Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Tydzień od pogrzebu Aydena.

Październik.

   Eksperci uważają, że jest pięć etapów żałoby.

   Szok.

   Wyparcie.

   Gniew.

   Rozpacz i akceptacja.

   Ja jestem jednak dowodem na to, że jest ich sześć. Wegetacja.

    Bo w końcu się poddajesz. Nie krzyczysz, ani nie płaczesz. Nic nie ma znaczenia. Zgadzasz się na wszystko. Bo choć żyjesz, w środku umierasz. Kawałek po kawałku. A najgorsze jest to, że ani trochę cię to nie obchodzi...

Dwa tygodnie od pogrzebu Aydena.

Listopad.

   Nie ma go dopiero kilka dni, a moje serce prawie nie istnieje. Wypaliło się. Zniszczyło.

   Wegetuję, zamknięta w próżni. Nie pozwalam uczuciom przebić się przez ten gruby mur, który zbudowałam. Gęste ciernie oplatają moją duszę.

   Nic nie czuję. Ani bólu, ani radości, ani smutku. Nic. Kompletna pustka. Czarna dziura. Nie wiem, kiedy kończy się dzień, a kiedy zaczyna noc. Dni zlewają się w jedną, pozbawioną jakiegokolwiek sensu papkę nazw.

   Poniedziałek:

   Mama zmusza mnie, żebym coś zjadła. Podaje leki, usiłuje zmusić do reakcji. Mówi do mnie, jak katarynka. Najpierw spokojnie, następnie coraz głośniej, aż w końcu krzyczy, po chwili wyprowadzona z mojego pokoju przez ojca. Ja jedynie na nich patrzę. Beznamiętnie, bez reakcji.

   Wtorek:

   Tym razem to tata przynosi mi jedzenie, które ledwo przełykam, resztką siły zmuszając mój zaciśnięty żołądek do odrobiny współpracy. Leki przyjmuję chętnie. To one sprawiają, że nic nie czuję. Bo ja nie mogę nic czuć. Nie chcę nic czuć.

   Środa:

   Wymuszony posiłek. Leki. Kąpiel. Odwiedza mnie Kira i Nathaniel. Moja przyjaciółka wybucha płaczem, gdy nie odpowiadam na żadne z wypowiedzianych przez nią pytań i nie reaguję, gdy chce mnie przytulić. Mama podaje mi leki nasenne. Moja ulubiona część dnia. Zawsze czekam tylko na nie.

   Czwartek:

   Ojciec wchodzi do mojego pokoju, patrząc na moje skulone w pościeli ciało. Mówi, że muszę jeść, bo za chwilę zostaną ze mnie same kości. Wydaję z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Naciągam koc na głowę i zaciskam powieki, modląc się o sen, który nie nadchodzi.

   Piątek:

   Moja rodzicielka siada na krawędzi łóżka, wyciągając w moją stronę jakiś proteinowy drink. Przytrzymuje słomkę, wlepiając we mnie naglące spojrzenie. Mija kilka minut, mój żołądek protestuje. W końcu jednak nachylam się i piję. Gdybym tego nie zrobiła, nie dostałabym porcji leków. Kąpiel. Odwiedziny Kiry. Leki nasenne.

   Sobota:

   Drgam nieznacznie, gdy tata wchodzi do mojego pokoju informując mnie, że Liam o mnie pytał. Wciąż przebywa na oddziale, ucząc się od nowa mówić, poruszać i funkcjonować. Coś we mnie, w samym czeluściach mojego martwego serca, jakby błyska, gdy słyszę imię brata. Zanim jednak udaje się tej maleńkiej iskierce cokolwiek zdziałać, gaszę ją jak peta. Nic nie czuję. Nie chcę nic czuć.

   Niedziela:

   Nathaniel posuwa się do ciosu poniżej pasa. Bez pukania włazi mi do pokoju tuż po tym, jaka Laura podaje mi poranną dawkę leków. Ma ze sobą Chestera. Pies natychmiast wskakuje na moje łóżko i kładzie się obok, przysuwając pyszczek do mojej twarzy. I mogłabym przysiąc, że w jego dużych ślepiach dostrzegam troskę i cierpienie. Wydaje z siebie ciche skomlenie, przysuwając się jeszcze bliżej i naprawdę wygląda to tak, jakby się o mnie martwił. A może to mój naćpany lekami mózg płata mi figle? Po chwili jednak zmuszam swoją dłoń do ruchu. Kładę ją na karku psiaka i choć sprawia mi to niesamowitą trudność, drapię go za uchem.

   – Wiem, psiaku – odzywam się chrapliwie, niemal bezgłośnie. – Ja też za nim tęsknię – mój głos jest tak cichy, że przez chwilę mam wrażenie, że tylko wyobraziłam sobie to, że do niego mówię.

   Jednak wzrok mojego przyjaciela, który stoi przy drzwiach uświadamia mi, że nie. Odezwałam się, a łzy w szarych oczach Nathaniela są na to najlepszym potwierdzeniem.

    Nie chcę nic czuć.

Miesiąc od pogrzebu Aydena.

Grudzień.

   Mija dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Moja wegetacja trwa. Gdybym miała dość siły i odwagi, przerwałabym to. Jednak nie mogę. Nie mogę zrobić tego rodzicom. Nie mogę zrobić tego moim bliskim. I nie mogę zrobić tego Aydenowi. Poświęcił się dla mnie. Zginął, żebym ja mogła żyć. Poczucie winy już zawsze będzie mnie męczyć. Dlatego wolę nic nie czuć. Bo tak jest lepiej. Tak jest dobrze.

   Dwa miesiące od pogrzebu Aydena.

Styczeń.

   Nie wiem ile minęło czasu odkąd całkowicie zamknęłam się na świat. Nie wiem, ile minęło czasu odkąd jego w nim nie ma. Nie odróżniam już godzin, dni tygodnia ani dat. Nic nie ma znaczenia.

   Przez mój pokój przewinęło się mnóstwo ludzi. Przyjaciele, rodzina, Isabell, a nawet mała Zoe. Chester jest już codziennym gościem. Nate przyprowadza go każdego dnia, a on kładzie się tuż obok mnie na łóżku i wlepia we mnie te swoje urocze ślepia. Był u mnie nawet doktor Sullivan. Próbował dotrzeć do mnie na różne sposoby, ale ja uparcie nie chciałam współpracować. Nie pozwolę, by oni ściągnęli mnie z powrotem. Wolę żyć w próżni. Nie pozwolę, by sprawili, żebym znowu cokolwiek poczuła. Nie chcę czuć. Nie chcę tego, jeśli jego przy mnie nie ma. Nie zasłużyłam na to, żeby żyć. I najwyraźniej nie zasłużyłam również na to, by umrzeć.

Trzy miesiące od pogrzebu Aydena.

Luty.

   – Luna? – cichy głos dociera do mnie jakby z oddali i w pierwszej chwili wydaje mi się, że to tylko wytwór mojej wyobraźni.

   Uchylam powieki, spoglądając przed siebie. Mrugam, by przyzwyczaić wzrok do ciemności i widzę mojego brata. Znowu mrugam, bo tym razem jestem pewna, że to jedynie omamy. Może mama dała mi zbyt dużą dawkę leków nasennych?

   – Lu... – jego ochrypły głos przedziera się przez warstwę grubego kurzu, który otoczył mój umysł z każdej strony.

   To Liam. To naprawdę on.

   Mrugam znowu i wreszcie mogę dostrzec zarys jego sylwetki. Choć wypadek nie spowodował przerwania rdzenia kręgowego, Lee i tak póki co porusza się na wózku. Obrażenia dolnej części jego ciała były zbyt poważne, by dodatkowo po kilku miesiącach w śpiączce tak po prostu zaczął chodzić. Nawet mówienie, czy pełna sprawność w poruszaniu rękami wciąż sprawia mu trudność.

   Poprawiam się nerwowo na łóżku. Coś mrowi mnie w miejscu, gdzie znajduje się serce. Po chwili do tego odczucia dochodzi jakiś dziwny ucisk w żołądku.

   Nie, to nie jest to, o czym myślę. Przecież ja nic nie czuję.

   Nic.

   Kurwa.

   Nie.

   Czuję.

   – Lee? – wydobywa się z moich ust, co zaskakuje nawet mnie.

   Nie miałam pojęcia, że mój brat jest już w domu. Rodzice nic mi nie powiedzieli, choć każdego dnia bardzo dużo do mnie mówią, mimo że nigdy nie odpowiadam. Cisza stała się moim ulubionym sposobem komunikacji.

   Mój głos jest dziwnie nienaturalny. Brzmi niesamowicie obco, jakby wcale nie należał do mnie.

   Chmury na nocnym, ciemnym niebie rozpraszają się, wpuszczając do pokoju jasne światło księżyca, który wdziera się przez nie zasłonięte okno. Coś się we mnie łamie. Coś trzeszczy i skrzypi w mojej klatce piersiowej, gdy spoglądam na bladą twarz ukochanego brata. Jego skóra jest niemal biała. Ma bardzo wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Musiał bardzo spaść na wadze. I choć on tutaj jest, przede mną, cały i zdrowy, ani trochę nie przypomina mi mojego Lee. Jego brązowe oczy są matowe, jakby przez te miesiące, gdy spał, straciły cały swój ogień i blask. I jestem pewna, że gdy on przygląda się mnie, w jego głowie pojawia się taka sama myśl.

   Ani trochę nie przypominam jego dawnej Luny.

   – Maluchu... – szepcze.

   Jedno słowo. Jedno pieprzone słowo sprawia, że przymykam powieki, czując się, jak rażona prądem.

   Słyszę, że podjeżdża bliżej, zatrzymując się tuż przy łóżku.

   – Spójrz na mnie – prosi cicho.

   Czuję dotyk jego zimnej dłoni na swojej, więc chcę się odsunąć, ale on zaciska palce wokół mojego nadgarstka.

   – Liam, proszę... ja... Proszę, nie... – wypowiadam pojedyncze słowa, ale kompletnie nie potrafię uformować ich w ani jedno, sensowne zdanie.

   – Też za nim tęsknię – mówi ostrożnie, nie zwalniając uścisku. Kulę się w sobie, kręcąc gorączkowo głowa.

   Panika. Czuję narastającą panikę. Coś ponownie ściska mnie w środku, powodując, że mój żołądek kurczy się w proteście.

   Nie chcę.

   Błagam, nie chcę...

   – Liam, nie... – podejmuję kolejną próbę, ale mój brat jest uparty.

   – Luna, otwórz oczy i spójrz na mnie – nakazuje tonem nie znoszącym sprzeciwu.

   Czuję się teraz jak taka mała, bezbronna dziewczynka, zagubiona na ogromnym pustkowiu.

   Robi mi się zimno, a za chwilę gorąco. Znowu zimno.

   – Błagam. Ja nie chcę czuć... – wykrztuszam z trudem.

   – Spójrz na mnie – powtarza z uporem maniaka, drugą rękę kładąc na moim ramieniu.

   Wcześniej jego skóra wydawała mi się lodowata, a teraz zdaje się mnie parzyć.

   Uchylam powieki. Oczy mnie pieką, co zaskakuje mnie tak mocno, że aż wstrzymuję oddech.

   – To. Nie. Była. Twoja. Wina. – akcentuje wyraźnie każde słowo.

   Ponownie kręcę głową, usiłując wyswobodzić dłonie. Wiercę się niespokojnie, wypuszczając ze świstem powietrze z płuc, po czym biorę kilka szarpanych wdechów.

   – Nie mogę oddychać – wysapuję, wreszcie uwalniając rękę. Łapię się za szyję i pocieram dłonią miejsce, do którego te kilka tygodni temu miałam przytkniętą lufę pistoletu.

   Na moich nadgarstkach nadal widnieją słabe ślady po linach. W mojej głowie wciąż, co noc, huk wystrzału, który oddał Ethan w kierunku Aydena, odbija się echem, co powoduje, że nie mogę pozbyć się wyobrażenia jego martwego ciała na zimnej podłodze. Może zginął właśnie wtedy, tuż po słowach kocham cię. Może wcale nie dostał w ramię, tylko w serce. A może zginął w trakcie wybuchu? Te pytania wciąż kotłują się w mojej głowie. Już nigdy nie uzyskam odpowiedzi na żadne z nich. Jego śmierć, śmierć Kemala i poczucie winy, że to wszystko wydarzyło się przeze mnie, spowodowały, że w środku umarłam i już nigdy nie chciałam na nowo poczuć się żywa. Jednak widok mojego brata, cierpienie w jego oczach i głosie, każdy dotyk i słowo wyzwalają we mnie to wszystko, czego już nigdy więcej nie chciałam czuć. Budzą się moje demony, szarpiąc mnie, podgryzając, zadając ból.

   – Nie mogę oddychać – powtarzam. – Nie mogę jeść. Nie mogę spać. Nie jestem w stanie myśleć – wyliczam, walcząc łapczywie o każdy wdech.

   Coś mokrego toczy się po moim policzku i potrzebuję chwili, by zdać sobie sprawę, że płaczę.

   – Nie mogę bez niego żyć. Nie umiem. Nie jestem w stanie... Ja...

   Mój brat pociąga mnie ku sobie i chowa w żelaznym uścisku, a ja zaczynam wyć, jak małe dziecko.

   Miałam już nigdy więcej nic nie poczuć, ale Lee wszedł tutaj, jak do siebie, przedarł się przez grubą warstwę mojego otępienia i wyzwolił we mnie emocje. Wymusił na mnie reakcję. Przez niego mam wrażenie, jakbym to ja obudziła się z kilkumiesięcznej śpiączki, a stan przyjemnego zawieszenia został rozerwany na rzecz ponownego zderzenia się z bezdennym cierpieniem.

   – Musisz żyć, Luna. Musisz zacząć żyć. Bo jeśli się poddasz, jego poświęcenie pójdzie na marne – Liam przerywa ciszę, wywołując we mnie kolejną falę spazmatycznego płaczu.

   A co, jeśli ja wcale nie chcę żyć?

   Cztery miesiące od pogrzebu Aydena.

Marzec

   Od tamtej pamiętnej nocy, gdy Liam przyszedł do mnie i bez ostrzeżenia rozwalił mój mur na kawałki minął prawie miesiąc. Przez niego muszę teraz walczyć z dziesiątkiem niechcianych zalewających mnie emocji.

   Mama nie pozwala mi na zwiększenie leków, co ani trochę mnie nie dziwi, zważywszy na mój wcześniejszy problem. Muszę jednak jakoś sobie radzić, choć czuję, że wcale sobie nie radzę. Dlatego atakujący mnie zewsząd ból maskuję gniewem i złością. Zamykam się na dole i ćwiczę, dopóki nie padam z sił albo zabieram Chestera na plażę i razem pokonujemy kilka kilometrów, aż czuję, jak płoną mi mięśnie.

   Wieczorami zamykam się w pokoju, otulona bluzą i zapachem Aydena. Potrafię godzinami wąchać ubrania, które należały do niego. Przeraża mnie myśl, że któregoś dnia zapomnę, jak pachniał, jak się uśmiechał. Boję się, że zapomnę, jak brzmiał jego głos.

   Codziennie podejmuję próbę odsłuchania wiadomości, którą nagrał mi na pocztę w dzień mojego porwania. Odkryłam to dwa tygodnie temu, ale nie miałam odwagi, by ją otworzyć i wciąż nie czuję, bym ją miała.

   W chwili, gdy już mam kłaść się do łóżka, słyszę pukanie. Odwracam się i widzę ojca, który uchyla drzwi i zagląda do pokoju.

   – Mogę? – pyta.

   – Jasne, wejdź. – Kiwam głową.

   – Jak wróciłaś z plaży nie zjadłaś obiadu, a przed chwilą rozmawiałem z mamą i powiedziała mi, że kolacji też nie tknęłaś...

   – Nie byłam głodna... – przerywam mu, krzyżując ręce pod biustem.

   – Musisz jeść, Luna – zaczyna swoją codzienną śpiewkę.

   – Jak będę miała potrzebę, by coś zjeść, to wiem, gdzie jest kuchnia i lodówka. Jakby co, trafię. – Posyłam mu niesamowicie sztuczny i nieszczery uśmiech.

   – Luna, do jasnej cholery, musisz... – unosi się, ale szybko ucinam jego wypowiedź, unosząc dłoń.

   Czuję złość. Ogarnia mnie milimetr po milimetrze,

   – Co chcesz mi powiedzieć? – podnoszę głos, a pierwsze łzy pojawiają się nieproszone na moich policzkach. – Że powinnam żyć dalej? – krzyczę. – Że muszę ruszyć do przodu? A może, że powinnam zapomnieć, co? – pytam, wierzchem dłoni ocierając mokre policzki.

   Łzy już niemal całkowicie zamazują mi obraz.

   – Jak mam zapomnieć, tato? Co mam zrobić, żeby przestało boleć? Co zrobić, żeby ugasić ten pieprzony ogień, który trawi mnie od środka i powoduje, że mam ochotę wrzeszczeć z udręki? Czuję się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Mam w duszy huragan, który niszczy mnie doszczętnie. Nie potrafię pójść na przód. Nie potrafię jakoś żyć dalej. Bo śmierć to za mało, żeby zapomnieć. Śmierć to za mało, żeby przestać kochać...

   Pięć miesięcy od pogrzebu Aydena

Kwiecień

   – Co jest, Chester? – pytam psiaka, który szczeka jak opętany, patrząc w jakiś punkt na plaży, która rozciąga się u podnóża wzgórza La Jolla.

   Podchodzę do krawędzi i rozglądam się, ale nic widzę nic, oprócz fal oceanu, które właśnie rozbijają się o pobliskie skały oraz całkowicie pustej plaży.

   Chester jednak nie przestaje ujadać. Nie jest to jednak szczekanie zaniepokojonego albo zdenerwowanego psa. Czworonóg przy tym obszczekiwaniu macha ogonem tak radośnie, jakby tam w dole zobaczył jakąś najpiękniejszą suczkę w tym mieście, albo długo niewidzianego kumpla.

   Marszczę brwi, rozglądając się raz jeszcze, po czym zapinam Chesterowi smycz, wzruszam ramionami i ciągnę go w drogę powrotną do domu.

   Pokonuję jednak najwyżej kilometr, gdy obok mnie zwalnia znajomy samochód.

   – Wsiadaj – mówi Nathaniel, uchylając szybę.

   Przewracam oczami.

   – Nie, dzięki. Przejdę się – odmawiam, ruszając do przodu.

   Hall rusza, jadąc powoli obok mnie.

   – Luna, wsiądź do samochodu – nie daje za wygraną.

   Gdy kręcę głową, olewając jego nieznoszący sprzeciwu ton i nieustępliwe spojrzenie, po prostu się zatrzymuje, wysiada i jednym gwizdnięciem przywołuje Chestera, który wyrywa się w jego stronę i robi to tak nieoczekiwanie, że smycz wypada mi z dłoni.

   Nate otwiera tylne drzwi, na co psiak reaguje radosnym machnięciem ogonem, po chwili wskakując do auta.

   – Co ty robisz? – pytam oburzona, a mój wzrok właśnie ciska w niego gromem.

   – Mam tego dosyć, Luna – mówi, patrząc na mnie intensywnie. – Mam, kurwa, dosyć patrzenia na to, jak niszczysz sobie życie, które Ayden uratował, poświęcając swoje. Wszyscy narażaliśmy się tamtej nocy, a ty tak po prostu poddajesz się procesowi autodestrukcji. Spójrz na siebie – podnosi głos. – Wyglądasz jak żywy trup. Nie szanujesz własnego ciała, własnego zdrowia i psychiki!

   – Spierdalaj, Nathaniel – odszczekuję. – Nie twój pierdolony interes, co robię ze swoim nędznym życiem – również się unoszę, zła, jak diabli.

   Jak on śmie?

   – Nie mój interes? – powtarza za mną.

   Parska, kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym chwyta mnie mocno za ramię, siłą wpychając do samochodu. Błyskawicznie zajmuje miejsce po drugiej stronie, wyciąga kajdanki i zakuwa nasze nadgarstki ze sobą.

   – Pojebało cię? – krzyczę na niego. – Co ty wyprawiasz?

   – Żebyś nie uciekła – rzuca. – Zabiorę cię w miejsce, gdzie powinnaś udać się już dawno. Musisz się pożegnać. Musisz zamknąć ten rozdział i ruszyć do przodu, bo póki co, cofasz się, rozpierdalając własne życie na oczach wszystkich, którzy cię kochają.

   To mówiąc, rusza z piskiem opon. Przełykam ślinę, starając się powstrzymać drżenie dłoni i całego ciała. Mój puls przyspiesza gwałtownie, gdy dociera do mnie, dokąd zmierzamy. Nie wiem, co czuję, gdy spoglądam to na Halla, to na nasze skute ręce i przed siebie.

   Jestem wściekła? Tak. Czy jestem zdezorientowana? Zdecydowanie. Czy jestem przerażona? Jak diabli.

   – Ja też za nim tęsknię – Nate jako pierwszy przerywa nieznośną ciszę, wbijając mi tym samym ostrze w samo serce. – Brakuje mi go. Każdego dnia mam nadzieję, że wyjdzie ze swojej nory, sypiąc kurwami na lewo i prawo, wyzywając Kemala, że znowu pije kawę w jego ulubionym kubku – parska cicho. – Brakuje mi ich obu. Kochałem tych dupków, Luna. Byli moimi braćmi. Moją rodziną. Ale najwyższa pora zakończyć żałobę i ruszyć na przód. Oboje chcieliby tego. Zwłaszcza Ayden chciałby tego dla ciebie...

   Zaciskam mocno powieki, gdy Nate podjeżdża na parking cmentarza. Nie chcę. Nie mogę...

   – Wysiadaj – mówi, pochylając się, by otworzyć mi drzwi.

   Rozkuwa nasze ręce i sam opuszcza samochód, a następnie okrąża go i wyciąga dłoń w moim kierunku.

   – Nie chcę... – protestuję cicho, na co on jedynie kręci głową.

   – Musisz się pożegnać – naciska, pociągając mnie. – Zrób to dla niego. Ale przede wszystkim dla siebie.

   Biorę szarpany wdech, po czym zmuszam się, by wstać i wyjść z pojazdu. Chwytam się kurczowo wyciągniętej ręki przyjaciela i wspólnie ruszamy alejką w kierunku grobowca Prescottów. Nie byłam tutaj nawet w dzień pogrzebu, bo zemdlałam i nie dotarłam na cmentarz. Nie było mnie przy tym, jak składali trumnę z ciałem Aydena do wykopanego grobu.

   Oddech grzęźnie mi w gardle, gdy do moich nozdrzy dociera specyficzny zapach tego miejsca. Aura panująca tutaj przytłacza mnie, dusi, przygniata do ziemi.

   Wreszcie docieramy na miejsce. Odwracam wzrok, bo nie mogę patrzeć na czarno białą fotografię miłości mojego życia.

   Ból.

   Pojawia się nagle, zaczyna parzyć moją skórę od zewnątrz i wszystko, co mam w środku.

   Nate patrzy mi w oczy, po czym sięga do mojej kieszeni, wyciągając z niej komórkę, a ja spoglądam na niego zamglonym od wstrzymywanych łez spojrzeniem. Nie rozumiem, co właśnie robi. W kolejnej chwili wyciąga słuchawki, załącza je do telefonu i podaje mi wszystko.

   – Musisz to zrobić – mówi. – Musisz to zrobić teraz.

   Potrzebuję chwili, by ogarnąć, co ma na myśli. Chce, żebym odsłuchała wiadomość.

   Potrząsam głową w proteście, ale Nathaniel jest nieustępliwy. Sam sięga po słuchawki i wkłada mi je do uszu. Posyła mi pokrzepiający uśmiech, choć w jego szarych tęczówkach czai się cierpienie tak potężne, że niemal czuję je na sobie. A w połączeniu z moim pozbawia mnie tchu i powoduje drgawki na całym ciele.

   Trzęsącą się dłonią unoszę komórkę i odblokowuję ekran. Po chwili wahania łączę się z pocztą głosową.

   – Masz jedną, nieodsłuchaną wiadomość – rozbrzmiewa mi w uszach.

   Wstrzymuję oddech, pozwalając słonym kroplom spłynąć w dół.

   – Cześć, maluchu. – Zamykam oczy. pozwalając, by moją duszę przecięło niewidzialne ostrze.

   Jego głos, tak przyjemnie otula mnie z każdej strony, a jednocześnie rani do kości, bo wiem, że to tylko nagranie. Wypuszczam powietrze z płuc, po chwili ponownie łapiąc potężny haust. Staram się oddychać powoli i miarowo. Łzy strumieniem ciekną mi po policzkach, mocząc bruk pod moimi stopami.

   – Jadę po ciebie. Uratuję cię, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię. Jesteś niesamowicie mądrą bestią, Lu. Podałaś nam lokalizację na tacy, a oni nawet się nie zorientowali. – Parska pod nosem. Jego głos tak niesamowicie drży, gdy wypowiada kolejne zdania.

   Również się uśmiecham, starając się otrzeć policzki, ale to na nic, bo zaraz znowu są całe mokre. To tak bardzo nierealne i bolesne jednocześnie.

   – Luna. Chcę, żebyś wiedziała, że niezależnie od tego, co się wydarzy, musisz żyć. Nie mam pewności, czy wyjdę z tego cały, ale gdyby tak się nie stało, pamiętaj, żeby pójść na przód. Nie płacz za mną zbyt długo. Nie przedłużaj żałoby. Po prostu idź na przód i żyj. Proszę cię tylko o to... – urwał, biorąc poszarpany oddech. – Musisz żyć, maluchu – powtarza z bólem w głosie. – Chcę też żebyś wiedziała, że to nie jest twoja wina. Nie jestem na ciebie zły. Zrobiłaś to, co zawsze robiłaś. Chciałaś nas chronić, a teraz ja ochronię ciebie... – znowu urywa.

   Ból w jego głosie jest coraz mocniej wyczuwalny, drżenie nasila się, a jego nierówny oddech szumi mi w uszach, powodując, że zalewają mnie emocje.

   – Przepraszam za wszystko, przez co musiałaś przejść z mojego powodu. Przeprowadziłem cię przez piekło, a ty i tak mnie kochałaś. Nieustannie i bez wytchnienia. Nigdy nie zwątpilaś. Wiem, że już ci to mówiłem, ale chcę powtórzyć. Zawsze będę ci wdzięczny za to, że kochałaś mnie nawet wtedy, gdy ja sam nienawidziłem siebie z całych sił, i że ze mnie nie zrezygnowałaś. Jesteś najszczerszą osobą w moim życiu i najjaśniejszym światełkiem, które zawsze wskaże mi drogę. Jesteś moją bezpieczną przystanią i to nigdy się nie zmieni. Kocham cię. Zawsze byłaś i zawsze będziesz moją małą Lu. Moją wojowniczką, najsilniejszą kobietą, jaką znam. Kocham cię – powtarza, głos mu się łamie, a ja zaczynam się hiperwentylować, kładąc dłoń na brzuchu.

   Próbuję powstrzymać mdłości. Ból przetacza się przez moje pokonane ciało ostrymi falami.

   – Niezależnie od tego, gdzie zaprowadzi mnie los, zawsze będę cię kochał... – słyszę po dłuższej chwili ciszy, a sekundę później sygnał się urywa, kończąc wiadomość.

   Gapię się na komórkę i na moje mokre od łez dłonie. Nie wiem, co czuję, ale chyba wszystkie emocje na raz.

   Odwracam się z impetem w stronę grobowca, zawieszając wzrok na zdjęcie ciemnookiego. Dociera do mnie, że on czuł, co się wydarzy. Wiedział. Musiał wiedzieć, bo w przeciwnym razie nie brzmiałby tak, jakby się żegnał. Bo ewidentnie się żegnał.

   Złość przebija się przez warstwę bólu, wypełniając mnie do ostatniego atomu. Dopadam do marmurowej płyty uderzam w nią pięściami.

   – Jak mogłeś mnie zostawić! – krzyczę, uderzając znowu. – Dlaczego nie pomyślałeś, co się ze mną stanie, jak ciebie zabraknie? Dlaczego pomyślałeś, że będę potrafiła żyć bez ciebie?

   Silne ramiona mojego najlepszego przyjaciela oplatają mnie w talii. Szarpię się, krzycząc, żeby mnie puścił. I płaczę. Płaczę tak bardzo, jakby cały nagromadzony we mnie w ciągu kilku ostatnich miesięcy ból, wreszcie znalazł ujście. Trwa to najwyżej kilka minut, nim całkowicie obdarta z sił, przyciskam plecy do jego torsu.

   – To niesprawiedliwe – łkam cicho.

   – Wiem – odpowiada Nathaniel.

   Z jego oczu również płyną łzy.

   – Już nigdy nie będę potrafiła być szczęśliwa – szepczę załamana. – On zabrał moje serce ze sobą...

   Już nigdy nikogo nie pokocham.

Pół roku od pogrzebu Aydena.

Maj

   Znasz to uczucie, kiedy budzisz się pewnego dnia i dociera do ciebie, że nic już nie masz, a ból, który wcześniej skutecznie blokowałaś uderza w ciebie tak mocno, że tracisz oddech?

   Ja to poczułam. Poczułam to właśnie wtedy, gdy Nathaniel siłą zabrał mnie miesiąc temu na grób mojego Kalifornijskiego chłopaka.

   Dzisiaj przyszłam tu z własnej woli.

   Duszące cierpienie odbiera mi mowę, gdy stoję przed marmurową płytą. Przyglądam się złotym literom, a coś we mnie zaczyna krzyczeć, choć nie mogę wydusić z siebie nawet cichego jęku.

   Twarz mam spokojną. Tylko w moich oczach i duszy szaleje huragan.

   Odszedłeś. Poświęciłeś się. Zrobiłeś to, bym ja mogła żyć.

   Mówią, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Promienie słońca, jakie pojawiły się po tej, która przeszła przez nasze życie, wytworzyły iskrę. Ta z kolei wywołała pożar.

   Stoję tu, bezgranicznie zrozpaczona i nawet powietrze zdaje się ranić mnie do kości. Jednak jest coś, co w tym wszystkim nawet mnie bawi, choć jest to śmiech przez łzy.

   Byliśmy huraganem, którego tak się baliśmy, a i tak pochłonął nas ogień...


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro