44.
Matka zwariowała — te dwa słowa dudnią mi głowie, sprawiając, że nie jestem w stanie uspokoić oddechu. Nerwowość w głosie mojego brata sprawiła, że czuję bardzo silny niepokój od momentu, gdy wyszliśmy z Nathanielem z bazy. Przeczuwam również nadchodzącą katastrofę, choć naprawdę chciałabym się mylić.
Nate nie odezwał się słowem odkąd wsiedliśmy do samochodu i naprawdę jestem mu za to wdzięczna. Nie mam ochoty ani na przyjacielskie pogaduszki, ani na pocieszającą mowę motywacyjną i cieszę się, że mój przyjaciel zrezygnował z obydwu tych opcji.
Podjeżdżamy pod dom akurat w chwili, gdy tata wysiada z samochodu. I kiedy dostrzegam wyraz jego twarzy, oblewa mnie zimny pot. On również jest zdenerwowany, a zmęczenie i strach, które malują się w jego czekoladowych oczach, widzę nawet z tej odległości.
— Dziękuję — zwracam się do przyjaciela i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wysiadam i podbiegam do ojca.
— Cześć, księżniczko — mówi, wymuszając uśmiech.
Zabiera teczkę oraz marynarkę i zamyka drzwi swojego wozu.
— Co się dzieje, tato? Dlaczego mama zwołała naradę rodzinną? Dzwonił Liam. Powiedział, że jest bardzo zdenerwowana — wyrzucam z siebie, bombardując go masą pytań.
Ojciec przystaje na chwilę i przeciera zmęczone powieki. Wygląda na to, że nawet on nie do końca wie o co chodzi mamie.
— Od jakiegoś czasu mama jest... — urywa, szukając odpowiednich słów — od jakiegoś czasu mama jest bardzo przemęczona. Jest w ósmym miesiącu ciąży, bardzo dużo pracuje, a jak sama wiesz wy też jej nie oszczędzacie. Po ostatniej wizycie Stanforda ciągle chodzi podenerwowana i nie przesypia spokojnie nocy — mówi, ruszając ku drzwiom.
Wzdrygam się na dźwięk znajomego nazwiska.
Idę za nim, jednocześnie zastanawiając się, co sprawiło, że akurat dzisiaj puściły jej nerwy. Co było przysłowiowym gwoździem do trumny? Mam tylko nadzieję, że to nie jest związane ze mną.
Narady rodzinne, zwoływane w trybie awaryjnym, raczej należą w naszym domu do rzadkości. Zazwyczaj dotyczą czegoś poważnego, co ma wpływ na całą rodzinę i musi być koniecznie przedyskutowane. Uważam, że rodzice dobrze nas wychowali. Staramy się nie robić głupstw, nie pakować w kłopoty, jednak jesteśmy tylko nastolatkami. Jak każdemu, czasami zdarza nam się popełnić błąd, złamać zasady, czy zwyczajnie podjąć złą decyzję i wtedy musimy ponieść konsekwencje takiego zachowania. Właśnie w takich sytuacjach rodzice zwołują rodzinną naradę, by obgadać dany problem, byśmy już nigdy więcej go nie popełnili. Laura i Leonardo Duncanowie to najlepsi rodzice na świecie, jednak jeśli w grę wchodzi nasze dobre wychowanie i bezpieczeństwo potrafią być bezwzględni.
Dlatego jestem pewna, że któreś z nas coś przeskrobało, a naszej rodzicielce puściły nerwy. I mam ogromną nadzieję, że głównym bohaterem tego przedstawienia nie będę ja.
Podniesiony głos mamy dociera do moich uszu niemal w tej samej sekundzie, gdy z ojcem przekraczamy próg domu. Jak ją znam, chodzi w tę i z powrotem po salonie, wymachując ręką i gorączkowo usiłuje ułożyć w zdania ten ogrom słów, który aktualnie krąży jej po głowie.
— Jest gorzej, niż myślałem — mamrocze tata, pod nosem, wzdychając ciężko.
Zdejmuję buty, usiłując jednocześnie powstrzymać drżenie dłoni. Odwiązuję sznurówki, jedna po drugiej, choć nigdy tego nie robię. Po prostu chcę odwlec w czasie moment, w którym będę musiała zmierzyć się z huraganem zwanym również moją matką. Mam złe przeczucia. Bardzo złe.
W końcu jednak prostuję się i ruszam do salonu. Tuż przed drzwiami biorę głęboki wdech i przymykam na chwilę oczy, po czym wchodzę prosto w paszczę lwa.
— No proszę — mówi moja mama, zatrzymując się w miejscu, kiedy mnie dostrzega. Chwyta się pod boki i gromi mnie wzrokiem. — Wreszcie jesteś. A już myślałam, że będziemy musieli czekać na ciebie do wieczora. Ostatnio i tak właściwie nie spędzasz czasu w tym domu. Ciągle gdzieś wychodzisz i nawet nie mówisz gdzie, a ja odchodzę od zmysłów. Zwłaszcza po tym, co cię ostatnio spotkało... — wyrzuca z siebie na jednym wdechu.
Nie odpowiadam, bo tak naprawdę nie wiem, co miałabym powiedzieć.
Spoglądam na kanapę, na której siedzi moje rodzeństwo. Lucas, ze spuszczoną głową, kuli się przy krawędzi, skubiąc rękaw bluzy. Leslie zajmuje miejsce tuż obok niego. Spogląda na mnie przelotnie, a ja w ciągu tej sekundy, na którą skrzyżowały się nasze spojrzenia, jestem w stanie odczytać, jak bardzo jest przerażona i zmęczona sytuacją, w której się znalazła. Jest blada i odnoszę wrażenie, że zeszczuplała. Muszę koniecznie z nią porozmawiać. Potrzebuje mnie, a ja — zajęta swoimi problemami — zupełnie ją zaniedbałam.
Mój najstarszy brat stoi oparty o krawędź kanapy. Zdaje się, że histeria mamy zrobiła na nim najmniejsze wrażenie, jednak mimo to i tak jest zdenerwowany, co wnioskuję po sposobie, w jaki ze mną rozmawiał i nerwowym podrygiwaniem nogą.
Zatrzymuję swój wzrok na jego klatce piersiowej. Dokładnie studiuję grafikę na koszulce, którą ma na sobie, przedstawiającą bohaterów Stranger Things. Celowo przeciągam moment, w którym spojrzę mu w oczy, bo zwyczajnie boję się tego, co w nich zobaczę. Nie widzieliśmy się od wizyty Stanforda, ani nie rozmawialiśmy. Nie mam pojęcia co dzieje się w jego głowie w związku z tym, o czym dowiedział się o mnie.
Wreszcie unoszę głowę i pozwalam, by moje zielone tęczówki zderzyły się z jego brązowymi. Wstrzymuję oddech, ponieważ dostrzegam w spojrzeniu Liama tak wiele przeróżnych emocji.
Widzę wściekłość. Potężny gniew i nie muszę pytać, by wiedzieć, do kogo skierowana jest akurat ta emocja. Dostrzegam też, że ma do mnie żal, bo nie powiedziałam mu o niczym, pozwalając, by Kevin zrobił sobie ze mnie kukiełkę. Jednocześnie znajduję w tych czekoladowych oczach tak wiele miłości i strachu o moją osobę. Ogromną potrzebę zaopiekowania się mną. Czuję pieczenie pod powiekami i zaczynam drżeć na całym ciele. Boję się, że lada moment się rozkleję, więc szybko przenoszę wzrok na Lincolna.
Zajmuje miejsce na fotelu. Dłonie zacisnął w pięści i trzyma je kurczowo na udach, a jego lewa stopa podryguje w górę i w dół. Siedzi ze spuszczoną głową, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo szybkim tempie. Policzki ma zaróżowione ze złości, a powieki zaciśnięte mocno. Z jego postawy, oprócz oczywistej złości, bije coś, co mogłabym nazwać czymś w rodzaju skruchy. Jakby było mu wstyd. I właśnie w tym samym momencie oddycham z ulgą, ponieważ już wiem, że to właśnie on spowodował wybuch mamy. Nie wiem jeszcze, co zrobił, jednak to oczywiste, że ani trochę mi się to nie spodoba.
Siadam na fotelu po drugiej stronie i zakładam ręce na piersiach. Unoszę głowę i spoglądam niepewnie na moją rodzicielkę. Jest wzburzona, zmęczona i zła. Zbiera jej się na płacz i wiem, że trzyma się już tylko resztkami sił. Tata staje obok i kładzie dłoń na jej ramieniu, jakby tym gestem chciał dodać jej otuchy, uspokoić i dać do zrozumienia, że cokolwiek powie i zdecyduje, on jest całkowicie po jej stronie. Jednak ona odsuwa się, najpewniej potrzebując dystansu, bo dotyk taty mógłby sprawić, że całkowicie się rozklei, co ostatnio zdarza jej się bardzo często. Przyzwyczailiśmy się do jej napadów płaczu. Pamiętam, że kiedy była w ciąży z Lucasem, miała podobnie, jednak teraz to coś o wiele więcej. Zaczynam bać się coraz bardziej, bo moje złe przeczucia z każdą sekundą stają przybierają na sile.
— Zastanawiacie się pewnie, dlaczego was tutaj wszystkich zebrałam. — Zaczyna, odgarniając z czoła zbłąkany kosmyk, który wyswobodził się z kucyka. — A ja, przez ostatnie kilka dni, zastanawiam się, czy w którymś momencie popełniliśmy z ojcem błąd? Do tej pory wydawało mi się, że dobrze was wychowujemy. Myślałam, że w sposób jasny przekazujemy wam wartości, zasady i tłumaczymy, co jest dobre, a co złe. Tym bardziej nie rozumiem więc, co się z wami dzieje i dlaczego ostatnio każde z was ładuje się w jakieś problemy? Najpierw ty, Liam. Wyrzucają cię z akademika, później oblewasz egzaminy i poprawki również, co kończy się zawaleniem całego roku. Naprawdę myślałam, że jesteś bardziej odpowiedzialny. A ty przez tak długi czas nic nam nie powiedziałeś. Zawsze powtarzaliśmy, że lepsza jest najgorsza prawda od kłamstwa. Okłamywałeś nas przez wiele miesięcy i gdyby nie twoja siostra, pewnie nie wiedzielibyśmy do tej pory. Zawiodłeś nas. I naprawdę będziesz się musiał bardzo postarać, żeby odbudować nasze zaufanie. Ty, Luno — zwraca się do mnie, a włoski na moim karku mimowolnie się unoszą — również bardzo nas zawiodłaś. Jesteśmy z tatą niemal pewni, że coś przed nami ukrywasz. Coś złego dzieje się w twoim życiu, co rzutuje na twoje zachowanie. Przez ostatnie kilka tygodni właściwie cię nie widujemy. Ciągle gdzieś znikasz, nie mówisz dokąd idziesz, wracasz bardzo późno. Nigdy nie przejawiałaś agresywnych skłonności, a niedawno pobiłaś dziewczynę Austenów. Nigdy w życiu nie miałaś przed nami tajemnic. Zawsze, kiedy coś cię trapiło przychodziłaś z tym do taty, pozwalałaś sobie pomóc, ale odnoszę wrażenie, że ostatnio się pogubiłaś. I nawet nie chcę myśleć, w co się wpakowałaś, a jestem przekonana, że coś jest na rzeczy.
— Zgadzam się z mamą — dodaje tata.
Pojedyncze parsknięcie Liama sprawia, że zaczynam drżeć. Gromię go wzrokiem, ale on uparcie nie spogląda mi w oczy. Moje dłonie są spocone ze zdenerwowania i trzęsą się niemiłosiernie, więc wciskam je między uda, by nie dawać rodzicom szansy, na potwierdzenie swoich teorii przez moje zachowanie.
— W nic się nie wpakowałam — mówię niepewnie, za co zostaję spiorunowana wzrokiem przez mamę.
— Jeśli masz znowu kłamać, lepiej nic nie mów. Nie mam siły tego słuchać — cedzi, kontynuując swoją wędrówkę po salonie. — Lucas. Jesteś jeszcze młodziutki, jednak nie na tyle, by nie wiedzieć, że przemoc, jakakolwiek i niezależnie od sytuacji, jest zła. Nie mam pojęcia, co ci strzeliło do głowy, żeby atakować Malcolma. Nie tak cię wychowaliśmy. Od lat wpajamy wam te zasady, a w ciągu miesiąca dwoje z was je łamie. Ja nie wiem, może my się z ojcem niejasno wyraziliśmy? Coś poszło nie tak, że wyleciało wam to z głowy? Chryste... nigdy w życiu nie byłam na was tak wściekła, jak w ostatnim czasie. Lincoln przeszedł sam siebie. Kilka dni temu znaleźliśmy u ciebie narkotyki. Tłumaczyłeś, że nie są twoje i naprawdę chcieliśmy ci wierzyć. Jednak po dzisiejszym telefonie ze szkoły pozbyłam się złudzeń. Leonardo — odwraca się do taty, a jej oczy zaczynają się szklić — naszego syna zawiesili na dwa tygodnie, ponieważ znaleziono u niego trawkę. Jakiś dzieciak z młodszej klasie twierdzi, że Lincoln sprzedawał mu ją już od dłuższego czasu...
— Gówno prawda! — wykrzykuje Li i próbuje zerwać się z miejsca, jednak tata stanowczo chwyta go za ramię i zmusza do pozostania na fotelu.
— Nie przerywaj matce. — Warczy ojciec, takim tonem, że wszyscy zaczynamy nerwowo wiercić się na swoich miejscach.
Rewelacje mamy o Lincolnie zdenerwowały też jego. Zmęczenie, które widziałam wcześniej na jego twarzy znika błyskawicznie, ustępując miejsca złości. W jego brązowych oczach błyska zawód. Przybiera stanowczą postawę, gotów ustawić nas do pionu w ciągu sekundy. A będzie wystarczyło tylko jedno zdanie, które wypowie.
— Wszyscy poniesiecie konsekwencje swojego zachowania. Chcę, żebyście wiedzieli, że bardzo, ale to bardzo się na was zawiedliśmy. Nie sądziłam, że możecie być aż tak nieodpowiedzialni i niemądrzy. Nie mam pojęcia, co zrobiliśmy źle, ale możecie być pewni, że to się nie powtórzy. Od dzisiaj zasady panujące w tym domu ulegną zmianie. Koniec z pobłażaniem — wyrzuca z siebie moja matka na jednym wdechu, oddychając szybko ze zdenerwowania. — Dziękuję dobrym duchom, że chociaż ty, Leslie — zwraca się do mojej siostry — oszczędziłaś nam nerwów. Chociaż ty.
Patrzę na Leslie, która zaczyna nerwowo bawić się palcami i coś mi mówi, że ten dzień nie skończy się dobrze. Widzę, jak powoli unosi głowę, a jej oczy wypełnione są łzami, którym jeszcze nie pozwoliła spłynąć. Na przemian otwiera i zamyka usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zupełnie nie wie jak się do tego zabrać. Przyglądam jej się przerażona, kręcąc głową, by nie robiła tego, co właśnie zamierza. Moje serce przyspiesza gwałtownie, gdy siostra wstaje, ocierając wierzchem dłoni mokre powieki.
— Leslie... — udaje mi się wykrztusić, niewiele głośniej od szeptu. Blondynka spogląda na mnie przelotnie, a ja wiem, że już postanowiła.
Przymykam oczy dokładnie w chwili, kiedy z ust mojej siostry padają trzy słowa:
— Jestem w ciąży.
Następuje głucha cisza. Moi bracia przestają podrygiwać nogami, nie słyszę już charakterystycznego pocierania materiału o materiał, który towarzyszył Lukowi przy bawieniu się rękawami bluzy. Orientuję się, że mama przestała krążyć po pomieszczeniu. Wreszcie uchylam powieki i podnoszę głowę, by spojrzeć na zgromadzonych. Wszystkie pary oczu spoczywają na Leslie. Mama gapi się na nią z otwartymi ustami. Moi bliscy zdają się być w szoku. Leslie wciąż stoi, a po jej policzku toczy się pierwsza łza. Mija kilka chwil. Milczenie wreszcie przerywa mama, opadając na fotel z głośnym chichotem. Minutę później śmieje się już tak bardzo, że z jej oczu zaczynają sączyć się łzy. Patrzę to na Leslie, to na mamę i zupełnie nie wiem, jak mam zareagować. Mama sprawia wrażenie, jakby zwariowała.
— Dobry żart, córcia — wykrztusza w końcu — jak chciałaś rozładować napięcie, to zdecydowanie ci się udało.
— Ona nie żartuje, mamo — odzywam się wreszcie.
Tata przenosi na mnie wzrok i choć stara się zachować spokój, to i tak nie udaje mu się ukryć, jak bardzo jest wstrząśnięty. Mija kolejnych kilka chwil, które wloką się niemiłosiernie. Tata otwiera usta, by wreszcie coś powiedzieć i przerwać tą przerażającą ciszę, jednak krzyk mamy skutecznie odwraca jego uwagę. Moja rodzicielka chwyta się za dół brzucha i zaczyna oddychać głęboko.
— Co się dzieje, kochanie? — pyta tata, kucając przy niej.
— Leo, ja rodzę — mówi — ale to za wcześnie.
W jednej sekundzie wszyscy wstajemy na równe nogi. Jeszcze przez moment mam nadzieję, że mamie tylko się wydaje, ale po grymasie bólu na jej twarzy nabieram pewności, że nie.
— Jedziemy do szpitala. Zarządzam alarm rodzinny. Rozmowę dokończymy później — odzywa się zdenerwowany tata, pomagając wstać swojej ukochanej.
— Jedźcie już. Liam pojedzie z wami, a ja pójdę po rzeczy mamy i dojadę do was z całą resztą — zarządzam, po czym biegnę do sypialni rodziców, by zabrać spakowaną już od jakiegoś czasu torbę. Laura Duncan zawsze jest przygotowana na każdą ewentualność.
Oblewa mnie zimny pot, kiedy do moich uszu dociera kolejny krzyk. Wyrzuty sumienia zaczynają mnie bombardować i czuję się współwinna zaistniałej sytuacji. Mam tylko nadzieję, że wszystko skończy się dobrze i już za kilka godzin przywitamy na świecie nowego członka rodziny. Cała reszta przestaje mieć znaczenie. Teraz liczy się tylko mama, maleństwo i ich zdrowie.
Kiedy wsiadamy do samochodu żadne z nas nic nie mówi. Wycofuję z podjazdu i gładko włączam się do ruchu. Zaciskam dłonie mocno na kierownicy i robię jedyną rzecz, która w tej chwili przychodzi mi do głowy. Zaczynam się modlić, by te czarne chmury, który zebrały się nad naszymi głowami wreszcie się rozproszyły, zanim naprawdę stanie się coś złego, a mam przeczucie, że to tylko kwestia czasu. Kwestia czasu, zanim moje życie ponownie legnie w gruzach. I jestem boleśnie świadoma, że jeśli teraz upadnę, będzie to upadek, z którego już się nie podniosę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro