Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.



     Wrzask rozrywa moje gardło, wypełniając całe pomieszczenie. W jednej sekundzie podnoszę się do pozycji siedzącej, gwałtownie wyszarpana z objęć koszmaru. Moje policzki są mokre od łez, czuję suchość w gardle i przeraźliwy chłód, przenikający moje ciało do szpiku.

    Do mojego pokoju wpada Leslie i w tej samej chwili oblewa mnie zimny pot i robi mi się duszno.

    - Luna? Co się stało? Wszystko w porządku? – słyszę pytania młodszej siostry, ale nie reaguję, skupiając wzrok w jakimś punkcie przed sobą.

    Moje serce zaczyna łomotać, a płuca robią się ciężkie, jakby ktoś wypełnił je gęstą masą. Próbuję zaczerpnąć powietrza, ale nie potrafię. Oddychanie przychodzi mi z coraz większym trudem. Znowu ogarnia mnie to znajome uczucie, jakbym zaraz miała umrzeć. Czuję nadchodzący kataklizm. Do moich nozdrzy, nie wiadomo skąd, dociera zapach destrukcji. Zapach zniszczenia, ten sam, który czułam dwa lata temu, gdy odzyskałam przytomność, będąc wciąż we wraku samochodu.

    Mam wrażenie, że serce w mojej piersi spuchło i zaraz rozerwie klatkę piersiową. Kręci mi się w głowie, kiedy rozpaczliwie próbuję złapać głęboki wdech. Nie udaje się.  Zaczynam oddychać bardzo szybko. Wdechy są płytkie i poszarpane. Jestem przerażona, bo mam wrażenie, że zaraz się uduszę. Powietrza, potrzebuję powietrza. 

    - Tato! – krzyczy Leslie, wybiegając na korytarz – Luna ma atak, tato!

    Uspokój się, Luna. Musisz się uspokoić. Jesteś bezpieczna. Żyjesz. – Powtarzam w myślach, ale to nic nie daje. Choćby nie wiem jak często to sobie mówiła, za każdym razem, gdy dopada mnie atak paniki, to wcale nie pomaga. Nigdy nie pomaga.

    Mam ochotę krzyczeć z przerażenia, ale nie umiem otworzyć ust. Na moim gardle zacisnął się jakiś niewidzialny supeł, który odcina mi dopływ tlenu. Duszę się. Chyba umieram.

    - Luna, kochanie – słyszę kojący głos taty.

    Czuję, że materac obok mnie ugina się pod ciężarem jego ciała. Ostrożnie, tak, by nie przestraszyć mnie jeszcze bardziej, wyciąga swoje silne ramiona i delikatnie przyciąga mnie do siebie.

    Doskonale wie, co robić. Przerabialiśmy to już tyle razy w ciągu ostatnich dwóch lat... W dzień i w nocy. W domu, w sklepie, w szkole, w kinie, czy na ulicy. Raz dostałam ataku paniki, kiedy jakiś facet oślepił mnie światłami i to przypomniało mi tamtą noc. To ja prowadziłam i omal nie spowodowałam wypadku. Dobrze, że tata w porę zorientował się co się dzieje.

    Przywieram do niego całą sobą, opierając brodę na jego ramieniu.

    - Spokojnie, skarbie. Oddychaj razem ze mną, dobrze. Spokojnie. Wdech – głęboko zaciąga się powietrzem – Wydech – powoli je wypuszcza.

    Staram się robić to samo, naprawdę próbuję, ale póki co, jedyne, na co jestem w stanie się zdobyć, to szybkie, łapczywe łapanie powietrza.

    - Wdech. Wydech. – mówi spokojnie. Gładzi dłonią moje włosy, szepcząc kojące słowa. Drugą rękę trzyma na moich plecach, dociskając mnie mocniej do siebie, bym poczuła się bezpiecznie. Zaczyna opowiadać mi o tym, jak stawiałam pierwsze kroki w balecie, bo to działa na mnie najbardziej. Uwielbiam słuchać wtedy jego głosu, jak pęka z dumy i zachwytu.

    - Oddychaj skarbie. Wdech. Wydech. – powtarza – wdech i wydech.

    Powoli, sekunda po sekundzie, minuta po minucie, zaczynam się uspokajać. Po upływie kilku chwil oddycham już głęboko razem z moim tatą, a on nie przestaje do mnie mówić, kołysząc mnie w swoich ramionach, jakby tulił kilkuletnie dziecko.

    I ja właśnie tak się czuję w tym momencie. Jak mała dziewczynka, przerażona i bezbronna, zdana jedynie na pomoc dorosłej osoby.

    Nie wiem ile mija czasu, zanim całkowicie dochodzę do siebie. Godzina? Może trochę mniej. Wreszcie odrywam swoją zapłakaną twarz od ramienia ojca i poprawiam się na łóżku, pociągając nosem.

    - Przepraszam za koszulkę – chrypię, wskazując na mokrą plamę na rękawie.

    Tata patrzy na to miejsce i uśmiecha się delikatnie.

    - I tak jej nie lubię – wzrusza ramionami.

    Przygląda mi się przez chwilę, jakby chciał się upewnić, że atak na pewno minął, po czym wstaje i wychodzi z pokoju, uprzedzając jednak, że zaraz wróci.

    Patrzę na zegarek, który wskazuje pierwszą w nocy, po czym przenoszę wzrok na Leslie, walczącą ze snem. Jej oczy same się zamykają. Są też zaszklone. Stanowczo zabroniłam jej zostawać przy mnie, gdy dostaję ataku, ale ona nigdy nie słucha. Moja rodzicielka, na szczęście, została w pokoju. Podejrzewam, że któryś z moich braci zatrzymał ją tam siłą. Jest w ciąży i zdecydowanie nie powinna się denerwować, a wiem, że widok mojej osoby w takim stanie, za każdym razem łamie jej serce. Przypomina nam wszystkim, przez co musieliśmy przejść. I nie chodzi tutaj tylko o mnie. Ja i moje rodzeństwo straciliśmy dziadka, ale ona-ojca. Był jej tatą, powiernikiem i kumplem. Wszyscy wiemy, jak wiele zawdzięczali mu nasi rodzice. Był wspaniałym człowiekiem i to niesprawiedliwe, że zginął. Zostawił po sobie ogromną pustkę, której nigdy nie będziemy w stanie wypełnić.

    - Leslie, idź do siebie. Jest środek nocy. Nie możesz spać na fotelu, bo jutro nie będziesz mogła się ruszyć – mówię do siostry, ale ona stanowczo kręci głową.

    - Nigdzie się stąd nie ruszam. I nawet nie próbuj nic więcej mówić, uparty ośle – odpowiada, tonem nieznoszącym sprzeciwu, rzucając mi wyzywające spojrzenie.

    Przymykam oczy, jęcząc z bezradności. Nie widzę sensu, by się z nią spierać, bo i tak nie wygram. Ta dziewczyna ma piętnaście lat, ale czasami zachowuje się, jakby była dwa razy starsza.

    Do pokoju wraca tata z moimi tabletkami i butelką wody.

    - Proszę – podaje mi wszystko.

    Niechętnie wyjmuję fiolkę z jego dłoni i wysypuję sobie jedną pigułkę na dłoń, po czym łykam ją, popijając sporą ilością wody. Gdyby ojciec nie stał nade mną, obserwując mnie badawczo, pewnie nie wzięłabym ani jednej. Nienawidzę tabletek. Ani tych, które mają hamować moje ataki, ani tych na uspokojenie, ani na sen. Biorąc je, czuję się, jak wariatka. Doskonale wiem, że nie wszystko ze mną w porządku, a na mój stan składa się wiele czynników, ale mimo wszystko uważam, że leki nie są konieczne. Nie jestem czubkiem, a zmuszana do ich zażywania, odnoszę wrażenie, jakbym postradała rozum.

    - Idź spać, księżniczko – mówi tata, odgarniając zbłąkany kosmyk z mojego czoła – musisz odpocząć.

    Posyłam mu blady uśmiech, po czym odwracam się na drugi bok, przytulając twarz do poduszki i zamykam oczy.

    Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć mu, żeby mnie tak nie nazywał. Za każdym razem, gdy ktokolwiek zwraca się do mnie w ten sposób, czuję bolesne ukłucie w sercu. Księżniczka. To słowo przypomina mi, jak wiele straciłam.

    Doskonale pamiętam, skąd wzięło się to określenie. Miałam sześć lat i przygotowywałam się do pierwszego występu. Ubrana byłam w śliczną, różowo-białą sukienkę. Mama zrobiła mi ciasny koczek i założyła diadem. Moja twarz, na potrzebę sztuki, była oprószona brokatem. Wyglądałam wtedy, jak prawdziwa, mała księżniczka. Tata jako pierwszy zawołał mnie, używając tego słowa, a ja momentalnie się odwróciłam, choć było głośno, a wokół mnie znajdowała się masa osób. Od tamtej pory wszyscy zaczęli tak do mnie mówić, a ja cieszyłam się z tego, jak głupia.

    W tej chwili nienawidzę tego zwrotu. Już nie tańczę, nie występuję i już nigdy nie będę. Przestałam być księżniczką w chwili, kiedy Jake zwrócił się do mnie w ten sposób po raz ostatni w swoim życiu, a lekarze kilka tygodni po wypadku powiedzieli mi, że szanse na to, iż wrócę do baletu, są bardzo małe.

    Teraz jestem po prostu zwyczajną Luną. Bez marzeń, bez pasji, znajdującą się w beznadziejnej sytuacji, wpadającą co rusz w nowe kłopoty. Jestem Luna Lucinda Duncan i każdego dnia, niezmiennie od dwóch lat, próbuję na nowo odnaleźć siebie. Każdego dnia gram w grę zwaną życiem i staram się nie przegrać, choć bywa cholernie ciężko. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu, ponieważ moje życie, prawdopodobnie, skończyło się dwudziestego dziewiątego marca, w dniu moich siedemnastych urodzin...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro