazwyczaj. Chłopak przytula mnie mocniej, kiedy wtulam głowę w jego klatkę piersiową, a ja wzdycham z zadowoleniem pomieszanym z niedowierzaniem. Ta chwila, ten moment - są niemal nieprawdopodobne.
— Jak się czujesz? — pyta ciemnooki, przerywając tym samym, trwającą od niemal godziny, ciszę. Jego oddech łaskocze mi skórę.
Przymykam oczy, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią. Jak się czuję? Stabilnie. Czuję się stabilnie. Już nie chcę umrzeć tak bardzo, jak wcześniej. Ból zelżał, choć wiem, że to przyjemnie oczyszczenie, którego doświadczyłam dzięki Aydenowi, nie potrwa zbyt długo. Jestem cholernie świadoma, że rzeczywistość może uderzyć mnie w każdej chwili, ponownie zwalając z nóg. A rzeczywistość wygląda tak, że choćbym nie wiem jak bardzo się starała i niezależnie od tego, jak mocno będą starać się ludzie wokół mnie, już nigdy nie pozbędę się z umysłu, duszy i serca tych wszystkich złych wydarzeń, które mnie spotkały. Już nigdy nie będzie, jak kiedyś. J a nigdy nie będę taka, jak kiedyś. Wszystko, co zrobił mi Kevin już zawsze będzie kładło się cieniem na moim życiu. Ten człowiek mnie zniszczył. Złamał mnie na każdy możliwy sposób. Zrujnował i zdeptał mnie doszczętnie.
— Chyba jest stabilnie — odpowiadam wreszcie — jutro pewnie znowu będzie źle, ale teraz jest stabilnie. Dzięki tobie poczułam coś innego niż ból i wstręt do samej siebie. Dziękuję ci za to, Ayden — mówię, przechylając głowę, by móc na niego spojrzeć — nie jestem pewna, czy zdajesz sobie sprawę ile to dla mnie znaczy.
Ayden patrzy na mnie nieprzeniknionym wzrokiem, ale wiem, że w nim również kotłuje się mnóstwo emocji.
— Mam tylko nadzieję, że jutro nie będziesz tego żałować — szepcze, a w jego głosie pobrzmiewa autentyczna obawa.
Kręcę głową i wzdycham. Żeby się tylko za moment nie okazało, że to on żałuje.
— Nie żałuję ani dzisiejszej nocy, ani tej sprzed dwóch lat. I dzisiaj i kiedyś zrobiłam to świadomie. Chciałam tego, Ayden. I wtedy rzeczywiście poczułam się zraniona, bo zostawiłeś mnie samą na wzgórzu. Tamtej nocy złamałeś mi serce, ale dzisiaj jesteś tutaj. Nie odszedłeś. I choć nie do końca rozumiem twoje motywy to i tak cieszę się, że jesteś przy mnie i dbasz o to, żebym czuła się na tyle dobrze, na ile to możliwe. To wiele dla mnie znaczy. Jednak nasuwa mi się pytanie, czy to ty za moment nie pożałujesz tego, co zrobiliśmy?
— Chyba zwariowałaś — mówi i chwyta mnie pod boki, zmuszając tym samym, bym usiadła przodem do niego. Zamyka moje dłonie w swoich i przybliża twarz ku mojej — kawał ze mnie chuja, Luna. Wiem o tym. Jestem świadomy tego, jak ciężki do ogarnięcia ze mnie typ, ale chcę żebyś była pewna, że mój moment zawahania, który miałem wcześniej, nie wynikał z faktu, że nie chciałem się z tobą kochać. Jedyne co mną kierowało, to twoje uczucia. Nie byłem pewny, czy wiesz, co robisz. I nie żałuję tego. Nie żałowałem ani przez moment tamtej nocy i wiem, że nie będę żałował tej. Rozumiesz?
Jego ciemne tęczówki wwiercają się w moje z taką intensywnością, że na moment tracę zdolność jasnego myślenia. Przysięgam, że mogłabym utonąć w tych czarnych oczach. Jest w nich coś magnetycznego, co przyciąga mnie od lat. To w nich zakochałam się najpierw. Zawsze było w nich coś nieuchwytnego i tajemniczego. I kiedy Ay tak na mnie patrzy, ja widzę w tym spojrzeniu coś, czego nie mogę dotknąć ani dosięgnąć, ale pozwalam, by to dotykało mnie. I kocham sposób, w jaki mi się przygląda. Doceniam tę chwilę i wszystko, co ze sobą dzielimy, bo wiem, że to jest cholernie ulotne. I może skończyć się szybciej niż w ogóle się zaczęło.
— Rozumiem — odpowiadam wreszcie, na co usta Aydena wykrzywiają się w ledwie zauważalny uśmiech.
Nagle czuję się już ogromnie zmęczona. Ciężar tego dnia zaczyna doskwierać mi coraz mocniej. Podnoszę się, by wstać, a kiedy moje nogi na moment odmawiają posłuszeństwa i zataczam się, Ay łapie mnie za łokieć i podtrzymuje, żebym nie upadła.
— Chcesz już wracać? — Marszczy brwi, przypatrując się dokładnie mojej twarzy, jakby chciał się upewnić, czy wszystko jest okej.
— Nie — zaprzeczam — po prostu chciałam iść po tabletkę do samochodu.
— Nate wspominał, że bierzesz ich ostatnio coraz więcej — mówi karcącym tonem, a ja przewracam oczami.
— Będę pamiętać, żeby przy następnej okazji uciąć mu język, bo za dużo nim papla — sarkam z irytacją i ruszam do samochodu. Ayden ponownie łapie mnie za łokieć, zmuszając do zatrzymania się, a ja nieco bardziej poirytowana niż jeszcze sekundę wcześniej, wlepiam w niego zmęczone spojrzenie — ja naprawdę muszę wziąć tę tabletkę, Ayden. To nie jest czas na to, by mnie z tego rozliczać — mówię z naciskiem, spoglądając na jego dłoń, zaciśniętą wciąż na mojej ręce.
— A co, jeśli mam coś lepszego? — pyta tajemniczo, a na jego twarzy majaczy słaby uśmiech.
— Od razu mówię, że nie będę nic z tobą wciągać. — Unoszę ręce, patrząc, jak nurkuje po coś wewnątrz samochodu.
Wzdycham i pocieram zmęczone oczy. Jestem tak bardzo wyczerpana, że jak już położę się spać, to na sto procent prześpię ciągiem minimum piętnaście godzin. I najgorsze jest to, że kiedy się obudzę wszystko, co wydarzyło się kilka godzin temu, wcale nie okaże się koszmarem...
— Od razu wciągać... — Ayden kręci głową karcąco, wracając do mnie. — To jest lepsze, niż te twoje tabletki. Nie otumania. Uśmierza ból. Wycisza i uspokaja. No i wyzwala endorfiny. — Wyciąga w moją stronę małe zawiniątko, a ja przyglądam się temu, marszcząc brwi.
— To skręt? — pytam głupio i spoglądam na bruneta, a on w odpowiedzi jedynie kiwa głową głupio się uśmiechając — skąd to masz?
— Colin, oprócz tego, że ma w głowie komputer zamiast mózgu, pasjonuje się też ogrodnictwem — odpowiada, a ja parskam śmiechem.
— Lopez człowiekiem wielu talentów, kto by pomyślał. — Śmieję się. — Handlujecie tym?
— Nie. — Ay kręci głową, jedocześnie odpalając jointa. — Po co mielibyśmy? Mamy wystarczająco dużo kasy z wyścigów. To hodowla na własny użytek — odpowiada szczerze, po czym zaciąga się mocno.
Do moich nozdrzy dociera charakterystyczny, słodki zapach trawki, który delikatnie drażni moje zmysły. Nie pamiętam, kiedy ostatnio paliłam marihuanę, ale to musiało być ładnych kilka miesięcy wstecz. I trochę się boję, że wystarczy kilka buchów żebym odleciała. Zawsze zazdrościłam moim znajomym, którzy po skrętach mieli szampańskie nastroje i ubaw po pachy, bo na mnie trawka zazwyczaj działała, owszem, wyciszająco, ale również usypiająco.
Ayden podaje mi skręta, a ja niepewnie chwytam go palcami. Chwilę przyglądam się żarzącej końcówce, po czym biorę pierwszy buch, przytrzymując go w płucach. Czuję charakterystyczne pieczenie w gardle, kiedy po kilkunastu sekundach wypuszczam wreszcie dym, po czym powtarzam czynność jeszcze dwa razy. Już po chwili czuję suchość w ustach,
— Co? — pytam, podając skręta Aydenowi, który wpatruje się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Na jego ustach błąka się lekki uśmiech.
— Byłem pewien, że zaczniesz się dusić — mówi złośliwie, na co parskam śmiechem.
— Myślisz, że pierwszy raz palę trawkę? — pytam, kręcąc głową z politowaniem.
— No nie wiem. — Wzrusza ramionami. — Ostatnio często mnie zaskakujesz. Luna, którą znałem, nigdy nie wzięłaby do ust ani papierosa, ani skręta ani żadnej innej używki. Ciężko było cię namówić do wyjścia na imprezę w sobotę. Najchętniej nie wychodziłabyś z sali treningowej — wylicza, a ja czuję nieprzyjemny ucisk w dołku.
— Tamtej Luny już nie ma. — Spoglądam pewnie w jego ciemne oczy, jednocześnie zabieram mu jointa z dłoni i znowu się zaciągam, nie spuszczając wzroku z jego czarnych tęczówek. — Jedyne, co z niej pozostało, to słabość do takiego jednego, ciemnookiego buca.
Ayden parska śmiechem. Podaję mu skręta, a on bierze ostatnie buchy, po czym wyrzuca końcówkę i rozdeptuje ją butem. W następnej chwili przyciąga mnie do siebie i łączy nasze wargi, wdmuchując dym prosto w moje usta. Po raz kolejny tego wieczoru robi mi się gorąco i czuję się tak, jakby w moim brzuchu latało stado motyli. Czarnooki odsuwa się ode mnie, bym mogła wypuścić resztkę dymu, po czym ponownie łączy nasze wargi w delikatnym, zmysłowym pocałunku, a ja czuję, jak wzdłuż mojego kręgosłupa przebiega dreszcz. Przymykam powieki i wzdycham z zadowoleniem. Ayden w końcu się ode mnie odrywa, a jego usta rozciągają się w delikatnym uśmiechu. Przykłada czoło do mojego czoła, muskając kciukiem mój rozgrzany policzek i cmoka raz jeszcze moje wargi.
— Musimy przestać, chyba że masz ochotę na powtórkę tego, co robiliśmy godzinę temu — mówi cicho, patrząc na mnie sugestywnie, a z moich ust wyrywa się chichot.
— Chyba nie miałabym nic przeciwko — odpowiadam zgodnie z prawdą.
Bo naprawdę mam ochotę wylądować znowu uwięziona między jego silnymi ramionami. Mam niesamowitą chęć przeżyć ponownie to trzęsienie ziemi doznań i uczuć. Doświadczyłam katharsis. I to było tak nieprawdopodobne i niesamowite doznanie, że wciąż do mnie nie dociera. Chciałabym zamknąć to uczucie w jakiejś fiolce, żeby móc się nim zaciągnąć zamiast brać tabletkę.
— O nie, panno Duncan. — Ayden kręci głową ze śmiechem. — To bardzo kuszące, ale niestety niemożliwe. Jesteś zmęczona i ledwo stoisz na nogach. Wracamy na bazę. Musisz zjeść porządną kolację i położyć się spać — zarządza tonem nieznoszącym sprzeciwu.
I kto by pomyślał, że Ayden Prescott potrafi być tak opiekuńczy i troskliwy? I to w stosunku do mnie? Do dziewczyny, która niegdyś była dla niego jedynie córką wspólnika ojca? Gówniarą, która podkochiwała się w nim i fantazjowała skrycie o tym, jakby to było cudownie znaleźć się w jego objęciach? Dziewczyną, która miała nigdy nic dla niego nie znaczyć. Nadal nie dociera do mnie w stu procentach, że to, o czym tak długo marzyłam, dzieje się właśnie teraz. I naprawdę chciałabym zrozumieć jego motywy. Co się zmieniło? Dlaczego to robi? Naprawdę mu na mnie zależy? Nie powinnam wątpić w jego słowa i czyny, bo kiedy na mnie patrzy i kiedy mówi mi te wszystkie rzeczy, widzę w jego oczach szczerość a słowa zdają się być autentyczne.
Jednak nic nie poradzę na to, że jestem wewnętrznie rozdarta i wciąż nachodzą mnie wątpliwości. Ayden jest najbardziej skrajnym człowiekiem, jakiego w życiu poznałam. Pamiętam go z czasów, kiedy żył jego ojciec i często bywali u nas w domu. Zawsze traktował mnie z dystansem. Bywał chamski i sarkastyczny, jakby na siłę chciał mnie od siebie odepchnąć. Po tamtej nocy, kiedy w wyniku wyzwania podczas gry w butelkę przy ognisku, musiałam go pocałować, stał się jeszcze bardziej chłodny i oschły. Rok później spotkaliśmy się na plaży. To był czysty przypadek. Chciałam jedynie się przywitać i odejść, ale on zapytał co u mnie słychać. I to całkowicie zbiło mnie z tropu, bo Ayden nigdy nie interesował się tym co u mnie. Był wtedy jakiś dziwny. Zadziwiająco spokojny i ani trochę nieuszczypliwy. I mogłabym przysiąc, że widziałam w jego oczach ból. Długo rozmawialiśmy. Tematy nam się nie kończyły, a ja w życiu nie spodziewałabym się, że Ay jest tak świetnym rozmówcą, jak i słuchaczem. Później zabrał mnie na wzgórze. Uprawialiśmy seks na tylnym siedzeniu jego sportowego samochodu, po czym bez słowa odjechał, zostawiając mnie ze złamanym sercem i ogromną rysą na godności. I kiedy wrócił do miasta, te kilka tygodni temu, nie było inaczej. Odpychał mnie i przyciągał na przemian. Jednego dnia zachowywał się jak ostatni skurwiel, by kolejnego przytulać mnie do rana, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Dlatego mam prawo czuć się rozdarta. Nie to, że mu nie ufam. Po prostu mam w sobie pewnego rodzaju obawę, że jutro znowu będzie tym zimnym, zdystansowanym Aydenem, a ja nie będę wiedziała, jak się zachować, ani co zrobić, by pozbyć się kolejnej dawki bólu, który z całą pewnością zaleje mnie od stóp do głowy. I nawet mimo to, jak Ayden potrafi być skrajny i jak bardzo świadomie, czy też nie, rani mnie raz po raz, nie potrafię z niego zrezygnować. Nie umiem i nie chcę. Bo miłość do niego jest silniejsza, niż ból, który czuję. Bo biorę wszystko, co on jest w stanie mi dać, ponieważ wolę to, niż nic. Bo ten człowiek jest dla mnie ważniejszy, niż moje własne dobro i spokój.
— Wracamy? — pyta brunet, przerywając tym samym mój galop myśli.
Marszczy brwi, uważnie badając moją twarz, jakby chciał jednocześnie upewnić się, czy wszystko w porządku i dowiedzieć się, jakie myśli właśnie zaprzątają moją głowę.
— Uhm — potakuję i odwracam się pierwsza, zanim zdąży zapytać o czym tak intensywnie myślałam.
Wsiadamy do Nissana. Otulam się ciaśniej bluzą chłopaka i mocno zaciągam pozostawionym na niej Aydenowym zapachem, który otula przyjemnie wszystkie moje zmysły. Powoli zaczynam odczuwać działanie marihuany. Lekkość ogarnia całe moje ciało. Czuję niesamowity, aczkolwiek nienaturalny spokój i odprężenie. Mam delikatnie przyspieszony puls, a moje zmysły stały się bardziej wyostrzone. Jeszcze pół godziny temu byłam ogromnie zmęczona, teraz zdaję się tego nie odczuwać aż tak bardzo. Nie czuję niestety stanu euforii, którego bardzo chciałam doświadczyć, ale z tak potężnym uczuciem zniszczenia w środku nie poradziłby sobie nawet najsilniejszy narkotyk. I tego akurat jestem pewna, jak niczego w życiu. Kevin Stanford zniszczył Lunę Duncan doszczętnie i bezpowrotnie. Nie odzyskam dawnej siebie choćbym nie wiem jak mocno się starała. Stanford uczynił mnie martwą za życia...
— Nad czym tak rozmyślasz? — Ayden patrzy na mnie kątem oka, kiedy wyjeżdżamy już na główną drogę.
— Nad gównianym przypadkiem Luny Duncan — kpię, wymuszając uśmiech.
Ayden nie podziela mojego udawanego entuzjazmu. Unosi prawą brew i wzdycha ciężko, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił ubrać tego w słowa.
Sięgam do schowka, by sprawdzić komórkę. Odblokowuję ekran i widzę trzy wiadomości. Dwie od Liama i Kiry o tej samej treści. Pytają czy wszystko w porządku. Jedna jest od Leslie, że już jest po wszystkim i że zadzwoni jutro. Biorę głęboki wdech, po czym ze świstem wypuszczam powietrze z płuc, odpisuję każdemu po kolei i chowam telefon do kieszeni bluzy. Pocieram odrobinę ciężkie powieki i poprawiam się na siedzeniu.
— Wszystko okej? — pyta brunet, odszukując moją dłoń. Splata nasze palce, a ja niemal w tej samej sekundzie czuję, jak ogarnia mnie ciepło i... miłość.
Wciąż jednostronna, wciąż nieszczęśliwa. Miłość, która wtargnęła do mojego serca niczym huragan, siejąc zamęt i zniszczenie. Miłość, która dała mi tak wiele, odbierając jeszcze więcej...
— Tak. Jest w porządku — odpowiadam, przywołując na twarz uśmiech.
Ale czy na pewno jest w porządku? Moja siostra mnie potrzebuje, a ja po raz kolejny nie jestem przy niej, ponieważ zostałam przygnieciona własnymi problemami. Zaniedbuję bliskich, bo przeżywam swój własny dramat. I najgorsze jest to, że nie będę mogła być wystarczającym wsparciem ani dla Leslie, ani dla nikogo innego, dopóki sama nie poskładam się do kupy. A obawiam się, że to się nigdy może nie wydarzyć. Zbyt wiele zła mnie spotkało. Doświadczyłam przepotężnego bólu i zniszczenia, które uparcie ciągnie mnie w dół, sprawiając, że nie potrafię się podnieść. Tkwię w mroku, a ilekroć wyciągam dłoń do światła, ono parzy mi skórę. Kevin sprowadził mnie na samo dno i nie spocznie, dopóki nie upadnę tak nisko, aż będę się czołgać.
— Nie wyglądasz jakby było w porządku — stwierdza Ayden, zawracając na skrzyżowaniu.
Od kilku minut robi rundki po mieści, wcale nie kierując się do bazy. Jakby chciał dać mi jeszcze chwilę na uporanie się z tym, co mnie dręczy. Podczas zmiany biegu nie wypuszcza mojej dłoni ze swojej, robiąc to wolną, lewą ręką. I to sprawia, że moje serce topnieje. Taki mały, właściwie nic nieznaczący gest, dla mnie ma ogromną wartość.
— Dlaczego taki jesteś? — wypalam, przekręcając głowę tak, by móc mu się dobrze przyjrzeć.
— To znaczy jaki? — Marszczy brwi w niezrozumieniu, posyłając mi pytające spojrzenie.
— No właśnie taki. — Macham ręką. — Jednego dnia zachowujesz się, jak ostatni skurwiel, a kolejnego dnia robisz... to. — Wzdycham, usiłując ubrać w słowa to, co siedzi mi w głowie. —Jesteś miły, przytulasz mnie, robisz te wszystkie rzeczy, które roztapiają moje serce, po czym znowu zachowujesz się jakbyś był z kamienia. Lata temu, zanim wyprowadziłeś się z San Diego, też zachowywałeś się tak, jakbyś miał rozdwojenie jaźni.
Ayden parska śmiechem i kręci głową w rozbawieniu. Mój Boże, jak ja kocham ten uśmiech.
— Lata temu... Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie wkurwiałaś — mówi z lekkością, a ja otwieram szeroko oczy.
Słucham?
Tym razem to ja gapię się na niego w całkowitym niezrozumieniu, a on, widząc moją minę, ponownie wybucha śmiechem. Czuję nagłą irytację i mam ochotę walnąć go w ramię. I nie robię tego tylko dlatego, że prowadzi.
— Wkurwiałam cię? — powtarzam za nim, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co ma na myśli.
— Wkurwiałaś — potakuje, a uśmiech nie opuszcza jego buzi. Mam wrażenie, że zarówno moja reakcja, jak i mina, która właśnie zdobi moją twarz, sprawiają mu ogromną satysfakcję.
— Niby dlaczego?
— Wszyscy mnie wkurwialiście, nawet Liam, a przysięgam, że uwielbiam gnoja — mówi, a moje brwi wędrują wysoko do góry — ale ty zdecydowanie najbardziej. Denerwowała mnie wasza pewność siebie. Zachowywaliście się tak, jakby świat należał do was. Gdziekolwiek żeście się nie pojawiali, ludzie od razu skupiali na was uwagę. Nie musieliście nawet nic mówić, a już zdobywaliście sympatię każdej napotkanej osoby. Ty miałaś to w oczach. Dwie iskry, jakiś taki dziwny błysk. Wchodziłaś do pomieszczenia z wysoko uniesioną głową i pewnością, że nic nie jest w stanie cię powstrzymać i osiągniesz wszystko, czego tylko sobie zażyczysz. Miałaś w sobie światło, które wypełniało każde z miejsc, w których się pojawiałaś. I to nie była pycha. To było cholernie naturalne. Tak, jakbyś miała pewność, że wszechświat na ciebie czeka. I czekał. Kochali cię nauczyciele w szkole, uczniowie i ludzie w mieście. Księżniczka Duncanów — te dwa słowa wypowiedziane z ust Aydena sprawiają, że coś boleśnie ściska mnie w sercu, a w gardle nagle pojawia się gula — Nie wiem, jak to robiliście, ale wiem, że wszyscy kurewsko wam tego zazdrościli — kontynuuje — większość was kochała, część nienawidziła, ale podziwiali wszyscy.
Słowa Aya sprawiają, że całe moje ciało pokrywa gęsia skórka. Wspomnienia tego, jak było przed, zaczynają bombardować mój umysł. A świadomość, że to już nigdy nie wróci, łamie moje, już i tak popękane, serce na miliony małych kawałków. Przed poznaniem Kevina. Przed wypadkiem, który pogrzebał moje marzenia i śmiercią dziadka. Przed tym, jak przespałam się z Aydnem dwa lata temu. To wszystko zdaje się być tak odległe. Księżniczka Duncanów... Tamtej Luny już nie ma. Umarła. I za każdym razem, kiedy o tym myślę, mam ochotę gorzko zapłakać. Straciłam niemal wszystko. Te iskry i błysk w oczach również zniknęły bezpowrotnie.
— To dzięki rodzicom — odzywam się po chwili, ledwie słyszalnie — to oni nas tak wychowali. Zawsze dbali o to, by niczego nam nie brakowało, jednocześnie wpajając zasady i pilnując, byśmy byli dobrymi ludźmi. Dawali nam swobodę działania i wyborów i wspierali w każdej decyzji. Codziennie powtarzali, jak wspaniali z nas młodzi ludzie, i że możemy osiągnąć wszystko, czego pragniemy. Nauczyli nas szacunku do ludzi, życia i pieniędzy, jednocześnie pokazując, że nic samo z nieba nie spadnie. To dzięki nim tacy jesteśmy. To dzięki nim ja taka byłam... Dali nam bezgraniczną miłość i akceptację. Poświęcili czas i masę energii. Wierzyli w nas zawsze, nawet jak my sami nie byliśmy w stanie uwierzyć. To dzięki nim zaszłam tak daleko i jestem pewna, że gdyby nie wypadek, dzisiaj byłabym na Broadwayu...
Czuję nagły chłód, spowodowany falą kolejnych wspomnień. Biorę bardzo głęboki, poszarpany wdech i ze świstem wpuszczam powietrze z płuc. Broadway jest już dla mnie jedynie wspomnieniem. Czymś, co wydaje mi się całkowicie nieosiągalne. Kiedy wracałam do siebie po wypadku, jeszcze się łudziłam, że uda mi się zbudować formę od nowa i za jakiś czas złożę papiery i się dostanę. Teraz już wiem, że to nie będzie możliwe. Nie po tym, co przeszłam. Nie po tym, co zrobił mi Kevin. Nie ćwiczyłam na sali od kilku tygodni... Kiedyś, jak miałam zły dzień, chodziłam ćwiczyć. Tańczyłam tak długo, dopóki wycieńczona i mokra od potu nie padałam na parkiet. Teraz zamiast ćwiczyć, biorę pigułki. Jednak nawet one powoli przestają działać. Ta ilość, którą łykam, chyba leci w próżnię.
— Nie tylko to mnie denerwowało — mówi Ayden cicho — zazdrościłem wam. Mój ojciec był potworem, ale zanim się nim stał, mieliśmy normalną rodzinę. Ale nawet wtedy moi rodzice nie byli tacy, jak wasi — wyznaje — nigdy nie mieli wystarczająco dużo czasu, zawsze było coś ważniejszego. Myśleli chyba, że kasa zastąpi uwagę, gosposia matkę i ojca, a zwierzak da miłość i atencję, których jako dzieciak pragnąłem bardziej niż czegokolwiek. — Wzdycha ciężko, jakby mówienie tego wszystkiego kosztowało go naprawdę wiele wysiłku. — Chyba właśnie dlatego tak bardzo lubiłem do was przyjeżdżać. Miałem siedem lat, Liam sześć, a ty cztery. Spędziliśmy prawie całe wakacje, bawiąc się w ogrodzie. Dziadek Daniel zrobił nam tor przeszkód z palet, a za domem rozkładaliśmy długą folię, na którą laliśmy wodę z węża ogrodowego żeby móc później ślizgać się na brzuchu. Wieczorami rozpalaliśmy grilla i piekliśmy pianki, pamiętasz?
— Tak. — Kiwam głową, a mój głos nieco się załamuje. Ayden wyczuwając to, nieco mocniej ściska moją dłoń, jakby tym gestem chciał mi pokazać, że wie, co czuję i dodać mi otuchy.
Wzruszenie ściska moje gardło na wspomnienie dziadka Daniela, a wyznanie Aydena odnośnie jego rodziców powoduje, że jeszcze bardziej jest mi w tej chwili smutno. Ja miałam cudowne dzieciństwo. Doświadczyłam tak ogromnej miłości, że mogłabym się nią podzielić z połową miasta i jeszcze by zostało. I naprawdę jest mi żal każdej osoby, która nie miała szansy zaznać takiego uczucia, a Aydena zwłaszcza. Jego ojciec uczynił z ich życia piekło i naprawdę nie miałam pojęcia, że zanim popadł w alkoholizm, też nie był zbyt dobrym rodzicem. Ani on ani jego żona zresztą. Cieszę się, że ciemnooki zdecydował się ze mną tym podzielić. Naprawdę cholernie doceniam fakt, że się przede mną otwiera, choć ja wcale tego nie oczekuję. To bardzo wiele dla mnie znaczy.
— Twoi rodzice zawsze starali się spędzić z nami choć trochę czasu — kontynuuje po chwili, a ja przenoszę na niego swoje lekko zaszklone spojrzenie — nawet na początku, kiedy nasi ojcowie otwierali kancelarię. Mieli ogromny zapierdol, pamiętam to bardzo dobrze. Mój ojciec ciągle gdzieś wychodził, do kogoś dzwonił, coś załatwiał. Ciągle powtarzał, że jak tylko się rozkręci, to będzie miał dla mnie więcej czasu. Twój przyjeżdżał z sądu i pierwszą rzeczą, którą robił, to poświęcanie każdemu z was choć odrobiny uwagi. Do dzisiaj pamiętam jedno z takich popołudni tamtego lata, kiedy przyjechał do domu i wciąż w garniaku zaczął biegać za nami z pistoletem na kulki. Bawiliśmy się wtedy w policjantów i złodziei, pamiętasz?
— Oczywiście, że to pamiętam. — Wybucham śmiechem, jednocześnie wycierając łzę, która niepostrzeżenie spłynęła po moim policzku.
Chwilę po tym, jak tata zaczął nas gonić, odwiedził nas Dziadek i również biegał razem z nami. To było cudowne lato.
— Tamtego dnia wyobraziłem sobie, że to mój dom, mój tata i dziadek. Tak cholernie wam zazdrościłem — dodaje Ayden bardzo, bardzo cicho. Tak cicho, że ledwie go słyszę, jednak doskonale rozumiem sens jego słów.
Patrzę na jego profil. Jego twarz jest spokojna tak samo, jak oczy. Jednak poznałam go już na tyle dobrze iż wiem, że choć na zewnątrz po nim nie widać, w jego wnętrzu kotłuje się mnóstwo emocji. Świadomość tego, jak wiele przeszedł jako dziecko, ponownie łamie mi serce. Wyobrażam go sobie, jako małego chłopca, który tak bardzo pragnie uwagi i miłości, że spędza czas w innym domu, by poczuć tego choć niewielką namiastkę, a kilka lat później jego ojciec zamienia się w potwora, który terroryzuje rodzinę, po czym odbiera sobie życie. I choć Ayden nie przyznał tego wprost, podejrzewam, że zrobił to na jego oczach. I niemal natychmiast kiedy ta myśl pojawia się w mojej głowie, spod moich powiek wypływa fala łez. Nie umiem tego powstrzymać. Za każdym razem, kiedy pomyślę o cierpieniu ważnych dla mnie ludzi odczuwam niemal fizyczny ból. I zrobiłabym wszystko, by zabrać od Aydena to cierpienie. Bo jestem pewna, że to nadal w nim jest. Te wszystkie wspomnienia i wszystkie złe i destrukcyjne emocje sprzed lat. Pod tym względem niewiele się różnimy. Mamy w sobie mrok i cierpienie tak ogromne, że nie sposób jest się go wyzbyć. Niezaleczone rany, które wciąż krwawią. Traumy, które będą nam towarzyszyć już zawsze. Wydarzenia, które zmieniły nas bezpowrotnie. Jesteśmy dwoma poranionymi duszami, w których szaleje huragan. I zaczynam się bać, że ten huragan zamieni się w tornado, który nie tylko do końca zniszczy nas samych, ale również wszystko wokół.
— Przykro mi, Ay — szepczę, zachrypniętym od emocji głosem — naprawdę cholernie mi przykro.
Nie wiem, co innego mam powiedzieć. Żadne słowa nie będą tutaj odpowiednie. Życie boli. Ayden doświadczył tego bólu po prostu nieco wcześniej, niż ja. Ja przynajmniej miałam szczęśliwe dzieciństwo i większość nastoletniego życia. Za to aktualnie nadrabiam z nawiązką. Czuję się tak, jakbym w dniu siedemnastych urodzin zasnęła i od tamtej pory śni mi się koszmar, z którego w żaden sposób nie potrafię się obudzić.
— Nie płacz, mała. — Ayden uśmiecha się, lecz nie jest to uśmiech, który sięga oczu. — Nie opowiedziałem ci tego po to, żebyś mnie żałowała. Już mnie to nie rusza. Teraz mam przy sobie ludzi, którzy wskoczyliby za mną w ogień, gdyby tylko była taka potrzeba. Mam przyjaciół, którzy gotowi są dla mnie zabić. To oni są moją rodziną.
Patrzę na chłopaka i zastanawiam się kogo próbuje przekonać. Siebie, czy mnie? Jasne. Ci ludzie, którzy są przy nim w tej chwili, owszem, są dla niego, jak rodzina. Jednak ja i tak wiem, że nikt i nic nie jest w stanie zastąpić tej, z którą łączą nas prawdziwe więzy krwi. I choćby nie wiem, jak bardzo próbował mnie przekonać, że już go to nie rusza jestem pewna, że gdzieś głęboko w środku, wciąż sprawia mu to ból. Takich doświadczeń nie da się wyrzucić z głowy.
— Dlaczego tak rzadko odwiedzasz matkę? — pytam.
Ciemnooki przez dłuższą chwilę nie odpowiada. Dojeżdża do skrzyżowania, zawraca, po czym wjeżdża na parking za stacją benzynową.
— Zapalimy i będziemy wracać na bazę, okej? — Wysiada z samochodu, a ja idę w jego ślady.
Nie umyka mojej uwadze, że wymigał się od odpowiedzi. Opieramy się o maskę Nissana. Brunet wyciąga z kieszeni papierosy, po czym wyciąga jednego, a następnie podaje mi paczkę. Biorę fajkę, obserwując chłopaka kątem oka. Wygląda tak, jakby nad czymś bardzo intensywnie myślał. Odpalam papierosa i zaciągam się mocno. I kiedy po chwili wypuszczam dym, w mojej głowie pojawia się przypuszczalna odpowiedź na pytanie, które zadałam. Wiem, że nie powinnam ciągnąć go za język. Ayden już i tak wzniósł się na wyżyny szczerości. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że aż tak się przede mną otworzy. Jednak nic nie poradzę na to, że od razu, gdy widzę, że coś go gryzie, mam ochotę rzucić mu się do pomocy. On od kilku tygodni pomaga mi z moimi demonami i pragnę zrobić dla niego to samo. I nie dlatego, że chciałabym się odwdzięczyć. Chcę tego, ponieważ go kocham...
— Nadal masz do niej żal, prawda? — wypalam i niemal natychmiast tego żałuję, widząc, jak cały się spina.
Wzdycha przeciągle. Zaciąga się papierosem i powoli, bardzo powoli wypuszcza kłębki dymu. Odbija się od samochodu i robi kilka kroków do przodu, po czym odwraca się w moją stronę. Jego twarz staje się posągowa, a z oczu znikają wszelkie emocje. I nie trzeba mi już nic więcej. Wiem, że uderzyłam w czuły punkt i naprawdę szczerze żałuję, że zapytałam o jego matkę. Ayden się zdystansował, a to jest ostatnia rzecz, której dzisiaj mi trzeba. Kocham go całego, nawet wtedy, kiedy jest zimny i zachowuje się, jak dupek. Ale zdecydowanie najlepiej czuję się, kiedy jest taki, jaki był na wzgórzu.
Głupia Luna...
— Wybacz Lu, ale chyba mam już dosyć na dzisiaj tego festiwalu szczerych wyznań — odzywa się wreszcie.
Dopala fajkę, rzuca peta na ziemię i rozdeptuje go butem. Nie patrzy na mnie. Ucieka wzrokiem, jakby chciał się odciąć. Jednak nie ode mnie, a od pytania, jakie zadałam i wspomnieć, które ów pytanie przywołało do jego głowy.
— Przepraszam — szepczę, zajmując miejsce po stronie pasażera — nie powinna była pytać. Nie chcesz o tym rozmawiać, rozumiem.
Ayden czeka, aż zapnę pas i kiedy to robię, przekręca kluczyk w stacyjce. Do moich uszu dociera niski warkot silnika. Uwielbiam ten dźwięk. Nie dlatego, że jestem fanką motoryzacji. On po prostu kojarzy mi się z Prescottem.
— W porządku. — Wzdycha czarnooki, wyjeżdżając na ulicę.
Wcale nie wygląda, jakby było w porządku, ale cieszę się, że przynajmniej się odezwał. Ayden tak szybko, jak potrafi się otworzyć i zdobyć na szczerą rozmowę, tak samo szybko zamyka się w sobie, stając się zdystansowany, oschły i nieskory do gadania nawet o pogodzie. I naprawdę nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się przyzwyczaić do tej cechy jego charakteru. Miał pieprzoną rację, że cholernie ciężki z niego typ, ale przecież wiedziałam to od zawsze.
Trasę na bazę pokonujemy już w całkowitym milczeniu. Jedynymi dźwiękami, jakie nam towarzyszą, jest głos Chestera Benningtona, wydobywający się z głośników i nasze ciche oddechy. I kiedy w końcu parkujemy w podziemiach, Ay odwraca głowę w moją stronę i wreszcie na mnie spogląda. Posyła mi coś na kształt uśmiechu, choć nazwałabym to raczej grymasem, jednak lepsze to, niż nic.
Odnoszę wrażenie, że oboje w trakcie tej półgodzinnej podróży próbowaliśmy okiełznać dręczące nas demony. Brunetowi chyba po części się udało, ponieważ wydaje się być na powrót nieco bardziej rozluźniony, a oczy już nie zieją pustką. Nie mogę niestety tego samego powiedzieć o sobie. Tabletki już dawno przestały działać tak samo, jak efekt spalonego skręta. Zmęczenie uderza we mnie ze zdwojoną siłą w tej samej chwili, kiedy stawiam stopy na betonie. Wysiadam powoli, nie chcąc stracić równowagi. Ruszam za Aydenem, a wszystkie te złe emocje i uczucia, które udało mi się uśpić, na powrót atakują moją poranioną duszę, połamane serce, zbrukane ciało i zniszczony umysł...
Prescott otwiera drzwi i wchodzimy prosto do kuchni. W środku zastajemy nikogo innego, jak Mirasol. Uśmiecha się do nas szeroko i szczerze, kiedy zajmujemy miejsca przy stole.
— Dobrze, że jesteście — mówi Sol — właśnie zrobiłam kolejną porcję Tacos, więc załapaliście się na świeże. Poprzednią prawie w całości pochłonęli bracia. I naprawdę nie zdziwię się, jeśli któregoś dnia zjedzą nam lodówkę...
Domyślam się, że ma na myśli Kemala i Amira i parskam śmiechem mimo woli.
Wyciąga z szafki dwa talerze i kładzie przed nami. Następnie sięga po tackę z Tacosami i również stawia na stole, byśmy mogli wziąć tyle porcji, ile chcemy. Patrzę na jedzenie i w tej samej sekundzie mój żołądek daje o sobie znać głośnym burczeniem. Mój zmysł węchu jest przyjemnie drażniony przez zapach świeżej wołowiny, cebuli i czosnku oraz innych dodatków. Z lekkim wahaniem biorę jednego i kiedy ponownie zaciągam się tym cudownym zapachem dociera do mnie, że jestem głodna. Już zdążyłam się przekonać, jak Mirasol obłędnie gotuje i jestem pewna, że tym razem moje kupki smakowe również dostaną orgazmu. Biorę pierwszy kęs i przymykam oczy z zadowoleniem. Mój Boże, jakie to jest dobre. Uchylam powieki, a moje oczy zderzają się z ciemnymi tęczówkami Aydena. Chłopak je swoje Tacos i jednocześnie patrzy na mnie, głupkowato się uśmiechając. Posyłam mu pytające spojrzenie, na co jedynie kręci głową, uśmiechając się jeszcze szerzej. Marszczę brwi, podejrzewając o co mu chodzi i kopię go w piszczel, co przyjmuje dzielnie, jedynie krzywiąc się lekko.
— Wypij to. — Brunetka stawia przede mną szklankę z zielonym płynem, a kiedy posyłam jej pytające spojrzenie, uśmiecha się uspokajająco. — To sok ze świeżych warzyw, owoców i ziół. Bomba witaminowa. Dobrze ci zrobi. Powinnaś zregenerować siły — mówi.
Posłusznie biorę szklankę i upijam ostrożnie jeden łyk. Nie mam pojęcia, jak określić smak tego napoju, jednak wiem na pewno, że jest przepyszny.
— Wszystko, co wychodzi spod twoich dłoni, jest genialne. Jesteś aniołem, Mirasol. Dziękuję — komplementuję brunetkę szczerze.
Jak tak dalej pójdzie, nadrobię stracone kilogramy w tydzień. I chyba wcale nie miałabym nic przeciwko temu. Mogłabym codziennie być karmiona przez meksykankę. I z całym szacunkiem dla mojej mamy, której kuchnię kocham z całego serca, jednak potrawy Sol nie mają sobie równych.
— Owszem, jest aniołem — słyszę mocny, męski głos, od którego mimowolnie przechodzą mnie ciarki.
Odwracam się i widzę Delgado opierającego się o futrynę. Patrzy na żonę z takim uczuciem, że czuję się onieśmielona. I uśmiecha się. On się uśmiecha. Do tej pory naprawdę nie umiałam sobie wyobrazić Ismaela z uśmiechem na ustach. Za każdym razem, kiedy go widziałam zdawał mi się taki surowy i bezwzględny. Wzbudzał niepokój i respekt. A teraz stoi z rękami założonymi na piersiach i patrzy na swoją kobietę łagodnym wzrokiem, pełnym miłości. To piękne i dziwne zarazem. Co prawda nie znam tego człowieka. Widziałam go zaledwie kilka razy, zamieniłam z nim jedynie parę zdań. Ale zawsze wydawał mi się taki zimny i bezlitosny. To dziwne patrzeć na niego, kiedy wygląda tak... ludzko.
— Panu też dziękuję — mówię cicho — za wszystko.
Mężczyzna przenosi na mnie wzrok i spogląda łagodnie w moje oczy, uśmiechając się nieznacznie.
— Jestem Ismael. — Wyciąga do mnie dłoń, a ja przyjmuję ją niepewnie. Wymieniamy szybki uścisk, po czym od razu chowam dłonie po stołem. Kładę je na udach, usiłując powstrzymać ich drżenie. — Proszę mów mi po imieniu. I nie dziękuj, Luna. Jesteśmy rodziną, prawda? — pyta, wymieniając spojrzenia ze swoją żoną — jesteś dla Aydena ważną osobą, a więc dla nas również. Masz nasze wsparcie tak długo, jak będziesz go potrzebować.
Posyła mi lekki, ledwie zauważalny, jednak niewymuszony uśmiech, po czym w dwóch krokach podchodzi do swojej żony i przytula ją mocno. Natychmiast odwracam wzrok, nie chcąc przeszkadzać im w tej czułości, a moje zielone oczy krzyżują się z ciemnymi tęczówkami Aydena. Patrzy na mnie z jakimś dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale zdaje się być zadowolony. Słowa Delgado zrobiły wrażenie nawet na nim.
— Najadłaś się? — pyta chłopak, na co kiwam głową.
— Tak, było przepyszne. — Posyłam Sol uśmiech i dopijam sok, który dla mnie przygotowała.
Następnie wstaję od stołu i chwytam wyciągniętą w moim kierunku dłoń Prescotta. Czuję przeskakującą iskrę od razu, kiedy nasze palce się splatają. I widzę w oczach chłopaka, że on również to poczuł.
— Chodźmy. W salonie jest Kira. Na pewno już nie może się na ciebie doczekać — mówi Ayden.
Ja również chcę się z nią zobaczyć. Kira jest jedną z tych osób, które napełniają mnie siłą i pompują we mnie energię, kiedy zaczyna mi jej brakować. Obawiam się tylko, że kiedy już się z nią zobaczę, ponownie rozkleję się, jak małe dziecko i nie będę potrafiła przestać płakać.
— Jeszcze raz dziękuję — powtarzam, spoglądając ostatni raz na stojące przy blacie małżeństwo. Serce i rozum tej rodziny. Nowej rodziny Aydena, która po części stała się także moją rodziną. — Jestem wam wdzięczna za wszystko, co dla mnie robicie. I mam nadzieję, że uda mi się kiedykolwiek wam odwdzięczyć.
W następnej chwili znikamy w korytarzu. Jarzeniówki nad naszymi głowami migają, wydając z siebie charakterystyczny dźwięk. W innych okolicznościach pewnie czułabym się, jak w horrorze, ale będąc tutaj z Aydenem, znając to miejsce i przebywających w nim ludzi, nie ma we mnie ani grama strachu. Boję się jedynie tego, co jest uśpione w mojej głowie. I tego, co zrobię, kiedy moje demony na powrót się zbudzą, chcąc zniszczyć mnie do końca.
— Mówiłem — oznajmia czarnooki z satysfakcją, a ja marszczę brwi, spoglądając na niego pytająco.
— Co, mówiłeś?
— Zdobywasz sympatię, gdziekolwiek się nie pojawisz. Ismael cię lubi — mówi, a ja aż przystaję z wrażenia.
Ayden parska śmiechem, widząc moją minę, a ja potrząsam głową.
— Przecież nawet dobrze mnie nie zna — dziwię się.
— No właśnie — brunet zgadza się ze mną — znam Ismaela doskonale. Nie sądziłem, że przyjdzie do kuchni się z tobą przywitać, bo on nigdy nie robi taki rzeczy. Później powiedział te wszystkie słowa, które wbiły mnie w fotel i ja już wiedziałem. Wiedziałem, że musiałaś zdobyć jego przychylność już wtedy, kiedy przywiozłem cię na bazę tamtej nocy kilka tygodni temu. Później uratował cię przed Stanfordem w lesie i kiedy rozmawiałem z nim tamtego wieczoru nie dostałem srogiego opierdolu, którego się spodziewałem, choć oczywiście był na mnie wściekły. Ale wiesz co on mi wtedy powiedział? — pyta, na co kręcę głową — nie pozwól skrzywdzić tej dziewczyny nigdy więcej, Prescott. Nie dotrzymałem słowa, Luna. Nie dotrzymałem i kurewsko tego żałuję. Ale przysięgam ci, że tym razem spełnię obietnicę. Stanford pożałuje wszystkiego, co ci zrobił. Uczynię z jego życia piekło, a on będzie błagał o śmierć. I niech się nacieszy tym miesiącem. Bo to ostatnie spokojne trzydzieści dni w jego życiu.
Patrzę na Aydena z walącym sercem, drżącymi dłońmi i łzami w oczach. Widzę w jego czarnych tęczówkach tak wiele emocji, że niemal jestem w stanie się nimi zachłysnąć. Widzę w tych oczach ogromną pewność i niesamowitą determinację. I właśnie w tej chwili widzę również bardzo wyraźnie, że choć chłopak nie do końca chce się do tego przyznać nawet przed samym sobą, jestem dla niego ważna. Przymykam oczy, powalona tym wszystkim i pozwalam, żeby jedna samotna łza wydostała się spod mojej powieki. Ayden delikatnie ściera ją kciukiem, po czym składa na moim czole delikatny pocałunek.
— Kocham cię — szepczę tak cicho, że ledwie mnie słychać.
Chłopak w odpowiedzi jedynie ponownie mnie całuje, po czym pociąga za sobą w stronę drzwi do salonu. Postanawiam zignorować ukłucie, które poczułam, kiedy w żaden sposób nie odpowiedział na moje wyznanie. Nie mam prawa oczekiwać od niego, że odpowie tym samym. I choć niczego w życiu tak nie pragnę, jak tego, by on również mnie kochał, przyjmę wszystko, co będzie w stanie mi dać.
Gdy wchodzimy do pomieszczenia, kilka par oczu momentalnie wlepia w nas swoje spojrzenia. Amir i Kemal grają na konsoli, a ich głośne śmiechy cichną, gdy tylko nas dostrzegają. Kawałek dalej siedzi Colin, który spogląda na nas znad laptopa, a na fotelu obok jest Quentin z Kirą na kolanach. W tej samej chwili, w której Gahan patrzy na mnie i Aydena, instynktownie chcę wysunąć dłoń z jego dłoni, jednak Prescott, wyłapując to, jedynie wzmacnia uścisk, posyłając Que twarde spojrzenie. Momentalnie dopadają mnie wyrzuty sumienia na wspomnienie jego siostry, jednak staram się zdusić to uczucie zanim pochłonie mnie na dobre.
— Chryste, Lu. W końcu jesteś — wykrzykuje moja przyjaciółka i rusza pędem w moją stronę.
Porywa mnie w swoje ramiona i zamyka w szczelnym uścisku. Ayden odsuwa się, puszczając moją dłoń, a moja przyjaciółka dociska mnie do siebie jeszcze mocniej. Czuję pustkę, kiedy brunet odsuwa się, by zrobić miejsce czerwonogłowej i chłód, który opanowuje całe moje ciało.
— Bo mnie udusisz — mówię, wymuszając uśmiech i próbuję się nieco odsunąć, ale Kira ignoruje mój protest, na powrót dociskając mnie do siebie.
Jej drżące ramiona uświadamiają mi, jak bardzo była i być może wciąż jest przerażona tym, co się stało. W swojej głowie najpewniej przerobiła już każdy możliwy scenariusz łącznie z pozbyciem się zwłok.
— Byłam taka przerażona, kiedy Liam do mnie zadzwonił — szepcze, a jej głos się załamuje — to nasza wina, że on znowu cię skrzywdził. Powinniśmy byli cię obronić — mówi.
Odsuwam się na odległość ramion i spoglądam w jej zaszklone, piwne oczy, które wypełnia tak wiele emocji. Widzę w nich przerażenie, bezbrzeżny smutek i ogromne poczucie winy. I miłość. Miłość do mnie tak wielką, że zwala z nóg. Jedna, samotna łza spływa po moim policzku, a ja czuję, że nie mam już dłużej siły udawać, że czuję się stabilnie i w porządku. Bo jestem tak bardzo martwa w środku. Wszystkie te pozytywne emocje i oczyszczające uczucia, które czułam spędzając czas z Aydenem znikają, a mnie ponownie przygniata rzeczywistość.
— To nie jest wina żadnego z was — odzywam się słabo — nie ponosicie odpowiedzialności za to, że Stanford jest jebanym, zwyrodniałym popierdoleńcem bez... skrupułów... — urywam, oddech mi się rwie, a ja zaczynam odczuwać całą parabolę emocji jednocześnie nie czując nic.
Kira widzi, co zaczyna się ze mną dziać. Bierze mnie pod ramię i ciągnie w kierunku wyjścia z pomieszczenia.
— Chodźmy. Na minus jeden jest zajebista wanna. Kąpiel dobrze ci zrobi — mówi, a przez moją głowę, mimowolnie, przelatuje pytanie, kiedy ta wariatka zdążyła zrobić rekonesans w całym budynku.
— Jeśli będziecie czegoś potrzebować, dajcie znać. Będę u Nathaniela — mówi Ayden, na co jedynie kiwam głową i ruszam za Kirą.
Wchodzimy z Kirą po schodach na piętro minus jeden. Pokonywanie tych stopni sprawia mi niesamowity wysiłek. Czuję, jak kolejna łza toczy się po moim policzku. Kiedy znajdujemy się już na korytarzu, moja przyjaciółka znika za jakimiś drzwiami, po czym wraca z niewielkim pakunkiem. Zakładam, że już wcześniej przygotowała dla mnie czyste ciuchy i wszystko, co będzie mi potrzebne.
Czerwonowłosa prowadzi mnie do kolejnych drzwi, otwiera je i zapala światło. Moim oczom ukazuje się sporych rozmiarów łazienka z dużą wanną, dwoma umywalkami, rzędem szafek i ubikacją w kącie. Jej wystrój jest surowy, w odcieniach szarości. Gdzieniegdzie odpadły płytki, lustro jest pęknięte, a baterie nieco przyrdzewiałe, ale mimo wszystko i tak jest czysto. Jestem pewna, że Mirasol dba nie tylko o to, by brzuchy wszystkich mieszkańców były najedzone, ale również o to miejsce, które jest przecież ich domem.
Kira sadza mnie na taborecie i przez chwilę patrzy na mnie z troską. W następnej sekundzie wyciąga z torby płatki kosmetyczne i płyn i zaczyna zmywać spod moich powiek resztki tuszu do rzęs. W momencie, kiedy dostrzegam łzę, która powolutku toczy się w dół jej zaczerwienionego policzka, zaczynam odbierać wszystko w zwolnionym tempie. Ciężar tego, co się dzisiaj stało, oraz tego, co spotkało mnie w przeciągu tych kilku tygodni spada na moje ramiona znienacka, dociskając do ziemi naprawdę bardzo mocno. Jestem zmęczona. Wycieńczona i zniszczona do granic możliwości. Znowu czuję ból. Budzi się do życia, przeciąga się po kilkugodzinnym śnie, po czym chwyta mnie za gardło i zaczyna wypełniać powolutku każdą nanocząsteczkę mojego ciała.
Kira odkłada przybory, po czym sięga po niewielką fiolkę. Wysypuje sobie na dłoń dwie pastylki i wkłada mi je do ust jedną po drugiej. Następnie podaje mi wodę, a ja upijam kilka łyków.
— Ile trzeba tego zeżreć, żeby nie chcieć umrzeć? — pytam przyjaciółkę.
Jej piwne oczy zderzają się ze spojrzeniem moich zielonych tęczówek. Kolejna łza spływa w dół jej policzka, a zaraz za nią jeszcze jedna. Moje oczy również zachodzą mgłą.
— Nie umrzesz, słyszysz? Nie pozwolę ci — mówi pewnie, łapiąc moje ramiona — jeszcze nie wiem jak, ale naprawimy cię. Jeszcze będzie pięknie, rozumiesz? Jeszcze wszystko będzie pięknie...
I nie mam pojęcia, czy bardziej próbuje przekonać mnie, czy siebie. Jeśli mnie, to przykro mi, ale w tej chwili już w to nie wierzę. Nie da się mnie naprawić... Nie tym razem.
— Chciałabym w to wierzyć, Ki.
Moja przyjaciółka ociera słone krople wierzchem dłoni, po czym pomaga mi zdjąć bluzę. Kładzie ją na brzegu szafki, po czym zatyka korek w wannie i odkręca wodę, ustawiając odpowiednią temperaturę. Wraca do mnie i najdelikatniej, jak tylko może odwiązuje bandanę z mojej szyi. Zamykam oczy, pozwalając, by szum wody zagłuszył atakujące mnie w tym momencie wspomnienia. W moim umyśle pojawia się twarz Kevina, a mój żołądek skręca się w proteście sprawiając, że cała kolacja podchodzi mi do gardła. Słyszę, jak Kira z sykiem wciąga powietrze, kiedy dostrzega ślady, które zostawił na mnie psychopata. Uchylam powieki i widzę w jej oczach ból pomieszany z żądzą mordu. Mur, który na powrót udało mi się zbudować tuż po tym, kiedy wyłam w ringu w ramionach Aydena, ponownie pęka. Jestem niemal w stanie usłyszeć, jak trzeszczy, pod naporem własnego ciężaru. Pozwalam fali łez na swobodne wypłynięcie, spod moich zmęczonych powiek. Kira również w tym momencie płacze, jak dziecko, powalona widokiem śladów na moim już nagim ciele. Pomaga mi wstać, bo jestem już tak bardzo słaba, że gdyby nie jest dłoń, zaciśnięta na moim ramieniu, upadłabym na te zimne płytki, dławiąc się łzami i bólem.
Wchodzę do wanny i zanurzam się w ciepłej wodzie, która ani trochę nie łagodzi destrukcyjnych emocji, które krążą w moich żyłach zamiast krwi. Otulam kolana ramionami i opieram głowę na przedramieniu, płacząc cicho. Zamykam oczy i pozwalam przyjaciółce zająć się mną.
Czerwonowłosa z najwyższą czułością zaczyna myć moje włosy. Najdelikatniej, jak tylko może, pociera myjką moje nagie ramiona, zatrzymując się na dłużej w miejscach, w których mam siniaki. Zatacza łagodnie kółka na śladach, jakby tym ruchem chciała zetrzeć wspomnienie dotyku jego dłoni. Siedzę nieruchomo, pozwalając jej na wszystko, bo jej dotyk działa na mnie kojąco. I wciąż płaczę. Kira również.
Nie wiem, ja długo siedzimy w łazience. Kira wreszcie spłukuje moje ciało, po czym pomaga mi wyjść z wanny. Dokładnie wyciera moje włosy, a następnie ciało. Żadna z nas nic nie mówi. Słychać jedynie szaleńcze bicie naszych serc, urywane oddechy i pociąganie nosem. Gdy jestem już ubrana w wygodne dresy, czerwonowłosa związuje moje wciąż wilgotne włosy w warkocza, a następnie najdelikatniej, jak tylko potrafi, nakłada na moją szyję maść, którą wcześniej dostała od Mirasol. W końcu z powrotem zawiązuje mi bandanę szyi i składa na moim czole pocałunek.
— Dziękuję, że się mną zajęłaś — odzywam się cicho, zachrypniętym głosem.
Tabletki już działają. Jestem niesamowicie śpiąca.
— Mam nadzieję, że czujesz się teraz choć odrobinę lepiej. — Uśmiecha się z troską, zakładając mi za ucho kosmyk, który wysunął się z warkocza.
Odrobinę na pewno. Lepsze to, niż nic.
Słyszymy pukanie, więc obydwie odwracamy się w kierunku wejścia. Drzwi uchylają się, a naszym oczom ukazuje się zmartwiona twarz Aydena. Kiedy widzi, że jestem już ubrana, otwiera szerzej ciemne drewno i wchodzi do środka.
— Długo was nie było. Chciałem sprawdzić, czy wszystko okej — tłumaczy, widząc nasze pytające spojrzenia.
Wygląda tak, jakby bał się przyznać nawet przed sobą, że się o mnie martwił. Moje serce topnieje na widok troski w jego ciemnych tęczówkach. To przyjemne uczucie wiedzieć, że naprawdę niepokoił się o mój stan.
— Jest okej — mówi Kira, nieco ostrzej, niż zamierzała, za co bezwiednie karcę ją wzrokiem — dałam jej tabletki. Jest zmęczona, więc zabiorę ją do pokoju, który przygotowała dla nas Mirasol — dodaje, nieco łagodniej i posyła chłopakowi wymuszony uśmiech.
Patrzę na Aydena, który z całych sił próbuje nie zamordować czerwonego łba samym spojrzeniem.
— Zabiorę Lunę do siebie — oznajmia tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Goldman spogląda to na niego, to na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. I kiedy spojrzenia moje i Prescotta się krzyżują, a ona obserwuje, jak patrzymy na siebie z milczącą intensywnością, dociera do niej, że między nami coś się zmieniło. Jeszcze nie wie co, ale widzi to bardzo wyraźnie.
— Pójdę z Aydenem, jeśli nie masz nic przeciwko — mówię cicho, na co Kira jedynie głupio się uśmiecha.
Sprawia wrażenie, jakby właśnie do niej wszystko zaczęło docierać.
— Szkoda. Myślałam, że tej nocy będę miała cię tylko dla siebie — odzywa się, posyłając mi sugestywne spojrzenie.
— Luna zostanie ze mną, ale jestem pewien, że Gahan nie będzie miał nic przeciwko, jeśli to jego będziesz mieć tej nocy tylko dla siebie — rzuca Ay żartobliwie i puszcza oczko do dziewczyny, za co dostaje mocny cios w ramię.
— Jeb się, Prescott — syczy moja przyjaciółka, a ja nie umiem opanować uśmiechu — masz się nią dobrze zająć. Jedna krzywa akcja, a urwę ci jaja.
Odwraca się, cmoka mój policzek, zabiera torbę i wychodzi trącając Aydena ramieniem, na co ten jedynie parska śmiechem.
Chwilę później podnoszę się z miejsca i zataczam, jednak zanim zdążam upaść, Ayden sprawnie łapie mnie za ramiona, po czym podnosi i bierze na ręce.
— Jesteś tak zmęczona, że nie nie jesteś w stanie ustać na nogach, mała. Zaniosę cię — mówi, zanim zacznę protestować.
— W porządku — szepczę, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
Zamykam oczy i zaciągam się jego cudownym zapachem. W jego ramionach jest mi tak dobrze. Czuję się bezpiecznie. Ponownie czuję spokój. Ayden rusza w dół po schodach, a ja czuję, że lada moment odpłynę. Powieki mam ciężkie. Mój oddech się wyrównuje. Zanim jednak sen porywa mnie w swoje ramiona słyszę dwa słowa, które do reszty roztapiają moje serce:
— Uwielbiam cię — szepcze brunet, po czym czule całuje czubek mojej głowy.
Kocham cię – myślę. Mam nadzieję, że kiedyś ty też mnie pokochasz...
***
Dziękuję za wszystkie wyświetlenia, gwiazdki i komentarze. Dziękuję, że jesteście. Kocham was i widzimy się już niedługo w kolejnym rozdziale.
Wasza Lea xo 🖤❤️
Tik tok — LeaRevoy
Instagram — learevoy
Twitter — LeaRevoy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro