46.
Kocham mojego brata. Wiem, że to nie zabrzmi zbyt dobrze, ale kocham go najbardziej z całej piątki. Więź, która wytworzyła się między nami przez te wszystkie lata jest nieporównywalnie większa niż ta, którą mam z resztą rodzeństwa. Nie wiem dlaczego tak jest. Być może przez niewielką różnicę wieku między nami. Albo dlatego, że właściwie razem zaczęliśmy wkraczać w dorosłe życie.
To zawsze ja byłam ta bardziej odpowiedzialna, co nie znaczy, że Liam nie był. Był, bo właśnie tak wychowali nas rodzice. Choć zdarzało mu się robić różne rzeczy, nigdy nie przekroczył granicy. Mama i Tata z całych sił starali się, byśmy nie robili głupot. Pozwalali nam popełniać błędy, bo to właśnie na nich człowiek się uczy, ale zawsze trzymali rękę na pulsie. Rodzina na pierwszym miejscu. Choćby się waliło i paliło, my mieliśmy troszczyć się o siebie nawzajem. Tata zawsze nam powtarzał i wciąż to robi, że lepsza jest gorzka prawda, niż najsłodsze kłamstwo. Chcieli żebyśmy byli uczciwi. Gdy zaczęliśmy dorastać bardzo często powtarzali, że w cokolwiek byśmy się nie wpakowali, czego byśmy nie zrobili i jakiego błędu nie popełnili, zawsze będą nas kochać i zawsze nam pomogą. A my nigdy nie chcieliśmy ich zawieść. Dlatego kiedy Liamowi zdarzało się ostro zabalować zawsze go kryłam. Ilekroć wracał nawalony do domu, ilekroć wracał upalony jak świnia... Zawsze pomagałam mu, by rodzice o niczym się nie dowiedzieli. Ja nie robiłam takich rzeczy, bo moja głowa była ukierunkowana tylko i wyłącznie w balet. To znaczy zdarzało mi się pójść na imprezę, wypić alkohol, a nawet spróbować trawki. Jednak zawsze robiłam to z głową, pilnując, żeby nie przesadzić. Co innego teraz. Teraz nadrabiam wszystkie te lata z nawiązką i wcale nie mam na myśli imprezowania. Nadrabiam kłopotami, które zwalają mi się na głowę przy okazji obciążając bliskich... I tym razem to Liam kryje mnie.
Spoglądam na brata rozwalonego obok mnie na kanapie. Kącik jego ust unosi się nieznacznie na scenę, która właśnie odgrywa się na ekranie telewizora. Tuż po naszej rozmowie, kiedy oboje odrobinę ochłonęliśmy, jak gdyby nigdy nic włączył komedię, przyniósł chipsy i puszki coca coli podając mi jedną z nich.
— No jedz — mówi z pełnymi ustami, przysuwając paczkę w moją stronę.
Nie umiem się nie uśmiechnąć. Biorę garść cebulowych krążków i pakuję je sobie do ust.
I właśnie za to jestem tak cholernie wdzięczna wszechświatu i rodzicom. Bo pomimo bólu, który rozsadza mnie od środka. Pomimo psychicznego wyczerpania i wszechobecnej w moim umyśle beznadziei, ten cholerny i narwany gnojek i tak wywołał mój uśmiech. Po tak wyczerpującej dla nas obojga rozmowie, po prostu włączył Chłopaków z sąsiedztwa, przyniósł niezdrowe żarcie i dał mi tę namiastkę normalności, której tak rozpaczliwie potrzebuję. Jestem wdzięczna za Liama i za to, jak wychowali nas rodzice i jakie wartości nam wpoili. Za każdym razem, kiedy moje życie sypie się, jak domek z kart, gdy wydaje mi się, że już absolutnie nic nie ma sensu on powoduje, że choć na kilka chwil zapominam i czuję się normalnie. Po wypadku było tak samo. Tylko Li nie traktował mnie jakbym była z cienkiego szkła, które lada moment się rozsypie.
— Dzięki, Li — mamroczę cicho, po raz kolejny już tego wieczoru.
— Podziękujesz, jak to wszystko się skończy — odpowiada, spoglądając mi prosto w oczy.
Widzę w tych oczach tak wiele emocji. Złość. Na Kevina... Na siebie, bo niczego nie zauważył i na mnie, bo nie powiedziałam mu wcześniej. Bezradność. Ból, który jest lustrzanym odbiciem mojego bólu. Zmęczenie... Ale w oczach mojego brata dostrzegam również cień radości. Jakby cieszył się, że pomimo wszystko siedzę obok niego cała i zdrowa i póki co nic mi nie grozi. Przynajmniej nie w tej chwili.
— A co, jeśli się nie skończy? — wymyka mi się.
Nie chcę psuć w miarę dobrej atmosfery, którą udało nam się zbudować po tak wykańczającym popołudniu i wieczorze, ale nie umiem się powstrzymać. Nie mam prawa być pewną, że wszystko dobrze się skończy. Wszystko może pójść nie tak. I choć z całych sił staram się nie dobijać czarnymi myślami, to nie potrafię nie zadawać sobie pytań a co jeśli. Co, jeśli się nie uda? Co zrobię, jeśli coś pójdzie nie tak i Kevin postanowi do końca zniszczyć mi życie? Już teraz ledwo się trzymam. Resztkami sił próbuję utrzymać się na powierzchni, choć wir jest tak silny, że co rusz wciąga mnie pod taflę wody. I za każdym razem, kiedy udaje mi się wynurzyć, łapczywie łapię powietrze na zapas, ale odnoszę wrażenie, że jest go coraz mniej. Jakbym miała coraz mniej czasu. Jakbym z każdym zniknięciem pod wodą była bliżej dna. Bliżej śmierci...
— Nie myśl o tym w tej chwili. — Głos Liama ściąga mnie z powrotem do pomieszczenia.
Odpłynęłam.
— Wcale nie chcę o tym myśleć — przekonuję — ale znalazłam się w sytuacji właściwie bez wyjścia. Kevin jest zdolny do wszystkiego, Liam. Przekonałam się o tym bardzo boleśnie. I nic nie mogę poradzić na to, że choć bardzo chciałabym wierzyć w zapewnienia chłopaków, że mnie od niego uwolnią, to nie potrafię. Boję się, że jest nieobliczalny do tego stopnia, że nawet jeśli chłopcy pokażą mu ośmieszające ich zdjęcia, czy nawet nagrania, on w ogóle się tym nie przejmie i tak czy siak wrzuci do sieci film, a prasie odda zdjęcia.
— Myślisz, że jest na tyle pojebany, żeby ryzykować reputację własnego ojca? — pyta brunet, obracając w dłoniach puszkę z napojem. — Przecież to pierdolone samobójstwo. Stary by go zabił — dodaje.
Przecieram zmęczone oczy i wzdycham. Sama nie wiem już co o tym myśleć. Jednak jednego jestem pewna, czego Ayden i Nate by nie zrobili, Kevin tak tego nie zostawi. Nie odpuści mi nawet jeśli wystraszy się tego, co oni mają na jego rodzinę.
— On ma na moim punkcie obsesję — odzywam się wreszcie, po dłuższej chwili — gnębienie mnie sprawia mu jakąś niewytłumaczalną, chorą satysfakcję. Za każdym razem... — Biorę poszarpany wdech, po czym ze świstem wypuszczam powietrze z płuc. — Zawsze, kiedy się z nim widzę, ma zły humor. Wygląda jakby zaraz miał coś roznieść w pył i za każdym razem, kiedy kończy się już na mnie wyżywać, poprawia mu się nastrój. Chodzi zadowolony jak pierdolony skowronek — prycham, bez krzty wesołości — jakby całe to zło, które mi wyrządza było jego olejem napędowym. Boję się, że kiedy to straci, całkowicie mu odpierdoli i nie cofnie się już przed niczym. Boję się, że będzie gotów poświęcić wszystko, i że nawet strach przed własnym ojcem nie powstrzyma go przed doszczętnym zniszczeniem mi życia.
Liam przez chwilę przygląda mi się w zamyśleniu. W jego oczach wciąż widoczne są negatywne emocje, choć wydaje się być spokojniejszy niż wcześniej.
— No to skurwiel ma pecha, Lu — mówi wreszcie — bo ja jestem gotowy pójść na wojnę z samym diabłem, byleby tylko ciebie uchronić. Stanford to pierdolony psychopata, który nie cofnie się przed niczym, ale jeszcze nie wie, z kim ma do czynienia. Jeśli w grę wchodzi rodzina, nie przegrywamy. Nigdy.
W milczeniu patrzę na brata i odnoszę wrażenie, że nie ma na myśli jedynie rodziny Duncan. Jego wypowiedź ma drugie dno i choć ani odrobinę mi się to nie podoba, nie zamierzam teraz tego z nim roztrząsać. Nie mam na to siły. Nate i Ayden byli kiedyś jego najlepszymi przyjaciółmi. Powinnam się z tym liczyć, że skoro wrócili do miasta, to mój brat chcąc nie chcąc odnowi z nimi kontakt i byłabym naprawdę naiwna myśląc, że nie zostanie wciągnięty w ich świat. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że zasady wpojone nam przez rodziców wciąż mają moc i Liam nie wpakuje się w nic, czego później oboje będziemy żałować. Bo przecież gdyby nie ja, nie angażowałby się w to wszystko aż tak, prawda? Jeśli przeze mnie coś mu się stanie nigdy sobie tego nie wybaczę...
— Jeżeli się nie uda i pójdę na dno, to przysięgam, że pociągnę go tam za sobą. Zrobię wszystko żeby już nigdy więcej nikogo nie skrzywdził — szepczę zmęczonym głosem.
— Wiem, że się boisz i rozważasz różne opcje, ale zaufaj mi, Lu. Nie zdajesz sobie sprawy, jakimi środkami dysponują chłopaki. Ayden wszystko przemyślał. To nie ma prawa się nie udać.
— Ufam ci. Ale Stanfordowie też dysponują wieloma środkami. Mają wtyki w jebanej policji, bo kiedy trafiłam do szpitala nikt nie przyszedł mnie przesłuchać. Kurwa, ja nawet nie wiem, jak tam trafiłam. Czy Kevin wezwał karetkę, czy sam mnie zawiózł. Nic nie wiem. Jednak nie sądzę, by jego rodzice kupili bajeczkę o tym, że ktoś mnie pobił. Wydaje mi się, że oni znają prawdę, choć naprawdę chciałabym się mylić. To by oznaczało, że cała ta rodzina jest bardziej popierdolona, niż nam wszystkim się wydaje. A Theodore Stanford może i jest szanowanym w całym kraju prawnikiem. Pieniędzy ma tyle, że mógłby wyścielić nimi ulice w całym San Diego. I choć kreuje się na porządnego obywatela, wpłaca pieniądze na cele charytatywne, by ludzie myśleli, że jest człowiekiem bez skazy, to ja i tak wiem, że prawda jest zupełnie inna. Oczywiście nie mam żadnych dowodów na to, co zaraz powiem, ale wydaje mi się, że oprócz tego, że ma swoją kancelarię, robi interesy z szemranymi ludźmi. Kilka razy widziałam w ich posiadłości podejrzanych typków w garniturach. I oni wcale nie wyglądali na klientów kancelarii... Wyglądali na rasowych gangusów. Z jednym prowadził rozmowę przy stole, a dwóch innych czekało przy drzwiach i naprawdę musiałabym być ślepa, by nie zauważyć zarysu broni, wystających spod marynarki.
— Jakoś nie specjalnie mnie to dziwi. — Liam wzrusza ramionami. — Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że stary Stanford łapie się głównie bronienia właśnie szemranych typów, których spraw nikt inny by nie wziął. Z tego jest najwięcej hajsu. Ci ludzie są w stanie zapłacić naprawdę spore pieniądze, byleby nie trafić za kraty. A Stanford jest w tym naprawdę dobry. Zapytaj ojca, jeśli nie wierzysz.
Po raz kolejny tego wieczoru pocieram zmęczone powieki, jakby w czymkolwiek miało mi to pomóc. Moja głowa pulsuje od nadmiaru emocji i informacji. Czuję się tak bardzo zmęczona, że gdybym zamknęła oczy choć na chwilę, usnęłabym na siedząco.
— Nie chcę być pesymistką, ale wydaje mi się, że to wszystko wcale nie będzie takie proste, jak wam się wydaje — wzdycham — a ja nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam. Pamiętasz, jakim byłam wrogiem tabletek? — pytam, uśmiechając się gorzko — teraz łykam je, jak cukierki, bo gdyby nie one, już dawno strzeliłabym sobie w łeb. Codziennie wmawiam sobie, że to się wcale nie dzieje, że to mi się tylko śni, a ja zaraz się obudzę. Jestem tak bardzo zniszczona, Liam. Zniszczona, zmęczona, zbrukana. Za każdym razem, kiedy spotykam się z Kevinem biorę podwójną dawkę pigułek, żeby być do tego stopnia otępiałą, by nie docierało do mnie z pełną mocą, co mi robi. Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam — powtarzam — trzymam się ostatkiem sił. Jadę na oparach, ale zaczyna brakować mi sił...
Liam słucha mnie, wpatrując się w puszkę z milczącą intensywnością. Jego dłoń zaciska się na przedmiocie, zgniatając go doszczętnie. Bierze głęboki, poszarpany wdech, po czym powoli wypuszcza powietrze z ust. Przymyka oczy i przysuwa się do mnie, a sekundę później zamyka moje drobne ciało w silnym uścisku.
— Wytrzymaj jeszcze trochę — prosi cicho — obiecuję ci, że to już długo nie potrwa, a skurwiel będzie błagał o śmierć.
Kiwam głową, bo nie mam siły powiedzieć nic więcej. Po chwili odsuwam się od brata, bo czuję, że jeszcze chwila, a znowu się rozkleję. Wstaję z kanapy na lekko drżących nogach i idę do kuchni. Wyciągam z szafki fiolkę z różowymi pastylkami i wysypuję sobie dwie na dłoń, po czym łykam jedną po drugiej, popijając sporą ilością wody. W tym samym czasie słyszę, jak Liam wychodzi przed dom, najpewniej, żeby zapalić, a ja postanawiam do niego dołączyć. Nie jestem uzależniona od papierosów, ale lubię zapalić od czasu do czasu, a jedna teraz dobrze mi zrobi. Odkładam tabletki na swoje miejsce, po raz kolejny prychając w myślach na absurd tej sytuacji.
Kiedyś musieliby mnie związać, bym wzięła taką ilość pigułek.
Idę do ogrodu, po drodze zakładając bluzę. Kiedy wychodzę na zewnątrz, Liam właśnie kończy palić fajkę. Siedzi na schodkach, podrygując jedną nogą. Jest wściekły, rezonuje to z całej jego postawy, ale z całych sił próbuje nad sobą panować. Odwraca się nieznacznie, kiedy słyszy ruch za sobą. Gasi peta i bez słowa bierze drugiego papierosa, po czym wyciąga paczkę w moją stronę.
— Dzięki — mówię.
Siadam obok niego i przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywa. Kłęby dymu wirują wokół. Wieczór jest ciepły, a gwiazdy na niebie migocą jasnym blaskiem. Zaciągam się mocno, po czym powoli wydmuchuję dym. Czuję przyjemne drapanie w gardle. Kładę głowę na ramieniu brata, powtarzając czynność i przymykam oczy.
Dlaczego nasze życie tak bardzo się popieprzyło?
— Co jest między tobą, a Prescottem? — wypala brunet znienacka, a ja krztuszę się dymem zaskoczona tym nagłym zwrotem akcji.
Przecieram oczy, bo od kaszlu zaszły łzami i odsuwam się od brata, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Sekundę później odchrząkuję i sięgam po kolejną fajkę.
— A co niby ma między nami być? — odpowiadam pytaniem, po upływie kolejnej chwili.
Staram się brzmieć normalnie, ale jestem pewna, że Liam wyczuł zmianę w moim głosie, kiedy wspomniał o Prescottcie. Ostatnią rzeczą, której teraz potrzebuję, jest rozmowa o czarnookim. Miniony dzień był tak ciężki i działo się tak wiele, że na moment zapomniałam o tym, jak potraktował mnie Ayden. Strach o mamę i maleństwo pochłonął całą moją uwagę. O nim samym też nie myślałam za dużo, choć nie powiem, że nie myślałam wcale. Ten człowiek potrafi wkraść się do moich myśli niepostrzeżenie, a ja najczęściej nie mam na to żadnego wpływu. Są takie dni, że jest w mojej głowie cały czas. Jest w każdej godzinie, minucie i sekundzie i takie dni są najgorsze...
Jestem na niego wściekła. Naprawdę starałam się zrozumieć jego wczorajsze zachowanie. Próbowałam go tłumaczyć na setki sposobów, ale nic nie poradzę na to, że czuję się zwyczajnie zraniona. Wiem, że Ayden rzadko się uzewnętrznia. Dlatego się wściekł. Byłam świadkiem jego koszmaru, słyszałam co mówił przez sen i widziałam jego łzy. Czarnooki nigdy świadomie nie pozwoliłby sobie na coś takiego przy kimkolwiek. Nie wiem czy dobrze odczytałam jego emocje tamtej nocy, ale prawdopodobnie poczuł się upokorzony. A jedyną rzeczą, której wtedy pragnęłam, było zostanie przy nim. Chciałam spróbować pomóc mu ukoić cierpienie i ból, które tak wyraźnie widziałam na jego twarzy tuż po tym, jak się obudził. Nie pozwolił mi. Nie dał mi szansy. Po prostu wyrzucił mnie stamtąd, a to, co zobaczyłam w jego oczach, kiedy kazał mi się wynosić, zraniło mnie do szpiku. Zaczynam się zastanawiać, czy ten człowiek nie ma przypadkiem rozdwojenia jaźni. Bywa, że zachowuje się, jak ostatni buc. Rani mnie słowami i odpycha od siebie, a innym razem zakrada się do mojego pokoju, tuli w ramionach i obiecuje, że nie pozwoli mnie więcej skrzywdzić. Raz mówi mi, że nie ma ochoty przebywać w moim towarzystwie innym razem zabiera mnie na wyścig, po którym całujemy się tak, jakby to miała być ostatnia rzecz, którą każdy z nas zrobi w życiu. Ten człowiek to chodząca skrajność. I wzbudza we mnie ogrom przeróżnych uczuć. Nigdy nie wiem, czego mam się spodziewać. I jeśli Kevin nie doprowadzi mnie do załamania nerwowego, Ayden Prescott na pewno to zrobi...
— Coś jest — stwierdza Liam pewnie — słyszałem co nie co. Wiem, że spędziliście ze sobą kilka wieczorów. Wiem też, że zabrał cię na wyścig do LA, za co już zdążyłem go opierdolić. To było zajebiście głupie.
— Poprosiłam go żeby mnie tam zabrał — mówię, czując nagle niewytłumaczalną potrzebę, by bronić Aydena. Ostatnią rzeczą, której chcę, jest to, by chłopcy pokłócili się przeze mnie.
— Wiem, że masz do niego słabość — kontynuuje brunet, ale w jego głosie nie słyszę ani wyrzutu, ani osądu — odkąd pamiętam śliniłaś się na jego widok — parska śmiechem, a ja czuję, jak moje policzki oblewa purpura.
Czy ja naprawdę sądziłam, że tego nie widać?
— Wcale się nie śliniłam — próbuję zaprzeczyć, bo nagle robi mi się strasznie głupio, ale mój brat jedynie znowu parska.
— Śliniłaś się — powtarza, a w jego oczach czai się rozbawienie — myślisz, że nie wiedziałem, że zdarzało ci się podsłuchiwać pod drzwiami, jak Ay był u mnie? Patrzyłaś na niego maślanymi oczami za każdym razem, gdy był w zasięgu wzroku. Myślałem, że ci przeszło...
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili na powrót je zamykam, bo tak naprawdę zupełnie nie wiem co. Nie widzę sensu, żeby go okłamywać. Po co? Skoro już rozmawiamy szczerze, to myślę, że i w tej kwestii Liam zasługuje na szczerą odpowiedź.
— Nie przeszło — mówię cicho, po czym sięgam po kolejnego papierosa i odpalam go.
Jak tak dalej pójdzie, to będę rzygać tytoniem.
— Wiem — stwierdza miękko — więc? Co jest między wami?
Zawieszam wzrok w jakimś punkcie przed sobą i zaciągam się mocno. Daję sobie chwilę, by zastanowić się nad odpowiedzią, jednak nie bardzo wiem, co mam powiedzieć bratu.
Co jest między nami, Ayden? I czy cokolwiek rzeczywiście j e s t?
— Szczerze mówiąc sama nie wiem — odzywam się wreszcie, wzruszając ramionami. Wypuszczam dym i zaciągam się znowu. — Gdybym ci powiedziała, że nic, to nie byłaby prawda, ale to, że coś jest, również nią nie będzie. Nie wiem, Liam. Tamtego wieczoru na plaży... kiedy go zobaczyłam, prawie dostałam zawału. Myślałam, że mam to już za sobą, ale okazało się, że moje serce na jego widok nadal przyspiesza. Jednak wtedy na plaży pokłóciliśmy się. I byłam praktycznie pewna, że Ay to zamknięty rozdział. Obiecałam sobie, że o nim zapomnę. Ale później spotkaliśmy się przypadkiem kilka razy i jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy razem wychodzić. Później były twoje urodziny, kiedy Ayden dowiedział się o tym, co robi mi Kevin. Stanford zabrał mnie wtedy z imprezy, pamiętasz? — Liam kiwa głową, słuchając mnie uważnie — Kevin jeszcze na imprezie obiecał mi, że pożałuję, bo to, co się stało, to moja wina... — parskam bez krzty wesołości — no i pożałowałam, a gdy wróciłam do domu, Ayden czekał na mnie w pokoju. Coś we mnie pękło tamtej nocy. Przytulił mnie i obiecał, że zrobi wszystko, żeby mnie uwolnić. Siedział ze mną do rana, a ja płakałam w jego koszulkę, jak małe dziecko. Bo choć byłam przerażona, że kolejna osoba dowiedziała się prawdy, to jednocześnie czułam cholerną ulgę. I po raz pierwszy od tygodni, poczułam się bezpiecznie. Tamtej nocy, gdy wracałam taksówką do domu w mojej głowie pojawiła się myśl... jak dobrze byłoby połknąć wszystkie pigułki na sen i już nigdy więcej się nie obudzić. Jak dobrze byłoby już nigdy więcej nie czuć nic. I ja naprawdę bym to zrobiła, Li. Bo byłam do tego stopnia złamana, że to było jedyne, czego w tamtym momencie pragnęłam. Chciałam umrzeć, ale Ayden mi nie pozwolił. Uratował mnie, choć nie ma pojęcia, że to zrobił.
Tamtej nocy po urodzinach Liama naprawdę pragnęłam śmierci. Kevin po raz kolejny udowodnił mi wtedy jak niewiele jestem warta. Czułam się, jak dziwka. Czułam się brudna, zeszmacona, bezwartościowa. Modliłam się, żeby już ze mną skończył. Myślałam, że tego nie wytrzymam. Jednak wytrzymałam. Nie wiem, czy dzięki tabletkom, czy może dlatego, że nie chciałam dać mu tej satysfakcji. Facet z taksówki, kiedy mnie zobaczył, zamiast zapytać dokąd kurs, zapytał czy potrzebuję pomocy i czy ma wezwać policję. Ja tylko pokręciłam przecząco głową zbyt odrętwiała, by jakiekolwiek słowo mogło wydobyć się z moich ust. Po powrocie do domu chciałam jedynie nałykać się tabletek i zasnąć na wieki, ale okazało się, że Ay czeka na mnie. Stałam tuż nad krawędzią, ale on nie pozwolił mi spaść. Trzymał mnie mocno, żebym nie zrobiła tego ostatniego kroku i nie upadła na samo dno.
— Będę pamiętał, żeby przy najbliższej okazji mu za to podziękować — wzdycha Liam. Teraz naprawdę wyraźnie widać na jego twarzy zmęczenie. Ten nawał informacji to chyba za dużo nawet dla niego. — Jak on wszedł do domu? — pyta, ściągając brwi.
— Oknem — odpowiadam, na co brązowooki zaczyna się śmiać.
— Ja pierdolę, to dla niego takie typowe — stwierdza, nadal się uśmiechając, przez co i na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Jednak już moment później poważnieje.
— Luna?
— Hm? — spoglądam na niego uważnie, bo jego ton nagle diametralnie się zmienia.
— Nie zamierzam prawić ci morałów, ani mówić co masz robić. Chcę tylko żebyś wiedziała, że to nie jest już ten sam Ayden, co kilka lat temu. I kurwa, kocham tego skurwiela, jak rodzonego brata, ale on się zmienił, Lu. Jest zupełnie innym człowiekiem. I choć jestem mu kurewsko wdzięczny za to, co dla ciebie robi razem z resztą, to nie zamierzam ukrywać, że nie ufam mu już tak, jak kiedyś. Uważaj na niego. Po prostu uważaj. Wiem, że coś do niego czujesz i nie zamierzam wymagać od ciebie, żebyś trzymała się od niego z daleka. Proszę cię jedynie, żebyś była ostrożna. Tylko tyle i aż tyle...
— Kocham go — mówię tak cicho, że ledwie mnie słychać — wiem, że się o mnie martwisz, ale zapewniam cię, że to uczucie było i jest jednostronne. Ay pomaga mi prawdopodobnie przez wzgląd na wieloletnią przyjaźń naszych rodziców.
— Znam tego gościa od dziecka. Uwierz mi, że nie tylko dlatego... — rzuca tajemniczo, po czym wstaje i rozprostowuje plecy.
I pewnie gdyby nie fakt, iż oboje jesteśmy już dzisiaj u kresu sił, zapytałabym co ma na myśli, lecz postanawiam nie ciągnąć już dłużej tematu Aydena. Zamiast tego pytam o coś, co interesuje mnie równie mocno, co Liama moja relacja z Prescottem.
— Co cię łączy z Valentiną?
Liam wbija we mnie zdziwione spojrzenie, a na jego twarzy błąka się ledwie zauważalny cień uśmiechu.
— Odpowiem ci tylko dlatego, że byłaś ze mną dzisiaj całkowicie szczera i podzieliłaś się nawet tym, o czym nie miałaś ochoty rozmawiać — zaczyna — Z Tiną nie łączy mnie nic oficjalnego. Lubię ją, a ona chyba lubi mnie. Spotkaliśmy się kilka razy i było naprawdę fajnie. To wszystko.
— Nie łączy was nic oficjalnego, mówisz? — powtarzam za nim, nie umiejąc ukryć uśmiechu — ale chciałabyś, prawda?
— Chciałbym — potakuje od razu, czym mnie zaskakuje, bo byłam pewna, że zacznie się wykręcać.
— Wiesz, że Delgado to jej brat? — pytam, na co kiwa głową twierdząco — więc pewnie wiesz również, że był w Navy Seals i jest w stanie zabić cię jednym ciosem w splot słoneczny?
Nie sądzę, by Ismael był aż tak nieobliczalny w stosunku do potencjalnego chłopaka siostry i tylko chcę się trochę podroczyć z Liamem, ale nigdy nic nie wiadomo. W końcu nie znam go aż tak dobrze. Właściwie to nie znam go wcale.
— To też wiem. Nate zdążył mi o tym przypomnieć przynajmniej pięć razy — śmieje się Liam.
Jego oczy nabrały jakiegoś dziwnego blasku, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o Tinie i nie muszę pytać o nic więcej, by mieć pewność, że ta dziewczyna naprawdę zawróciła mu w głowie. No cóż. Pozostaje mi jedynie trzymać za nich kciuki.
Naszą rozmowę przerywa odgłos parkującego na podjeździe samochodu, więc oboje z brunetem ruszamy do domu. Tata wrócił.
Akurat kiedy oboje wchodzimy do salonu tata wchodzi frontowymi drzwiami. I jedno spojrzenie mi wystarczy, by zdać sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczony i do jakiego stopnia to wszystko go przygniotło. Ściąga marynarkę i rzuca ją niedbale na fotel, po czym sam siada na kanapie i wzdychając przeciera oczy.
— Śmierdzicie fajkami na kilometr — mówi, jednak bez cienia wyrzutu, zachrypniętym głosem — w normalnych okolicznościach pewnie zrobiłbym wam pogadankę, ale dzisiaj nie mam już na to siły.
— Co z mamą? — Liam odzywa się pierwszy, ignorując uwagę o papierosach.
Ojciec wzdycha.
— Jest zmęczona i bardzo słaba, ale najgorsze minęło — odpowiada po chwili — wiecie, że to mogło się skończyć tragedią? — jego głos lekko się załamuje, kiedy wypowiada to zdanie — doszło do przedwczesnego odklejenia się łożyska i pęknięcia macicy. Osiemdziesiąt procent kobiet w takiej sytuacji umiera, bo lekarzom nie udaje się powstrzymać krwawienia. Wasza mama i Lydia miały dużo szczęścia.
Przyglądam się ojcu i próbuję powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Wygląda tak, jakby zaraz sam miał się rozpłakać. Strach sprzed kilku godzin wciąż nie opuścił jego czekoladowych tęczówek. Mięśnie ma napięte, a jego dłonie drżą nieznacznie. Wiem, że przy nas nie pozwoli sobie na całkowity upust emocji, ale jestem przekonana, że gdy tylko znajdzie się sam, w pustej sypialni, rozklei się jak mały chłopczyk. Laura Duncan to miłość jego życia. On istnieje bo ona istnieje i na odwrót. Był przerażony, kiedy straciła przytomność i zabrano ją na salę operacyjną. Bał się, że ją straci i to przerażenie nie opuściło go do tej pory.
— Mama jest silna i bardzo uparta — mówię po chwili — byłam pewna, że wszystko skończy się dobrze.
Mój staruszek uśmiecha się nieznacznie na moje słowa, ale już sekundę później na powrót przybiera poważny wyraz twarzy.
— Jestem na was wściekły, dzieciaki — rzuca cicho, po raz kolejny pocierając powieki — nie zrozumcie mnie źle. Nie obwiniam was o to, co stało się mamie, ale nie możecie się ze mną nie zgodzić, że wszyscy mieliśmy w tym udział po trochę. Kiedy mama zaszła w ciążę lekarz ostrzegał nas, że to ciąża podwyższonego ryzyka. Miała się nie denerwować i jak najwięcej odpoczywać. Nie zrezygnowała z pracy, bo ona bez niej nie może żyć, jednak za moją namową trochę ograniczyła sesje z pacjentami. Naszym zadaniem było jedynie nie dokładanie jej zmartwień i stresu. Każdy z was nabroił w ostatnim czasie. I ja jestem odpowiedzialny za to, co się stało, na równi z wami.
— Przykro mi, tato — mówię akurat to, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Po słowach ojca znowu dopadają mnie wyrzuty sumienia, tylko że tym razem ze zdwojoną siłą.
— Mnie też jest przykro, Luna — uśmiecha się nieznacznie, jednak ten uśmiech nie ma nic wspólnego z radością — zawiodłem się na was. Tyle razy powtarzaliśmy wam, że cokolwiek by się nie działo, w co byście się nie wpakowali, możecie przyjść do nas po pomoc. Nigdy was nie osądzaliśmy i jestem przekonany, że wspólnie jakoś byśmy znaleźli rozwiązanie. I jedno mogę wam obiecać. Jak mama dojdzie do siebie i wrócą z Lydią do domu, wrócimy do tamtej rozmowy. I zasady naprawdę ulegną zmianie. Jeżeli wy nie macie do nas zaufania, my także ograniczymy nasze do was — ton jego głosu staje się ostrzejszy — na razie odkładamy wszystko na później, bo w tym momencie najważniejsze są mama i maleństwo. Macie więc trochę czasu żeby wszystko sobie przemyśleć i zdecydować się wreszcie na szczerą rozmowę — z tymi słowami wstaje i rusza w kierunku korytarza, jednak po chwili zatrzymuje się i znowu odwraca w naszą stronę — byłbym zapomniał. Dostałem dzisiaj email z waszej szkoły. Pękła rura ciepłownicza na drugim piętrze. Zalało trzy poziomy i z tego tytułu macie tydzień wolnego, bo budynek wymaga napraw i sprawdzenia szczelności w całym obiekcie. Jutro rano wszyscy wybierzemy się do mamy. Leslie będzie mieć też wizytę u lekarza. Po wszystkim Lucasa i Leslie zawiozę do ciotki Auburn. Będą tam mieszkać do powrotu mamy. Lincoln został zawieszony tak czy siak, więc pozwoliłem sobie samodzielnie podjąć decyzję o wykupieniu mu wakacji. Wysyłam go na tydzień do ośrodka dla uzależnionej młodzieży. Odbędzie tam prace społeczne jako wolontariusz. Wy dwoje jesteście dorośli, więc teoretycznie nie trzeba was pilnować i mam szczerą nadzieję, że w tym czasie, kiedy nie będzie w domu mamy, a ja będę tu jedynie bywał, nie zwalicie nam na głowę kolejnych kłopotów. O ósmej rano macie być gotowi do wyjścia, w przeciwnym razie wyleję wam na głowę wiadro zimnej wody. Acha i następnym razem, jak postanowicie zrobić palarnię z tarasu, zamknijcie za sobą cholerne drzwi, bo teraz w całym domu czuć ten pieprzony dym. Dobranoc — ostatnie zdania niemal z siebie wypluwa, po czym wychodzi, zostawiając mnie i Liama, stojących na środku salonu z otwartymi ustami.
Dopiero teraz do mnie dociera, jak zły musi być na nas ojciec. Ledwo utrzymywał nerwy na wodzy, a widziałam wyraźnie, że ma ogromną ochotę na nas nawrzeszczeć.
— On wcale nie jest, zły — pierwszy odzywa się Li.
— Nie jest — potwierdzam — jest wkurwiony.
Stoimy tak z Liamem jeszcze kilka chwil, bo oboje jesteśmy w lekkim szoku po tym, co usłyszeliśmy i po sposobie w jaki zostało nam to przekazane. W pewnym momencie Liam wybucha śmiechem. Patrzę na niego, jak na skończonego kretyna, bo nie mam pojęcia co go tak rozbawiło. Nie wydaje mi się, by sytuacja była sprzyjająca, albo by Leonard powiedział coś śmiesznego.
— Nie mogę się kurwa doczekać miny Lincolna kiedy się dowie, że nasz Leo wykupił mu wczasy all inclusive. Ja pierdole, ale go poniosło. W życiu bym się nie spodziewał, że ojciec może odjebać taką akcję, bez kitu — rechocze, jak głupi.
— Lincoln się załamie — potakuję w zamyśleniu i również zaczynam się śmiać. Bo kiedy tak patrzę na Liama i na łzy, które zaczynają sączyć się spod jego powiek, nie umiem się powstrzymać. Mnie również ojciec zaskoczył. Załatwił gnojka po mistrzowsku. Mam nadzieję, że to raz na zawsze wybije mu z głowy sprzedawanie dragów.
Przestajemy się śmiać dopiero w momencie, kiedy słyszymy pukanie do drzwi. Spoglądam na zegar. Dochodzi północ, więc kogo niesie do nas o tej porze?
— To do ciebie — mówi Li, widząc moje pytające spojrzenie i wskazuje na drzwi — pomyślałem, że przyda ci się wsparcie. To był ciężki dzień dla nas wszystkich, a dla ciebie nie tylko z powodu mamy. Ja idę spać. Dobranoc — posyła mi uśmiech i rusza w górę po schodach.
Podejrzewam kogo zobaczę zanim otwieram drzwi. I rzeczywiście, gdy naciskam klamkę i je uchylam, moje oczy zderzają się z piwnymi tęczówkami Kiry. Stoi przede mną w różowym dresie, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Czerwone loki sterczą w nieładzie, związane w koka na czubku głowy. Pod pachą ma swoją małą, fioletową poduszkę z owieczką, którą zawsze przynosi, gdy zostaje u mnie na noc, a na ramieniu niewielką torbę. W dłoni dzierży siatkę z logo naszej ulubionej knajpy. W drugiej ręce trzyma butelkę taniego, musującego wina.
— Wiem, że jesteś na mnie zła. Wiem, że się posprzeczałyśmy, ale mam nadzieję, że mimo to wpuścisz mnie do środka — mówi wreszcie, uśmiechając się nieśmiało.
— Nie gadaj głupot — karcę ją — wchodź.
I Liam właśnie zarobił u mnie kolejnego plusa. Nie zdawałam sobie sprawy, że potrzebuję mojej najlepszej przyjaciółki, dopóki nie zobaczyłam jej w drzwiach. Cieszę się, że przyszła. Pomimo ogromnego zmęczenia, które czuję już każdą mikrokomórką ciała, muszę się z nią dogadać. I chyba zapiszę sobie ten dzień w kalendarzu, jako wieczór szczerości.
Wchodzimy do mojego pokoju. Kira od razu rozsiada się na łóżku, a ja idę wziąć szybki prysznic. I kiedy po piętnastu minutach wracam do pomieszczenia, czeka już na mnie porcja chińskiego żarcia i kubek wina. Czerwono-włosa siedzi oparta o ramę ze swoją porcją na kolanach i wystukuje do kogoś smsa.
— Cieszę się, że przyszłaś — odzywam się pierwsza, wycierając mokre włosy w ręcznik. Przebieram się w wygodny dres i zajmuję miejsce obok dziewczyny.
— Liam napisał mi co się stało i że odbyliście długą i męczącą rozmowę. Nie chciałam, żebyś była sama tej nocy. No i miałam już dosyć tego, że od dwóch dni ze sobą nie gadamy — mówi i zaczyna jeść — z mamą już wszystko okej?
— Tak, teraz już tak. Tata mówi, że jest bardzo słaba, ale wszystko będzie dobrze. Lekarzom udało się powstrzymać krwotok. Z Lydią też wszystko w porządku. Jeśli noc minie spokojna, będziemy mogli jutro ją poznać — opowiadam i również zaczynam jeść. Jedzenie jest tak dobre, że wzdycham z zadowoleniem. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka jestem głodna, dopóki nie wzięłam do ust pierwszego kęsa.
Dziękuję ci wszechświecie za Kirę i chińskie żarcie.
— Przepraszam — szepcze Ki cicho, po upływie dłuższej chwili — przepraszam, że ci nie powiedziałam, ale tylko za to. Bo za to, że się w to zaangażowałam nie zamierzam — dodaje, uśmiechając się diabolicznie, na co parskam śmiechem.
— Ja też przepraszam. Za te pretensje, i że się uniosłam. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Może to tak nie wygląda, ale naprawdę to doceniam. I dziękuję ci, Kira. Za wszystko. — mówię, uśmiechając się — I nadal nie podoba mi się fakt, że zadajesz się z Gahanem, ale skoro ta znajomość sprawia, że na twojej pięknej buźce gości uśmiech przyjmuję to. No i skoro ty mu ufasz, ja też się postaram — dodaję po chwili.
Kira patrzy na mnie przez chwilę, przeżuwając w ustach kurczaka, a kącik jej ust unosi się delikatnie. W jej oczach tańczą radosne iskierki i ja już nie muszę o nic więcej pytać. Wkręciła się. Po raz pierwszy od lat poznała kogoś, kto wywołał na jej twarzy uśmiech i zdobył zaufanie. Pewnie wciąż szczątkowe, ale jednak.
Kira zmaga się z zespołem stresu pourazowego. Brogana poznała jak miała czternaście lat. Długo się przyjaźnili. Nic do niego nie czuła, ale on ewidentnie miał nadzieję na coś więcej. W końcu mu uległa i postanowiła spróbować. I kiedy się ze sobą związali ich relacja przestała działać. Okazało się, że Brogan jest chorobliwie zazdrosny. Zaczął ją ograniczać, śledził ją, sprawdzał wiadomości. Miała tego dosyć i oznajmiła mu, że nie mogą być ze sobą w ten sposób. Powiedziała chłopakowi, że wolałaby, żeby ich relacje były jedynie czysto przyjacielskie. Brogan nie przyjął tego zbyt dobrze. Przez kilka dni nie kontaktował się z Kirą, aż któregoś wieczoru przyszedł do ich domu. Miał przy sobie broń, którą ukradł ojcu. Groził Kirze, jej matce i siostrze. Krzyczał, że jeśli czerwonowłosa do niego nie wróci, to zabije je wszystkie. Kira była tak przerażona, że coś może stać się Clare i Steph, że rzuciła się na niego, by odebrać mu pistolet. Broń wystrzeliła, raniąc Brogana. Nic wielkiego się mu się nie stało, ale Kira nabawiła się tamtego wieczoru takiej traumy, że przez długi czas nie mogła dojść do siebie. Zachowywała się bardzo dziwnie. Izolowała się, aż w końcu, któregoś razu uroiła sobie, że Brogan wrócił i będzie chciał zrobić jej krzywdę i załamała się do tego stopnia, że skończyło się to próbą samobójczą. I dopiero po tamtym incydencie zdecydowała się podjąć terapię. Dzisiaj jest już o wiele lepiej, choć jej mózg wciąż nie działa dobrze, ale przynajmniej już się nie boję, że znowu spróbuje sobie coś zrobić. Do końca życia nie zapomnę tego uczucia przerażenia, gdy jechaliśmy do niej do akademika. Całą drogę modliłam się wtedy, byśmy zdążyli.
— Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak dobrze w towarzystwie faceta — wyznaje, a uśmiech nie schodzi jej z twarzy — ja wiem, że on wygląda na kryminalistę, w dodatku ma spojrzenie kompletnego skurwiela, a swoją postawą odpycha z kilometra, ale przy bliższym poznaniu to naprawdę fajny koleś. Spotkaliśmy się już kilka razy i nadal nie zaliczyliśmy kolejnej bazy, a uwierz mi, mam na to cholerną ochotę. Najpierw chcę go lepiej poznać. Zajebiście dobrze mi się z nim rozmawia. I tematy się nam nie kończą. A wiesz, co jest dla mnie najważniejsze? — pyta, spoglądając pewnie w moje oczy — że czuję się z nim naprawdę bezpiecznie.
— Cieszę się, Ki — mówię szczerze, łapiąc jej dłoń — naprawdę się cieszę. Wiem, że to dla ciebie ogromny przełom.
Kira uśmiecha się jeszcze szerzej i kiwa głową.
— Po pierwszym spotkaniu jeszcze nie do końca wiedziałam, co mam o tym myśleć, ale teraz już jestem pewna. To przełom. W końcu, po tylu latach, poczułam coś więcej niż strach. I cieszę się z tego tak bardzo, że to aż boli — jej oczy zachodzą mgłą, kiedy wypowiada te słowa co powoduje, że ja również się wzruszam.
— Pieprzony Gahan — mamroczę cicho, pod nosem i przytulam ją mocno na co moja przyjaciółka parska śmiechem.
— A co z tobą i Prescottem? — pyta po chwili, odsuwając się ode mnie na odległość ramion i uważnie mi się przygląda.
— Nic — wzruszam ramionami — pokłóciliśmy się wczoraj i ze sobą nie rozmawiamy — naginam prawdę, bo przecież nie mogę powiedzieć jej o tym, co wydarzyło się tamtej nocy. Koszmar Aydena i jego późniejsze zachowanie to zbyt intymna sprawa i nie mam prawa dzielić się tym z kimkolwiek. To by nie byłoby w porządku. — Dlaczego pytasz?
— Widziałam się z nim rano, kiedy wychodziłam od Quentina. Wyglądał, jak żywy trup i odniosłam wrażenie, że najchętniej złamałby komuś kark. Pytał o ciebie — Kira patrzy na mnie w skupieniu i ze zdziwieniem, kiedy przez dłuższą chwilę nic nie odpowiadam.
— Pytał o mnie? — powtarzam za nią wreszcie i muszę odchrząknąć, bo z emocji zaschło mi w gardle. Sięgam po kubek i upijam kilka łyków wina. Czuję, że Goldman nie spuszcza czujnego spojrzenia z mojej twarzy, a ja uparcie nie chcę popatrzeć w jej piwne tęczówki, bo boję się, że po raz kolejny już tego dnia się rozkleję, a mam stanowczo dosyć płaczu.
— Uhm — potakuje, wwiercając się we mnie na wylot — Zapytał dokładnie: Jak tam Luna? Odpowiedziałam po prostu, że chyba w porządku i wyszłam z Que zanim zdążył dodać coś jeszcze. Spieszyło mi się, bo rano miałam zajęcia, ale gdyby nie to, na pewno próbowałabym od niego wyciągnąć, dlaczego sam cię nie zapyta. O co wam poszło? Co odjebał?
— O taką jedną sprawę z przeszłości — odpowiadam wymijająco — w sumie pokłóciliśmy się to za duże słowo. Właściwie nie zdążyliśmy się pokłócić. Po prostu wyrzucił mnie z pokoju — parskam na tamto wspomnienie, choć wcale nie jest mi do śmiechu.
— Cały Prescott. Skurwiel, jakich mało — stwierdza moja przyjaciółka — nawet ostatnio zastanawiałam się, czy on nie ma przypadkiem kilku osobowości, bo najpierw wyciąga cię na nocne eskapady, całujecie się i jest zajebiście, po czym kolejnego dnia zachowuje się, jak skończony buc. Nie nadążam za nim.
Kąciki moich ust unoszą się mimo woli. Niedawno pomyślałam o tym samym i naprawdę nie omieszkam zapytać go, przy najbliższej okazji, czy nie myślał o tym, żeby się przebadać psychiatrycznie.
— Kevin nie odezwał się do mnie od tamtego popołudnia, gdy przyjechał po mnie do szkoły i pokazał mi zdjęcia — zmieniam temat, bo mam już dosyć rozmowy o czarnookim — nie przyjechał, nie dzwonił i nie napisał ani jednej wiadomości. Nie mam pojęcia co mam o tym myśleć i skłamałabym mówiąc, że mnie to nie przeraża. Ta cisza może zwiastować jedynie prawdziwą burzę, Kira. Boję się tego, co on wymyśli. Zbyt długo milczy, a ja boję się wykonać pierwszego kroku, żeby sprawdzić dlaczego.
Kira przysuwa się bliżej, wyczuwając napięcie w moim głosie i wzdycha.
— Nie pozwolimy mu zrobić ci krzywdy. Nie ważne, co planuje. Nic ci nie zrobi, bo żadne z nas do tego nie dopuści — przekonuje mnie dziewczyna i słyszę w jej głosie pewność, jednak sama boję się w to uwierzyć. Zbyt wiele już przeszłam z tym człowiekiem i zbyt wiele doświadczyłam, by pozwolić sobie na to, by czuć się bezpiecznie.
— Chciałabym wierzyć, że nie planuje niczego, co mogłoby mi zagrozić, ale ostatnio coraz częściej mi się wydaje, że zaczyna tracić kontrolę. Nie mam pojęcia co jest przyczyną, ale wiem na pewno, że jest z nim coraz gorzej. Wtedy w lesie, miał w oczach czyste szaleństwo. I wydaje mi się, że gdyby nie Delgado, on byłby zdolny do tego, by mnie zabić — mówię, a mój głos drży, nad czym nie potrafię zapanować — a wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Że poczuł się na tyle pewnie, że albo pochwalił się Adison, że ma moje seks nagrania, albo jej je pokazał.
— Co? — Kira wytrzeszcza oczy, prostując się. Wpatruje się we mnie z niedowierzaniem, jakby czekała na to, że wybuchnę śmiechem. — O czym ty mówisz?
— Miałam z nią dzisiaj niezbyt miłe spotkanie na parkingu pod szkołą. Znowu mnie prowokowała, a ja z całych sił próbowałam trzymać nerwy na wodzy. Ale kiedy wspomniała o seks taśmach nie wytrzymałam. Rzuciłam się na nią i gdyby nie Nate, to pewnie zrobiłabym jej poważną krzywdę. Byłam taka wściekła...
— Chyba sobie, kurwa, robisz jaja! — moja przyjaciółka podnosi głos, a ja kręcę głową.
— Chciałabym...
— Ja pierdolę, nie wierzę. Jaki z niego chory kutas — cedzi, wciąż niedowierzając — wiesz co, Lu? To wszystko już niedługo się skończy, naprawdę. Wytrzymaj jeszcze trochę, a ja ci obiecuję, że kiedy ten pierdolony psychopata dostanie od chłopaków to, na co zasługuje, ta mała dziwka również oberwie rykoszetem. Już ja się o to postaram — zapewnia.
Biorę głęboki wdech i wymuszam uśmiech. Spoglądam na ekran komórki i widzę, że dochodzi druga w nocy. Ledwo stoję na nogach, a powieki zaczynają ciążyć mi niemiłosiernie.
— Wiesz co, Ki? Mam już dosyć na dzisiaj ciężkich tematów. Chodźmy zapalić i kładźmy się spać, bo jeszcze trochę, a się przewrócę. Jestem piekielnie zmęczona.
Czerwonowłosa zgadza się ze mną i obie wychodzimy przed dom. W ciszy wypalamy po dwie fajki i ta właśnie cisza i obecność dziewczyny działają kojąco na wszystkie moje zmysły. Za kilka godzin zacznie się nowy dzień, a ja muszę się choć odrobinę zregenerować, żeby mieć siłę stawić mu czoła. Dlatego, kiedy poł godziny później kładziemy się już z Ki do łóżka, zasypiam niemal natychmiast.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro