41.
Długa, zimna, okrutna, samotna noc dla Shikiego. Po wróceniu do mieszkania mężczyzna nie wiedział właściwie co ma ze sobą zrobić. Nie ma opcji aby zasnął, tym bardziej żeby zrobił cokolwiek produktywnego. Kiedy ponownie znalazł się w swoich czterech ścianach, na początku położył się bezcelowo na łóżku. Nie ma nikogo obok. Ten fakt naprawdę go przerażał. Tak samo jak fakt tego, co widział kilkanaście minut temu. Miał niemal milion myśli na minutę, jednak wszystkie tyczyły się tylko i wyłącznie jednego rzeczownika. Widok wynoszonego na noszach Tsubasy nie był dla niego wyobrażalny nawet w koszmarach, a tymczasem przeniósł się do rzeczywistości, czego absolutnie nie mógł sobie wybaczyć. Czuł w sobie mnóstwo winy, sam jednak nie wiedział czy słusznej.
Nie chciało mu się jeść spać, ani myśleć o niczym innym niż tylko o blondynie. Wiedział, że nie należy sobie wyobrażać i wizualizować w głowie najgorszych scenariuszy, jednak w tym momencie jego mózg nie potrafił działać inaczej. Jedyne, czego Takamura w tej chwili chciał to obecności Tsubasy przy sobie jak najbliżej było to możliwe. Chciał go przytulić, pocałować z uczuciem, czy chociażby trzymać jego drobniejszą dłoń już na zawsze. Chciał być przy nim. Na szczęście w końcu przyszedł upragniony poranek.
Spał może nie całą godzinę, znużył go smutek i ból w sercu. Kiedy się obudził, wyglądał naprawdę nieciekawie, ale to w tym momencie kompletnie go nie obchodziło. Wypił tylko szklankę zimnej wody, nie chcąc sobie pozwolić na nic innego, jednocześnie nie chcąc zemdleć z wycieńczenia. Przemył tylko twarz, a następnie spakował dokumenty swoje i Tsubasy, aby podać je w recepcji. Z kluczykiem poszedł do samochodu, którym następnie ruszył w stronę najbliższego szpitala.
Dotarł tam po kilkunastu minutach. Bardzo nie lubił tego typu miejsc, ich atmosfery ani nawet zapachu. Wchodząc do środka mijał różne obrazy ludzi. Niektórzy byli prze szczęśliwi i z takim wyrazem twarzy opuszczali to miejsce. Innym natomiast lały się łzy rozpaczy przez różne nie do końca pozytywne zakończenia. Miał nadzieję, że będzie należał do tej pierwszej grupy. Podszedł do lady recepcji, gdzie kobieta w białym lekarskim kilcie właśnie odkładała słuchawkę telefonu, gotowa wysłuchać nowo przybyłej osoby.
-Dzień dobry. -powiedział łagodnie, po czym odpowiedziała mu tym samym. -Wieczorem został tu przywieziony chłopak. -położył przed nią dowód osobisty blondyna, po czym ta od razu zaczęła wyszukiwać danych w komputerze.
-Ach, tak. Pan jest jego rodziną? -spytała, odnajdując owego pacjenta w rubrykach.
-Nie do końca, jestem jego partne... przyjacielem. -zająknął się przez chwilę, nie wiedząc, czy na pewno powinien użyć tego słowa. Postanowił jednak sobie odpuścić na ten moment, nie chcąc wszczynać dyskusji, która mogłaby wszystko przedłużyć.
-Rozumiem. Obecnie jeden z lekarzy kończy badania. -poinformowała go.
-Proszę mi powiedzieć, gdzie on jest. -spojrzał na nią śmiertelnie poważnie, jakby był gotowy zrobić wszystko, aby zobaczyć chłopaka. -W jakim jest stanie?
-Sala 107, na pierwszym piętrze. Gdzieś tam powinien znajdować się także lekarz. Z tego co wiem, niestety nadal jest nieprzytomny. -odparła wprost. Shiki rozchylił swoje usta w geście strachu, a jego serce nagle przyspieszyło. Pobladł, po czym po czuł na sobie również zimny pot.
Nie odpowiadając kobiecie ani słowem ruszył szybko do windy, która okazała się być całkiem pusta, co było teraz jego jedynym powodem radości. Po dwóch naciśnięciach już jechał na górę, wiedząc jak blisko jest swojego celu. Swojego ukochanego. Kiedy tylko winda się przed nim otworzyła, gwałtowanie wybiegł z niej, wzrokiem wertując kolejnych ludzi oraz pokoje z numerami na drzwiach, aż w końcu odnalazł ten właściwy. Wpadł idealnie w momencie, w którym lekarz opuszczał owe pomieszczenie.
-Przepraszam! -krzyknął w jego stronę, a on odwrócił się do niego. -Tutaj leży Okui Tsubasa?
-Zgadza się. A pan jest...
-Takamura Shiki. -odparł zdyszany, opierając ręce na kolanach i oddychając ciężko. -Proszę mi powiedzieć, w jakim on jest stanie?
-Jeszcze się nie obudził, ale jego stan jest stabilny. Narządy wewnętrznie nie zostały uszkodzone, jednak obrażenia były dość spore. Miał naprawdę dużo szczęścia. -opowiedział, a fioletowowłosy czuł, jak z jego serce spada najcięższy w życiu kamień.
-Czyli wszystko będzie... w porządku? -spytał dla własnej pewności.
-Pod odpowiednią terapią i opieką dojdzie do siebie w kilka tygodni. Potrzebuje teraz odpoczynku.
-Czy ja mogę go zobaczyć? -spytał, jednak pytanie do brzmiało niemal błagalnie. Bo właściwie tym było; błaganiem. Niczego innego teraz nie chciał tak bardzo. Ku jego niesamowitej uciesze lekarz pokiwał głową twierdząco. Shiki rozszerzył delikatnie oczy, po czym ukłonił się nisko. -Dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję.
-Gdyby coś się działo, proszę mnie zawołać.
-Oczywiście. -odparł, po czym po cichu wszedł do pomieszczenia, po czym delikatnie zamknął drzwi.
Było ono bardzo jasno oświetlone. Znajdowało się w nim tylko jedno, zajęte łóżko. Shiki podszedł bardzo powolnym krokiem, stając wprost przed nieświadomym niczego Tsubasą. W jego oczach momentalnie zebrały się łzy, będące mieszanką wszystkich uczuć jakie w sobie teraz tłumił. Wygląd chłopaka z drugiej strony był naprawdę straszny dla Shikiego. Pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy był śnieżnobiały, świeży gips na lewej ręce. Kiedy Shiki zrozumiał sens jego bycia na owym miejscu, bardzo się zmieszał i zaniepokoił. Przeszedł dalej, po drodze zastanawiając się, jakie rany znajdują się pod kliniczną, białą koszulą jaką miał na sobie. Druga ręka była coś mocno poharatana, miała dużo plastrów i owinięć z bandaża, które w niektórych miejscach były już zaczerwienione przez metaliczną ciecz. Shiki podszedł od prawej strony, przyglądając się w końcu jego twarzy. Spokojna, jakby śniło mu się coś przyjemnego. Jednak i na niej znajdowały się opatrunki, zakrywające miejsca ran na czole i policzkach. Usiadł na postawionym obok krześle, nie spuszczając w niego wzroku.
-Bardzo mnie nastraszyłeś, pierdoło. -mruknął, pociągając nosem delikatnie. Wytarł jedno oko od łzy, która zakłóciła i zamgliła mu obraz. Przysunął się bliżej niego, delikatnie wyciągając ku chłopakowi rękę. Subtelnie dotknął jego skóry, omijając każde zranienie. -Wiem, że żyjesz, ale to mi nie wystarczy. Obudź się już, proszę... -mruknął do niego, mając gdzieś z tyłu głowy nadzieję, że ten pomimo braku świadomości go słyszy. Podparł się jedną ręką na łóżku, a drugą odgarnął jego włosy do tyłu. Zniżył się, dając mu delikatnego buziaka w czoło. Usiadł z powrotem, mocno zasmucony brakiem reakcji. Wziął jego wolną od gipsu dłoń w objęcia swojej. Była taka bezwładna, niezdolna do żadnego ruchu. -Obudź się... -niespodziewanie Shikiemu ponownie zebrało się na silny płacz. Łzy leciały z jego zaciśniętych oczu jak oszalałe, skapując na białą pościel. Przycisnął trzymaną rękę do siebie, delikatnie kładąc swoją głowę na tułów Tsubasy. Zamknął oczy, nadal płacząc w jego tors. Czuł, jak jego serce bije, a po kilku minutach przysłuchiwaniu się mu, trochę się uspokoił. W pewnym momencie poczuł coś bardzo dziwnego. Dłoń, która trzymał oddawała delikatny uścisk, splątując się z jego palcami. Podniósł się powoli a przez to co zobaczył, chciał się ponownie rozpłakać jak dziecko. Dojrzał wzrok złotych tęczówek, które ukazały mu się, jednak z nich także leciały łzy. Okui jednak potrzebował chwili, aby zrozumieć co się dzieje.
-Shi...chan? -spytał, jakby nie mając pewności, że to naprawdę on. Ścisnął jego dłoń mocniej, jakby nie dowierzając w jej prawdziwość.
-Tak, to ja Tsubasa... jestem z tobą. -odparł.
-Gdzie ja jestem...? Co się stało... -spytał spoglądając na niego. Chciał się podnieść, jednak Takamura szybko go od tego odwiódł.
-Leż spokojnie. Wszystko będzie dobrze. -pogłaskał go po włosach, uśmiechając się łagodnie, czując gorąco w swoim wnętrzu. Był w tym momencie naprawdę szczęśliwy. Ujął jego rękę, podnosząc ją delikatnie i składając pocałunek na jej wierzchu. -Muszę poinformować lekarza, że się ocknąłeś. -odrzekł, po czym wyszedł z pomieszczenia, aby zawołać medyka. Tsubasa zmarszczył brwi, jednak nawet tak minimalny ruch sprawiał mu dyskomfort.
-Dlaczego... płaczę?
no w końcu ruszylam dupe yey
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro