28.
Przeglądam się w lustrze po raz kolejny tego wieczoru. Chyba wyglądam dobrze, choć wcale się tak nie czuję.
— Rozchmurz się wreszcie — mówi Kira, pojawiając się obok mnie. — Jesteś piękna, kochanie.
Uśmiecham się słabo. Jestem jej wdzięczna, że próbuje podnieść mnie na duchu.
Dzisiaj są urodziny Liama. Rodzice wyjechali na weekend, żeby mama mogła nieco odpocząć i zostawili nam wolną chatę. Ufają nam i wiedzą, że będą mieli do czego wrócić, ale nie omieszkali udzielić miliona wskazówek przed opuszczeniem domu. Moja rodzicielka zawiesiła nawet listę rzeczy, których absolutnie nie wolno robić, na drzwiach.
Luke jest u Malcolma, a Leslie u Cartera. Liam oczywiście zaznaczył, że liczy na to, iż pojawi się razem z Carterem na imprezie, ale zaczęła się wykręcać. Wciąż chodzi struta. Nie powiedziała jeszcze nikomu, oprócz mnie, nawet Cart'owi. Starałam się jakoś ją uspokoić, ale ciągle panikuje. Jest przerażona, a ja strasznie się o nią martwię.
Dlatego między innymi jestem dzisiaj taka przybita. Nie chodzi jedynie o moją siostrę, choć jej problem, chcąc nie chcąc, stał się również moim problemem.
Boję się tego, co może się wydarzyć. Liam zaprosił najbliższych znajomych, Ayden'a również, ale ciągle mam nadzieję, że nie przyjdzie. Będzie Kevin, a Ay i Nate coś podejrzewają. Nie chcę nawet sobie wyobrażać ewentualnej konfrontacji.
Nie miałam wyjścia i musiałam zadzwonić do Kevina, żeby powiedzieć mu o urodzinach brata. Cieszyłam się, kiedy oznajmił mi, że nie zamierza brać w tym udziału, bo od przebywania z takimi wieśniakami, jak my, topnieją mu szare komórki. Moje szczęście nie trwało jednak zbyt długo, bo pół godziny później dostałam wiadomość, że przemyślał to i przyjedzie, bo mnie trzeba pilnować.
Pewnie liczy na jakieś after party... – prycham w myślach.
Tak więc stoję tutaj, patrzę na swoje odbicie i zupełnie nie umiem cieszyć się imprezą urodzinową Liama. Bo czuję po kościach, że nie obejdzie się bez problemów. Jestem też przerażona spotkaniem z Kevinem. Przestałam się łudzić, że kiedy jestem wśród ludzi, on nie może nic mi zrobić. Postawił sobie za cel zniszczenie mnie i odnoszę wrażenie, że ma na to milion sposobów.
Szykuje się szampańska zabawa...
— Nie mam ochoty wychodzić z pokoju. — Wzdycham.
Przyglądam się sobie jeszcze przez chwilę.
Ubrałam obcisłą sukienkę w kolorze butelkowej zieleni. Sięga mi połowy ud i ma malutki dekolt w kształcie łódki. Moje włosy naturalnie się falują, więc tylko delikatnie je podkreśliłam i zrobiłam mocniejszy makijaż. Wyglądam okej, choć worków pod oczami nie zdołałam ukryć pod makijażem. Wciąż są delikatnie widoczne. Ostatnio nie sypiam zbyt dobrze...
— Wszystko będzie dobrze, Lu. Jestem tutaj. Przy mnie nic ci nie grozi — przekonuje mnie przyjaciółka, ale jakoś nie jestem w stanie się rozluźnić.
Wiem aż za dobrze, że z Kevinem nie ma żartów. Nawet jej, chodzącej diablicy, będzie ciężko z nim wygrać.
— Oni coś podejrzewają. Może zrobić się gorąco — mówię.
Siadam na łóżku, wzdychając ciężko. Cholernie się denerwuję.
— Sama mówiłaś, że Kevin raczej nie znajduje się w ich kręgu podejrzanych. Myślą jedynie, że on wie, kto to zrobił i są wściekli, że to ukrywa. Nie sądzę, by podejrzewali tego gnoja.
— To się nie może wydać, Kira. Dobrze o tym wiesz. Muszę chronić rodzinę — powtarzam po raz kolejny i przymykam oczy, próbując się uspokoić.
— Ogarnę to, Lu. Tylko uśmiechnij się wreszcie. Wszystko będzie dobrze. — Przytula mnie, a na moją twarz mimowolnie wypełza delikatny uśmiech.
Cholernie się denerwuję. Naprawdę czuję po kościach, że coś się wydarzy.
Na samą myśl, że znowu zobaczę Aydena, skręca mnie w żołądku. Nie mogę sobie darować, że widział moje łzy. Zachowałam się, jak desperatka, mówiąc mu w oczy to, co czuję. Zrobiłam z siebie idiotkę i wyznałam mu pieprzoną miłość! Może nie dosadnie, ale jednak... Powiedziałam, że nie radzę sobie z miłością do niego i do teraz nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Jestem na siebie wściekła, że poddałam się tej chwili słabości. Trzeba było ugryźć się w język i po prostu wyjść z samochodu. Poniosło mnie. Nie poradziłam sobie z ogromem emocji, a teraz będę musiała znosić jego pogardliwe spojrzenia, bo na pewno czuje satysfakcję i uznał mnie za skończoną kretynkę.
Głupia Luna!
Wzdycham ciężko i podnoszę się z miejsca.
Czas dołączyć do Liama. Dochodzi ósma i za chwilę zaczną schodzić się goście.
— Chodź, siostro. Rozkręcimy tę imprezę — mówi Kira z entuzjazmem i bierze mnie pod ramię.
Kiedy wchodzimy do salonu, Emmet i Joel siedzą już rozwaleni na kanapie, popijając piwo. Gdy nas dostrzegają, podnoszą się ze swoich miejsc i rzucają się, by nas przywitać. Przytulają najpierw mnie, później Kirę, niemal miażdżąc nasze drobne ciała swoimi napakowanymi ramionami.
Zaczynam się śmiać.
— Jo! Puszczaj, bo za chwilę zmiażdżysz mi żebra. — Uderzam go w ramię, a ten natychmiast się ode mnie odsuwa, robiąc minę niewiniątka.
— Sory, mała — mówi, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
— No dobra chłopcy. — Kira zaciera ręce. — Dawać mi jakiś alkohol. Przyjmę wszystko.
Przewracam oczami i zajmuję miejsce na fotelu.
Spliff robi nam po drinku, który ma o wiele więcej wódki, niż soku i podaje nam szklanki. Biorę pierwszy łyk, a kiedy mocny alkohol przepływa przez moje gardło i rozchodzi się ciepłem w żołądku, krzywię się nieznacznie.
— Teraz się krzywisz, a w klubie chlałaś, jak rasowy alkoholik — żartuje moja przyjaciółka, za co dostaje kuksańca między żebra i zaczyna się śmiać.
— Ani słowa. — Grożę jej palcem.
— Hej, Spliff, a gdzie dupa, którą wczoraj wyrwałeś? — pyta mój brat, a po wyrazie twarzy Emmeta wnioskuję, że nie był to podryw najwyższych lotów.
— Stary, jak nie chcesz stracić zębów w swoje urodziny, lepiej zamilknij — warczy, pociągając spory łyk z butelki.
— No weź, bracie... myślałem, że przyjdzie z tobą. — Śmieje się Liam, a Jo szybko podchwytuje temat.
— Nie powiesz mi chyba, że jej nie zaprosiłeś. — Joel udaje oburzenie, karcąc go wzrokiem.
Patrzę na wymianę spojrzeń tej dwójki i zaczynam chichotać. Jestem strasznie ciekawa tej historii, ale zanim zdołam zadać pytanie, wtrąca się Ki.
— No dalej Spliffy, nie wstydź się. Miałeś prawo się zakochać — mówi czerwonowłosa, która również zauważyła, że chłopcy się z niego nabijają. — Uchylcie rąbka tajemnicy. Umieram z ciekawości, kim jest ta szczęściara — ponagla Kira, za co zostaje zmrożona wzrokiem przez Emmeta.
Nie trzeba ich przekonywać zbyt długo. Mimo ostrzeżenia, wymalowanego na twarzy głównego bohatera historii, Joel zaczyna mówić, uprzednio dopijając piwo.
— Po wczorajszym...
— Jo, do sedna. — Liam szybko mu przerywa, spoglądając nerwowo w jego oczy.
Joel odchrząkuje, poprawiając się na kanapie i otwiera kolejną puszkę.
Obserwuję niemą wymianę zdań pomiędzy tą dwójką i marszczę brwi. O co chodzi? Po wczorajszym czym? Co chciał powiedzieć i dlaczego mój brat mu przerwał? Przeszywa mnie dreszcz, charakterystyczny, co zawsze towarzyszy złemu przeczuciu, które ogarnia mnie w tej chwili. Postanawiam jednak nie drążyć tego tematu teraz. Zapytam Liama jutro o co chodziło i lepiej dla niego, żeby powiedział mi prawdę. Mam tylko nadzieję, że mój brat nie zrobił niczego głupiego, ale po ich minach stwierdzam, że raczej się mylę.
— Poszliśmy wczoraj do klubu. Wszyscy dużo piliśmy, ale Spliffy, jak to on, jak zwykle przesadził.
— Joel, zamknij się — warczy sam zainteresowany, na co reszta reaguje parsknięciem.
— Nawalony Spliff równa się napalony Spliff — kontynuuje Jo, zupełnie niezrażony ostrzegawczym i wściekłym spojrzeniem przyjaciela — dokonał podrywu wszech czasów. Nawet ja byłem w szoku, że w końcu któraś poleciała na jego parszywą gębę. Cóż to była za rakieta... — mówi i zaczyna rechotać, jak głupi.
— No, Emmet, jestem z ciebie dumna. Szkoda tylko, że nie dałeś nam szansy na poznanie nowej członkini ekipy. Dzisiaj jest idealna okazja. — Kira klepie go po ramieniu, ale ten się od niej odsuwa.
Na jego twarzy maluje się grymas.
— Członkini... ¹ Parska Jo. — Miała chyba ze czterdzieści lat, dwa podbródki i ślad po obrączce na palcu. Wszystko jej się wylewało spod spódniczki, którą chyba podjebała dwunastoletniej córce. Przysięgam, że nie mogłem uwierzyć w to, co widzę, kiedy wrócili z kibla... - Śmieje się.
— Oślepłem na kilka godzin, a wy, pieprzone kutasy, zamiast mnie uratować, to rechotaliście przy barze. Padłem ofiarą złej oceny sytuacji i zostanie mi trauma do końca życia. Przez was. Macie szczęście, że nadal nazywam was braćmi... — tłumaczy się Spliff.
Zaczynam chichotać, bo wyraz jego twarzy jest w tej chwili zabójczy. Biedak wygląda, jakby naprawdę cierpiał.
— Jak do nas wrócił, wyglądał, jakby przebiegł maraton. Sara, bo tak miała na imię jego wybranka, nie mogła się od niego odkleić do samego końca i chciała wracać z nami do San Diego. Wcisnęła mu nawet numer telefonu w tylną kieszeń, zapisany na etykiecie z piwa. — Jo znowu zaczyna się śmiać.
Spoglądam na niego, unosząc brew. Chciała wracać z nimi do San Diego? Czy tylko ja wyłapałam jego słowa?
— Gdzie byliście? — pytam.
— Co? — Liam patrzy na mnie, jakby nie rozumiał, o co pytam.
— Chciała wracać z wami do San Diego. To gdzie byliście? — powtarzam, uważnie obserwując wyraz jego twarzy.
— W takiej jednej spelunie za miastem — odpowiada wymijająco, natychmiast zmieniając temat.
Jego dziwna reakcja wzbudza we mnie cały szereg podejrzeń, ale zanim zdołam zapytać o cokolwiek, rozlega się dzwonek do drzwi. Liam idzie otworzyć.
Chwilę później w salonie pojawia się kilka osób. Jakiś koleś, którego widzę pierwszy raz w życiu, dwie dziewczyny i akurat je kojarzę, ponieważ są na jednym roku z Liamem oraz Caleb Warren, chłopak, który kilka tygodni temu zorganizował imprezę powitalną dla Ayden'a.
Robi się harmider. Mój brat zostaje osaczony. Nowi goście zaczynają go ściskać i składać życzenia. Słychać śmiechy, przepychanki słowne i cały szereg przekleństw z ust Emmeta, kiedy Jo zaczyna opowiadać nowo przybyłym tę samą historię, co nam chwilę temu.
Korzystam z chwili nieuwagi i ulatniam się do kuchni, by złapać oddech. Nie minęła nawet godzina, a ja już czuję się zmęczona. A to dopiero początek! Prawdziwy hardcore zacznie się, jak przyjdzie reszta. Ci, których obawiam się najbardziej.
Nalewam sobie szota i wypijam go jednym haustem. Wzdrygam się i przymykam oczy. Muszę się uspokoić, bo nerwy w niczym mi przecież nie pomogą, a mogą jedynie pogorszyć sytuację. Kiedy po kilku minutach wciąż nie wracam do towarzystwa, Kira postanawia mnie poszukać. Słyszę, jak pyta Liama, gdzie się podziałam i mówi mu, że pójdzie mnie poszukać. Chwilę później pojawia się w kuchni.
— Wszystko w porządku? — pyta z troską, kładąc dłonie na moich ramionach.
— Tak. — Kiwam głową i posyłam jej uśmiech. — Wracajmy do nich — zarządzam.
W progu salonu staję, jak wryta, na widok nowych osób. Nathaniela się spodziewałam, ale nie sądziłam, że Gahan również został zaproszony. Nie miałam nawet pojęcia, że Liam go zna. Siedzi w fotelu, na którym ja wcześniej, więc widzę jedynie jego profil. Obok niego, na krawędzi mebla, usadowiła się Tina i jej obecność już na poważnie mnie szokuje. I gdy dostrzegam Kemala, a obok niego chuderlawego blondaska, którego widziałam tamtej nocy, zaczynam się martwić, że Liam i chłopaki zostali wciągnięci w to towarzystwo.
Czuję mrowienie na skórze i czyjś wzrok na sobie, więc spoglądam w prawo.
Wstrzymuję oddech, gdy go dostrzegam. Nasze spojrzenia się krzyżują, a mnie przeszywa dreszcz. Ay opiera się o komodę, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni i bezczelnie się na mnie gapi. Szybko odwracam wzrok, usiłując otrząsnąć się z tego dziwnego uczucia, które mnie ogarnęło. Co on tutaj, do cholery, robi? Przecież kazałam trzymać mu się ode mnie z daleka. Dlaczego nie posłuchał?
— Kim jest ten facet? To ten, co był na wyścigu? — pyta Kira, wskazując głową na Quentina.
— Nie mam pojęcia — kłamię.
Doskonale znam ten wzrok i nie pozwolę, by Kira odbyła z nim jednorazową przygodę.
— A ja zamierzam się dowiedzieć. Wygląda bosko. — Uśmiecha się w ten swój charakterystyczny sposób, który oznacza, że obrała cel.
Jeszcze nie wie, że nic z tego nie będzie. Już ja tego dopilnuję.
Podchodzimy do zgromadzonych i witamy się. Tina posyła mi przyjazny uśmiech i jestem naprawdę mocno zdziwiona, kiedy Kemal wstaje i przytula mnie.
— Cześć, Luna. Obiecałem ci, że drugie pierwsze wrażenie będzie lepsze. Mam nadzieję, że mi się udało. — Puszcza mi oczko.
Kąciki moich ust mimowolnie się unoszą.
— Pierwsze pierwsze też było okej — odpowiadam, zajmując miejsce jak najdalej od Ayden'a.
Nie patrzę w jego stronę. Wolę oszczędzić sobie palpitacji serca, choć i tak czuję, że dudni, jak szalone.
Moja przyjaciółka podchodzi do Gahana i posyła mu swój najpiękniejszy uśmiech, uwodząc go wzrokiem w najbardziej subtelny sposób, jaki w życiu widziałam. Tylko ona potrafi tak kokietować. Wyciąga ku niemu swoją drobną dłoń, a on przyjmuje ją, ściskając trochę dłużej, niż powinien trwać normalny uścisk. Przygląda jej się przez chwilę i mogłabym przysiąc, że wyraz jego twarzy na ułamek sekundy jakby łagodnieje. Marszczę brwi.
— Jestem Kira, ale możesz mówić do mnie Ki — odzywa się słodkim głosem, wycofując rękę.
— Que. — Rzuca po prostu.
— Miło mi cię poznać, Que. — Trzepocze rzęsami, uśmiechając się słodko, po czym wraca do mnie, kołysząc biodrami.
Jej tyłek wygląda obłędnie w tej obcisłej, ciemnogranatowej sukience. Chłopaki również tak uważają, ponieważ odprowadzają ją wzrokiem, dopóki nie zajmuje miejsca obok mnie. Zwłaszcza Quentin, który udawał, że nie patrzy, ale ja widziałam, że kątem oka wciąż spoglądał na moją przyjaciółkę.
Mnie, do tej pory, nie poświęcił ani trochę uwagi. I mam nadzieję, że tak już zostanie.
— Nie, żeby coś, ale Ayden pożera cię wzrokiem — szepcze mi do ucha.
Zmuszam się, by na niego nie spojrzeć.
— Nic mnie to nie obchodzi — cedzę, zakładając kosmyk włosów za ucho.
— Akurat. — Śmieje się ze mnie.
Pół godziny później towarzystwo ma już humorek. Chłopcy tak się rozgadali, że odnoszę wrażenie, jakby wszyscy znali się od lat. Valentina jest zdecydowaną gwiazdą wieczoru, ponieważ o motoryzacji wie więcej, niż niejeden facet. Podejrzewam, że zawstydziłaby nawet najlepszego mechanika. Na wzmiankę o tym, że jeździ na ścigaczu, męska część zaczęła się rozpływać. Liam robi do niej maślane oczy. Jest już nieco podpity i zachowuje się wobec niej coraz bardziej swobodnie. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to nie jest ich pierwsze spotkanie.
Przez cały czas czuję na sobie wzrok Ay'a.
— On ciągle się na ciebie gapi, Lu. Dziwię się, że skóra jeszcze cię nie parzy — słyszę znowu, ale nie odpowiadam, parskając jedynie.
Po upływie kilku kolejnych minut, rozlega się dzwonek do drzwi. Wszyscy zaproszeni już są, a gdyby to była Leslie, po prostu weszłaby do domu, a to oznacza tylko jedno: przyszedł Kevin.
— Pójdę otworzyć — mówię do Liama, zatrzymując go w miejscu, kiedy zaczyna się podnosić.
Kira posyła mi pokrzepiające spojrzenie, próbując dodać mi otuchy, mówiąc bezgłośnie, że będzie dobrze. Wstaję i na drżących nogach ruszam do holu, czując jednocześnie, jak przynajmniej dwie pary oczu odprowadzają mnie wzrokiem.
— Cześć. — Witam swojego chłopaka, zmuszając się do uśmiechu.
— Wieś party na całego — komentuje, kiedy dochodzą nas gromkie śmiechy z salonu.
Ma taką minę, jakby trafił co najmniej do pomieszczenia pełnego trędowatych. Cóż, to na pewno nie jest śmietanka towarzyska, w której obraca się na co dzień. Nie ma tutaj jego bogatych kumpli, którzy jeżdżą drogimi furami, ani wypielęgnowanych lafirynd, w ubraniach znanych marek, kupionych za pieniądze bogatych rodziców.
Gestem dłoni zapraszam go do środka.
Zanim jednak ruszamy do salonu, przyciąga mnie do siebie, łapiąc za tyłek i wpija się w moje usta, całując brutalnie i bez grama czułości. Powstrzymuję odruch wymiotny, kiedy po upływie najdłuższych dziesięciu sekund w moim życiu, wreszcie się ode mnie odrywa.
Zaczynam się dusić.
— Dołączmy do pozostałych — mówię, odchrząkując.
Kątem oka sprawdzam w lustrze swoje odbicie. Na szczęście nic mi się nie rozmazało.
— Nie zabawimy tu zbyt długo. Najwyżej pół godziny. Później zabieram cię do siebie — oznajmia, z niebezpiecznym błyskiem w oku i ohydnym, zwycięskim uśmieszkiem, zdobiącym jego parszywą twarz.
— Dobrze. — Kiwam głową, zgadzając się.
Nie mam wyjścia. Nie mogę mu odmówić.
Przełykam nerwowo ślinę, przekraczając próg salonu. Kevin ściska kurczowo dłoń na moich lędźwiach, w drugiej natomiast trzyma butelkę, najpewniej bardzo drogiej, wódki. Trzeba się pokazać, prawda?
Rozmowy cichną, gdy dołączamy do zgromadzonych, a oczy wszystkich zatrzymują się na naszej dwójce.
Omiatam wzrokiem pomieszczenie. Mój brat, Emmet i Joel wymieniają między sobą spojrzenie, nie kryjąc niechęci, jednak Liam, jako solenizant, wstaje i wita się ze Stanfordem, bo tak wypada. Kątem oka widzę, jak Kira zaciska dłoń na szklance, a jej klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo szybkim tempie. Nasze spojrzenia się krzyżują, a ja telepatycznie próbuję dać jej do zrozumienia, że ma się natychmiast uspokoić.
Kevin podchodzi kolejno do każdego z gości, wymieniając uścisk dłoni, a ja stoję dokładnie w tym samym miejscu, w którym mnie zostawił, nie mając pojęcia, czy usiąść, czy zaczekać, aż przywita się ze wszystkimi i wróci do mnie, żebyśmy mogli razem zająć jakieś miejsce.
Spoglądam w prawo i widzę, że do Aydena dołączył teraz Nate. Mój przyjaciel zaciska swoją dłoń na ramieniu bruneta, szepcząc coś gorączkowo, ale ten zdaje się go nie słuchać. Dopiero po chwili dociera do mnie, że właśnie morduje wzrokiem Kevina. W jego oczach widać gniew tak potężny, że przeszywa mnie dreszcz i robi mi się przeraźliwie zimno. Czuję w sobie jeszcze silniejszy niepokój i teraz jestem już pewna, że coś się wydarzy. To coś wisi w powietrzu już od samego początku, a teraz jedynie się nasiliło i tylko czekać, aż to wszystko jebnie...
Z przerażeniem obserwuję Ay'a, kiedy Kevin podchodzi do nich, by podać im dłoń. Nate ściska ją jako pierwszy, wymuszając uśmiech, który bardziej przypomina grymas. I gdy Kevin wyciąga rękę do Ayden'a, dłoń Nathaniela zaciska się na jego ramieniu tak mocno, że aż bieleją mu knykcie.
Ich uścisk jest szybki. Wymieniają między sobą krótkie spojrzenia. Jestem pewna, że Kevin dostrzegł w oczach czarnookiego to samo, co ja wcześniej i dlatego marszczy brwi. Pewnie zastanawia się teraz, o co mu chodzi, ale prawdopodobnie mało go to obchodzi. Znając życie pomyśli, że to z zazdrości.
Po upływie kilku chwil, które dla mnie były wiecznością, Kevin wraca do mnie. Zajmujemy miejsca z boku, jak najdalej od reszty. Dopiero kilka minut później atmosfera staje się luźniejsza. Znowu słychać gwar rozmów i śmiechy. Tylko Ayden i Nate wydają się być myślami zupełnie gdzie indziej i gołym okiem widać, że nie bawią się zbyt dobrze.
— Nie miałaś krótszej sukienki? — syczy Kevin do mojego ucha, ale uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
Wzdrygam się.
— O co ci chodzi? — pytam, również szeptem, starając się zachowywać swobodnie.
Uśmiecham się słabo, nie chcąc, by ktoś dostrzegł, że cała zesztywniałam i wcale nie jest mi do śmiechu.
— Wyglądasz, jak dziwka — odpowiada, owijając sobie kosmyk moich włosów wokół palca.
Przełykam ślinę, poprawiając się na siedzeniu. O ile wcześniej czułam się w miarę okej w swojej skórze, w tym momencie mam ochotę wejść pod kołdrę i nie wychodzić. Nie sądziłam, że ta kreacja jest aż tak wyzywająca. Kevin ma rację, wyglądam, jak dziwka...
Ogarnij się, Luna. Wyglądasz świetnie! – krzyczy głos w mojej głowie. Ostatni głos rozsądku, próbujący utrzymać mnie na powierzchni.
— Sądziłam, że ci się spodoba. — Wykrztuszam.
Blondyn parska.
— Myślałaś, że jak wystylizujesz się na dziwkę, będę zachwycony? Pojebało cię? Spędzasz za dużo czasu z tą szmatą. — Wskazuje na Kirę. — To ona kazała ci się tak ubrać, prawda? Chciałyście mnie wkurwić? Moje gratulacje, udało wam się. Wyglądasz, jak dziwka, a te traktuje się w specjalny sposób. Później pokażę ci jaki... — ucina, po czym jak gdyby nigdy nic pociąga łyk piwa.
Czuję, jak żółć podchodzi mi do gardła. Mój oddech przyspiesza niebezpiecznie. Jestem przerażona. Zaczynam walczyć ze łzami, które uparcie chcą wypłynąć na powierzchnię. Kevin po raz kolejny uświadomił mi, jak niewiele jestem warta, a ja zaczynam mu wierzyć. Widocznie nie zasługuję na nic lepszego.
Unoszę głowę, pchnięta dziwnym impulsem, a spojrzenie moich zielonych oczu krzyżuje się z czarnymi tęczówkami Ayden'a. Wpatruje się we mnie z taką intensywnością, że przeszywa mnie dreszcz. Biorę głęboki, łapczywy wdech. Jest wkurwiony i cały się trzęsie. Gapimy się na siebie przez kilka dłuższych chwil i przerywa nam dopiero jego dzwoniący telefon. Szybko się otrząsam, mając nadzieję, że Kevin niczego nie zauważył. Na szczęście gapi się w ekran komórki, odpisując jakiejś dziewczynie o imieniu Clare. Kutas...
Ayden odbiera i słuchając w skupieniu marszczy brwi, po czym wychodzi z salonu.
— Zrób mi drinka. Najlepiej z tą wódką, którą przyniosłem. To piwo to pierdolony szajs — mówi Kevin, wyrywając mnie z chwilowego zawieszenia.
Wstaję pospiesznie, chwytam wódkę i ulatniam się do kuchni. Drżącą dłonią odkręcam zakrętkę i biorę kilka sporych łyków prosto z butelki. Wzdrygam się i krzywię, opierając o blat wyspy i oddycham głęboko. Nie jestem w stanie wmawiać sobie, że dam radę, bo czuję, że lada moment polegnę. To dla mnie zbyt wiele już teraz, a czeka mnie jeszcze piekło, które dla mnie zaplanował na wieczór. Jeśli on mnie dzisiaj nie zabije, zrobię to sama... Nie zniosę kolejnego upokorzenia. Boję się. Jestem cała posrana ze strachu. Dlaczego mnie to spotyka? Czy ja zrobiłam w swoim życiu coś złego, że karma dotyka mnie w tak okrutny sposób?
— Nie mam siły... — szepczę do siebie, zaciskając mocno powieki.
Kończę drinka i odwracam się, by wrócić na imprezę, jednak wiedziona dziwnym instynktem, zamiast do salonu, ruszam wzdłuż korytarza. Moją uwagę przyciągają niedomknięte drzwi do gabinetu taty. Marszczę brwi i staję przed nimi. Słyszę jakiś szelest ze środka, więc delikatnie je popycham, a one otwierają się cicho.
— Co ty tu robisz? — wykrzykuję, zdziwiona obecnością Ayden'a w tym miejscu.
Wygląda na to, że jest tak samo zaskoczony, jak ja. Zastyga w bezruchu, pochylony nad jakimś segregatorem, wpatrując się we mnie.
— Lu... — ucina, jakby nie wiedział, co powiedzieć i rusza w moją stronę.
— Tu jesteś. — Słyszę za sobą i oblewa mnie zimny pot.
Ayden zatrzymuje się dwa metry przede mną. W gabinecie jest ciemno, bo nie zapalił światła, pomagając sobie jedynie latarką z komórki.
— Chciałam tylko coś sprawdzić. Możemy wracać do reszty — mówię do Kevina, który nie ma pojęcia, że oprócz mnie, jest tutaj ktoś jeszcze.
Blondyn posyła mi cwaniacki uśmiech, stając tuż przede mną. Chwyta mnie za szyję i pociąga ku sobie.
— Po co wracać, jak można się zabawić? Co powiesz na szybki numerek? Gabinet twojego ojca będzie idealny — proponuje, a ja znowu czuję, że chce mi się rzygać.
— Kevin... To nie jest dobry pomysł. — Wyduszam z siebie.
Jestem przerażona. Muszę coś wymyślić, zanim Kevin powie lub zrobi coś, czego świadkiem nie może być Ayden.
— Nie pytam cię o zdanie — warczy, wkurzony moim protestem.
Popycha mnie w stronę drzwi, ale ja uparcie nie chcę ruszyć się z miejsca.
— Kev... — mamroczę słabo, na co chłopak parska.
— Nie udawaj niedostępnej, kotku. Wyglądasz dzisiaj, jak dziwka, a dziwki zawsze są chętne. Zerżnę cię, czy tego chcesz, czy nie. Jesteś moją dziwką i mogę z tobą zrobić, co zechcę. Dlatego posłusznie wejdziesz tam ze mną i będziesz grzeczna. — Patrzy na mnie wzrokiem psychopaty, a ja przełykam głośno ślinę. — Tylko nie krzycz zbyt głośno — dodaje po chwili, po czym z całym impetem popycha mnie do środka.
Tłumię w sobie krzyk, kiedy moje plecy zderzają się z twardą klatką piersiową Aydena. Szklanka z drinkiem rozbija się na drewnianej posadzce. Przerażenie wkrada się w moje ciało z pełną siłą, a panika zaciska na moim gardle ciasny supeł. Ze strachu nie jestem w stanie wykrztusić słowa.
Kevin potrzebuje kilku sekund na ocenę sytuacji. Widzę przeróżne emocje w jego oczach, kiedy dociera do niego, że mieliśmy świadka całego zajścia. Obserwuję jego twarz, gdy trybiki w jego głowie pracują szaleńczo, jakby usiłował coś wymyślić. Jeszcze przez chwilę chyba łudzi się, że tylko mu się wydaje, że widzi Prescotta. Jednak wkurwienie na twarzy bruneta daje mu dobitnie do zrozumienia, że ten słyszał każde słowo bardzo wyraźnie. Wie też, iż Ayden jest świadomy tego, że gdyby mnie nie złapał, upadłabym na podłogę i że to wcale nie byłoby niechcący.
— Ostatnie życzenie, skurwysynu? — pyta Ay, przesuwając mnie za siebie.
Robi krok w stronę Kevina, a blondyn się cofa.
— O co ci chodzi, człowieku? — głos Stanforda drży nieznacznie.
Wygląda teraz, jak mały, przerażony chłopiec.
— Nie wiesz? — pyta Ay, prychając i robi kolejny krok — zaraz ci się rozjaśni. Tylko nie krzycz zbyt głośno — dodaje ze złowrogim uśmieszkiem, po czym rzuca się na blondyna.
Ze zgrozą patrzę na to, co właśnie się dzieje. Jestem w stanie niemal sobie wyobrazić, jak wraz z pierwszym ciosem, który Ayden zadał Kevinowi, moje życie obraca się w ruinę.
Przyklejam się plecami do ściany, a odgłosy bójki zaczynają docierać do mnie jakby z daleka. Pozwalam łzom spłynąć. Bo to jedyne, co mi zostało. Mogę jedynie zapłakać nad swoim losem, bo teraz to już tylko kwestia czasu. Kevin mnie zniszczy. I to będzie dla mnie bardzo bolesny upadek.
Upadek, z którego prawdopodobnie już nigdy się nie podniosę...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro