1
Howltale. Spokojne za dnia, ale tlące się pełnią życia w nocy. Można powiedzieć, że wszystkie potwory tutaj wolą nocny tryb życia. Chociaż są i tacy co są aktywni i gdy na niebie jest słońce jak i księżyc. To takich osób zaliczam się ja. Howl sans. Nikomu nie wadzący, samotny szkielet w cieniu drzew jak i budynków. Może zacznę całą swoją historię od samego początku. Więc lećmy z tym.
Tak szczerze? Ledwo co pamiętam rodziców. To są tylko jakieś mgliste wspomnienia. Matka zginęła gdy miałem pięć lat. Czyli wtedy co ledwo co pamiętałem. Wtedy głównie rozrabiałem i przyprawiałem Papyrusa i ją o ból głowy. Ciągle od niego słyszę jaki to byłem nieznośny i denerwujący. Podobno raz trzeba było mnie na klucz zamknąć abym się uspokoił. Jednak taki byłem właśnie do piątego roku życia. Z tego jednego dnia, pamiętam głównie ból jaki wtedy czułem, a potem zaginięcie mego ojca. Nie żebym się tym teraz przejmował, po prostu przez to wszystko po prostu się uspokajałem i stawałem się bardziej cichym i spokojnym szkieletem. Oczywiście w miarę tamtejszych możliwości. Aktualnie zatrzymam się na dniu jak pierwszy raz poszedłem do szkoły. To chyba będzie najlepszy dla was początek
7 Lat
Nareszcie do szkoły! Nie mogłem się doczekać i ledwo co spałem. Chociaż ta cała szkoła już ma u mnie pewnego minusa. Wczoraj była pełnia a ja musiałem spać w nocy aby za dni iść na pierwsze zajęcia. A pełnia w Howltale to jedno z najbardziej magicznych zjawisk tutaj. Wtedy dzieją się podobno takie rzeczy, które ciężko jest opisać w skrócie. Gdy tylko budzik wskazał szóstą rano, wyskoczyłem z łóżka i potem szybko się przebrałem w granatową koszulkę z krótkim rękawem, która pokazywała oczywiście kości moich ramion. Do spodni przypiąłem swój pas z takim jakby...pudełkiem czy jak to nazwać na jakieś tam rzeczy. W moim przypadku to był scyzoryk od ojca, którego nawet nie pamiętam. Nie mógłbym tego nazwać pochwą, bo nie raz takową widziałem u Papyrusa w pokoju. Cóż ja i on mamy bzika na tym punkcie. Myślicie ile razy się nawaliliśmy przykładowo drewnianymi kijami. Teoretycznie zacząłem rok temu, ale Pap wcześniej. Dlatego to mi się najwięcej oberwało. Potem tylko szybko skierowałem się w kierunku wyjścia z domu, aby minąć swojego brata i ruszyć do szkoły. Na serio byłem ciekaw co to za miejsce. Kiedy byłem blisko wejścia do kuchni, zerknąłem przez ścianę czy jest tam Papyrus i na moje nieszczęście tam był. Miałem dwie opcje. Albo szybko spierdzielać, albo iść powolutku i po cichutku, ale jednocześnie dając się złapać. Postawiłem na tą pierwszą opcję. Bo do końca nie potrafiłem jeszcze korzystać z teleportacji. Byłem w tym słaby, bo zawsze teleportowałem się gdzie indziej niż tam gdzie chciałem. Policzyłem do trzech i po wypowiedzeniu tej ostatniej liczby ruszyłem biegiem do drzwi i w tym samym tempie otworzyłem drzwi i biegłem dalej. Za sobą udało mi się usłyszeć głos mojego brata.
-SANS!
-Wolę Howl! Pa braciszku!
Śmiałem się z jego zachowania i z mojego wybryku. W końcu kto by w moim wieku tak nie zrobił? No właśnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro