32.
Dokładnie godzinę i czterdzieści trzy minuty później, wjeżdżamy na ogromny parking podziemny. Wokół znajduje się całe mnóstwo sportowych samochodów. Nie sądziłam, że auto może mieć tyle bajerów... Nie mam pojęcia, gdzie podziać swój wzrok.
Tłum rozstępuje się, byśmy mogli przejechać. Niektóre osoby zaczynają gwizdać i wymachiwać rękoma, gdy dostrzegają Ayden'a. Musi być naprawdę znany w tej branży... Jakiś chłopak, wydziarany od stóp do głów, wyciąga dłoń, a Ay wystawia swoją przez szybę i zbijają piątkę.
Chwilę później zatrzymujemy się w rzędzie, obok kilku innych wozów, które, jak się domyślam, będą brały udział w wyścigu.
Na moją skórę wypełza gęsia skórka i przez chwilę mam ochotę się wycofać, ale szybko rezygnuję z tego pomysłu. Jestem zdenerwowana i podekscytowana zarazem. Poczułam adrenalinę jeszcze zanim dotarliśmy na miejsce, a to przecież dopiero początek wrażeń na dzisiaj. Mam tylko nadzieję, że nie będę tego żałować.
— Zaczekaj tutaj — odzywa się Ay, po czym gasi silnik.
— Gdzie idziesz? — pytam, nagle odrobinę spanikowana.
Nie chcę zostać sama w samochodzie.
— Muszę zgłosić swój udział. Zaraz do ciebie wrócę — tłumaczy, uśmiechając się lekko, ale z niecierpliwością.
Coś w jego zachowaniu się zmieniło. Jeszcze chwilę temu nie był zdenerwowany, a w tej chwili ewidentnie bije od niego coś na kształt niepokoju.
— Idę z tobą. — Zarządzam, tonem nie znoszącym sprzeciwu i również wysiadam z auta, gdy ten je opuszcza.
Wzdycha i kręci głową, ale nawet nie próbuje przekonywać mnie, bym jednak na niego zaczekała.
Chwyta moją dłoń, a mnie natychmiast przeszywa dreszcz. Moje serce zaczyna bić szybciej, ale staram się nie pokazać, jak duże wrażenie zrobił na mnie jego dotyk. Moja drobna dłoń idealnie mieści się w jego dużej, silnej i ciepłej. Czuję przyjemne mrowienie, które rozchodzi się w górę, aż do obojczyka i znika gdzieś przy sercu.
Ruszamy w stronę kilkuosobowej grupki, składającej się z napakowanych goryli. Wyglądają na bezwzględnych i naprawdę groźnych typów.
— Nie odpowiadaj na ich zaczepki. Najlepiej w ogóle nic nie mów, jasne? — rozkazuje Ay, a ja kiwam głową.
Jeden z nich szczególnie przykuwa moją uwagę. Jest bardzo wysoki, około dwa metry, łysy, z obrzydliwą, różową blizną zdobiącą pół jego twarzy. Ma przerażająco błękitne oczy i niebezpieczny, cwany uśmieszek. W jego jasnych źrenicach czai się okrucieństwo. Przenoszę wzrok na jego odkryte ramiona, pokryte w dużej części tatuażami. Na prawym widzę kobietę, ubraną w czerwoną szatę. Ma długie, siwe włosy. Czarny, pusty wzrok i otwartą buzię, z której wystają kły. Jej ręce są wykrzywione pod dziwnym kątem, a kościste palce zdobią długie szpony. Na jeden z nich nabite jest ludzkie serce. Wiem, kim jest ta postać. Wyguglowałam to sobie tuż po tym, gdy Ay opowiedział mi o tamtej nocy i gangu. Keres–boginie, niosące śmierć.
Na drugim ramieniu, spośród licznych tatuaży, najbardziej wybija się ten przedstawiający czterech jeźdźców apokalipsy, z których największą powierzchnię zajmuje śmierć.
Nie muszę o nic pytać. Doskonale wiem, kogo mam przed sobą. Max...
Na pierwszy rzut oka widać, że z jego psychiką nie wszystko jest w porządku. Co on tutaj robi? Zaczynam się bać...
— Proszę, proszę — odzywa się typ o imieniu Max. — Kogo nam tu przywiało. Jeszcze nie masz dosyć, Prescott?
Czułam niepokój i obrzydzenie na sam jego widok, ale kiedy usłyszałam ten głos... Mam ciarki na całym ciele. Ten człowiek brzmi, jak psychol.
— Wchodzę, Guzz. Jakie stawki? — pyta Ay, zupełnie ignorując stojącego obok Maxa.
— Standardzik — odpowiada czarnoskóry mięśniak, uśmiechając się krzywo.
Mam ochotę parsknąć śmiechem na widok kilku złotych zębów w jego zgryzie.
— Trasa M8? — upewnia się Ayden, a mięśniak potwierdza skinięciem, po czym zapisuje coś w swoim tablecie.
— Zasady jak zwykle — dodaje Guzz po chwili.
Ayden wrzuca plik banknotów do czarnej skrzynki i odwraca się, by odejść, jednak głos Davidsona zatrzymuje nas w miejscu.
— Podziwiam twoją pewność siebie, Prescott. Choć nazwałbym to raczej głupotą. Dziwię się, że po ostatniej akcji pojawiasz się tu w pojedynkę. Sporo ryzykujesz — mówi.
Ayden mocniej ściska moją dłoń i bierze głęboki wdech, po czym powoli odwraca się w stronę Maxa. Cały czas pilnuje, bym się zanadto nie wychylała. Trzyma mnie za swoimi plecami, chcąc, bym znajdowała się poza zasięgiem wzroku gościa, który go prowokuje. A ja zaczynam odczuwać coraz większy niepokój. Nie mam pojęcia, co jest grane i co robi tutaj szef jednego z najbardziej okrutnych gangów w kraju. Ayden jednak nie wydaje się być jakoś szczególnie zaskoczony jego obecnością.
— Grozisz mi? — prycha Ay.
Jego twarz wyraża stoicki spokój, ale w oczach ewidentnie szaleje burza.
Jasnooki parska śmiechem, a na jego twarzy pojawia się cyniczny, pewny siebie uśmieszek.
— Nie muszę — odpowiada. — Przyjechałem, żeby zamknąć kilka spraw. I tym razem doprowadzę to do końca. Poprzednia akcja była jedynie początkiem. Zabawa dopiero się zacznie, Prescott. I z przyjemnością będę oglądał waszą frustrację i bezradność. Zniszczę was, co do jednego. — Syczy, po czym robi krok w stronę Ayden'a i dodaje: — Gahan już jest martwy...
Czarnooki wytrzymuje spojrzenie Maxa. Jego usta powoli wyginają się w krzywy uśmieszek.
— Gówno zrobisz, Davidson — prycha mu prosto w twarz. — Nie zapominaj o wpływach. Poza tym... chyba pojebały ci się wybrzeża. Jesteśmy na południu, Max. Wschodnie wybrzeże, twoje terytorium, znajduje się cztery tysiące kilometrów stąd. Nie jesteś u siebie, gościu. I możesz nam najwyżej naskoczyć. — Śmieje się, lecz bez krzty wesołości i kręci głową.
Max mruży oczy. Nawet jeśli w jakikolwiek sposób ruszyły go słowa Ay'a, nie pokazuje tego.
— Wpływy nie mają tu nic do rzeczy — stwierdza Davidson po chwili.
— Czyżby? — Ayden parska, po czym unosi lewą rękę do góry. Zaciska dłoń w pięść, robiąc charakterystyczny gest. — DelBellator! — wykrzykuje, uśmiechając się sugestywnie.
Na podziemnym parkingu znajduje się cała masa ludzi. Na moje oko kilkaset osób. W tej samej chwili, w której z ust Ay'a pada to słowo, znacząca większość również unosi ręce w takim samym geście, powtarzając hasło za czarnookim. Ktoś gwiżdże, ktoś inny skanduje imię mojego towarzysza, a ja patrzę na to zupełnie zszokowana. Wpływy. Teraz już rozumiem...
Mina Maxa rzednie, ale tylko odrobinę. Jego oczy ciskają gromy, a żyłka na czole pulsuje niebezpiecznie.
— Skończmy tę błazenadę. Przyjechałem tu, by wygrać wyścig. Nie zamierzam tracić czasu na rozmowę o bzdurach z typem, który jest nikim. Przynajmniej u nas — stwierdza Ay lekkim tonem, choć wiem, że tak naprawdę wcale nie bagatelizuje Keres i ich możliwości.
Robi jedynie dobrą minę do złej gry. Nie znam się na tym ani trochę, nie mam pojęcia, jak działają gangi i reszta tego światka, ale podejrzewam, że utrzymanie autorytetu jest ważne. Ayden nie mógł okazać słabości. Pokazanie, że ma jakiekolwiek obawy w stosunku do nieproszonych gości, byłoby strzałem w stopę. On potrzebuje tych ludzi. Ludzi, którzy z taką pasją skandowali jego imię i hasło, którego znaczenia nie znam, ale na pewno jest czymś ważnym.
— Uważaj na tę małą, Prescott! — krzyczy za nami, kiedy odchodzimy w kierunku samochodu.—Bądź czujny, jeśli nie chcesz, by skończyła, jak Nessa — dodaje, doskonale wiedząc, że właśnie uderzył w czuły punkt Ayden'a. Dodatkowo celowo użył zdrobnionej wersji jej imienia.
Ayden zatrzymuje się gwałtownie i wiem, że jeśli szybko czegoś nie wymyślę, zawróci i zabije Davidsona gołymi rękoma.
Zaczął się trząś. Moja dłoń jest coraz mocniej miażdżona przez jego dłoń, a w czarnych tęczówkach szaleje ogień.
Reaguję błyskawicznie.
Staję przed nim i wolną rękę kładę na jego klatce piersiowej. Czuję wyraźnie, jak jego serce dudni pod moimi palcami. Odnoszę wrażenie, że nic, co teraz powiem, nie zdoła go uspokoić. Niewiele myśląc, przyciskam usta do jego ciepłych, lekko rozchylonych warg, a moje ciało natychmiast przeszywa dreszcz. Czuję się, jak rażona prądem, przez jakąś niewidzialną iskrę, która przeskoczyła między nami, kiedy nasze usta się złączyły. Ayden w pierwszej chwili nieruchomieje, zaskoczony moim zachowaniem, ale już chwilę później oddaje pocałunek. Nasze języki rozpoczynają namiętny, dziki taniec. Czuję, że Ayden powoli się rozluźnia. Przyciska mnie do siebie nieco bardziej, a ja całkowicie zatracam się w tym pocałunku i bliskości jego ciała. Moje serce bije, jak szalone i czuję gorąco w całym wnętrzu. Nogi mi miękną od nadmiaru emocji i zaczynam zapominać o całym świecie. Mój Boże, jego usta są tak cudowne...
Dopiero gwiżdżący tłum sprowadza nas na ziemię. Niechętnie odrywam się od czarnookiego i opieram czoło o jego. Obydwoje dyszymy ciężko, usiłując się pozbierać. Jestem teraz tak samo zaskoczona tym, co się stało, jak on. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, ale w głębi serca czuję, że dobrze zrobiłam. Odwróciłam jego uwagę od chęci zabicia Maxa, a oto właśnie mi chodziło. Musiałam jakoś stłumić jego gniew. Ayden bywa porywczy i wiem, że nie zawahałby się ani na moment. Po prostu rzuciłby się na niego i zadawał cios za ciosem. Biłby, by zabić...
— Nie możesz dać mu się prowokować. Robi to celowo. Musisz być ponadto — szepczę.
Ayden bierze głęboki, poszarpany wdech. Ma zamknięte oczy, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w bardzo szybkim tempie. Kładzie dłonie na moich policzkach i uśmiecha się lekko.
— Dziękuję. Gdyby nie ty... zabiłbym go — odzywa się po chwili.
Jest śmiertelnie poważny i wiem, że rzeczywiście tak czuje. Naprawdę byłby do tego zdolny. Człowiek opętany furią nie myśli logicznie.
— Zapomnij o jego obecności. Wsiądź do samochodu i wygraj wyścig. Myśl o tej czarnej skrzynce, wypełnionej forsą i o tym, że już niedługo będzie w twoich rękach. Maxa tu nie ma, okej? Jesteś tylko ty, samochód i cel. Nie ma nic więcej — mówię cicho.
— Ty jesteś — stwierdza miękko, a moje serce podskakuje na te słowa.
— Jestem. — Wykrztuszam, przełykając gulę w gardle.
Ayden uśmiecha się, po czym nie oglądając już w stronę Maxa, wsiada do samochodu, a ja zajmuję miejsce pasażera.
Czarnooki zapina pasy, a ja idę w jego ślady i również zapinam swoje. Szelki dociskają mnie mocno do siedzenia, ale nie wiem, czy będę się dzięki temu czuła pewniej. Po chwili Ay odpala silnik i przesuwa do góry dźwignię, która znajduje się obok drążka zmiany biegów. Teraz wszystkie zegary, które znajdują się na desce rozdzielczej, (a jest ich mnóstwo) włączają się. Mój towarzysz sprawdza jakieś parametry, posiłkując się tabletem, na ekranie którego wyświetla się wykres, ale zupełnie nic z tego nie rozumiem. Następnie wystukuje szybkiego smsa, po czym wyjeżdżamy z parkingu i wszyscy kierujemy się do linii startu.
Ośmiopasmowy odcinek autostrady jest w tym momencie zupełnie pusty, co wydaje mi się naprawdę zaskakujące, zwłaszcza, że znajdujemy się w Los Angeles. Zaczynam podejrzewać, że organizatorzy celowo w jakiś sposób wstrzymali ruch, ale postanawiam nie pytać, jak to zrobili.
Ustawiamy się tuż przy białym pasie, metr przed sygnalizacją, która służy za linię startu. Nie wiem jak długa jest trasa, ani którędy biegnie, ale jestem pewna, że Ayden nie jedzie nią po raz pierwszy i pewnie zna ją na pamięć.
My stoimy na pierwszej pozycji, tuż przy lewej krawędzi, natomiast obok nas jest jeszcze siedem innych samochodów. Czarne porsche w biało czerwone pasy należy do Davidsona.
Ayden wkłada do ucha słuchawkę bezprzewodową i włącza ją. Zielona diodka zaczyna mrugać.
Patrzę w lusterko i dostrzegam tłoczących się w swoich wozach ludzi, którzy przyjechali zobaczyć wyścig. Część z nich już odjechała, pewnie w miejsce, w którym znajduje się meta.
Na środek wychodzi młoda, skąpo ubrana dziewczyna, a ja mimowolnie przewracam oczami, co dostrzega Ayden i parska śmiechem.
— Denerwujesz się? — pyta po chwili.
Zdaję sobie sprawę, że nie byłam zdenerwowana aż do teraz, dopóki nie zapytał. W tym momencie rzeczywiście zaczynam się bać, choć jestem również strasznie podekscytowana. Adrenalina buzuje w moich żyłach szaleńczo, sprawiając, że zaczynają drżeć mi dłonie.
— Tylko trochę. — Uśmiecham się lekko i spuszczam wzrok.
Ay niespodziewanie chwyta moją dłoń i ściska ją lekko, jakby chciał dodać mi otuchy. Nawet gdybym chciała, już nie mogę się wycofać. Przecież nie wysiądę i nie zostanę sama na środku ulicy wśród tłumu zupełnie obcych, najpewniej również niebezpiecznych ludzi. Doskonale pamiętam słowa Aydena, które wypowiedział w noc, gdy byliśmy przy starej fabryce...
— Nie martw się, Lu. Nic nam się nie stanie. Wiem, co robię i znam się na tym. Zobaczysz, to będzie jedna z najfajniejszych rzeczy, która cię do tej pory spotkała.
— Jest okej. Przecież tego właśnie chciałam. — Śmieję się nerwowo.
Głośny, pojedynczy wystrzał zmusza Ayden'a do oderwania swoich myśli ode mnie i skupieniu się na drodze. Filigranowa blondynka unosi do góry tablicę, odmierzającą czas od dziesięciu w dół.
Biorę głęboki wdech. Ayden zaczyna gazować. Do moich nozdrzy dociera zapach palonej gumy.
Siedem.
Zaciskam dłonie na krawędziach fotela i zawieszam wzrok na tarczy. Boję się nawet mrugnąć.
Cztery.
— Zgłaszam pełną gotowość — odzywa się Ay, a ja zdaję sobie sprawę, że zwrócił się do osoby, którą słyszy w słuchawce.
Dwa.
Wstrzymuję oddech. Sekundę później wbija mnie w siedzenie, kiedy Ay wciska gaz i ruszamy do przodu.
Jest dokładnie tak, jak się przechwalał. W trzy sekundy osiągamy prędkość stu kilometrów na godzinę, a ona z każdą sekundą rośnie.
Przełykam nerwowo ślinę, kiedy mijamy pierwsze skrzyżowanie. Wygląda na to, że ruch był wstrzymany tylko w miejscu startu, ponieważ przed nami wyrasta coraz więcej samochodów. Nie chcę myśleć, co może się stać, kiedy któryś niczego nieświadomy kierowca, zderzy się z jednym ze ścigających, ale takie obrazy i tak zaczynają zalewać mój umysł.
Zmuszam się, by spojrzeć w lusterko. Wygląda na to, że tylko troje ma realne szanse na wygraną. My, Davidson swoim porsche i jakaś żółta mazda. Reszta została w tyle.
— Na rogu czterdziestej piątej i szóstej. Tak — odzywa się Ay do swojego rozmówcy. Przez następne kilka sekund milczy, słuchając uważnie, po czym mówi: — Mogę skręcić na następnym skrzyżowaniu i na łuku pojechać w prawo. Okej.
Chwilę później, kiedy dojeżdżamy do rozjazdu, Ay gwałtownie skręca, tylko cudem mieszcząc się pomiędzy wyjeżdżającą osobówką, a pędzącym prosto na nas SUVem. Przysięgam, że serce w mojej piersi przestało na moment bić. Dopiero po chwili udaje mi się odetchnąć z ulgą. Patrzę z ukosa na czarnookiego, który wydaje się być niewzruszony. Jego twarz wyraża absolutny spokój. Jest całkowicie skupiony na swoim zadaniu.
Kolejne dwie lub trzy minuty jazdy mijają bez większych niespodzianek. Ay sprawnie lawiruje pomiędzy innymi samochodami, których kierowcy najpewniej nie mają pojęcia, że trwa jakikolwiek wyścig. Wstrzymuję oddech za każdym razem, gdy zbliżamy się do krawędzi barier, lub gdy pomiędzy jednym a drugim autem wydaje się mi być za ciasno, by spokojnie przejechać, mając na blacie dwieście na godzinę.
W moim żyłach szaleje adrenalina. Boję się, owszem, lecz jednocześnie czuję się jakoś dziwnie oczyszczona. Mięsień w mojej piersi pracuje szaleńczo i mrowi mnie cała skóra. Ogarnia mnie euforia, że nie myślę o niczym, poza tą chwilą, którą dzielę z Ayden'em. Dzieje się między nami coś dziwnego, czego nazwać nie potrafię i ani trochę nie rozumiem, ale z jakiegoś dziwnego powodu podoba mi się to i chcę więcej...
— Cel za jakieś siedem kilometrów. Gdzie się podział ten skurwiel? — pyta Ay i domyślam się, że chodzi o Maxa.
Patrzę w lusterko i rzeczywiście nie widzę czarnego samochodu. Jedynie ten żółty wlecze się jakieś dwieście metrów za nami.
I kiedy na powrót spoglądam do przodu z mojego gardła wydobywa się krzyk.
— Ay, uważaj! — wrzeszczę.
Brunet w ostatniej chwili dostrzega czarne porsche, które niespodziewanie wyjeżdża z prawej prosto na nas. Ay odbija w lewo i na moment traci panowanie nad samochodem, a ten momentalnie zaczyna tańczyć po jezdni. W jednej sekundzie mój umysł zaczynają zalewać obrazy sprzed dwóch lat. Czuję, że mój puls przyspiesza gwałtownie. Zaczynam oddychać coraz szybciej i zaciskam powieki, czując, że wciąż wirujemy dookoła. Wreszcie, jakimś cudem, Ayden'owi udaje się wyprowadzić samochód i zatrzymujemy się w miejscu.
— Ty skurwysynu... — syczy Ay, podczas gdy ja zaczynam czuć w płucach gęstą masę.
— Lu, skarbie, spokojnie. Oddychaj, już wszystko jest dobrze. Jesteśmy cali i zdrowi — mówi cicho, kładąc mi dłoń na policzku.
Moje ciało przeszywa dreszcz na słowo, którego użył. Skarbie.
Powoli otwieram oczy, czując jednocześnie, że oddychanie nie sprawia mi już trudności. Uśmiecham się lekko i biorę bardzo głęboki wdech.
— Możesz go jeszcze dogonić? — pytam cicho.
Czuję się winna, że nie ruszył od razu, gdy udało mu się wybronić samochód.
— Teoretycznie — odpowiada.
— W takim razie gaz do dechy — zarządzam, a Ay uśmiecha się szeroko i natychmiast spełnia moją prośbę.
— Teraz zrobię coś, co może cię wystraszyć, ale obiecuję, że nic nam się nie stanie, okej?
Kiwam głową, nie bardzo wiedząc, na co mam się przygotować.
Sekundę później, Ayden przesuwa do góry kolejną dźwignię, po czym wciska czerwony przycisk, który znajduje się na kierownicy. W tym samym momencie nasz samochód, dosłownie, wystrzela do przodu. Zostaję wbita w fotel z tak ogromną siłą, że krztuszę się powietrzem. Jedziemy z taką prędkością, że zaczynam dostawać oczopląsu. Nie wiem, czym było to coś, czego użył Ay, ale pomogło, ponieważ kilkaset metrów przed nami majaczy wóz Davidsona.
— Zrobię to jeszcze dwa razy — mówi Ay. — Trzymaj się, mała.
— Wcale się nie boję, wcale się nie boję — mamroczę do siebie, a Ay parska.
Zaciskam powieki i znowu mam wrażenie, jakbyśmy lecieli.
— Wrzuć na luz, Col, mam wszystko pod kontrolą — warczy brunet do słuchawki, a ja od razu otwieram oczy.
Z satysfakcją stwierdzam, że udało nam się dogonić Maxa. Teraz już jedynie metry dzielą nas od niego.
Na niebie przed nami, w odległości jakichś dwóch kilometrów, rozbłyska zielona raca i domyślam się, że w tamtym miejscu wyścig się kończy.
Na twarzy Ay'a znowu pojawia się pełne skupienie. Wreszcie udaje nam się zrównać z Davidsonem. Nie patrzę w tamtą stronę. Gdy widzę jego twarz, odczuwam zbyt silny niepokój...
— Pięćset metrów wystarczy. Zaufaj mi, Col — kontynuuje mój towarzysz.
Zaczynam nerwowo kręcić się na siedzeniu, w oczekiwaniu na to, co nastąpi. Boję się, jak cholera.
Wreszcie dostrzegam w oddali te same tłumy, co wcześniej. Zbliżamy się do mety i wciąż idziemy łeb w łeb, choć Max delikatnie wysuwa się na prowadzenie.
Przypominam sobie, że Ayden powiedział, że zrobi to jeszcze dwa razy, choć zrobił tylko raz i dokładnie w tym samym momencie, w którym o tym myślę, naciska czerwony guziczek i zostajemy wystrzeleni, jak z procy, do przodu.
Max zostaje w tyle i chyba jest zaskoczony, a my z pełną prędkością przekraczamy linię mety. Już mam wydać z siebie okrzyk radości, jednak moja mina rzednie, gdy zauważam, że ani trochę nie zwalniamy, pędząc wprost na betonowy mur. Ayden walczy ze swoim samochodem, a ja zamykam oczy, znowu czując smak paniki w ustach.
Rozbijemy się. – myślę przerażona.
Zaciskam dłonie na siedzeniu tak mocno, że aż bieleją mi knykcie, a z ust Ayden'a wypływa cały potok przekleństw. Próbuję zaczerpnąć powietrza, ale coś w środku mnie zatyka i nie dam rady. W pewnym momencie, kiedy nabieram pewności, że nie mamy żadnych szans, Ayden zaciąga ręczny, a samochód po raz kolejny tego wieczoru zaczyna wirować. Wszystko dzieje się naprawdę szybko. To kwestia kilku, może kilkunastu sekund, ale wreszcie czuję szarpnięcie i wóz nieruchomieje.
Słyszę, jak czarnooki oddycha szybko i otwieram oczy.
Zatrzymaliśmy się dokładnie kilka centymetrów przed murem. Spoglądam na Ayden'a. Kurczowo ściska kierownicę obiema dłońmi i ma zamknięte oczy. Jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada, a ciało drży.
— Nigdy w życiu nie zaryzykowałem w ten sposób — szepcze po chwili i otwiera oczy, przenosząc na mnie swój wzrok.
W jego czarnych tęczówkach szaleje tak wiele emocji, że nie nadążam z ich rozpoznawaniem.
— Wygrałeś — mówię po prostu, po upływie kolejnej chwili.
— Tak. — Kiwa głową, a na jego twarz powoli wypływa uśmiech. — Udało nam się — dodaje.
Udało nam się. – powtarzam w myślach.– Nam.
— Dziękuję, Ay. To było naprawdę... oczyszczające doświadczenie... — Śmieję się nerwowo.
Odpina pas i siada przodem do mnie, spoglądając głęboko w moje zielone oczy.
— To ja dziękuję — mówi cicho.
Odnoszę wrażenie, że to, za co on mi podziękował, nie ma nic wspólnego z wyścigiem.
Zapada między nami milczenie. Wpatrujemy się w siebie przez dłuższą chwilę, a czerń jego oczu i zieleń moich mieszają się ze sobą, tworząc dziwne połączenie.
W następnym momencie Ay nachyla się i robi coś, na co sama miałam ochotę i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie wykonał pierwszego kroku.
Całuje mnie.
Jednak jest to pocałunek inny, niż do tej pory. Pełen pasji, niewypowiedzianych emocji, tęsknoty pomieszanej z bólem, który czai się w zakamarkach naszych dusz. Pocałunek, który wyraża więcej, niż słowa. Bo one zwyczajnie nie są teraz potrzebne.
Ay przyciska mnie do siebie, zaciskając dłoń na mojej szyi. Wpija się mocniej w moje usta, jakby tym gestem chciał podkreślić, że jedynie on ma prawo mnie dotykać i całować. I nie protestuję. Bo przecież należę do niego.
Zawsze należałam i zawsze będę należeć już tylko do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro