Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

56.

W drodze do kliniki czuję się tak, jakby czas się zatrzymał. Nate nie zdaje pytań. Prowadzi samochód w pełnym skupieniu, raz po raz spoglądając na nas w lusterku wstecznym. W jego oczach błyszczą łzy. Jest tak samo przerażony, jak ja.

Uciskam klatkę piersiową Luny i w kółko powtarzam, że ją kocham i że musi walczyć. W duchu modlę się o cud. Bo jestem pewien, że tylko on może ją uratować.

W moich żyłach buzuje adrenalina pomieszana ze strachem, co sprawia, że czuję się, jakbym był na dragach, a mój umysł pracuje na najwyższych obrotach.

Dojeżdżamy na miejsce, a Nathaniel parkuje przy samym wejściu. Fakt, że muszę przerwać masaż serca powoduje, że robi mi się niedobrze. Z brunetką na rękach wbiegam do budynku. Mój przyjaciel zjawia się tylko moment później.

- Pomocy! - wrzeszczę.

Rozglądam się. Pod ścianą dostrzegam nosze, więc ruszam w ich stronę. Układam na nich bezwładne ciało dziewczyny i wznawiam reanimację.

- Pomocy! - wołam znowu.

Z pomieszczenia tuż przy recepcji wyłania się niska blondynka, która posyła nam zszokowane spojrzenie.

- To nie jest szpital publiczny. To prywatna klinika. Wszyscy lekarze są teraz na umówionych zabiegach. Powinniście byli udać się na Coronado. To tylko dwie przecznice stąd - mówi.

Już mam zacząć na nią krzyczeć, ale Nate robi kilka kroków do przodu, wyciąga Glocka i celuje w kobietę.

- Albo wezwiesz jakiegoś lekarza, albo rozwalę ci łeb - cedzi.

Jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada z emocji. Jest przerażony tym, że być może straciliśmy Lunę. Na zawsze... Ja sam, gdy tylko o tym pomyślę, mam ochotę obrócić wszystko w pył.

Kobieta klika coś na jakimś urządzeniu, a chwilę później na korytarzu pojawia się siwiejący mężczyzna w towarzystwie dwóch kobiet. Jedna z nich na pewno jest pielęgniarką. Rzucam okiem na plakietkę na jego klatce piersiowej. Doktor Smith.

- Co tu się dzieje? - pyta, unoszą nieznacznie ręce do góry, kiedy dostrzega broń w dłoni Nataniela.

- Trzeba ją ratować - mówię. - Wyciągnąłem ją z wody.

- W porządku. - Kiwa głową, patrząc to na mnie, to na Halla. - Co się wydarzyło? Jak długo była pod wodą i jak długo trwa masaż serca?

Obserwuję jego niemą wymianę zdań z blondynką i jestem pewien, że lada moment zjawi się tutaj policja. Muszę natychmiast coś wymyślić.

- Po prostu spadła do oceanu ze wzgórza - kłamię. - Nie wiem, jak długo była pod wodą. Reanimuję ją od ponad pół godziny. Musicie ją ratować.

Mężczyzna robi minę, jaką już kiedyś widziałem. Widziałem ją u lekarza, który przyszedł, żeby powiedzieć nam, że moja matka już nigdy nie będzie chodzić.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc waszej koleżance, ale proszę, opuście broń. Kiedy trzymasz mnie na muszce, czuję niepotrzebny stres - mówi Smith, starając się zachować spokój.

Nate jednak nie daje za wygraną. Wciąż do niego celuje, a ja nie zamierzam prosić go, by przestał. Wiem, że jeśli to zrobi, oni wezwą policję i nie uratują Luny.

- Jak masz na imię? - pyta pielęgniarka, podchodząc bliżej.

Jest wystraszona, co jest całkowicie zrozumiałe. W końcu niecodziennie ktoś mierzy do nas z broni.

- Edward - odpowiadam bez zastanowienia i naprawdę nie wiem, dlaczego zdecydowałem się na kłamstwo.

Może jeśli udam, że to wcale nie jestem ja, a dziewczyna leżąca na noszach, to nie Luna, będę mógł funkcjonować w przeświadczeniu, że wszystko jest w porządku i że miłość mojego życia wcale nie umiera na moich oczach.

- Edwardzie, poproszę cię teraz, żebyś się odsunął - wypowiada spokojnie. - Zabiorę twoją przyjaciółkę do sali, w której mamy sprzęt. Odsuń się, dobrze?

Niechętnie wykonuję polecenie kobiety. Niemal w tej samej chwili, w której ja puszczam Lunę, pielęgniarka wraz z lekarzem ruszają w kierunku dużych, dwuskrzydłowych drzwi.

- Idź za nimi - nakazuję przyjacielowi. - Trzymaj ich na muszce, niech mają motywację. Ja znajdę Evelyn.

Akurat w chwili, gdy wyciągam zza paska pistolet, który przy samochodzie podał mi Hall, blondynka pochyla się nad telefonem. Pokonuję dzielącą nas odległość w kilku krokach i przystawiam jej Glocka do głowy.

- Nawet o tym nie myśl - syczę. - Teraz grzecznie zaprowadzisz mnie do gabinetu doktor Stanford.

Kobieta kiwa głową. Na jej twarzy maluje się bezbrzeżny szok i strach. Posłusznie rusza korytarzem, a ja idę w ślad za nią. Chowam broń i zaciskam dłonie w pięści, usiłując jakoś pozbierać się do kupy, ponieważ czuję, że lada moment mogę stracić kontrolę. Boję się. Jestem tak przerażony, że aż mnie mdli. Nie mogę stracić Luny. Nie mogę jej stracić, kiedy nawet jeszcze na dobre jej nie odzyskałem.

Maszerujemy korytarzem. Serce w mojej piersi tłucze się tak bardzo, jakby zaraz miało wybuchnąć. Docieramy do końca i wchodzimy do rejestracji. Widzę, jak rudowłosa siedząca za biurkiem wstaje, gdy nas dostrzega. Przerażoną blondynkę i mnie, gniewnie zmierzającego w stronę drzwi.

- Kim pan jest? - pyta piskliwie.

- Spierdalaj - cedzę, wymijając ją, gdy próbuje zagrodzić mi drogę. - Ty też - rzucam przez ramię do drugiej kobiety.

Obydwie zatrzymują się z niedowierzaniem wypisanym na twarzach, a ja naciskam klamkę i otwieram drzwi z głośnym hukiem, zatrzaskując je za sobą kopniakiem. Nim Evelyn zdoła mrugnąć, wyciągam Glocka, chwytam ją za szyję i z pełną mocą ściągam z obrotowego krzesła, przygwożdżając do ściany.

Z jej gardła wyrywa się okrzyk przerażenia, gdy obydwiema dłońmi, będąc w całkowitym szoku, usiłuje zdjąć moją rękę ze swojej szyi. Na marne. Buzująca w moich żyłach adrenalina dodaje mi siły, a ja ani myślę jej puścić, dopóki dobitnie nie dotrze do niej to, co mam do przekazania.

- Wiesz kim jestem? - pytam, na co kręci głową. - Nazywam się Ayden Edward Prsecott. Jestem synem Oscara Prescotta. Człowieka, któremu twój mąż razem ze swoim wspólnikiem Thiago Ramirezem zniszczyli życie. Jestem też do szaleństwa zakochany w Lunie Duncan. Dziewczynie, którą przywiozłem po usiłowaniu samobójstwa do twojej kliniki. Niejaki doktor Smith właśnie próbuje ją ratować. A wiesz dlaczego chciała się zabić? Bo twój syn zrobił sobie z niej worek treningowy. Więc teraz grzecznie pójdziesz za mną, ściągniesz tutaj swoich najlepszych lekarzy, odwołasz policję, która na pewno już tutaj jedzie i zrobisz wszystko, żeby Luna z tego wyszła. W przeciwnym razie zniszczę twoją klinikę, ciebie i całą twoją rodzinę. Wiemy, czym zajmuje się Theodore, wiemy też, że kilka tygodni temu Kevin pobił Lunę. Była w ciąży... Przywiózł ją właśnie tutaj, a ty i twój zespół wszystko zatuszowaliście. Więc jak będzie? Zrozumieliśmy się?

Evelyn zaczyna gorączkowo kiwać głową, więc poluźniam ucisk i pozwalam jej swobodnie odetchnąć.

Rozmasowuje szyję, łapiąc poszarpane wdechy. Chwilę później unosi na mnie swoje lodowato błękitne tęczówki.

- Jaką mam pewność, że jeśli uda nam się ją uratować, ty i tak nie pójdziesz z tym wszystkim na policję? - pyta, a ja parskam.

Więc ona o wszystkim wie. Niesamowita rodzina...

- Żadnej, ale jeśli chcesz mnie testować, proszę bardzo - mówię rozdrażniony i zniecierpliwiony.

- W porządku. Przesuń się - mówi, po czym wybiega z gabinetu, ponownie rozmasowując szyję.

Dopiero teraz pozwalam sobie na wzięcie głębokiego oddechu. Daję sobie jeszcze kilka sekund, a następnie chowam broń z powrotem za pasek i ruszam za nią. Evelyn zamienia kilka zdań z obydwiema kobietami, które nie wydają się być ani odrobinę uspokojone. Jedna z nich wyciąga komórkę i odchodzi na bok, jak mniemam po to, by odwołać patrol, druga natomiast wykonuje polecenie Evelyn i wzywa cały wolny personel na blok C. Minutę później jedziemy już windą na drugie piętro. Stanford nie odzywa się do mnie słowem. Nawet nie patrzy w moją stronę, a ja nie muszę pytać, by mieć pewność, że jest tak samo wściekła jak przerażona tym, że w kilka minut jestem w stanie zniszczyć wszystko, na co pracowała tyle lat. A przecież wszyscy wiedzą, że dobre imię tej rodziny jest dla nich ważniejsze, niż ich własne dzieci...

Gdy docieramy na miejsce dostrzegam Nathaniela, stojącego przed dużymi, przeszklonymi drzwiami. Po jego policzkach spływają łzy. Serce w mojej piersi zatrzymuje się na moment, by już chwilę później zacząć bić setką uderzeń na sekundę.

Evelyn wymija mnie i wchodzi do sali, a ja boję się zrobić te ostatnie dzielące mnie kroki. Boję się widoku Luny, tak bladej, leżącej na noszach, walczącej o życie. Wreszcie podchodzę bliżej. Bez zastanowienia popycham szklane drzwi i wchodzę do środka.

- Ayden, musisz stąd wyjść - mówi Evelyn, oglądając się przez ramię.

- Nigdzie się stąd nie ruszę - udaje mi się wydusić.

Przesuwam się w kąt, starając się nie upaść na kolana, bo jestem tak powalony widokiem, jaki mam przed sobą. Luna jest już zaintubowana i rozebrana. Jej nagie, blade ciało okryte jest kocami rozgrzewającymi. Jest podłączona do dziesiątek kabelków, a monitor tuż obok łóżka pika złowrogo, sygnalizując coś, czego nie rozumiem.

- Dzwoniliście po Torresa? - pyta Evelyn, na co Smith kiwa głową.

- Już tutaj jedzie. Logan też kończy już operację i zaraz do nas dołączy - mówi mężczyzna. - Założę wkłucie centralne. 3 miligramy adrenaliny. Podajcie atropinę.

- Jestem. - Do sali niemal wpada krótkowłosa blondynka, na moje oko zbliżająca się do czterdziestki. Spogląda na mnie i jest nieco zdziwiona tym, że tu stoję, jednak nie komentuje tego. Prawdopodobnie została już po krótce poinformowana o sytuacji. - Nazywam się Callie Logan i jestem chirurgiem urazowym - rzuca w moją stronę, po czym zakłada rękawiczki i pochyla się nad Luną. - Jaką mamy pewność, że została zachowana czynność serca? - pyta Smitha.

- Żadnej. Na razie ciężko cokolwiek powiedzieć. Jest w hipotermii. Próbujemy podnieść temperaturę ciała. Mamy dwadzieścia osiem stopni.

- A gdybyśmy spróbowali założyć zewnętrzny rozrusznik serca? - proponuje kobieta.

Cały zespół uwija się przy Lunie, a ja stoję, jak słup soli. Kompletnie nie rozumiem nic z tego, co mówią ci ludzie. Minuty mijają. Dołącza do nas Samuel Torres. Kardiochirurg. Informuje resztę, że wykonał nowe wkłucie do lewej żyły podobojczykowej i podał kolejną dawkę adrenaliny. W między czasie następuje wymiana kocy ogrzewających, a personel na zmianę kontynuuje masaż serca u zielonookiej.

Monitor zaczyna pikać szaleńczo, a wzrok wszystkich natychmiast zwraca się w jego stronę.

- Czy to migotanie komór? - pyta Logan, a Torres, jakby czytał jej w myślach, sięga po defibrylator.

- Ładować do trzystu. Odsunąć się! - podnosi głos i strzela.

Następnie kontynuują masaż serca.

- A gdybyśmy spróbowali wypłukać otrzewną ciepłymi płynami? - Stanford sięga po kartę i zaczyna przeglądać parametry. - Jaką mamy temperaturę?

- Dwadzieścia osiem i sześć - odpowiada pielęgniarka.

- Cholera... Luna, nie rób nam tego. Walcz, dziewczyno - odzywa się Eveleyn, a ja mam niesamowitą ochotę mocno nią potrząsnąć.

Gdyby nie jej syn psychopata, nic by się nie wydarzyło. To przez Kevina ona właśnie walczy o życie. Przez niego się na nie targnęła.

- Musimy ją ogrzać do prawidłowej temperatury i przywrócić krążenie. Zróbmy to płukanie żołądka ciepłymi płynami - proponuje Smith, na co wszyscy się zgadzają. - Proponuję również podłączyć ją do płuco serca.

Wykonują poszczególne czynności, ale ja nie skupiam się na tym, co robią. Wpatrzony jestem w twarz Luny, martwą, pozbawioną życia i jej sine usta. Czuję kłucie w sercu, które powoduje, że zginam się w pół. Rozpacz przygniata mnie swoim ciężarem, a ja potrafię z nią walczyć. Boję się. Jestem tak przerażony, że zaczynam tracić rozum.

- Ayden - głos Evelyn wyrywa mnie z letargu. Kładzie dłoń na moim ramieniu, a ja wzdrygam się, jakby mnie poparzyła. - Robimy, co w naszej mocy, żeby przywrócić krążenie, ale niezależnie od tego, jak bardzo się staramy, musisz mieć świadomość, że może się nie udać. Dlatego myślę, że powinieneś zadzwonić po rodziców Luny.

- Nie - zaprzeczam szybko. - Nikt nie będzie się z nią żegnał, bo ona nie umrze.

- Ayden...

Biorę głęboki, poszarpany wdech i przymykam oczy. Evelyn Stanford ma pierdoloną rację. Jeśli nie uda jej się uratować, jej rodzina nigdy mi nie wybaczy, że ich nie wezwałem. Kurwa...

Spoglądam raz jeszcze na brunetkę, po czym wychodzę z sali. Nate siedzi na ziemi, a z jego oczu strumieniem wypływają łzy. Ten widok sprawia, że czuję się jeszcze bardziej złamany i pokonany, niż jeszcze chwilę wcześniej.

- Musimy zadzwonić po Leonarda i Laurę - mówię do niego.

Ociera mokrą twarz i spogląda na mnie.

- Wiem. Tina, Quentin i Kira też są już w drodze. Zadzwonił Que, żeby zapytać gdzie zniknęliśmy i wszystko mu powiedziałem.

Mój Boże... Czerwony łeb. Ona wpadnie w histerię. Całkowicie się załamie, jeśli Luna nie przeżyje.

- W porządku. Zadzwonisz do Liama? Ja wracam na salę. Muszę tam być. Muszę być przy Lunie.

Nate kiwa głową, na co odpowiadam tym samym i na powrót znikam za drzwiami sali operacyjnej.

- Nate powiadomi Duncanów - informuję Evelyn, ocierając samotną łzę z policzka.

Przyglądam się zespołowi, który uwija się w pocie czoła, żeby ratować życie dziewczyny i wiem, że oni naprawdę robią wszystko, co w ich mocy. W medycynie zdarzają się cuda i właśnie zaczynam się modlić o jeden z nich. Bo choć oni robią wszystko, to wiem, że nie jest dobrze. Luna nadal ma sinicę, a miny lekarzy nie wróżą absolutnie nic pozytywnego.

Doktor Samuel robi Lu echo serca, szukając jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego ruchu mięśnia. Jakiegokolwiek uderzenia. I kiedy nic takiego nie znajdują, wznawiają masaż serca.

- Asystolia w trzech odprowadzeniach - mówi Smith. - Jaką mamy temperaturę?

- Trzydzieści jeden stopni - odpowiada pielęgniarka.

- Cholera, rośnie, a serce wciąż nie odpowiada - cmoka Torres z rezygnacją.

- Ale skoro ciepłota ciała wzrasta, to chyba dobry znak, prawda? - decyduję się odezwać.

- Nie będzie miało to żadnego znaczenia, jeśli nie wznowimy krążenia - odpowiada chirurg.

Przymykam oczy, słysząc jego słowa i pozwalam, by przecięły moje serce, jak najostrzejszy nóż. Nie chcę dopuszczać do siebie myśli, że jej nie uratują, ale to wszystko trwa już tak długo, że zaczynam tracić nadzieję.

Mijają kolejne, długie minuty. Ludzie na sali uwijają się, jak mrówki. Dostrzegam jakiś ruch za drzwiami i już wiem, że w szpitalu pojawili się nasi przyjaciele, a to oznacza, że lada moment będą też tutaj Duncanowie. Kira staje przed szybą i posyła mi pełne niedowierzania spojrzenie, po czym przenosi wzrok na swoją najlepszą przyjaciółkę leżącą na stole. Widzę, jak zgina się w pół, jakby nie mogła udźwignąć ogromu swojego cierpienia, a jej gardło rozrywa szloch. Quentin chowa ją w niedźwiedzim uścisku, ale ona wyrywa się, jakby jego dotyk sprawiał jej ból. Ten widok jest dla mnie tak ciężki, że ponownie czuję się dusząco bezsilny. Bezgraniczna rozpacz rozrywa moją duszę, wywołując potok przekleństw z moich ust i strumień łez z oczu.

- Temperatura trzydzieści pięć i trzy - głos pielęgniarki zmusza mnie do powrotu na ziemię.

- Dobrze. Bardzo dobrze - mówi Torres z powściągliwym uśmiechem. - Teraz tylko jej serce musi podjąć pracę. Podajcie epinefrynę, magnez i ampułkę wapnia.

Nadzieja wybucha w moim sercu na nowo, kiedy widzę ten cień uśmiechu na twarzach personelu. W kolejnej chwili dostrzegam, że na korytarzu przed salą pojawili się już rodzice Luny i Liam.

- Pójdę z nimi porozmawiać - mówi Evelyn i wychodzi na korytarz, a ja ruszam w ślad za nią.

- Co się stało? - pyta Laura, patrząc na mnie z rozpaczą. - Przecież wszystko szło dobrze. Dlaczego to zrobiła?

- Nie mam pojęcia, ale obiecuję, że się dowiem - mówię.

- Mój zespół robi wszystko, żeby uratować waszą córkę, Lauro. Udało nam się przywrócić prawidłową temperaturę, a teraz robimy wszystko, by jej serce znowu zaczęło bić.

Laura posyła Evelyn mordercze spojrzenie.

- To twój syn doprowadził Lunę do ruiny. To przez niego skoczyła ze wzgórza. I przysięgam ci, Evelyn, że jeśli moja córka nie przeżyje, piekło was pochłonie. Każdego z was - syczy.

Nigdy nie słyszałem, żeby Laura choć podniosła głos. Teraz widzę w jej oczach prawdziwą nienawiść i chęć mordu. Leonardo natomiast wygląda tak, jakby lada moment miał się przewrócić, powalony ogromem bólu i rozpaczy. Przerażenie w jego brązowych oczach jest tak potężne, że odbiera oddech.

- Nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za to, co zrobił mój syn. To są jego błędy. Z mojej strony mogę cię jedynie zapewnić, że postaram się zrobić absolutnie wszystko, co konieczne, żeby Luna przeżyła.

Z tymi słowami odwraca się i znika za szklanymi drzwiami. Laura robi gniewnie krok w jej stronę, ale Leonardo powstrzymuje ją jednym ruchem, obracając ku sobie. Chowa ją w swoich ramionach i obydwoje wybuchają płaczem.

Nie mogę na to patrzeć. Ogrom cierpienia na tym korytarzu jest tak gęsty, że niemal jesteśmy w stanie go dotkną. Spoglądam przelotnie na Liama, który stoi nieruchomo, wpatrzony w bezwładne ciało Luny na stole operacyjnym. Mam wrażenie, że wydaje mu się, iż jak będzie tak stał, to wszystko, co właśnie się dzieje, okaże się nieprawdą.

Nie umiem już dłużej tego znieść. Siadam pod ścianą i pozwalam, by uczucie beznadziei ogarnęło mnie bez reszty. Mocno zaciskam powieki, usiłując tym samym powstrzymać wypływające spod nich łzy. Tina kuca obok i obejmuje mnie ramionami.

- Śśś - szepcze cicho, łapiąc moje drżące dłonie. - Już dobrze, Ayden. Ona przeżyje, słyszysz? Przeżyje. Jestem tego pewna.

A co jeśli nie? Co się ze mną stanie, jeśli ją stracę? Co ja wtedy zrobię?

Odchylam głowę do tyłu i ze złością uderzam kilka razy w ścianę. Nie mogę tego znieść. Wstaję na równe nogi i niemal wbiegam na salę operacyjną.

- Ayden, wyjdź, proszę - mówi Evelyn, posyłając mi ostre spojrzenie, ale ja ani myślę wykonywać jej polecenie.

Siłą mnie stąd nie wyciągną. Jeśli to są ostatnie chwile Luny, muszę być przy niej.

- Stymulator nie działa. Temperatura ciała wynosi trzydzieści sześć i sześć. Jest ciepła. Nie rozumiem, co się dzieje - mówi Logan.

Torres przygląda się monitorowi, a charakterystyczne piknięcie powoduje nagłe poruszenie.

- Migotanie komór. Defibrylujemy! - krzyczy.

Przykłada elektrody do klatki piersiowej Luny i strzela.

No dalej, mała. Nie możesz się poddać.

- Przełączam stymulator - informuje Smith i klika coś na urządzeniu. Następnie osłuchuje klatkę piersiową Luny, szukając jakiegokolwiek znaku, że jej serce podjęło pracę. - Jest na płuco sercu od godziny, gdyby była jakakolwiek aktywność, już byśmy ją zobaczyli. - Kręci głową, wpatrując się w monitor.

Coś w moim wnętrzu zaczyna trzeszczeć. Tak, jakby mur wyparcia, który zbudowałem wokół siebie odką znalazłem Lunę w oceanie, zaczął pękać pod naporem własnego ciężaru. Czuję ciężkość w płucach i ból w całym ciele, bo doskonale zdaję sobie sprawę, co oznacza wzrok doktora Torresa. Miny pozostałych lekarzy wyrażają dokładnie to samo. Rezygnację. Poddanie się. Już nic więcej nie da się zrobić. Luna jest martwa...

Nagle do sali wchodzi ojciec Luny, cały we łzach. Staje przy córce i spogląda na Torresa.

- Spróbuj jeszcze raz - odzywa się słabo. - Spróbuj. Jeszcze. Raz! - podnosi głos.

Jest zdesperowany, przerażony i cierpi.

- W porządku - mówi Torres bez przekonania. - Jeszcze jeden cykl. Ostatni.

Chirurg powtarza wszystkie czynności. W kolejnej sekundzie dzieje się coś, czego nikt nie spodziewał się zobaczyć. Na monitorze pojawia się rytm.

O mój boże...

- Bradykardia zatokowa. Mamy puls. Serce zaczęło bić - oznajmia Samuel, ściągając stetoskop z szyi tuż po tym, jak osłuchał Lunę. - Teraz oboje musicie wyjść - zwraca się do nas. - Luna żyje i to jest najważniejsze. Teraz musimy się nią zająć.

Chwytam Leonardo za ramię i oboje posłusznie wychodzimy na korytarz.

- Luna żyje - szepczę. - Luna żyje! - krzyczę.

Okrzyki radości wybuchają zewsząd. Laura zanosi się płaczem, wpadając w objęcia równie zapłakanego męża. Kira niemal mdleje z ulgi, wtulając się w Quentina, a Liam i Tina ze szczęścia zaczynają się całować.

Ja natomiast upadam na kolana tuż obok Nathaniela, ukrywając twarz w dłoniach. Ulga, jaką czuję, pozbawia mnie tchu i sprawia, że chce mi się wymiotować. Nie pozwalam sobie jeszcze na całkowite rozluźnienie. Moje ciało wciąż znajduje się w najwyższej gotowości, jednak myśl, że Luna żyje jest czymś, czego chwytam się kurczowo. Nie straciłem jej. Moja Lu żyje.

Kilka minut później, gdy udaje nam się wszystkim jakoś uspokoić, a ja sam dochodzę do siebie, na korytarz wychodzi Evelyn. Staje przed nami i uśmiecha się półgębkiem.

- Luna oddycha samodzielnie. Jej parametry są w normie. To wszystko trwało bardzo długo, więc nie jesteśmy w stanie określić, czy jej mózg funkcjonuje prawidłowo. Czekamy na neurologa. W tym momencie wasza córka musi odpoczywać. Będziemy wiedzieć więcej, gdy się obudzi. Może do niej wejść jedno z was.

Z tymi słowami odchodzi, posyłając nam już nieco bardziej przyjazny uśmiech.

W pomieszczeniu ponownie wybucha poruszenie. Wszyscy naradzają się i przekrzykują kto do niej wejdzie. Ja stoję cicho, obserwując ją przez szybę. Dla mnie liczy się tylko to, że ją odzyskałem.

- Ayden - słyszę swoje imię, więc odwracam się. Laura wpatruje się we mnie swoimi czekoladowymi oczami. - Ty idź. Jestem pewna, że to właśnie twoją twarz będzie chciała zobaczyć jako pierwszą, kiedy już się obudzi.

Blondynka uśmiecha się do mnie, a ja odwzajemniam ten gest. Wzdycham i wchodzę na salę.

Najpierw staję tuż przy łóżku, przypatrując się ślicznej twarzy dziewczyny. Jej skóra na powrót jest różowa, a usta mają swój naturalny, malinowy kolor. Jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada, a ja muszę się uszczypnąć, by mieć pewność, że to nie jest sen.

Luna żyje.

Drżącą ręką chwytam jej palce i splatam je ze swoimi. Zataczam kciukiem delikatne kółka we wnętrzu jej dłoni, nie mogąc uwierzyć, że się udało. Naprawdę się udało. Gdybym ją stracił, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.

Nagły ruch powoduje, że się otrząsam. Wolną dłonią ocieram kolejną nieproszoną łzę z policzka i wpatruję się nasze złączone dłonie. I kiedy jej palce mocniej zaciskają się na moich już wiem, że mi się nie wydawało.

Moment później Lu odwraca głowę i powoli otwiera oczy. Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek i przez chwilę po prostu patrzy.

Powiedz coś. Powiedz choć jedno sensowne słowo lub zdanie bym miał pewność, że z twoim mózgiem wszystko w porządku.

- Śniło mi się, że anioł wyciąga mnie z wody i prowadzi do światła na drugą stronę - chrypi. - A to byłeś tylko ty i sprowadziłeś mnie z powrotem na ten pojebany świat.

Nie umiem się powstrzymać i parskam śmiechem.

Kompletnie w dupie mam to, co powiedzą lekarze, kiedy zobaczą mnie w szpitalnym łóżku z Luną. Po prostu ściągam buty i jeszcze lekko wilgotną bluzę i kładę się obok dziewczyny.

- Jestem o wiele lepszy od anioła. Jak już wyjdziesz ze szpitala, to ci pokażę - żartuję, chcąc rozładować napięcie i puszczam do niej oczko.

Luna kręci się, ponieważ chce położyć się bokiem, twarzą w moją stronę, więc pomagam jej w tym.

- Dlaczego czuję się tak, jakbym przepłynęła Atlantyk, przebiegło po mnie stado słoni i dodatkowo przez rok pracowała w kamieniołomie? - pyta.

- Byłaś martwa przez ponad dwie godziny, Lu. Właśnie dlatego tak się czujesz.

Jej oczy zaczynają się szklić.

- Dlaczego mnie uratowałeś? - pyta cicho.

Chwytam palcem jej podbródek i zmuszam, by spojrzała mi w oczy.

- Zrobiłem to, bo nie poradziłbym sobie bez ciebie. Kocham cię - mówię głośno i wyraźnie, patrząc wprost w jej zielone tęczówki. Chcę, by moje słowa dotarły do niej z pełną mocą. Luna wstrzymuje oddech, kiedy to słyszy. - Kocham cię - powtarzam. - Bałem się, że cię straciłem i już nigdy nie będziesz mogła tego usłyszeć.

Z oczu Luny wypływa coraz więcej łez. Jej serce, jeszcze do niedawna martwe, teraz tucze się w jej piersi tak głośno, jak pociąg towarowy.

- I musiałam dopiero wybrać się na tamten świat, żebyś to zrozumiał? - dopytuje z przekąsem.

Uśmiecham się.

- Wiesz jak to mówią? Lepiej późno niż za późno - śmieję się, na co brunetka również odpowiada śmiechem.

W świetle tak tragicznych wydarzeń udało mi się ją rozśmieszyć.

- Kocham cię, Aydenie Ptrescott - mówi.

- A ja kocham ciebie, Luno Duncan - odpowiadam i składam na jej ustach delikatny pocałunek, który niesie za sobą obietnicę.

Już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść i już zawsze będę cię kochał.

***

Zbliża się godzina siedemnasta, kiedy pod szpitalem czekam na Colina. Luna została już przeniesiona na normalną salę i czeka na wizytę neurologa. Jej stan jest ciągle monitorowany, choć jej życiu już nic nie zagraża. W tym momencie cała rodzina okupuje jej salę, chcąc nacieszyć się tym, że jest cała i zdrowa. Żyje.

Po rozmowie z zielonooką dowiedziałem się, że impulsem do tego, co zrobiła, był email, który przyszedł na jej skrzynkę dzisiaj rano. Poleciłem Lopezowi sprawdzenie, z czyjego komputera bądź urządzenia wysłano wiadomość.

Akurat gdy odpalam papierosa, dostrzegam Lopeza podjeżdżającego na parking.

- Dowiedziałeś się czegoś? - pytam, gdy podchodzi do mnie.

- Zajęło mi to dwadzieścia minut stary - prycha, robiąc minę w stylu "pytasz dzika czy sra w lesie?".

- No i? - Posyłam mu naglące spojrzenie, zaciągając się jednocześnie dymem.

- Wiadomość wysłano z komputera Adison Austen - oznajmia, a ja zastygam z fajką przy ustach.

Co, kurwa?

- Pierdolisz? - wbijam w niego parę swoich ciemnych oczu, ale ten kręci głową. - O cię chuj... Nawet nie wiecie, jak bardzo sobie przejebaliście ze Stanfordem - mamroczę pod nosem.

Gaszę peta i przydeptuję go butem. Dziękuję Lopezowi i wsiadam do Nissana, kierując się prosto na bazę. Moje wkurwienie jest tak ogromne, że Kevin powinien się modlić, by już nigdy więcej na mnie nie wpadł. Choć prędzej czy później i tak doprowadzę do tego spotkania. I zrobię to tylko po to, żeby go zabić.

***

Spoglądam na zegarek. Dochodzi dwudziesta. Z informacji od Lopeza wynika, że Adison właśnie powinna kończyć zajęcia z baletu. Tak więc czekam przed budynkiem, oparty o bok nissana. Minuty mijają, a ona wreszcie wychodzi na zewnątrz w towarzystwie, a jakżeby inaczej, Rachel, która a bank ma coś z banią.

- Ayden - wypowiada piskliwie moje imię, a ten dźwięk jest dla mnie, jak jeżdżenie ostrzem po tablicy. - Co ty tu robisz?

Widzę, jak cała jej postawa zmienia się w jednej chwili. Poprawia spódniczkę i naciąga bluzkę, by uwydatnić biust, lecz na mnie nie robi to żadnego wrażenia. I kiedy kokieteryjnie zakłada kosmyk włosów za ucho, patrząc na mnie w ten wymowny sposób, mam ochotę zaśmiać jej się w twarz. Czuję jakąś dziwną potrzebę, żeby sprzedać jej wychowawczego strzała w pysk i nie robię tego tylko dlatego, że jest kobietą. Choć nie. Nie jest nią. Nie po tym, co zrobiła drugiej kobiecie. Pieprzona wywłoka.

- Pomyślałem, że może chcesz się przejechać? - pytam, usiłując brzmieć normalnie.

Doskonale zdaję sobie sprawę, że ta dziewczyna na mnie leci i zamierzam to wykorzystać. Jednocześnie nie umiem pozbyć się obrzydzenia, jakie czuję względem niej.

- Jasne. - Uśmiecha się szeroko. Podchodzi do mnie, kładzie mi dłoń na klatce piersiowej, a ja muszę użyć całej swojej silnej woli, by tej ręki nie zrzucić.

Siadam po stronie kierowcy, a ona zajmuje miejsce pasażera. Co chwilę rzuca mi kokieteryjne spojrzenia, a ja zaciskam dłonie mocniej na kierownicy. Czuję złość. Nienawidzę dziewczyny, która siedzi obok, bo to właśnie ona była impulsem, który omal nie sprawił, że straciłem moją Lu.

- To gdzie mnie zabierasz? - pyta

- Niespodzianka. - Uśmiecham się sztucznie.

Wyjeżdżam na stanówkę i kieruję się w stronę autostrady prowadzącej do Los Angeles. Celowo obrałem właśnie ten kierunek. Oddalam się coraz bardziej od miasta, aż powoli kończą się zabudowania. W końcu dojeżdżam do miejsca docelowego. Niedużej zatoczki, gdzie nie raz zatrzymują się ciężarówki. Jest tutaj jedna stacja benzynowa i obskurna restauracja.

Adison chyba przeczuwa, że coś jest nie tak. Nabrała podejrzeń już wtedy, gdy próbowała podtrzymywać rozmowę, a ja ją ignorowałem.

- Chcesz mi powiedzieć, po co mnie tutaj przywiozłeś? - pyta Austen, coraz mocniej zestresowana.

Uśmiecham się złośliwie.

- Jasne. Sięgnij do schowka. Coś tam dla ciebie przygotowałem.

Dziewczyna śmieje się nerwowo i wykonuje moje polecenie. Wyciąga kopertę i spogląda na mnie w niezrozumieniu. W kolejnej chwili wysypuje jej zawartość na swoje kolana. Plik zdjęć i dyktafon.

Zaczyna przeglądać fotografie i w jednej sekundzie cała krew odpływa z jej twarzy. Przedstawiają ją i Kevina w bardzo dwuznacznych pozach. Na jednym z nich jest półnaga.

- Co to ma znaczyć? - wykrzykuje.

- Włącz dyktafon - nakazuję ostro, bo już nie muszę udawać.

Wystraszona wykonuje moje polecenie. Do naszych uszu docierają dźwięki jej miłosnych uniesień z Kevinem. Wyłącza urządzenie zanim dochodzą do momentu rozmowy, a ta również jest ciekawa.

- Wiem, co zrobiłaś - mówię. - To ty wysłałaś do Luny email dzisiaj rano. W załączniku były dwa zdjęcia, które kiedyś zrobił jej Kevin i którymi ją szantażował. Napisałaś, żeby nacieszyła się spokojem, bo jutro trafią do sieci. Więc teraz słuchaj mnie uważnie, Austen. Usuniesz wszystkie kopie i nigdy więcej nie zaczepić, ani nie zbliżysz się do Luny nawet na pół kroku. W przeciwnym razie nie omieszkam wysłać tego, co trzymasz na kolanach do twoich rodziców, baletmistrzyni i gdzie mi się jeszcze zamarzy. Bo chyba nie jesteś na tyle głupia, by sądzić, że to oryginały - parskam. - Ale te możesz sobie wziąć. Na pamiątkę. - Puszczam jej oczko. - Zrozumiałaś?

- Ale... Ja... - jąka się, chcąc coś powiedzieć, ale szybko jej przerywam.

- Pytam, czy zrozumiałaś?

- Tak...

- No. To teraz wypierdalaj. - Nachylam się i otwieram jej drzwi.

- Ale... Ale Ayden. Jak ja stąd trafię do domu? Przepraszam cię. Naprawdę żałuję tego, co zrobiłam. Już nigdy więcej tego nie zrobię, przysięgam. Usunę te zdjęcia. Ukradłam je z komputera Kevina, kiedy był pijany, ja...

- Wypierdalaj! - wykrzykuję, a ona wybiega z samochodu, niemal potykając się o własne nogi.

Gówno mnie obchodzi, jak stąd trafi do domu. Pewnie zanim ktoś po nią przyjedzie, minie trochę czasu. Ciężko tu o zasięg, ale na stacji mają telefon. Jakoś sobie poradzi, a ja przynajmniej mam satysfakcję. Nie jest to co prawda zemsta na miarę moich możliwości, ale zdołałem utrzeć jej nosa. Tylko tyle i aż tyle.

***

Późnym wieczorem docieram do kliniki. Nikogo już nie ma, a wiem to od Liama, z którym przed momentem rozmawiałem. Byłem jeszcze na bazie, żeby wziąć prysznic i ubrać się w czyste ciuchy. Aktualnie zakradam się do sali, w której leży Luna. Regulamin zabrania odwiedzin o tak późnej porze, ale mam w to w dupie.

Wreszcie docieram do sali, w której leży Luna. Po cichu otwieram i zamykam za sobą drzwi. Przytłumione światło lampki nocnej oświetla jej skąpaną we śnie twarz. Jest taka piękna...

Podchodzę do łóżka, ściągam buty, bluzę i koszulkę i kładę się obok. Robię to w najbardziej delikatny sposób, na jaki mnie stać, ale ona i tak budzi się, gdy czuje ruch obok.

- Jesteś - mówi, uśmiechając się do mnie.

- Jestem. Musiałem tylko coś załatwić, ale w końcu jestem - odpowiadam, po czym składam na jej czole delikatny pocałunek.

- Nie zapytam co tylko dlatego, że znając ciebie, odpowiedź może mi się nie spodobać. - Śmieje się krótko.

- Uważam, że wręcz przeciwnie, ale porozmawiamy o tym jutro, dobrze? A teraz śpij, mała.

Luna wtula się we mnie i zamyka oczy, zaciągając się mocno zapachem mojej bluzy. Czuję, jak się uśmiecha.

- To było głupie - szepcze cicho. - Moja decyzja o tym, że musimy przestać się spotykać - precyzuje.

- Owszem, było. Tak samo, jak to, że na nią przystałem - przyznaję jej rację. - Jestem w tobie do szaleństwa zakochany, Luno Duncan i już nigdy więcej nie pozwolę ci odejść. Bez ciebie jestem niekompletny - wyznaję.

Odkąd pamiętam, czegoś mi brakowało. Było coś, co sprawiało, że moje życie nie było kompletne. Dzisiaj już wie, że to właśnie Luna była tym brakującym elementem w mojej układance. I teraz, kiedy wreszcie zdałem sobie z tego sprawę, nigdy więcej nie zamierzam wypuszczać jej z rąk.

***

I kolejny rozdział za nami. :) Do końca pierwszej części pozostały dwa rozdziały i epilog. Jednak zanim zaczniecie się smucić, pamiętajcie, że czeka nas jeszcze druga i zarazem ostatnia część dylogii Sacrifice, a mianowicie Fire In My Heart.

Koniecznie dajcie znać, jak wasze wrażenia po tym rozdziale.

Ściskam Was mocno i do następnego.

Kocham. Wasza Lea <3 xo

Twitter - LeaRevoy

Instagram - learevoy

TikTok - LeaRevoy





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro