13.
Punktualnie o dwudziestej drugiej wychodzę przed dom, żeby tu zaczekać na Kirę.
Kevinowi powiedziałam, że nie dam rady się z nim dzisiaj zobaczyć, ponieważ czuję się fatalnie, na co ten, ku mojemu zdziwieniu, od razu odpuścił. Nie zaproponował, jak to ma w zwyczaju, że to on przyjedzie do mnie. Nie dopytywał, ani nie marudził. Przyjął to ze stoickim spokojem, co powinno wzbudzić moje podejrzenia, jednak nie czułam niepokoju. Wydaje mi się, że uważa, iż powinien dać mi czas. Chyba zdał sobie sprawę, że tym razem przesadził, choć w zaistniałej sytuacji przesadził, to pieprzony eufemizm. Cokolwiek sobie myśli, działa na moją korzyść. Podoba mi się, że od trzech tygodni właściwie nie mamy ze sobą kontaktu, choć jestem boleśnie świadoma faktu, że on wciąż jest w moim życiu i nie prędko uda mi się go z niego wyrzucić. Póki co pozostaje mi się cieszyć z takiego obrotu spraw, choć to jedynie stan przejściowy.
Stoję tak, od dobrych kilku minut, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
Gdzie ta Kira? I w tym samym momencie widzę światła samochodu, zbliżającego się ku mnie.
Ruszam w stronę pojazdu, a kiedy moja przyjaciółka wreszcie parkuje na podjeździe, a ja mogę dokładnie dojrzeć auto, zatrzymuję się gwałtownie, szeroko otwierając oczy.
— Ty chyba oszalałaś — rzucam do niej, kiedy z szerokim uśmiechem wysiada z pojazdu.
— O co ci chodzi? — pyta, marszcząc nos w niezrozumieniu i spogląda to na mnie, to na wściekle różową landrynę, którą przyjechała.
— Prosiłam cię, żebyś wzięła samochód mamy! — wykrzykuję z frustracją i opuszczam ręce zrezygnowana. — Jak niby mamy zostać niezauważone w r ó ż o w y m g a r b u s i e z doklejonymi do lamp rzęsami? — Jęczę żałośnie, a Kira tylko na mnie spogląda z wyraźnym wyrzutem, po czym spokojnie gładzi samochód po masce, jakby w obawie, że mogłam go urazić.
— To j e s t samochód mojej mamy — mówi.
Marszczę brwi, biorąc głęboki wdech.
— Co się stało z czarnym vento? — pytam, obchodząc wóz dookoła i oglądając go dokładnie.
— Zużył się. — Wzrusza ramionami. — Oddaliśmy go na złom dwa tygodnie temu.
Pochylam się i niepewnie zaglądam do środka, wzdychając ciężko, kiedy czuję narastającą irytację.
— I nie przyszło ci do głowy, żeby mi o tym powiedzieć wcześniej? — patrzę na nią z wyrzutem, a ona jedynie przewraca oczami.
— Mówiłaś, że chłopaki znają twój samochód, twoich rodziców i Liama i dlatego potrzebujemy takiego, którego nie poznają. No więc proszę bardzo. — Uśmiecha się triumfalnie, wskazując na różową maszynę jej matki. Chyba uważa, że ma rację, ale zamierzam szybko wyprowadzić ją z błędu.
— Ale zdajesz sobie sprawę, że jeśli nas tam zobaczą, a następnego dnia ten sam samochód będzie stał na waszym podwórku, od razu się zorientują, że to my? Zapomniałaś, że mieszkasz naprzeciwko?
Kira zdejmuje czapkę z daszkiem, przeczesując dłonią swoje czerwone włosy, po czym wzdycha, przymykając oczy, jakby się nad czymś zastanawiała.
— Cóż, jakoś na to nie wpadłam, ale chyba już za późno na zmianę środka transportu. Wsiadaj i nie marudź. Postaramy się podjechać tak, żeby nikt nas nie zauważył — odpowiada, po czym zajmuje miejsce za kierownicą.
Jęczę z rezygnacją, otwieram drzwi i siadam obok niej. Dopiero teraz zauważam, jak jest ubrana. Czarne leginsy, czarne botki i bluza w tym samym kolorze. Na głowie czapka z daszkiem nisko zasunięta na oczy i okulary przeciwsłoneczne, założone za górną część bluzy.
Unoszę lewą brew, rozbawiona tym, jak bardzo wzięła sobie do serca naszą tajemniczą akcję. Ja, w przeciwieństwie do niej, ubrałam się, jak zwykle. Czarne rurki, ulubione, znoszone trampki i bordowa bluza z logo Queen. Włosy związałam w kucyka, odkrywając przy okazji, że czuję się dobrze w tej fryzurze i się sobie w niej podobam, podczas gdy kiedyś nienawidziłam czesać włosów w koński ogon.
— Będziemy napadać na bank? — pytam, parskając, za co zostaję zgromiona wzrokiem.
Kira gładko wycofuje, po czym rusza w stronę głównej drogi, prowadzącej do autostrady. Jedną dłoń trzyma na kierownicy, drugą szuka czegoś z tyłu. W końcu wyciąga czarną czapkę z logo jakiejś znanej firmy sportowej i rzuca ją na moje kolana, po czym ze schowka wyciąga okulary przeciwsłoneczne i również mi je podaje.
— Trzymaj. Teraz razem będziemy mogły dokonać napadu — rzuca, przedrzeźniając mnie, a ja wybucham śmiechem.
— Jesteś nienormalna. — Wykrztuszam, bo nagle cała ta sytuacja wydaje mi się naprawdę niedorzeczna i śmieszna.
— I kto to mówi? — prycha, ale już sekundę później również zaczyna się histerycznie śmiać.
Wyobrażam sobie, jak to musi wyglądać z boku. Dwie kretynki, ubrane tak, jakby zaraz miały na kogoś napaść, płaczące ze śmiechu w wściekle różowym volkswagenie.
Uspokajamy się dopiero, kiedy niebieski Nissan śmiga koło nas z taką prędkością, że niemal czuję, jak kołysze samochodem w wyniku silnego podmuchu wiatru, który wywołał. Miał na liczniku ze dwie paki, jak nie więcej, ponieważ w jednej sekundzie znika nam z pola widzenia.
Marszczę brwi, gdy dociera do mnie, że już gdzieś widziałam ten samochód, a kiedy chwilę później domyślam się kto jest jego właścicielem, gwałtownie prostuję się na siedzeniu.
— To Ayden — wypalam, a mój mózg natychmiastowo włącza szósty bieg i zaczyna pracować na najwyższych obrotach.
— Co? — pyta Kira, patrząc na mnie z ukosa i nic nie rozumiejąc.
— Ten samochód, który przed chwilą nas wyprzedził. To był Ayden — wyjaśniam, a ona mruży oczy.
— Czyli jednak coś się szykuje — mówi w zamyśleniu.
— Za chwilę dowiemy się co. — Uśmiecham się, czując jednocześnie dreszcz ekscytacji i niepokój.
— No, to gaz do dechy. Jest dwudziesta druga trzydzieści. Mam nadzieję, że zdążymy. — Zagryza wargę i dociska pedał gazu. Wskazówka na liczniku podnosi się do osiemdziesięciu i ani milimetra wyżej. Unoszę brew, nie potrafiąc ukryć rozbawienia.
— No co? — pyta Kira, rzucając mi karcące spojrzenie. — Ten wózek ma trzydzieści koni. Więcej, jak osiemdziesiąt, na pewno nie pojedzie... — Oburza się, zauważając mój prześmiewczy wyraz twarzy.
— Trzeba było jechać autobusem... — Mruczę pod nosem, ale czerwono włosa doskonale mnie słyszy.
— Jeszcze słowo, a wysadzę cię na środku tej pieprzonej autostrady. Z buta na pewno trafisz tam szybciej... więc lepiej siedź cicho i przestań głupio się uśmiechać — warczy poirytowana i, o dziwo, wskazówce na liczniku jakoś udaje podnieść się jeszcze o dziesięć.
Odwracam głowę, modląc się w duchu, żeby nie parsknąć śmiechem. Kira, kiedy się złości, wygląda komicznie, ale potrafi być naprawdę diabłem wcielonym, gdy ktoś porządnie ją wkurzy. Wolałabym nie doświadczyć tego na sobie, bo nie raz byłam świadkiem jej wybuchu.
Mój tata powiedział kiedyś, że jesteśmy z Kirą, jak ogień i lód. Moja przyjaciółka jest gorąca, temperamentna i impulsywna, a kiedy ktoś zajdzie jej za skórę, zazwyczaj mocno się na niej sparzy. Ja natomiast, potrafię być naprawdę zimna, jak lód. Chłodna i opanowana. Nie dopuszczam do siebie ludzi i ciężko komukolwiek przebić się przez tę grubą taflę, którą wokół siebie zbudowałam. I mimo różnicy charakterów, dogadujemy się świetnie od lat. Nie bez powodu mówią, że przeciwieństwa się przyciągają.
Jedziemy w milczeniu, słuchając płynącego z głośników lamentu Adele. Zapełnione domami dzielnice minęłyśmy już jakiś czas temu. Im bliżej jesteśmy celu, tym mniej budynków wokół. Wreszcie zaczynają otaczać nas jedynie puste pola, a z oddali majaczy już zarys potężnej, opuszczonej rafinerii.
Mój puls przyspiesza, a na karku pojawia się gęsia skórka, gdy znajdujemy się już naprawdę niedaleko. Zjeżdżamy z autostrady na pętlę, która prowadzi wprost do ogromnej budowli, mijając znak, który informuje, że ten odcinek drogi donikąd nas nie zaprowadzi, a kilka metrów dalej następny – zakaz wjazdu.
Widzę światła reflektorów. Ktoś uruchomił też latarnie przed gmachem. Zwalniamy, a Kira spogląda na mnie nerwowo, zagryzając wargę.
— Jakaś impreza? — pyta cicho. Wzruszam ramionami, wpatrzona w coraz większą ilość samochodów, zaparkowanych gdzie się da. Kto organizuje imprezę w tak niebezpiecznym miejscu?
Wskazuję czerwonowłosej miejsce, gdzie może się zatrzymać. Między białym SUVEM, a sportową Audi TT. Kira wykonuje idealny manewr parkowania, po czym poprawia czapkę i ubiera ciemne okulary. Niewiele myśląc, również zakładam swoją i razem wychodzimy z samochodu. Do naszych uszu od razu dociera głośna muzyka. Obok nas przejeżdża jakiś samochód, a ja mimowolnie się wzdrygam. Moja przyjaciółka rozgląda się wokół, zaciekawiona i ja również robię to samo.
— Podejrzana sprawa — odzywa się.
— Chyba nawet bardziej, niż nam się wydaje — przyznaję jej rację.
Idziemy powoli w kierunku głównego dziedzińca. Kiedyś obok rafinerii biegł odcinek autostrady, jednak gdy została ona zamknięta w dwutysięcznym roku, zaczęto budować nowy, z dala od budynku, którego rada miasta chciała wyburzyć. Gdy prace ukończono, ta droga została wyłączona z ruchu, a rafineria jak stała, tak stoi. Słyszałam o tym miejscu wiele. O imprezach, urządzanych przez studentów, o szemranych interesach, prowadzonych przez miejscowe gangi i o bezdomnych, którzy zamieszkują tutejsze podziemia. Podobno ten budynek jest też idealnym miejscem do wywożenia zwłok. Znaleziono tu już niejedno ciało. Dlatego też nie potrafię zrozumieć skąd tyle osób w takim miejscu, a gdzieś w podświadomości zadaję pytanie samej sobie, co m y z Kirą tu robimy?
Mijamy coraz więcej osób. Oprócz muzyki, zdaje się również słyszeć warkot silników, dobiegający, jak mniemam, z miejsca, gdzie zebrał się największy tłum. Ktoś gazuje na ostro całkiem niedaleko nas, a ja mam ochotę zatkać sobie uszy, żeby nie słyszeć tego ryku.
Wciąż nigdzie nie widzę Ayden'a.
— To mi wygląda bardziej na jakiś zlot fanów motoryzacji, niż imprezę — mówi Kira, oglądając się z obrzydzeniem na przechodzącą obok dziewczynę w naprawdę krótkiej, obcisłej sukience ze sporym dekoltem.
— Nie sądzę. — Kręcę głową. — Na pewno nie o tej porze.
Wreszcie docieramy do celu, a hałas tutaj panujący, już po chwili staje się dla mnie nie do wytrzymania.
— Ktoś umarł? — parska ktoś obok, więc obydwie z Kirą odwracamy się w stronę, z której dobiegł głos.
Wysoki, barczysty facet, z tatuażami, które pokrywają każdą, niezakrytą część jego ciała oprócz twarzy, spogląda na nas z wyraźnym rozbawieniem. Ma ręce skrzyżowane na piersiach, a jego ramienia uwiesiła się jakaś tleniona blondi, która idealnie wpasowuje się w jego styl.
— Co? — pyta Kira, wyzywająco unosząc podbródek. Jej piwne oczy ciskają gromy w patrzącego na nas z góry łysola.
— No, jeśli wybrałyście się na pogrzeb, to musicie zmienić adres. To nie tutaj — odpowiada, szczerząc się złośliwie, a w rzędzie jego białych, nierównych zębów, połyskuje jeden srebrny.
Dopiero po chwili do mnie dociera, że ma na myśli to, jak jesteśmy ubrane, a konkretnie Kira.
— Zaraz możemy jeden urządzić, jak... — syczy Kira, ale szybko jej przerywam, odciągając od podejrzanego typa.
— Powaliło cię? — cedzę, siłą ściągając z jej nosa okulary przeciwsłoneczne.
— Nie pozwolę, żeby jakiś kutasiłeb się z nas nabijał — warczy, wyszarpując się z mojego uścisku.
— A ja nie pozwolę, żeby ktoś rozwalił twój ł e b. Wyglądał na takiego, który ma w dupie, czy bije faceta, czy dziewczynę. Więc bądź grzeczna i schowaj swój ognisty temperament do kieszeni. Jesteśmy tutaj incognito, pamiętasz? Lepiej nie robić afery i nie skupiać na sobie spojrzeń tych wszystkich, dziwnych ludzi — mówię, pokazując dłonią na tłumy wokół nas.
Moja przyjaciółka przewraca oczami, wzdychając z rezygnacją i oburzona zaplata ręce pod biustem.
— Rzeczywiście mocno odstajemy od reszty. — Mruczy pod nosem, rozglądając się.
Kiwam głową, przyznając jej rację. Większość zebranych tu dziewczyn, ma na sobie kuse spódniczki, albo szorty odsłaniające połowę pośladków i bluzeczki, które więcej odkrywają, niż zakrywają. Stukot ich szpilek niesie się echem po zapełnionym ludźmi i samochodami dziedzińcu. Mnóstwo kręcących się wokół nas, podejrzanie wyglądających typów, wzbudza mój niepokój.
Moją uwagę przykuwa jedna dziewczyna, która właśnie podjechała na bordowym motocyklu. Gdy ściągnęła kask, jej kruczoczarne włosy rozsypały się kaskadami po ramionach, okrytych w czarną, skórzaną kurtkę. Ubrana w spodnie do kompletu i ciężkie buty na motor, wygląda imponująco. Nie widzę jej dokładnie, ale nawet z daleka wydaje się być bardzo ładna. Ma chyba meksykańskie korzenie, bo na pewno nie wygląda mi na typową amerykankę. I podobnie, jak my, wizualnie odstaje od reszty. Gdy zsiada z maszyny, zbiera się wokół niej spora grupka osób.
Moje rozmyślania przerywa nagła wrzawa, spowodowana dołączeniem kolejnego samochodu. Staję na palcach, zaciekawiona kto spowodował takie poruszenie, ale nie udaje mi się nic zobaczyć. Jestem pewna, że prawdziwy gwóźdź programu znajduje się gdzieś z samego przodu tłumu, a prawdziwa „impreza" jest nie na dziedzińcu, a na drodze.
— Chodź, podejdziemy bliżej — mówię do Kiry i ciągnę ją za rękę.
Jakoś udaje nam się przepchać i mimo kilku przekleństw, rzuconych pod naszym adresem i bolesnych kuksańców w każdą, możliwą część ciała od pasa w górę, wreszcie stajemy przy metalowych barierkach.
Wytężam wzrok. Kilkadziesiąt metrów dalej, ustawione w równym rzędzie, stoją cztery samochody. Nie znam się za bardzo, ale wyglądają na szybkie. Czerwona toyota, Mazda, której karoseria pokryta jest chyba każdym możliwym kolorem, czarny samochód, którego nazwy nie znam i... O. Mój. Boże!
Niebieski Nissan Ayden'a.
Czuję, że Kira klepie mnie po ręce, więc spoglądam na nią. Stoi z otwartą buzi. Chyba zaniemówiła, co rzadko jej się zdarza. Marszczę brwi, podążając za jej spojrzeniem i zamieram.
Widzę Ayden'a w towarzystwie czterech facetów. Jeden z nich, czarnoskóry, potężny mięśniak, trzyma kasetkę, do której kolejno, każdy z pozostałych, wkłada plik pieniędzy. Na moje oko, jedno takie zawiniątko, to kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Skąd, do cholery, on ma taką forsę? Czyżby tata miał rację? Powinnam mu powiedzieć? Dziesiątki pytań bombardują mój umysł, a ja jestem coraz bardziej zdezorientowana.
— To nie impreza, Lu — odzywa się Kira, nie odrywając wzroku od sceny na drodze — to wyścig. Nielegalny wyścig uliczny.
Odwracam się w jej stronę, patrząc pytająco.
— Nielegalny? — powtarzam.
— Nigdy nie słyszałaś o takich? — pyta, wykrzywiając usta w uśmiechu. — W Kalifornii to bardzo częste zjawisko. Najlepsze organizują w LA.
Przenoszę wzrok z powrotem na Ayden'a, czując jednocześnie panikę, zaciskającą się na moim gardle i wszechobecny niepokój, który ogarnia całe moje ciało.
— To niebezpieczne — szepczę.
— Ale bardzo dochodowe — mówi czerwono włosa, a w jej głosie słychać ekscytację.
Uczestnicy siadają za kierownicami swoich samochodów, a na środek jezdni wychodzi motocyklistka, którą widziałam wcześniej. W dłoni dzierży chustę. Czarno biała szachownica na materiale bardzo pasuje do sytuacji. W końcu to wyścig.
Dziewczyna uśmiecha się tajemniczo, po czym odwraca tyłem do samochodów. Unosi rękę do góry, a delikatny wietrzyk wprawia materiał w ruch. Zawodnicy odpalają swoje maszyny, rozgrzewając je. Przeraźliwy ryk silników drażni moje uszy, a paraliżujący strach, że czarnookiemu może się coś stać, trawi mnie od środka.
Wciąż go kocham, choć jednocześnie nienawidzę. I boję się o niego. Cholernie. Wiem, że teraz będę się bała też jego samego. Niebezpieczne i nieco szalone iskierki, tańczące w jego oczach, były widoczne nawet z takiej odległości. To oczywiste, że się w coś wplątał. Teraz już wiem, skąd ma pieniądze na to wszystko, o czym mówił tata. Jestem pewna, że nielegalne wyścigi to nie jedyne jego grzeszki.
Słyszę odliczanie. Od trzech w dół. Wraz z wystrzeleniem racy dziewczyna opuszcza rękę, a samochody ruszają z piskiem opon, zostawiając za sobą jedynie tumany kurzu.
Cała się trzęsę, kiedy niebieski Nissan Ayden'a, jako pierwszy znika z pola widzenia. Wokół nas natychmiast wybucha wrzawa. Ludzie zaczynają się przepychać i przekrzykiwać. Na dziedzińcu pojawiają się dwaj łysi goryle, żeby przyjąć zakłady.
— Pięć na Prescotta! — krzyczy ktoś, ktoś inny się z nim zgadza.
— Pierdolisz! Dzisiaj wygra Evans, podrasowali mu tę czerwoną niunię — odkrzykuje jakiś chłopak za mną.
— Dam sobie rękę uciąć, że tym razem Gahan będzie górą — komentuje spokojnie rudowłosy facet i daje łysemu kilka banknotów.
— Gahan, czy Prescott. Obydwaj z jednej stajni, więc co za różnica? — pyta kolejny, obcy głos.
— Hej, a dlaczego nikt nie typuje Brada? — Obrusza się blondynka, stojąca nieopodal.
— Bo to cipa! — stwierdza ten, który jako pierwszy wytypował Ayden'a — zero umiejętności, a i pochwalić się nie ma czym. Startuje tylko dlatego, że jego starzy śpią na kasie. Głupi dzieciak, szukający przygód. Trzydzieści kafli to dla niego wielki chuj — dodaje po chwili.
Stoję, jak słup soli, słuchając tego jazgotu. Mam wrażenie, że moja głowa spuchła i zaraz pęknie od nadmiaru wiadomości i wrażeń. Ku mojemu zaskoczeniu, najwięcej osób postawiło na Ay'a. Dzięki tym informacjom dochodzę do trzech wniosków:
Ayden nie robi tego po raz pierwszy.
Jest dobry.
Boję się jeszcze bardziej.
— Trzęsiesz się. — Z rozmyślań wyrywa mnie głos Kiry.
— Zrobiło się mi jakoś zimno — kłamię, naciągając rękawy bluzy. Wciskam dłonie do kieszeni, chcąc ukryć ich drżenie.
— Wiedziałam, że z Prescotta jest niezłe ziółko, ale nie sądziłam, że aż tak.
Puszczam jej uwagę mimo uszu.
— Jak długi jest odcinek zamknięty? — pytam, ignorując jej wymowne spojrzenie i głupkowaty uśmieszek. Przypominam sobie, że jej wujek, który pracuje w drogówce, uczył ją tutaj jeździć. Być może wie coś więcej na ten temat.
— Jakieś osiemnaście kilometrów. To niebezpieczna trasa. Nawierzchnia jest zniszczona, zwłaszcza te część biegnąca wzdłuż wybrzeża no i liczne, ostre zakręty nie należą do najłatwiejszych. Jeden fałszywy ruch i lądujesz w dole urwiska — odpowiada.
Wzdrygam się, przypominając sobie feralną noc, gdy miałam wypadek. Nie sądzę, by warto było ryzykować życie dla jakichś śmiesznych pieniędzy i kilku chwil adrenaliny. To, co oni robią, jest chore.
— Zaczynam żałować, że tu przyjechałyśmy — mówię, wzdychając ciężko.
Z walącym sercem czekam na to, co będzie dalej. Denerwuję się z każdą kolejną chwilą bardziej i modlę o to, by auto Ayden'a wreszcie wyłoniło się zza zakrętu. W końcu słyszymy nadjeżdżające samochody. Dostrzegam pierwsze światła reflektorów, a zaraz za nimi kolejne. Oddycham z ulgą, widząc znajomy, niebieski samochód. Czarnooki jako pierwszy przekracza linię mety. Robi gwałtowny skręt w lewo i na ręcznym wjeżdża na parking, czemu towarzyszą gwizdy i okrzyki. Zaraz za nim, nieco spokojniej, parkuje mazda, której właścicielem jest niejaki Gahan.
Ayden wysiada z samochodu. Kącik jego ust unosi się nieznacznie, gdy zgromadzeni zbijają z nim piątki. W jego oczach nie ma zaskoczenia, radości ze zwycięstwa, czy jakichkolwiek tego typu emocji. Pozostaje niewzruszony, zachowując się tak, jakby był przyzwyczajony. Jakby z góry wiedział, że wygra. Wreszcie dostrzegam Nathaniela. Klepie go po plecach, uśmiechając się.
Ay zgarnął forsę. Sto dwadzieścia tysięcy, o ile dobrze policzyłam. Po co mu tyle kasy?
Przyglądam się mu przez chwilę, czując jednocześnie, jak z nerwów ściska mi żołądek. Cholery kasanova...
— Pieprzony Ayden Prescott. Dlaczego musi być taki gorący? — pyta Kira, wachlując się dłonią.
Parskam, przewracając oczami.
— Jeśli chcesz, może go sobie wziąć. Zdecydowanie nie ma się nad czym zachwycać — odpowiadam, jakby od niechcenia, choć wiem doskonale, że to wierutna bzdura. Najwyraźniej Kira również to wie, ponieważ spogląda na mnie z politowaniem, kręcą głową.
— Wstrętna kłamczucha. — Śmieje się cicho. — Na samą wzmiankę o nim się rumienisz. Nie wmówisz mi, że nie było dobrze.
Dobrze? Ja pieprzę, było nieziemsko cudownie.
— Seks z nim to nic nadzwyczajnego. Możesz sprawdzić — powtarzam, odwracając się, by nie mogła zauważyć moich czerwonych ze wstydu policzków.
— O kurwa — słyszę, co zmusza mnie do spojrzenia z powrotem w jej stronę.
— Co? — marszczę brwi.
Patrzę w stronę, gdzie utkwiony jest wzrok mojej przyjaciółki i wtedy ją dostrzegam. Pieprzoną Adison, rzucającą się Ayden'owi na szyję. Ten wydaje się być nieco zaskoczony i chyba próbuje ją od siebie odepchnąć, ale ona, zupełnie niezrażona, wpija się w jego usta, co zostaje nagrodzone licznymi gwizdami.
Powstrzymuję odruch wymiotny, wmawiając sobie, że nie jestem ani trochę zazdrosna. Bo nie jestem, prawda? Moim ciałem wstrząsa dreszcz, a na skórze pojawia się gęsia skórka. Czuję jednocześnie złość, rozczarowanie i tępy, pulsujący ból, którego pojawienia się nie rozumiem.
— Choć, spadamy stąd — mówi cicho Kira. Łapie moją dłoń, ściskając ją pokrzepiająco, jakby doskonale wiedziała, że w mojej duszy właśnie rozgrywa się dramat, a serce, choć połamane, pęka ponownie.
Akurat w chwili, gdy cofam się, chcąc odejść, Ayden odsuwa od siebie Adison, dystansując się. Nie rusza mnie to, ani nie przekonuje. Jestem pewna, że wylądowała już w jego łóżku, pewnie więcej, niż jeden raz, a teraz przyszedł czas, by ją wymienić. W momencie, gdy zaczynam odwracać się, żeby wreszcie opuścić teren rafinerii, zarówno Nate, jak i Ay mnie zauważają. Ten pierwszy nie wygląda na zbytnio zaskoczonego, zważywszy na fakt, że usłyszałam fragment wiadomości, ale Ayden wydaje się być naprawdę zdziwiony. Jeszcze bardziej odsuwa się od Adison, a ja nie potrafię i nawet nie chcę zrozumieć dlaczego. Przez chwilę mierzymy się wzrokiem. Mój jest zimny i obojętny, ale w oczach bruneta czai się złość i wyrzut. W tej samej sekundzie, w której widzę, że rusza w moją stronę, odwracam się i ruszam pędem w kierunku samochodu.
Ostatnią rzeczą, której mi teraz trzeba, to konfrontacja z tym człowiekiem. Pieprzony Ayden Prescott.
Łamacz kobiecych serc. Dupek numer jeden w całym stanie Kalifornia. Człowiek, którego wiem, że potrzebuję, mimo iż wcale tego nie chcę. Pragnę go, choć to złe. Nie mam prawa być zazdrosna, a mimo to mam ochotę zrobić krzywdę im obojgu. Kocham go, choć nie powinnam. Chcę go znienawidzić, ale nie potrafię.
Miłość bywa ślepa. Czasami stopniowo traci wzrok, innym razem jakoś udaje jej się go naprawić.
A moja oślepła już w chwili, gdy ujrzałam go po raz pierwszy w życiu. Bo to Ayden. On jest, jak huragan. Kiedy przejdzie przez twoje życie, wyrządzi szkody, których przez długi czas nie sposób będzie ogarnąć. I nawet jeśli już uporasz się ze zniszczeniami i wszystko wróci do stanu, w którym było przed, wspomnienia pozostaną. Będą atakować w najmniej odpowiednich momentach. I już nigdy się ich nie pozbędziesz... Zostaną w połamanym sercu na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro