34.
— Lu, uspokój się — prosi.
Unosi ręce w poddańczym geście i cofa się o krok, kiedy ja robię krok ku niemu.
Jestem wściekła.
Jak mógł wciągnąć Liam'a w ten syf mając świadomość, jak niebezpieczne jest to, co robi on i cała ta jego śmieszna r o d z i n a... Mój brat właśnie ściga się z ludźmi, którzy być może należą do gangów, albo do jakiegoś innego, równie niebezpiecznego środowiska. Bardzo prawdopodobne, że jednym z nim jest ktoś z Keres, a ja zbyt wiele o nich słyszałam, żeby się nie denerwować. W dodatku Liam jest w tym całkowicie świeży, w każdym momencie może popełnić błąd, który skończy się tragedią. I Ayden śmie mi mówić, że mam się uspokoić?
Prycham, kręcąc głową.
Biorę głęboki wdech, powstrzymując potok przekleństw, który ciśnie mi się na usta.
— Jak mam się, do cholery, uspokoić po tym, co słyszałam, widziałam i czego na własnej skórze miałam okazję doświadczyć? Ciebie do reszty popieprzyło, Ayden? Jak mogłeś do tego dopuścić? Jak mogłeś pozwolić mu wsiąść do tego samochodu i pojechać w tym pieprzonym wyścigu? Jak mogłeś wciągnąć go w wasz świat, jednocześnie spędzając ze mną czas i mydlić mi oczy? Nie miałeś prawa! — wykrzykuję, oddychając coraz szybciej.
— Luna...
— Nie! — Wyszarpuję się, kiedy próbuje złapać moją dłoń. — Jak mogłeś dopuścić do tego, by stał się częścią tego chorego półświatka? Zwłaszcza teraz, kiedy do miasta zjechało się pełno psycholi z Keres. Dlaczego to zrobiłeś, wiedząc, co stało się z Vanessą? — pytam.
Ayden bierze głęboki wdech i zaciska dłonie w pięści, po czym przymykając oczy, ze świstem wypuszcza powietrze z płuc. Wspomnienie Vanessy, jego dawnej miłości, było ciosem nie tylko dla niego... Ja również na myśl o tej dziewczynie poczułam się tak, jakby ktoś wbił mi igłę pod skórę.
— Możesz się, kurwa, na chwilę uspokoić i dać mi coś powiedzieć? — syczy.
Kiedy otwiera oczy, a nasze spojrzenia się krzyżują, przeszywa mnie dreszcz. Zaczynam pocierać ramiona, bo nagle robi mi się zimno. Lód w jego czarnych źrenicach zdaje się mrozić wszystko wokół.
Dopiero teraz dociera do mnie, że mimo upływu czasu jego poczucie winy i ból, spowodowany tym, co przytrafiło się Van, wcale nie zmalały. Wręcz przeciwnie, stały się jeszcze silniejsze i każde, nawet najmniejsze wspomnienie zdaje się być dla niego solą na otwartą raną. W pewnym sensie to rozumiem, ale teraz jestem zbyt wkurzona, by całkowicie dotarło do mnie, co powiedziałam i w jak czuły punkt uderzyłam. Rodzina była, jest i będzie dla mnie najważniejsza. Nigdy mu nie wybaczę, jeśli Liam'owi coś się stanie...
— Nie wciągnąłem Liam'a w wyścigi. Byłem przeciwny jego dzisiejszemu startowi i próbowałem wybić mu to z głowy, ale Liam jest dorosły, Lu. Podjął decyzję, a ja nie miałem na to wpływu. Co mogłem zrobić? Zabrać go stamtąd siłą?
— Mogłeś mi powiedzieć! — podnoszę głos.
Czuję, że mój niepokój przybiera na sile. Jestem coraz bardziej zdenerwowana i przerażona, że Li nie dojechał do mety, ponieważ coś stało się po drodze. Cholera, takie wyścigi nie są dla niego... On zwyczajnie się do tego nie nadaje.
— Myślisz, że by cię posłuchał, Lu? — Prycha, a ja czuję się tym urażona.
— Nie miałby wyjścia. Zresztą nie wmawiaj mi, że nie przyłożyłeś do tego ręki. Od kogoś musiał się przecież dowiedzieć o wyścigach i całym tym interesie — mówię.
— Wiedział o nich od dawna, bo organizuje się je od lat...
Ayden pociera twarz dłonią i wzdycha. Jest jednocześnie zdenerwowany, zirytowany i zmęczony naszą wymianą zdań, ale ja nie zamierzam dać za wygraną tak łatwo.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — warczę wkurzona. — Jesteście dobrymi kumplami. Zafascynował się tym, że ty i Nate robicie takie rzeczy i też chciał spróbować. To wasza wina.
— Posłuchaj, Lu, nie zamierzam brać odpowiedzialności za to, co robi Liam. Powtarzam ci, on jest dorosły. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby się w to nie pakował, ale mnie nie posłuchał. Uświadomiłem mu co może się stać, jakie może ponieść konsekwencje i jacy ludzie żyją w tym środowisku. Powiedziałem mu nawet, że ulica nie jest miejscem dla syna znanego prawnika, ale miał to gdzieś, rozumiesz? Wiedział co robi. Wytłumaczyłem mu też, że bez umiejętności, dobrego samochodu i znajomości trasy nie ma szans i tylko straci kasę, ale wciąż nie słuchał. Dlatego stwierdziłem, że to pierdolę. Chce tracić forsę, jego sprawa. Mam to gdzieś, czaisz? Mam w kurwę własnych problemów i naprawdę nie mam czasu niańczyć też Liama — wyrzuca z siebie, a mnie, choć niechętnie wpuszczam to uczucie, robi się głupio.
Dociera do mnie, że nie mogę winić go za to, co robi Liam. Są przyjaciółmi. To normalne, że dowiedział się, co robią chłopaki. Nie mogę oskarżać Aydena'a o to, że mój narwany brat zdecydował się na taki krok. To byłoby niesprawiedliwe.
— Możesz dowiedzieć się, czy jest bezpieczny? — pytam cicho, po upływie kilku bardzo długich chwil.
Ayden odpowiada mi skinieniem, po czym bez słowa wyciąga komórkę i wybiera jakiś numer w kontaktach.
Wkładam ręce do kieszeni bluzy i zaczynam grzebać butem w piasku, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Jestem zła. Na Liam'a, Ay'a... wkurza mnie, że tak świetny wieczór trafił szlag.
— Cześć Tina — słyszę, więc unoszę głowę, by spojrzeć na bruneta.
— Już po? — pyta dziewczynę i w skupieniu słucha tego, co ta ma mu do powiedzenia.
Nie mam pojęcia o czym rozmawiają, ale coś, co ona mówi chyba go rozbawiło, bo po jego twarzy błąka się niewyraźny, złośliwy uśmieszek.
Marszczę brwi, zniecierpliwiona, choć niepokój powoli mnie opuszcza. Bo gdyby coś było nie tak, nie uśmiechałby się w taki sposób, prawda?
— Okej. Tak, wiem. Rozumiem, Tin. Serio... — wzdycha, a po chwili parska śmiechem. — Oczywiście, że może być gorzej. Znam jedną osobę, która zamierza dać mu popalić. Bez odbioru.
Chowa telefon, a z jego twarzy nie schodzi ten prześmiewczy uśmieszek.
— No i? — pytam, wbijając w niego zniecierpliwione spojrzenie.
— Żyje.
Przewracam oczami, bo przecież zdążyłam się tego domyślić.
— Zechciałbyś dodać coś więcej? — pytam, posyłając mu przesłodzony uśmiech.
Zaczyna mnie irytować wyraz jego twarzy i rozbawienie w oczach.
— Dojechał kontrolując tyły, co było do przewidzenia. Nic sobie nie uszkodził, choć podobno mało brakowało. Przez najbliższe dni będzie lizał mentalne rany, a gorzki smak porażki nie opuści go jeszcze dobrych kilka tygodni... no i stracił trochę kasy.
— Ile? — pytam.
Ból głowy, na wieść o straconych pieniądzach, pojawia się nagle i zaczyna pulsować, promieniując na całe ciało. Boję się nawet zastanawiać, skąd miał taką kasę.
— Nie chcesz wiedzieć — stwierdza.
— Skąd ty możesz...
— Zaufaj mi, mała — ucina — naprawdę nie chcesz tego wiedzieć. Są rzeczy, o których warto nie mieć pojęcia. Wtedy lepiej się śpi.
I znowu odnoszę wrażenie, że to zdanie ma więcej znaczeń i drugie dno. Ay potrafi być naprawdę tajemniczy i zagadkowy, a świadomość, że nie mam najmniejszego pojęcia, o co chodzi, jest naprawdę bardzo frustrująca.
— Jak moja Toyota? — pytam po chwili.
— Obeszło się bez większych obrażeń. Que już się nią zajął. Za kilka godzin będzie śmigać, jak nowa.
Patrzę na niego, nie umiejąc ukryć przerażenia. Que zajmuje się moim samochodem? Chyba powinnam zacząć organizować sobie pogrzeb...
Ayden przygląda mi się i parska śmiechem, widząc moją minę.
— Wiem, co się właśnie wydarzyło w twojej głowie — mówi, uśmiechając się, ale ja nie podzielam jego humoru — możesz mi zaufać, mała. Quentin to profesjonalista. Wykonując swoją pracę nie sugeruje się tym, kto jest właścicielem samochodu. Spokojnie.
Tak, spokojnie... A rano wszyscy usłyszą o mojej śmierci w drodze do szkoły. Okaże się, że siadły hamulce, czy coś... ot, tragiczny wypadek, zwyczajny niefart. Jasne. Oczywiście, że nie będę się martwić. Bo niby czym? Tym, że Quentin Gahan, człowiek, który mnie nienawidzi i obwinia za to, co spotkało jego siostrę, naprawia mój samochód? Śmieszne... — myślę z ironią i prycham pod nosem.
— Łatwo ci mówić. To nie ty jesteś osobą, której Quentin najchętniej by się pozbył... — stwierdzam, krzyżując ramiona.
— Nie przesadzaj, Lu — mówi Ay, a uśmiech znika z jego twarzy. — I okaż odrobinę zrozumienia.
Unoszę brwi, słysząc jego słowa, ale postanawiam nie komentować, mimo że poczułam się odrobinę zraniona. Zamiast tego odwracam się na pięcie i ruszam w stronę postoju taksówek. Mam dosyć wrażeń na dzisiaj i przyznam szczerze, że jestem już zmęczona towarzystwem Ayden'a, choć nie sądziłam, że to w ogóle będzie możliwe.
— Gdzie się wybierasz? — woła za mną.
— Tam, skąd nie powinnam była się ruszać. Do domu — odpowiadam, nie oglądając się.
Nie wiem nawet, czy mnie usłyszał.
Słyszę, że ruszył za mną, ale trzyma się w bezpiecznej odległości. Chyba po prostu zrozumiał, że potrzebuję trochę przestrzeni. I wydaje mi się, że on również.
Odprowadza mnie do miejsca docelowego i czeka, aż złapię taksówkę i wsiądę do samochodu. Wiem, że nie rusza się z miejsca, dopóki pojazd nie znika mu z pola widzenia. Po chwili dociera do mnie, że im dalej od niego jestem, tym większą zaczynam odczuwać pustkę. Przymykam oczy i usiłuję zignorować narastającą tęsknotę, ale bezskutecznie.
Do domu docieram po trzydziestu minutach. Ostatnią przecznicę pokonałam pieszo, chcąc zebrać myśli i oczyścić umysł, choć żadna z tych rzeczy mi się nie udała. Najciszej, jak potrafię, otwieram drzwi i przekraczam próg. Zdejmuję buty i na palcach ruszam do pokoju.
Dom śpi, pogrążony w ciemnościach, a ciszę przerywa jedynie tykanie ogromnego, przedwojennego zegara w salonie. Wchodzę do swojej sypialni z przykrą świadomością, że do świtu pozostało niewiele czasu, którego na pewno nie uda mi się wykorzystać na sen. Tej nocy nie zmrużę już oka, za co mogę podziękować pewnemu młodzieńcowi, który jest przyczyną całego tego chaosu panującego w mojej głowie.
Te kilka kroków od drzwi do łóżka pokonuję po omacku, po drodze ściągając wierzchnie ubrania. Naprawdę padam na pysk, ale mimo zmęczenia nie czuję się śpiąca.
Pakuję się do łóżka i z ulgą kładę głowę na zimnej poduszce. Biorę głęboki, oczyszczający wdech i zaciskam powieki, modląc się w duchu, by morfeusz porwał mnie choć na chwilę w swoje objęcia. I kiedy słyszę za sobą jakiś ruch, natychmiast otwieram oczy, ale zanim udaje mi się zareagować, zostaję ciasno otulona silnymi, męskimi ramionami.
Moje serce zrywa się w szaleńczym galopie, a całe moje ciało pokrywa gęsia skórka.
— Naprawdę myślałaś, że rozstaniemy się w tak idiotyczny sposób? — słyszę.
Ciepły oddech Ayden'a łaskocze moją szyję.
Ciężkość, którą czułam na duszy, ulatnia się niemal w tej samej chwili, w której do moich uszu dociera ten znajomy, kojący głos. Pustka, którą czułam, zostaje wypełniona po brzegi. Emocje bombardują mnie ze wszystkich stron i jest ich tak wiele, że nie jestem pewna, czy będę w stanie je udźwignąć.
— Nie powinno cię tu być — szepczę po chwili.
Czuję, że czarnooki się uśmiecha.
— Dawno temu przestało obchodzić mnie co powinienem, a czego nie. Robię to, na co mam ochotę, dostaję to, czego chcę, a dzisiejszej nocy chciałem zasnąć, tuląc cię w ramionach, Lu — mówi.
Wzdycham, na powrót zaciskając powieki.
— I doszedłeś do wniosku, że ja też tego chcę? — pytam.
— A czy to nie jest oczywiste?
Nie mogę się powstrzymać i parskam śmiechem. To dla niego takie typowe...
— Dobranoc, Ay — mówię cicho i mimowolnie przylegam ciaśniej do jego klatki piersiowej.
To niesamowite, jak idealnie wpasowały się moje plecy w jego tors. Tak, jakby były stworzone specjalnie dla siebie...
— Dobranoc, mała — odpowiada i z niebywałą czułością składa pocałunek na czubku mojej głowy.
Na moją twarz wypełza uśmiech zadowolenia. Całe moje wnętrze wypełnia miłość i szczęście. O ile jeszcze chwilę temu myślałam, że nie będę w stanie zmrużyć oka, tak w tym momencie zmieniam zdanie.
Zasnę. I wiem, że nigdy wcześniej nie spało mi się tak dobrze, jak będzie właśnie tej nocy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro