Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

    Od sześciu dni, a konkretnie od tamtego południa, gdy Ayden znalazł mnie zapłakaną na podłodze, czuję się, jakbym miała w sobie tykającą bombę, która może wybuchnąć w każdym momencie.

    Kiedy trzymał mnie w swoich ramionach czułam się bezpiecznie. Na krótką chwilę zapomniałam o strachu, bólu i bezradności. Byłam tylko ja i on. A później czar prysł. Kiedy tylko usłyszeliśmy samochód parkujący na podjeździe, a minutę później Liama wchodzącego do domu, Ayden posadził mnie na łóżku. Widziałam wyraźnie ulgę, malującą się w jego oczach, gdy nie musiał już trzymać mnie w objęciach. Poczułam się cholernie źle. Ogarnął mnie przeraźliwy chłód, jakbym siedziała w lodówce, w momencie, gdy się odsunął, dystansując się do mojej osoby. Niedorzeczne przekonanie, że czegoś mi brakuje, jakiegoś istotnego elementu układanki, zaczęło trawić mnie od środka. Poczułam pustkę. Obezwładniającą, bolesną pustkę.

    Sprzątał szkła, a ja wciąż siedziałam na łóżku, nieruchomo, gapiąc się na zdjęcie wiszące na ścianie. Fotografię, na której byłam z Kevinem. Ostatnie zdjęcie, na którym w jego towarzystwie szczerze się uśmiechałam, zrobione w pierwszym miesiącu naszej znajomości. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wiążąc się z tym chłopakiem, podpisuję na siebie wyrok.

    Gdy Ayden w końcu opuścił mój pokój zmusiłam się do wstania. Ogarnęłam bałagan, wykonując czynności mechanicznie. Pod łóżkiem znalazłam jeszcze jeden odłamek zbitego lustra, którego Ay nie zauważył. Wsunęłam się pod kołdrę i przyglądałam kawałkowi szkła. Przez jeden, krótki moment, miałam ochotę wbić sobie go w nadgarstek. Zacisnęłam powieki, używając resztek samokontroli i odrzuciłam odłamek w kąt.

    Jak mogłam być aż taką idiotką, żeby igrać z uczuciami? Jak udawało mi wmawiać sobie, że nic już nie czuję do tego człowieka, skoro całe moje ciało krzyczało co innego? Jak mogłam uwierzyć rozumowi i patrząc w lustro nie widzieć oczu, które zdawały się iskrzyć jasnym blaskiem, odkąd Ayden pojawił się w mieście? Jak mogłam pozwolić, by człowiek, który tak bardzo skrzywdził mnie dwa lata temu, zrobił to ponownie akurat teraz, w chwili, gdy znalazłam się na życiowym zakręcie i jedyne, o czym myślę, to jak nie zrobić krzywdy sobie lub komuś?

    Ayden od tygodnia nie był w naszym domu. Widziałam go tylko raz, kiedy przyjechał po Liama. Wyszłam akurat do sklepu, gdy zobaczyłam go opierającego się o swój sportowy samochód. Rzucił tylko zdawkowe cześć nie poświęcając mi przy tym ani jednego spojrzenia. Wyminęłam go bez odpowiedzi, tłumiąc szloch, którego pojawienia się nie rozumiałam.

    Potrząsam głową, próbując odpędzić wszystkie myśli o tym człowieku i raz jeszcze spoglądam w swoje tymczasowe, małe lusterko. Nie wyglądam już tak źle. Sińce zbledły, a dzięki makijażowi prawie ich nie widać. W nowej fryzurze czuję się dobrze. Kira stwierdziła, że krótkie włosy dodają mi „pazura" i wyglądam w nich o wiele lepiej. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko jej uwierzyć, choć nie jestem do końca przekonana. Osobiście uważam, że wyglądam wciąż tak samo.

    Zakładam czarną bluzę, a na szyi zawiązuję bandankę, żeby ukryć pozostałości po tamtym wieczorze. Chwytam torbę i opuszczam pokój.

    Do moich uszu docierają szepty, dobiegające z kuchni. Od razu rozpoznaję rodziców. Skoro szepczą, nie chcą, by ktoś ich usłyszał. Podchodzę na palcach do drzwi i staję tak, by mnie nie zauważyli.

    — ...nie rozumiem, dlaczego cię to obchodzi, Leo — słyszę mamę. Jest wyraźnie poirytowana.

    — Po prostu martwię się o tego dzieciaka — mówi tata, wzdychając ciężko.

    Nie widzę go, ale jestem pewna, że w tym momencie pociera palcami skronie. Robi tak zawsze, gdy jakaś sprawa nie daje mu spokoju.

    — Przypominam ci, że ten dzieciak — akcentuje ostatnie słowo — ma dwadzieścia dwa lata. Już dawno wyrósł z pieluch.

    — Laura, zastanów się. Skąd dwudziestodwuletni, młody człowiek wziął pieniądze na to wszystko? Odwiedziłem Isabel. Cały dom przystosowany jest dla osoby przykutej do wózka. Mają windę i pełne wyposażenie. Oprócz tego, Isabel potrzebuje lekarstw i stałej opieki medycznej. Małą Zoe zajmuje się niania, która na pewno nie pracuje charytatywnie. Chłopak jeździ wypasioną furą... Naprawdę jesteś aż tak naiwna i myślisz, że zarobił na to wszystko pracując w warsztacie?

    Marszczę brwi, przysłuchując się ich rozmowie. Isabel, Zoe... Rozmawiają o Ayden'ie!

    — Myślę skarbie, że to nie nasza sprawa. Ayden nie poszedł na studia. Może odłożył przez te lata, żeby mogli się tutaj przeprowadzić. Jego warsztat prosperuje bardzo dobrze. Przejeżdżałam tamtędy. Codziennie ustawia się tam kolejka samochodów. Może po prostu dostał kredyt, albo spadek.

    — Nie, Laura. Ayden nie dostałby tak dużego kredytu. O spadku też nie może być mowy. Oscar był zadłużony na prawie trzy miliony. Isabel musiała zrzec się wszystkiego. Prowadziłem ich sprawę, więc wiem dokładnie, jak to wyglądało... Coś tu nie gra. Ewidentnie.

    — Nawet jeśli, to nie jest twoja sprawa. Zostaw to i nie mieszaj się w ich życie.

    — Po prostu się o niego martwię — mówi mój tata, zrezygnowanym tonem — Oscar był moim przyjacielem. Czuję się w pewien sposób zobowiązany. Boję się, że Ay wplątał się w coś złego. Moja intuicja jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.

    — Ayden jest dorosły. Jeśli będzie potrzebował pomocy sam o nią poprosi. Dobrze wie, że może się do nas zwrócić, a jeśli nie wie, to mu o tym przypomnij. Tylko nie rób nic wbrew jego woli i nie szukaj dziury w całym. Obiecaj mi, że zostawisz tę sprawę w spokoju.

    Zapada cisza. Słyszę, że mama pokonuje dzielącą ich odległość.

    — Leonardo — ponagla.

    — Obiecuję — odpowiada cicho mój tata. Wzdycha głośno, a ja się uśmiecham.

    Laura Duncan i jej moc perswazji absolutnej. W połączeniu z twardym i nieustępliwym spojrzeniem potrafi zdziałać cuda. Ojciec jeszcze nigdy z tym nie wygrał. Podejrzewam, że nawet nie próbował, wiedząc z góry, że w potyczce z własną żoną znajduje się na przegranej pozycji.

    — Nie ładnie tak podsłuchiwać — słyszę i podskakuję wystraszona.

    — Liam! — warczę, klepiąc go w ramię — nie ładnie tak się skradać. Chcesz żebym dostała zawału?

    Mój brat przygląda mi się z rękami skrzyżowanymi na piersiach i cwaniackim uśmieszkiem, przyklejonym do twarzy.

    — Jak to mówią... — przykłada palec do brody, udając, że się zastanawia — złego diabli nie biorą.

    Marszczę brwi, posyłając mu lodowate spojrzenie.

    — Milusi jesteś — cedzę, uśmiechając się sztucznie — nadal się wkurzasz, że cię wspałam?

    — Na twoje szczęście, już nie. Ale zemszczę się. Przez trzy dni musiałem ostro się tłumaczyć. Męczyli mi dupę i nie chcieli dać spokoju.

    — Dobrze wiesz, że nie zrobiłam tego celowo — bronię się, przybierając taką samą, obronną pozę.

    — Celowo, czy nie... gdybyś nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, o niczym by się nie dowiedzieli.

    — Powiedział ten, co rzeczywiście zajmuje się wyłącznie swoimi interesami — prycham.

    Odwracam się na pięcie, wiedząc, że dalsza rozmowa nie ma sensu i wchodzę do kuchni, gdzie zastaję rodziców wtulonych w siebie przy kuchennej wyspie.

    — Dzień dobry — mówię, jak gdyby nigdy nic i zaczynam przygotowywać sobie śniadanie.

    — Dzień dobry, księżniczko — odpowiadają jednocześnie, po czym wybuchają śmiechem, a ja przewracam oczami.

    — Skarbie — odzywa się mama — nie musisz iść do szkoły. Masz dobre stopnie i nieźle sobie radzisz. Jeśli zostaniesz w domu jeszcze jeden dzień, nic się nie stanie — mówi ze zmartwionym wyrazem twarzy.

    — Od dwóch tygodni jestem odcięta od świata żywych. Muszę wrócić do szkoły jeśli nie chcecie, żebym wylądowała w psychiatryku. Nie musicie się martwić. Poradzę sobie. Jak zawsze. — Uśmiecham się.

    Rodzice wymieniają między sobą znaczące spojrzenia, a ja mam ochotę jęknąć z frustracji. Są przewrażliwieni, chorobliwie zmartwieni i zaczynają robić się upierdliwi.

    — Wiemy, że sobie poradzisz — mówi tata, zakładając mi kosmyk włosów za ucho — chcemy tylko żebyś wiedziała, że jeśli nie czujesz się na siłach, nie musisz tam iść. Wiem doskonale, jakie potrafią być dzieciaki w liceum. Osaczą cię, będą zadawać mnóstwo pytań. Wiemy od Leslie, że od dwóch tygodni to ty jesteś głównym tematem rozmów.

    Ponownie przewracam oczami. Leslie i jej długi język.

    — Tym bardziej powinnam iść i mieć to z głowy — wstaję i odkładam naczynia do zmywarki — poradzę sobie, naprawdę — zapewniam, uśmiechając się lekko i opuszczam pomieszczenie.

    Kiedy jestem już przy drzwiach i zakładam swoje czarne trampki, widzę Liama, schodzącego po schodach. Zmierza w moją stronę.

    — Jeśli przyszedłeś, żeby znowu zachowywać się, jak dupek, to daruj sobie. Wiem, że ciągle jesteś zły. Dotarło to do mnie, a teraz wybacz, ale śpieszę się do szkoły — cedzę, prostując się.

    — Nie. Chciałem tylko powiedzieć, że gdyby coś było nie tak, po prostu do mnie zadzwoń. Przyjadę i skopię im dupy — mówi.

    Wzdycham ciężko, a chwilę później moją twarz rozjaśnia uśmiech. Wygląda na to, że już mu przeszło.

    — Spokojnie. W razie czego mam Leslie, a Leslie ma swój nowy nożyk do otwierania korespondencji.

    Liam unosi brwi, a w jego oczach błyska coś na kształt niepokoju. Parskam śmiechem.

    — Chyba nie chcę wiedzieć, o co ci chodzi — mówi, unosząc ręce w geście rezygnacji.

    — Widzimy się później — mówię ze śmiechem i wychodzę z domu.

    Zatrzymuję się w połowie drogi, widząc znajome, zielone auto. Marszczę brwi, poprawiając torbę na ramieniu.

    — Wsiadaj. Akurat jadę w tamtą stronę — mówi Nate, wychylając głowę przez otwartą szybę.

    Intuicja podpowiada mi, że to nie jest najlepszy pomysł. Jeśli Hope zobaczy, że jakiś facet podwozi mnie do szkoły, na pewno powie Kevinowi. I wtedy będę miała przechlapane. Kevin będzie miał w dupie moje tłumaczenia, że Nathaniel Hall to tylko znajomy, który w akcie dobrego serca postanowił mnie podrzucić, żebym nie musiała tłuc się autobusem. Nie obejdzie go, jeśli mu powiem, że nic mnie z nim nie łączy. Wysunie własne wnioski i zgotuje mi piekło.

    Zastanawiam się jeszcze przez chwilę, po czym odrzucając zdrowy rozsądek, zajmuję miejsce po stronie pasażera, uśmiechając się szeroko do swojego towarzysza.

    Tak bardzo brakowało mi jego towarzystwa.

    — Cześć mała — rzuca, szczerząc się w ten typowy dla niego sposób i rusza w stronę głównej ulicy.

    — No, hej — odpowiadam, patrząc na jego rozpromienioną twarz.

    Zawsze jest taki roześmiany. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek widziała go w złym humorze. Nate wyznaje zasadę, że trzeba czerpać z życia pełnymi garściami, nic nie dzieje się bez przyczyny, a życie jest zbyt krótkie, by marnować je na smutek i użalanie się nad sobą. Sprawia wrażenie, jakby nic go nie obchodziło. Jakby potrafił znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Jakby dla niego wszystko było proste.

    Jego nastrój potrafi być naprawdę zaraźliwy.

    — Ścięłaś włosy — stwierdza. Spinam się, odwracając wzrok i zaczynam nerwowo skubać rękaw bluzy. Nie mam pojęcia skąd u mnie taka reakcja. Przecież on nie wie, dlaczego to zrobiłam, nie osądza mnie, a wyraz jego twarzy jest łagodny, jakby podświadomie chciał dodać mi otuchy — bardzo ładnie wyglądasz w nowej fryzurze. Gdyby nie fakt, że jesteś dla mnie, jak siostra, pewnie próbowałbym się z tobą umówić — dodaje po chwili, a ja natychmiast się rozluźniam.

    — Fuj — mówię, udając, że się wzdrygam, a Nate śmieje się cicho.

    — No weź, jestem aż taki zły? — pyta, patrząc to na siebie, to na mnie — spójrz tylko na ten biceps. — Napina mięśnie, a ja zaczynam się śmiać.

    — Jesteś całkiem niezłą partią, Nate, ale u mnie nie masz żadnych szans — odpowiadam poważnie, ale rozbawienie w moich zielonych oczach widać wyraźnie.

    Nathaniel wzdycha teatralnie, przykładając dłoń do serca, po czym udaje, ze ściera łzę z policzka.

    — Jak możesz, Lu... — Załamuje głos.

    Z trudem powstrzymuję śmiech.

   — Nie umawiam się z braćmi, ćwoku — uderzam go lekko w ramię — a tak poza tym, mam chłopaka — dodaję po chwili z zupełną powagą.

    Mięśnie Nate'a napinają się. Zaciska dłoń mocniej na kierownicy i bierze głęboki wdech.

    — Nie zamierzam przepraszać za to, co za chwilę powiem. Twój chłopak, Luna, to przejebanie nieodpowiedzialny frajer. Jak ten idiota mógł wypuścić cię samą o tak późnej porze i pozwolić, żebyś szła do domu na skróty tamtą dzielnicą? Ochujał? Ma kasy, jak lodu, a nie potrafił zamówić taksówki, skoro sam nie miał czasu, żeby cię odwieźć? — syczy.

    Spoglądam w jego oczy i wiem, że jest wściekły. Muszę szybko coś wymyślić. Usprawiedliwić Kevina. Już i tak Liam, Spliff i Joel go nie lubią i cisną mu za każdym razem, gdy go spotykają.

    — Wyszłam, kiedy brał prysznic. Trochę się posprzeczaliśmy i chciałam wrócić do domu. I tak bym się nie zgodziła, gdyby zaproponował, że mnie odwiezie. To nie jest jego wina, Nate — mówię cicho, bez przekonania. Nathaniel przygląda mi się uważnie, kiedy stajemy na czerwonym świetle, ze zmarszczonym czołem. Wygląda na to, że nad czymś się zastanawia, a gdy nasze spojrzenia się krzyżują już wiem, że nie uwierzył w ani jedno moje słowo.

    Co więcej dociera do mnie, że przeprowadził wywiad środowiskowy. Wypytał wszystkich, którzy mogą coś wiedzieć, o moją relację z Kevinem. Jestem przekonana, że żadna osoba, z którą rozmawiał, nie zostawiła na Kevinie suchej nitki i mogę się założyć, że najgorzej mówiła o nim Kira.

    Cholera – myślę – czy oni nie mają własnego życia?

    — Pamiętasz ich? Jak wyglądali? Co mieli na sobie? Jakieś cechy szczególne? — wypytuje, a mi zaczyna kręcić się w głowie — dlaczego tak właściwie policja nie interesuje się tą sprawą? — wypala. Robi mi się niedobrze.

    — Czy wyglądam, jakbym była z policji? — cedzę rozzłoszczona — skąd mam niby wiedzieć, dlaczego umorzyli śledztwo? Nie było dowodów, żadnych kamer w tamtym miejscu ani świadków.

    — I właśnie to zastanawia mnie najbardziej. Brak świadków — mówi z niepokojącym wyrazem twarzy.

    Mój puls przyspiesza niebezpiecznie. Mam wrażenie, że Nate czegoś się domyśla i dlatego wypytuje mnie o tamten wieczór. Nie może się dowiedzieć. Nikt nie może. Muszę natychmiast zakończyć tę rozmowę, zmienić temat, cokolwiek...

    — Co ty sobie myślisz, Nate? — warczę, zanim zdążę pomyśleć — przez prawie trzy lata właściwie nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Olewałeś mnie, nie przyjeżdżałeś do San Diego, nie zawracałeś sobie głowy nawet tym, żeby poświęcić mi odrobinę czasu i zadzwonić częściej, niż pierdolony raz na trzy miesiące! — Wykrzykuję. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, ale wiem, że jestem na niego wściekła, mimo że ja sama również przyczyniłam się do rozluźnienia naszej relacji — uważasz, że jeśli teraz wróciłeś, możesz tak po prostu włazić z butami w moje życie i mieszać się w sprawy, które nie powinny cię obchodzić? Myślisz, że możemy od tak znowu się przyjaźnić, tylko dlatego, że wreszcie zaszczyciłeś mnie swoją obecnością i uwagą? Nie, Nate! Jesteś dla mnie, jak brat, ale nie mogę ci pozwolić, na wpieprzanie się mi w życie bez mojej zgody... — urywam, dysząc ciężko. Jestem całkowicie wyprowadzona z równowagi.

    Mój wybuch nie był do końca bezpodstawny, ale wiem, że przesadziłam. Nathaniel się martwi i rozumiem to, ponieważ gdyby chodziło o niego, też tak łatwo bym nie odpuściła. Jednak on nie może poznać prawdy. Zabiłby Kevina, ale ten, uprzednio, zniszczyłby życie mi i całej mojej rodzinie. Gdyby chodziło tylko o mnie, miałabym wszystko w dupie, ale jeśli w grę wchodzą moi bliscy, zrobię wszystko, co konieczne, żeby ich chronić. Nawet kosztem samej siebie.

    Parkujemy pod szkołą, a Nate wciąż nie odzywa się słowem. Wydaje się być zaskoczony moim wybuchem. Nie on jeden. Ja też jestem w szoku.

    Kiedy wreszcie otwiera usta, żeby coś powiedzieć, dzwoni jego komórka. Telefon podłączony jest pod zestaw głośnomówiący. Marszczy brwi, patrząc na ekran komputera w swoim samochodzie. Ja również przenoszę swój wzrok w to miejsce i widzę znajome imię. To Ayden. Nate wydaje się być zmieszany.

    W końcu telefon milknie, a chwilę później z głośników wydobywa się głos automatycznej sekretarki, która informuje o jednej, nowej wiadomości. Sekundę później słyszę charakterystyczny bas Aydena.

    — Kurwa, Hall, mógłbyś choć raz wyciągnąć telefon z dupy i odebrać, jak człowiek? — warczy. Zarówno ja, jak i Nathaniel uśmiechamy się. To słowa tak bardzo w jego stylu — piątek, dwudziesta trzecia. Zamknięty odcinek autostrady za starą rafinerią. Delgado powiedział...

    Nie słyszę nic więcej, ponieważ Nate szybko odłącza telefon i odsłuchuje resztę wiadomości, przykładając komórkę do ucha. Unoszę brwi, kiedy na szybko wystukuje smsa, szepcząc pod nosem jakieś przekleństwa w stronę ciemnowłosego.

    — Nie zwracaj uwagi — mówi i chowa urządzenie do kieszeni.

    — Na Ayden'a? — pytam, uśmiechając się sztucznie — Spokojnie, nie zamierzam.

    Nate śmieje się, przeczesując dłonią swoje siwe włosy. Jego ruchy nagle stały się jakieś takie nerwowe, co mnie zastanawia.

    Zapada między nami chwilowe milczenie. Ja przerywam je pierwsza, gdy spoglądam na zegarek i zdaję sobie sprawę, że jestem już spóźniona na pierwszą lekcję.

    — Słuchaj, Nate, ja... ja przepraszam. Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać. Rozumiem, że się martwisz, ale naprawdę niepotrzebnie. Jeśli coś będzie nie tak, to obiecuję, że o wszystkim ci powiem. Wciąż się przyjaźnimy, a ta rozłąka nie zmieniła moich uczuć do ciebie. Moją sprawą też się nie przejmuj. Po prostu znalazłam się w niewłaściwym miejscu i nieodpowiednim czasie. Chcę jedynie o tym zapomnieć, to wszystko, a dziesiątki twoich pytań mi tego nie ułatwią. Zrób to dla mnie i zostaw tę sprawę. Jeśli policja nic nie zdziałała, tobie tym bardziej się nie uda. Zapomnijmy o tym. Oboje. Okej? — wyrzucam z siebie na jednym wdechu, łapiąc jego dłoń.

    Nate patrzy na mnie i z głośnym westchnięciem kiwa głową.

    — Okej.

    — Dziękuję — mówię i przytulam go szybko, po czym otwieram drzwi i wysiadam.

    — Lu? — słyszę, więc zatrzymuję się i zaglądam do samochodu. — Ja też cię przepraszam. Nie powinienem był cię tak wypytywać. Dam temu spokój, jeśli odpowiesz mi na ostatnie pytanie.

    Biorę głęboki wdech i przymykam oczy.

    — Co chcesz wiedzieć?

    — Gdzie to się wydarzyło i o której? — mówi, a ja na krótki moment wstrzymuję oddech.

    Kevin dokładnie przedstawił mi przebieg wydarzeń. Wytłumaczył co mam mówić, podał szczegółowe informacje. Słuchałam uważnie, przeklinając po raz kolejny dzień, w którym stanął na mojej drodze.

    — Na rogu pięćdziesiątej piątej i szóstej. Kilka minut po dwudziestej pierwszej — odpowiadam.

    Nie mam pojęcia, po co mu ta informacja. Kevin dokładnie wszystko przemyślał. Nie ma tam kamer, a ludzi o tak późnej porze również niewielu tamtędy przechodzi. To niebezpieczna ulica. Stanford o tym wiedział i dlatego podał właśnie tamto miejsce. Nate nic nie wskóra, nawet jeśli spróbuje węszyć. Dlatego mogę być spokojna.

    — Dzięki. Leć do szkoły, mała. Wieczorem zabieram cię na piwo — mówi i puszcza mi oczko.

    — Cześć. — Uśmiecham się i odchodzę w kierunku wejścia.

    Kiedy jego samochód znika za rogiem, wyciągam telefon i wybieram szybko numer Kiry.

    Coś tutaj nie gra. Nate był zdenerwowany, kiedy usłyszałam wiadomość od Aydena, a wkurzył się jeszcze bardziej, gdy odsłuchał resztę, która niestety do moich uszu już nie dotarła.

    A co, jeśli tata miał rację i wpadli się z Nathanielem w jakieś kłopoty? To wszystko jest takie dziwne. Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała dowiedzieć się, o co chodzi. Jeśli chłopaki roszczą sobie prawo do mieszania się w moje życie, dlaczego ja miałabym pozostać bierna, gdy chodzi o nich?

    — Halo — wysapuje moja przyjaciółka, kiedy wreszcie po piątym sygnale odbiera telefon. Słyszę, że biegnie. — Mów szybko, o co chodzi, bo nie mam zbyt wiele czasu. Jeśli za pięć minut nie zjawię się u profesora Kravitza, mogę zacząć uczyć się do poprawki. Jestem w dupie, Lu. Jest ciemno, ciasno i śmierdzi. Nie podoba mi się tu — marudzi, a ja wybucham śmiechem. Szybko jednak stawiam się do pionu.

    — Co robisz w piątek wieczorem? — pytam.

    — Nie mam planów, choć coś mi mówi, że już mam — odpowiada, a ja mogę sobie jedynie wyobrazić, jak zabawnie marszczy nos i poprawia swoją czerwoną czuprynę.

    — Hmm. — Wzdycham.

    — Oho, znam to twoje hmm. Nigdy nie wróży nic dobrego. Dobra, Lu, pospiesz się. Stoję już przed gabinetem.

    — Musimy pojechać do starej rafinerii — mówię.

    — Tej na końcu miasta? — pyta.

    — A mamy w San Diego jakąś inną? — Przewracam oczami.

    — Po co? Luna, nie wiem co ty kombinujesz, ale cokolwiek to jest, wcale mi się nie podoba. — Wzdycha.

   — Wszystko ci wytłumaczę, jak się zobaczymy. Tylko weź samochód mamy, okej? I nic nikomu nie mów. No, to część. — Rozłączam się, nie pozwalając na kolejne pytania i z głupim uśmieszkiem przekraczam próg klasy.

    Zajmuję swoje miejsce, nie zwracając uwagi na szepty i spojrzenia, bombardujące mnie z każdej strony. Szmer w klasie trwa najwyżej dwie minuty, ponieważ pani O'Mailey szybko ucisza uczniów, witając mnie ciepło.

    Posyłam jej coś na kształt uśmiechu, po czym otwieram podręcznik na wskazanej stronie. Jednak nie interesuje mnie temat lekcji. Myślami jestem już daleko stąd, w zamkniętej rafinerii, zastanawiając się, co odkryję, kiedy już tam będę i czy w ogóle czegokolwiek się dowiem. Choć moja intuicja, która do tej pory ani razu mnie nie zawiodła, podpowiada mi, że to, co tam zobaczę, ani trochę mi się nie spodoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro