20.
W tamtą noc byłem z tobą.
Słowa Ayden'a odbijają się echem od ścian mojego umysłu. Patrzę na niego w osłupieniu, nie potrafiąc wydusić z siebie żadnego słowa. Otwieram usta, ale po chwili na powrót je zamykam. Chłopak odwraca głowę, unikając mojego wzroku, a ja mogę się jedynie domyślać, jak wielkie poczucie winy obudziło się w nim na nowo, po tym wyznaniu. Nie wiem, co powiedzieć ani co zrobić. W głowie mam totalną pustkę.
- Dlaczego mówisz o niej, jakby była martwa? - pytam, ledwie słyszalnym szeptem, po upływie kilku, bardzo długich minut.
- Ness żyje. Fizycznie nic jej nie jest - odpowiada, wzdychając ciężko. - Ale psychicznie jest martwa. Umarła tamtej nocy, a my wciąż staramy się z tym jakoś uporać. Odkąd się obudziła, nie odezwała się ani słowem. Milczy od dwóch lat. Ma puste spojrzenie, jakby nie poznawała nikogo i nie wiedziała co się dzieje. Ona zwariowała, Lu. Postradała rozum...
Kręcę głową, wciąż nie dowierzając w to, co powiedział mi chłopak. To zrozumiałe, że cierpią. Można powiedzieć, że ją stracili. To wydarzenie odcisnęło piętno na całej ich... rodzinie. Wciąż jednak nie rozumiem, dlaczego Gahan zachowuje się w taki sposób wobec mnie. Przecież nie miałam z tym nic wspólnego. Nie znałam Vanessy. Quentina widzę drugi raz w życiu...
- Czy Quentin o coś mnie obwinia? - szepczę, odczuwając nagle przeraźliwy chłód.
Okrywam się ciaśniej kołdrą i poprawiam nerwowo, czekając, aż Prescott zacznie mówić. Zamieram, kiedy czarnooki powoli kiwa głową.
- Tak, Lu. Obwinia cię. - Wydusza z siebie. - Początkowo był zły na mnie i to właśnie moją osobę obarczył winą za to, co przydarzyło się Ness. Ja sam doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Do dzisiaj męczą mnie wyrzuty sumienia, bo gdybym wtedy nie wyjechał i poszedł z nią na ten pierdolony bal, dzisiaj byłaby tu z nami. Quentin długie godziny spędzał na rozmowach z Ismaelem. Delgado tłumaczył mu, że to nie ja ponoszę winę za to, co się stało, tylko Ethan. Ostrzegaliśmy Vanessę, wiedziała, że jest niebezpieczny, a mimo to, zlekceważyła nas. Zresztą nie po raz pierwszy... Ismael chciał uniknąć rozłamu. W tamtym czasie musieliśmy trzymać się razem. Jesteśmy rodziną, a rodzina nie powinna toczyć ze sobą wojny. W wieczór, w który przewieźliśmy Ness do kliniki psychiatrycznej, Que przyszedł do mnie. Powiedział, że mi wybacza i rozumie, że nie jestem winny, choć wiedziałem, że nikt inny, tylko ja, ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało. Bo złamałem dane jej słowo i wyjechałem, zamiast jej towarzyszyć. Pamiętam, że usiadł obok mnie i zaczął płakać. Vanessa była dla niego wszystkim, a on ją stracił. Mimo że żyła, dla nas była martwa. Que chciał wiedzieć, gdzie byłem w noc, w którą Ness przeżyła piekło. Powiedziałem mu. Powiedziałem mu wszystko. Spojrzał na mnie wtedy pustym wzrokiem i zapytał, kim jest dziewczyna, z którą wolałem się pieprzyć, niż pójść z Ness na bal. Nie miałem siły po raz kolejny tłumaczyć mu, że to wcale nie było tak, jak myśli. Sam byłem w rozsypce, a mój limit powoli się wyczerpywał. Powiedziałem mu o tobie. Wstał, ocierając łzy i spojrzał na mnie raz jeszcze, a coś w jego oczach się zmieniło. Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy i zdania, które usłyszałem, zanim wyszedł. Mam nadzieję, że było warto. W tamten wieczór pierwszy i ostatni raz widziałem łzy Gahana. Nigdy nikomu o nich nie wspomniałem i nigdy więcej, nie poruszyliśmy już tego tematu.
Biorę poszarpany wdech i ocieram łzę, która niepostrzeżenie wydostała się z mojego oka. Nie potrafię pozbyć się niedorzecznego poczucia winy, które dopadło również mnie. Nie powinnam się tak czuć, ale po tym wszystkim, co usłyszałam od Ayden'a, nie umiem tego powstrzymać. Chce mi się płakać i jestem cholernie wściekła na niesprawiedliwość tego pieprzonego świata. Nie ważne, jaką osobą była Vanessa. Nie zasłużyła na taki los. Szkoda mi Quentina, ponieważ po stracie rodziców, miał tylko siostrę, która była dla niego wszystkim. Los nie miał prawa odbierać mu również jej. Bo nie ważne, jak wielu przyjaciół i bliskich ma się wokół siebie. Nikt nie jest w stanie zastąpić rodzonej siostry, z którą spędziło się całe życie. Nie umiem nawet sobie wyobrazić, co przeżywa Que, nawet teraz, po upływie dwóch lat. I jeszcze Ayden... Widok cierpiącego chłopaka, z poczuciem winy, wymalowanym na twarzy i tym pieprzonym żalem do siebie w oczach, łamie mi serce. Nie ważne, jak bardzo mnie skrzywdził. Nie ważne, jak bardzo przez niego cierpiałam, łzy i złamane serce nie mają w tej chwili znaczenia. Zrobiłabym wszystko, by przejąć na siebie choć część jego cierpienia.
- Quentin wolał obarczyć winą mnie, niż ciebie, ponieważ z tobą musiał przebywać na co dzień, a ze mną nie miał styczności - mówię cicho, kiedy wreszcie dociera do mnie tok jego rozumowania. -Bo musi mieć kogoś, na kogo każdego dnia będzie mógł przelewać swój żal i gniew. To nie możesz być ty, więc wybrał mnie. Potrzebuje kogoś takiego, żeby móc normalnie funkcjonować.
Ayden kiwa głową twierdząco. Przeciera zmęczone oczy i bierze głęboki, uspokajający wdech.
- Godziłem się na to, bo wiedziałem, że to mu pomaga, choć w głębi duszy byłem na siebie wściekły. Nie miałaś z tą sprawą nic wspólnego i Que nie miał prawa cię obwiniać. Zresztą ty również zostałaś tamtej nocy skrzywdzona. W stosunku do ciebie też nie postąpiłem właściwie, ale Quentin o tym nie wie. Dopóki mieszkaliśmy w Pheonix, jego gniew skierowany w twoją stronę nie był problemem. Ale znowu jesteśmy tutaj i teraz już nim jest.
- Dlaczego nie wścieka się na Ethana? - pytam nagle, przypominając sobie o prawdziwym winowajcy.
To ten chory skurwiel powinien być tarczą na gniew Quentina. To on skrzywdził Ness.
- Ethan nie żyje - odpowiada Ay.
Jest już wyraźnie zmęczony całą tą sytuacją. Ewidentnie potrzebuje odpoczynku.
- Jak to, nie żyje? - Dziwię się, wlepiając w chłopaka uważne spojrzenie.
- Nie było żadnych dowodów obciążających go. Policja umorzyła śledztwo, choć gdyby chcieli, powęszyliby i znaleźli coś. Ale nawet gliny znały Keres. W większości przypadków pozostawali nietykalni. Wszystko uchodziło im na sucho... Que był w kompletnej rozsypce. Nie myślał jasno, działał impulsywnie. Nie mieliśmy pojęcia, że coś się święci, bo przy nas starał zachowywać się normalnie. Nie wiedzieliśmy, że miał plan, dopóki go nie zrealizował. Sam wymierzył Ethan'owi sprawiedliwość. Dopadł go i pobił. Nie chciał go zabić... a przynajmniej tak twierdził. Czekał na niego po wyścigu, złapał i zatłukł na śmierć. Kiedy przybiegliśmy, było już za późno. Dlatego musi się ukrywać. Policja w Nowym Jorku szuka go od dwóch lat. Nie mógł tam zostać, a tym samym nie jest w stanie odwiedzać Ness. Ona tam została, a my na razie nie wymyśliliśmy, jak ją tutaj przenieść. Jeździmy do niej na zmianę. Każde z nas próbuje jakoś do niej dotrzeć, ale bez skutku. Może Quentinowi by się udało, ale nie widział jej od dwóch lat i na razie się nie zanosi, by coś w tej kwestii mogło się zmienić.
Dopiero, kiedy dociera do mnie, że Ay zamilkł, wypuszczam z płuc powietrze. Nie wiedziałam nawet, że je wstrzymuję. Nie jestem pewna, co teraz czuję. Chyba strach, choć nie sądzę, by Gahan mógł zrobić mi krzywdę. Wierzę, że w głębi serca rozumie, że nie ponoszę odpowiedzialności za to, co się stało. Nie miałam żadnego wpływu na decyzję Ayden'a o przylocie do San Diego. Spędziłam z nim noc, owszem, ale nie wiedziałam, że w czasie, w którym był ze mną, łamał obietnicę złożoną Vanessie. Również zostałam wtedy skrzywdzona, choć nie w tak okrutny sposób, co ona.
Ukrywam twarz w dłoniach, czując, jak opuszczają mnie resztki sił. Dopada mnie znużenie, a dziwny, tępy ból w okolicy serca, pojawia się nie wiadomo skąd i zaczyna pulsować niebezpiecznie.
Za dużo informacji, jak na jedną noc. Połowy z tych szczegółów wolałabym nigdy nie poznać. Doceniam to, że Ayden był ze mną szczery i w rozmowie powstrzymywał się od swoich codziennych uszczypliwości, schował swoją naturę aroganckiego dupka i starał się nie ranić mnie słowem. Mimo wszystko żałuję, że pozwoliłam mu na zabranie się z ogniska. Obiecałam sobie, że będę trzymała się od niego z daleka, a zostaję wciągnięta w coś, z czym wolałabym nie mieć nic wspólnego. Doskonale też zdaję sobie sprawę, że to, iż nasze drogi ponownie w jakiś sposób się połączyły, może się dla mnie źle skończyć. Będę cierpieć, bo Ayden Prescott, mimo iż pokazał mi, że jednak jest człowiekiem i ma uczucia, wciąż jest tym samym Ayden'em Prescott'em. Dupkiem, który mnie złamał. Nie mogę pozwolić, by jeszcze raz mnie zniszczył. Nie teraz. Wtedy byłam silniejsza. Dzisiaj nie jestem już tą samą Luną. Dzisiaj może się to dla mnie skończyć destrukcją absolutną.
Kocham go, ale to niczego nie zmienia. Muszę trzymać się od niego z daleka.
- Dziękuję, że byłeś ze mną szczery - odzywam się, przerywając nieznośną ciszę.
- Miałaś prawo znać prawdę - odpowiada, wzruszając ramionami. - I nie musisz bać się Quentina. To, co zrobił z Ethanem... To była jednorazowa sytuacja. Gahan nie jest mordercą. Wtedy nie był sobą, chciał pomścić siostrę, a Ethanowi należał się wpierdol. Nie jestem w stanie zliczyć, ile osób poniosło śmierć przez Maxa, Ethana i wszystkich Keres. Que chciał tylko wyrównać rachunki, a Ethan dostał to, na co zasłużył. Quentin będzie zachowywał się wobec ciebie, jak ostatni skurwiel, ale nie zrobi ci krzywdy.
Kiwam powoli głową na znak, że rozumiem. Naprawdę mu wierzę. Wciąż nie do końca to wszystko do mnie dociera, ale będę starała się jakoś to ogarnąć. Unikanie ich wydaje mi się teraz najlepszą opcją. Zwłaszcza Gahana i Prescotta.
- Przykro mi z powodu Vanessy - szepczę. Gdzieś wewnątrz mnie pojawia się to znajome ukłucie bólu, spowodowane tamtą nocą. Teraz powinnam czuć się jeszcze gorzej, bo znam więcej szczegółów. Zmuszam się jednak, by nie myśleć o tym w tej chwili.
- Mnie też, Lu. Każdego, pieprzonego dnia pluję sobie w brodę, że z nią nie zostałem - mówi cicho.
Te słowa są dla mnie, jak smagnięcie batem, ponieważ oznaczają, że żałuje, iż był ze mną. Kręcę głową, by pozbyć się złych uczuć i przywołuję na twarz delikatny, pokrzepiający uśmiech.
- To nie była twoja wina - przekonuję go. - I jestem pewna, że Ness, w głębi serca, uważa tak samo.
Ayden spogląda na mnie, a w jego oczach błyska wdzięczność. Posyła mi ledwie zauważalny uśmiech, po czym przymyka oczy i oddycha głęboko.
- Już późno - stwierdza. - Powinniśmy się zbierać.
Patrzę na ekran komórki. Dochodzi czwarta rano. Jestem zmęczona, jak diabli, ciemnooki również ledwo się trzyma. Zgaduję, że znajdujemy się na peryferiach miasta, a dostanie się do mojej dzielnicy, zajmie nam przynajmniej godzinę. Wracanie o tej porze, po tak ciężkiej nocy, nie jest dobrym pomysłem. Wiem, że Ayden jest świetnym kierowcą, już się o tym przekonałam, ale wolałabym nie mieć go na sumieniu, jeśli zaśnie w drodze powrotnej na bazę. Podejrzewam, że nie pojechałby do domu.
- Chyba powinieneś się przespać. Możemy zaczekać do rana - proponuję.
- Już jest rano - mówi i jak na komendę zaczyna ziewać, a ja idę w ślad za nim.
Parska śmiechem i ja również zaczynam chichotać.
- Połóż się choć na kilka godzin -przekonuję go. - Sen dobrze zrobi nam obojgu. Napiszę tylko wiadomość rodzicom i Liamowi, żeby się nie martwili.
Ayden spogląda na mnie bez przekonania, ale nie protestuje.
Wstaję i biorę z biurka komórkę, po czym wystukuję szybko smsa do rodziców, że zostałam na noc u Kiry, a Liamowi piszę żeby się nie martwił, bo jestem bezpieczna z Nate'em. Dziwię się, że jeszcze nie dzwonił. Normalnie już bombardowałby mnie telefonami i wiadomościami, a gdybym nie dawała znaku życia, wprawiłby całą machinę poszukiwawczą w ruch. To jest Emmet'a i Joel'a oraz Kirę. Cóż, w tej sytuacji, akurat bardzo dobrze się składa. Nie mam głowy do tego, by zajmować się jeszcze zmartwionym i nadopiekuńczym bratem.
Odwracam się i widzę, że Ayden zdążył już przenieść się na fotel i właśnie usiłuje znaleźć wygodną pozycję. Marszczę brwi i z głośnym westchnięciem wbijam w niego wzrok.
- Co ty robisz? - pytam, zakładając ręce na piersiach.
- Idę spać? - odpowiada mi pytaniem na pytanie, zabawnie marszcząc przy tym nos.
Przewracam oczami i gramolę się na łóżko, zajmując miejsce przy ścianie.
- Nie wygłupiaj się - mówię, odkrywając kołdrę na drugiej połowie łóżka. Sama przykrywam się kocem. - Łóżko jest duże i twoje. Zmieścimy się we dwójkę. Nie pozwolę ci spać na fotelu. Rano nie będziesz mógł się ruszać - tłumaczę mu, poklepując wolne miejsce.
Ayden wzdycha, ale nie muszę przekonywać go zbyt długo. Wstaje z miejsca, po czym ściąga bluzę i koszulkę. Przełykam głośno ślinę, widząc jego nagą, wyrzeźbioną klatę. Ostatnio widziałam ją dwa lata temu, a przez ten okres, pojawiło się na jego ciele kilka tatuaży. Odnoszę wrażenie, że jest jeszcze bardziej umięśniony, niż zapamiętałam. Odwracam wzrok, czując nagłe zażenowanie. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Mogę się założyć, że moją twarz zdobią wypieki.
- Ślinisz się - rzuca Ay z aroganckim uśmieszkiem, zajmując miejsce obok mnie.
Spoglądam na niego kątem oka i widzę, że w jego czarnych tęczówkach tańczą dwa, niebezpieczne ogniki. Doskonale znam ten wzrok. Wrócił prawdziwy Ayden...
- Oh, zamknij się. - Warczę i odwracam się plecami do chłopaka.
Słyszę, jak śmieje się cicho, pod nosem, po czym również kładzie się tyłem do mnie.
Zaciskam powieki, chcąc zasnąć jak najszybciej i nie muszę zbyt długo czekać. Niemal natychmiast ogarnia mnie duszące zmęczenie. Zasypiam, pozwalając, by sen przyniósł mi upragniony spokój.
***
Obudziłam się wtulona w Ayden'a. Chwilę zajęło mi ogarnięcie gdzie jestem i co tu robię. Kiedy tylko wszystko do mnie dotarło, odskoczyłam od chłopaka, jak oparzona. Przebudził się, witając mnie swoim słodkim, leniwym uśmieszkiem, od którego zmiękły mi nogi, ale zmusiłam się do beznamiętnego wyrazu twarzy.
Wyskoczyłam z łóżka, sięgając po komórkę. Była dziewiąta.
Ayden niechętnie również podniósł się z posłania, a ja robiłam wszystko, by nie patrzeć na jego umięśniony, apetyczny tors, przez który kręciło mi się w głowie.
Wyszliśmy z pokoju bez słowa. Prescott poprowadził mnie innym wyjściem, pewnie po to, by oszczędzić mi spotkania z resztą rodziny. Byłam mu za to wdzięczna.
W samochodzie oczywiście zawiązał mi chustę, którą mogłam zdjąć dopiero, gdy byliśmy wystarczająco daleko od bazy.
W tej chwili stoimy na czerwonym świetle, znajdując się zaledwie dwie przecznice od mojego domu, a żadne z nas wciąż nic nie mówi. O dziwo, moja głowa dzisiaj postanowiła mi odpuścić, bo nie czuję bólu. W ogóle nie mam kaca, co mnie zaskakuje...
- Nie muszę ci chyba mówić, Lu -odzywa się Ay, przerywając wreszcie krępującą ciszę - że to, co wydarzyło się w nocy, co słyszałaś i widziałaś, musi zostać u ciebie. Nie wspominaj o tym nikomu. Rodzicom, Kevinowi, a zwłaszcza Kirze.
Spoglądam na niego, mrużąc oczy.
- Co ty masz do Kiry? - pytam, trochę ostrzej, niż powinnam.
- Nic. Po prostu ją znam. Ona i jej czerwony łeb zawsze mają dużo do gadania. Wolałbym, żeby o niczym nie wiedziała. Quentin się ukrywa. Nikt nie może o tym wiedzieć. Nie chcemy go stracić - tłumaczy.
Wzdycham. Nie powiem, że nie czuję się dotknięta jego insynuacjami. Nie wydam Gahana. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Jednak rozumiem, że Ayden musi być ostrożny, dlatego wolał mnie uprzedzić.
- Nic nikomu nie powiem - obiecuję.
- Dobrze - kwituje.
Kilka minut później zajeżdżamy pod mój dom. Bez zbędnego gadania wysiadam z samochodu, posyłając chłopakowi niewyraźny uśmiech. Dopiero, gdy jestem przy drzwiach i je otwieram, Ay wycofuje z podjazdu.
Przekraczam próg, zdejmując buty. Wiem, że rodziców nie ma. Mieli wybrać się dzisiaj na zakupowy szał dla maleństwa, więc moje kłamstwo o nocowaniu u Kiry nie wyjdzie na jaw.
Pierwszą rzeczą, którą zrobię, będzie prysznic. Później zakopię się w pościeli i nie wyjdę do wieczora. Chcę spać, odpocząć i zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Muszę choć spróbować nie myśleć o tym wszystkim.
Ruszam do swojej sypialni i widzę Lucasa, wychodzącego z niej. Marszczę brwi, patrząc na niego pytająco, a on posyła mi przepraszające spojrzenie.
- Luke? - odzywam się do niego, ale nie odpowiada. Wymija mnie i szybkim krokiem pokonuje schody, znikając na górze. Obserwuję jego sylwetkę, która po chwili znika mi z pola widzenia, zupełnie nie wiedząc, co mam myśleć o jego dziwnym zachowaniu. Mam złe przeczucie.
Niepewnie naciskam klamkę i otwieram drzwi. Serce w mojej piersi zaczyna łomotać, kiedy widzę osobę, siedzącą na moim łóżku. Nagle wszystko nabiera sensu. Już rozumiem.
Kira podnosi głowę, wbijając we mnie swoje piwne, mokre od płaczu oczy, a ja przełykam nerwowo ślinę.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - Wykrztusza oskarżycielsko.
Przymykam oczy, biorąc głęboki, uspokajający wdech.
Lucasie Danielu Duncan, już nie żyjesz...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro