Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Oczywiście ta dwójka nie posłuchała Bretta i chciała mu pomóc, ale w tym samym momencie do pokoju wparował ktoś jeszcze. Liam na szczęście nie zdążył się wyczołgać spod łóżka, więc oprawca zaatakował Theo.

Podejrzewał, że to był ten nowicjusz o którym mówili, bo totalnie nie dawał sobie rady w walce wręcz. W końcu strzelił mu porządnego liścia przez co aż musiał usiąść na krześle, bo nie potrafił utrzymać równowagi.

Raeken sięgnął po pistolet leżący na ziemi, który prawdopodobnie wypadł przestępcy z kieszeni i zastrzeliłby go, ale w tym samym momencie do akcji wkroczył Dunbar i skierował jego rękę tak, że trafił prosto w sufit.

— Co ty robisz?! — Theo nie wiedział bardziej czy był w szoku czy wkurzony.

— A ty co robisz?! — Liam jednak był pod wpływem tej drugiej emocji — To jest dla ciebie rozwiązanie?!

— Jak ja tego nie zrobię to on zrobi to nam. — wyjaśnił — Mam się nad nim litować?

Nieznajomy chciał skorzystać z zamieszania i uciec, ale Dunbar podstawił mu haka. Przynajmniej chociaż raz ciemność zadziałała na ich korzyść. Jednak kiedy tamten się nie podniósł blondyn wpadł w panikę, że zabił kolejnego człowieka. Detektyw jedynie kucnął przy rzekomym kosiarzu i przyłożył dwa palce do jego szyi sprawdzając puls.

— Żyje. Nic mu nie będzie. — odparł i w tym samym momencie usłyszał strzał z korytarza.

Był wściekły sam na siebie, że jakiś gnojek zajął mu tyle czasu. Wybiegł na korytarz i starał się ocenić, który z tej dwójki jest ranny. Jednak słysząc głos Seana, nie miał żadnych wątpliwości, że to jego sylwetkę widzi. Dłużej nie myśląc postrzelił go parę razy, dopóki tamten nie upadł na ziemię. Od razu podbiegł do Bretta, prawie potykając się o ciało Ledgera. Zaczął nim potrząsać, ale Talbot nie reagował na nic.

— Kurwa jego mać. — zaczął klepać go po policzku, ale to nie przyniosło żadnego skutku — Mam już o jednego za dużo na sumieniu, więc się ocknij do cholery. — uderzył go z całej siły w twarz.

W tym samym momencie zapaliły się wszystkie światła, więc oznaczałoby to, że gra jest skończona, a Brett jest martwy. Chociaż zabił go Ledger to Theo i tak uważał, że on jest współwinny tej śmierci, ale poza sobą winił jeszcze jedną osobę.

Zanim wrócił do pokoju, zabrał ze sobą jeszcze Talbota i rzucił go na łóżko. Liam nawet nie wiedział jak ma to skomentować. Jedynie czuł jak łzy cisną mu się do oczu. To dziwne jak jeszcze kilka minut wcześniej z kimś się rozmawiało, a teraz leżał przed tobą bez żadnych oznak życia.

— Przecież ja mu ten łeb zaraz rozkurwie. — kopnął leżącego na ziemi mężczyznę tak, że przewrócił się na plecy i teraz mógł zobaczyć jego twarz — Moja zguba się znalazła, ja jebie jak fantastycznie. — Dunbar spojrzał na niego pytająco — Tego gościa właśnie szukałem. — wyjaśnił — A on od samego początku był tuż przede mną. Jakim cudem ja się tego kurwa nie domyśliłem? — zaczął gadać sam do siebie — Pobudka, Ethan. — kiedy tylko otworzył oczy, Theo znów zaczął do niego celować z broni — Doktorze Steiner, masz pacjenta w stanie ciężkim na swoim stole. Jeśli go nie uratujesz to cię zastrzelę.

— My się w ogóle znamy? — odezwał się Ethan podnosząc się na łokciach — Nigdy cię nie widziałem.

— Znam twojego brata, Aidena. — wolał nie mówić o tym, że jest jedynie detektywem, którego wynajął — Później o tym pogadamy, teraz nie ma na to czasu. — wzrokiem wskazał na leżącego Bretta.

— Ale ja nawet nie mam sprzętu.

— To nie znaczy, że go nie zdobędziesz.

*

Liam ciągnął Bretta po podłodze do windy, a Theo szedł zaraz za nimi, trzymając pistolet przy plecach Ethana. Był przekonany, że zjadą do baru, kiedy Steiner nacisnął przycisk. Jednak, kiedy tylko ruszyli, wystukał coś na klawiaturze windy. Detektyw spojrzał na niego pytająco, a ten wyjaśnił, że to sekretny kod na prawdziwe ostatnie piętro o którym nikt z przybyszy nie wie. Nie był zdziwiony, kiedy na ekranie wyświetliły się dwie szóstki jak dotarli na miejsce.

Raeken, kiedy tylko pojawili się ludzie, chwycił Ethana od tyłu i przyłożył pistolet do jego skroni, grożąc, że go zabije, jeśli nie udostępnią im jednej z sal operacyjnych. Doktor przyłożył się do swojej roli błagając, żeby robili to o co prosi, bo naprawdę jest w stanie to zrobić.

Jeden z szemranych lekarzy próbował zaprotestować. Theo, żeby pokazać, że wcale nie żartuje, celowo spudłował, ale postarał się, żeby pocisk przeciął mu ucho. Dopiero wtedy zaprowadził ich do wolnej sali i to był błąd, bo Raeken jego również zaangażował w akcję ratowania blondyna. Non stop krążąc wokół nich z bronią, upewniając się czy, aby na pewno robią to co trzeba. Przepytywał ich ze wszystkich narzędzi, jakie tylko brali do ręki.

— Jesteś z policji czy co? — spytał nieznajomy w końcu.

— Tak. Z tej waszej fałszywej, bo żadne normalne służby nie przykładałyby ręki do tego co się tu dzieje. — prychnął Raeken — Dawno powinni was wszystkich pozamykać, a to miejsce zrównać z ziemią.

— Wiesz w obrębie czego znajduje się ten hotel?

Przez chwilę detektyw myślał, że się przesłyszał, ale widząc wzrok lekarza, wiedział, że tamten nie żartuje. Ethan nawet nie zwracał na nich uwagi. Zapewne było mu głupio, że znajomy jego brata znalazł go w takim miejscu. Co nie zmieniało faktu, że Theo nie odpuści temu dupkowi.

— Ja tu jestem od zadawania pytań. — spojrzał na niego podejrzliwie po dłuższej chwili ciszy.

— Nie, ale poważnie. Pomyśl młody człowieku.

— Co to ma być lekcja geografii?! — zaczął się powoli denerwować — Jesteśmy w stanie Vermont, jeśli o to ci chodzi.

Trójkąt Bennington, mówi ci to coś?

Detektyw stanął i popatrzył na niego jak na idiotę, bo czuł, że w tym momencie rozmawiał z idiotą. Co do cholery miał jakiś trójkąt wspólnego z tym wszystkim? Jedyny trójkąt jaki uznawał to ten z Brettem i Liamem, a ten mu z Benningtonem wyjeżdża.

— Wiele lat temu w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęło tu sześć osób. — tym razem odezwał się Liam, który siedział w rogu pokoju, trzymając kolana przy swojej klatce piersiowej — Każda z nich była ostatni raz widziała w czymś czerwonym.

— Ta pieprzona bajka nie ma nic wspólnego z tym hotelem. — skomentował Raeken — To zwykłe bujdy.

— To dlaczego tutaj, w Glastenbury nikt nie mieszka? — odezwał się znów lekarz — Domy, które tu stoją od dawna są puste. Jedynym budynkiem tu funkcjonującym jest Nowhere.

— Ty operujesz czy będziesz mi kity wciskał?

— Spokojnie. Mam podzielność uwagi, poza tym zaraz kończymy, ale wracając do tematu. Ktoś, kto zna historię tego miejsca, się tutaj nie zapuści. No chyba, że kogoś interesują takie rzeczy i chce zobaczyć jak jest naprawdę. — rozwinął swoją myśl — Poza tym sami sprawdźcie, zapukajcie do pierwszych, lepszych drzwi i zobaczcie czy wam otworzą.

Żadnego z nich nie interesowało co się tu dzieje. Dunbarowi nawet przeszło przez myśl, że porzuci swój pomysł na książkę o tym miejscu. Jedyne czego chciał to jak najszybciej się stąd ulotnić. Chyba nigdy nie miał tak bardzo dosyć życia jak w tamtej chwili. Był tym wszystkim zmęczony.

Raeken jedynie poczekał aż tamten lekarz da znać, że zakończyli operację, żeby zaraz po tym wypieprzyć go za drzwi. Był ciekaw czy Talbot albo Steiner posiadali taką wiedzę na temat tej okolicy. Jednak tylko z tym drugim mógł o tym porozmawiać.

— Co szanowany przez wszystkich doktor robi w takim miejscu? — rzucił oskarżycielsko wciąż machając pistoletem. Powoli już zaczynała go boleć ręka, więc przełożył broń w drugą. Co prawda z lewej strzelanie nie szło mu nigdy najlepiej, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć — Ktoś cię do tego zmusił?

— To nie jest twoja sprawa.

— Chciałeś nas zabić, więc poniekąd to jest moja sprawa. Myślisz, że twój brat byłby zadowolony, gdybym mu o tym powiedział?

— Mój brat nigdy nie był dumny z moich decyzji, więc rozczarowanie w jedną czy drugą stronę nie zrobi mu różnicy.

— Nie mam rodzeństwa i nie wiem jakie to uczucie, ale wiem jedno. Nie musisz kręcić się w miejscu pełnym psycholi. Masz do czego wrócić.

— Co za różnica czy umrę tu czy tam? — Raeken opuścił swoją broń — Zapożyczyłem się u takich jednych gości. Jestem im winien sporą sumę pieniędzy. Jak ich nie spłacę to mnie zabiją.

To wyjaśniało dlaczego wybrał te miejsce. Nikt nie będzie go tutaj szukał. Patrząc na to co mówił tamten lekarz (o ile była to prawda) ludzie naprawdę się bali Glastenbury. W sumie Raeken nigdy nie słyszał o tym mieście. Dopiero, kiedy tu przyjechał, zdał sobie sprawę, że coś takiego istnieje, więc może co nieco było prawdą?

— Takie rzeczy to się zgłasza na policję, a nie spierdala niewiadomo gdzie.

— Łatwo ci mówić. Poza tym, tutaj nikt nie będzie mnie szukał. Wszyscy myślą, że zaginąłem w niewyjaśnionych okolicznościach i niech tak zostanie.

— Czy ci się to podoba czy nie, jak ten się tylko ocknie, pójdziesz z nami. Nie po to tu przyjechałem, żeby bez ciebie wrócić.

*

W końcu Brett zaczął się przebudzać. Nie pamiętał w ogóle tego co się stało i co robi w tak dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Przez chwilę pomyślał, że jednak go złapali i może na zawsze pożegnać się ze swoją wolnością. Kiedy otworzył oczy był zdziwiony, że ma brzuch owinięty bandażem, a na dodatek strasznie kręciło mu się w głowie. Chyba jeszcze nigdy nie miał takiego helikoptera, jak w tamtej chwili. Mimo wszystko postanowił to zignorować i spróbować wstać. Gdyby Theo nie podleciał, żeby go złapać, raczej pocałowałby podłogę twarzą.

— Ostrożnie, bo znowu nam zejdziesz. — skomentował Raeken.

— Jestem nieśmiertelny. — Talbot starał się powiedzieć to wyraźnie, ale czuł jak pląta mu się język — Co mi zrobiliście?

— Jesteś na mocnych lekach i raczej nie zrozumiesz połowy tego co ci powiem, więc zostawmy to na później. — blondyn skinął głową w odpowiedzi tak, że przywalił detektywowi prosto w czoło — Co to miało być? — zmarszczył brwi, nie wiedząc czy ma się śmiać czy płakać.

— Sorka.

Liam z Ethanem zdążyli już zasnąć w oczekiwaniu na Bretta, każdy z nich po przeciwnej stronie sali, na podłodze, jedynie opierając się o ścianę. Theo wolał nie ryzykować i być w gotowości, chociaż czuł jak jego oczy robią się coraz bardziej ciężkie. Zabarykadował drzwi dla bezpieczeństwa, broń cały czas miał przy sobie w kieszeni spodni, ale to było za mało. Ktoś mógł znaleźć do nich inne przejście.

Talbot położył się z powrotem na plecach wzdychając ciężko. Chciał, żeby wszystko już z niego zeszło, by mógł normalnie funkcjonować. W tym stanie czuł się totalnie bezużyteczny. Raeken z nudów dostawił sobie krzesło i usiadł przy nim. Blondyn chciał przyłożyć dłoń do jego policzka, ale jakoś tak machnął ręką, że lekko go uderzył.

— Zabawę sobie nową znalazłeś czy co?

Theo nie mógł już wytrzymać z śmiechu. Jednak uspokoił się, kiedy Brett zrobił to co zamierzał od początku. Brał na niego poprawkę, bo wiedział, że na trzeźwo by się tak nie zachowywał. Jedynie złapał jego dłoń w swoją i w ciszy się na siebie patrzyli. Chociaż widział, że blondyn zaraz odleci. Co tylko przymykał oczy, szybko je otwierał, jakby z jakiegoś powodu nie mógł tego zrobić.

— Wszystko jest dobrze. — odezwał się cicho Raeken — Nic się nie dzieje.

— Ale.. — Talbot chciał skleić jakieś zdanie, ale teraz to już w ogóle miał problem — Co..

— Liam też tu jest, nie denerwuj się. Tym razem ja o nas wszystkim zadbam.

Brett jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi. Jeszcze raz chciał ze sobą zawalczyć, ale w końcu zamknął oczy. Theo ostrożnie położył jego rękę na stole i zdjął swoją koszulkę, żeby go okryć. W rozciętym do połowie ciuchy mogło być mu zimno. Chociaż nie ukrywał, że jemu samemu bez górnej części garderoby też ciepło nie było. Najpierw oddał bluzę Liamowi, a teraz jeszcze to. Ciekawe czy któryś z nich zrobiłby to samo, gdyby on tego potrzebował? Znając życie nie, ale Raeken miał dla nich zbyt dobre serce.

Zaczął szperać w szafkach i jedyne co znalazł to jakiś cieniutki fartuch lekarski z zepsutymi guzikami. Spróbował chociaż zapiąć te dobre. Przez chwilę wszystko się trzymało, ale koniec końców tamte też odpadły. Detektyw myślał, że go krew zaleje. Wiedział, że jak Liam go zobaczy to powie, że powinien schudnąć czy coś w tym rodzaju.

— Seksowny z ciebie pan doktor, kochanie. — na zaspany głos Dunbara aż podskoczył. Nie spodziewał się, że przywoła go myślami.

— D-dzięki. — Raeken czego jak czego, ale nie liczył, że właśnie to usłyszy od swojego byłego. Odwrócił głowę w bok, żeby tamten nie widział rumieńców jakie namalowały się na jego twarzy — Czemu nie śpisz?

— Obudziłeś mnie. — ziewnął, zasłaniając usta dłonią — Ty tego biednego, nieprzytomnego Bretta pukałeś na tym stole?

— Oszalałeś?! Szukałem czegoś, co mogę na siebie włożyć, bo wasza dwójka mnie wyskubała z ciuchów.

— No i dobrze. Taki widok mógłbym mieć codziennie z samego rana.

Theo jedynie usiadł do niego tyłem w odpowiedzi. Co ten gnojek sobie myślał? Że mu powie parę miłych słów i do niego poleci? W sumie to nawet bez tego by do niego poleciał. Miał słabość do tego idioty. Chciałby wierzyć, że on chociaż trochę do niego też, a nie jak zwykle się wygłupia.

— Kocham cię, wiesz? — odezwał się Liam — Wtedy nie kłamałem.

— Co z tego jak powiedziałeś też, że zawsze będziesz ze mną szczery i nie byłeś? — Theo odwrócił głowę tak, żeby na niego spojrzeć — Dlaczego tak bardzo za wszelką cenę się przede mną bronisz?

— Bo ty jesteś najbardziej idealnym mężczyzną jakiego poznałem! — wyrzucił w końcu z siebie — Przystojny, inteligentny, zaradny i na dodatek czuły!

— I ty niby nie masz żadnej z tych czterech rzeczy? Gościu, piszesz takie rzeczy i ty niby nie jesteś chodzącym ideałem faceta? — dopiero, kiedy powiedział to na głos, zdał sobie sprawę, że to była jedna z tych rzeczy, której nie chciał mu mówić.

— Czytałeś moje książki? — Dunbar był w szoku.

— Każdą jedną. Tą którą będziesz chciał wydać teraz, na pewno też kupię. — przyznał — Mało tego. Zapłaciłem gościowi, żeby poszedł na twoje spotkanie autorskie, zaniósł wszystko co napisałeś do tej pory i zdobył twoje podpisy.

Liam potrzebował chwili, żeby przetrawić co właśnie usłyszał. To było dla niego, jakby Theo wyznał mu miłość na wieki. Nikt jeszcze nigdy nie zrobił dla niego czegoś takiego. Nawet jego rodzice go nie wspierali, kiedy zaczynał swoją przygodę pisarską. Twierdzili, że to nie jest zawód i tylko idioci to robią. Sami nie byli jakoś dobrze wykształceni, ale do rozliczania swojego syna byli pierwsi.

— Dobra, chyba trochę się wzruszyłem. — powiedział przecierając łzy — Nawet nie wiem czy powinienem skakać z radości czy płakać, a może być zły, że nigdy mi o tym nie powiedziałeś. Dobrze wiesz jak bardzo chciałem, żebyś był moim fanem numer jeden.

— No i jestem. — Theo dłużej nie myśląc przysiadł się do niego, obejmując go ramieniem — Nie czytam książek żadnych innych autorów.

— To się nazywa dopiero wierny odbiorca. — Liam ułożył dłoń na jego odsłoniętej klatce piersiowej, patrząc mu prosto w oczy.

Raeken zerknął na Steinera, który spał na drugim końcu pokoju i dopiero wtedy pocałował Dunbara. Li usiadł na niego okrakiem, co Theo wykorzystał, żeby złapać go za tyłek. Blondyn z kolei zsunął z niego fartuch, żeby mieć lepszy dostęp do jego ciała. Detektyw pomyślał przez chwilę, że mógłby go wziąć tu i teraz, ale to już byłaby przesada. Dlatego jedynie ocierali się o swoje krocza i tak też było dobrze.

— Błagam cię. — odezwał się pisarz, kiedy tamten zaczął lizać i całować na przemian jego szyję — Wróćmy do siebie.

— Na to już chyba za późno. — na te słowa, Liam spojrzał na niego nieco przerażony, więc zaraz dodał — Zeszliśmy się, kiedy wpadliśmy na siebie pierwszy raz w recepcji.

— I taka wersja wydarzeń mi się podoba. — uśmiechnął się szeroko, żeby znów go pocałować, jednak przypomniał sobie o czymś jeszcze, a raczej o kimś — Jak bardzo będziesz zły jak powiem, że chce Bretta w naszym związku?

Nigdy nie spodziewał się, że zechce dzielić z kimkolwiek swojego chłopaka, ale Brett Talbot mógł być tym wyjątkiem. Ten dupek działał na nich równie mocno jak oni na siebie samych. Jeszcze kiedy poszli wszyscy razem do łóżka, Liamowi podobało się, że ktoś inny sprawia, że jego chłopak dostaje orgazmu. Theo miał takie same myśli, kiedy to powtórzyli i zobaczył jak Li się pod nimi wije, błagając o więcej.

Poza tym, że w takich kwestiach było im razem dobrze, byli całkiem niezłym teamem. Były policjant-detektyw, były antyterrorysta-przestępca i pisarz. Parę rzeczy mogliby jeszcze dopracować, ale mają na to czas.

— To chore, ale ja też tego chce. — przyznał — Może znamy go zaledwie kilka dni i nigdy nie uznawałem takich relacji, a jednak on ma w sobie coś takiego, nie umiem nawet powiedzieć co dokładnie. Jeszcze gorzej się czuję, kiedy mówię o nim w taki sposób ci prosto w twarz. Jakbym cię zdradzał słowami, ale kocham tylko ciebie, a nim jestem może trochę zauroczony. Kurwa, to też nie zabrzmiało dobrze.

— Uspokój się. — chwycił jego twarz w dłonie — Oboje myślimy w ten sam sposób i nic na to nie poradzimy. Poza tym, dyskutujemy o tym, a nie wiemy nawet co jemu chodzi po głowie. Może dla niego to była jednorazowa przygoda, a my się niepotrzebnie przejmujemy?

— Nie mam pojęcia co jest gorsze. — przyznał, a Liam ucałował go w czoło — Przepraszam, jestem do niczego. Chcę żeby to wszystko się już skończyło i wrócić do domu.

Dunbar mocno go przytulił, a on odwzajemnił uścisk. Przynajmniej szczerze porozmawiali i oboje wiedzieli mniej więcej na czym stoją. Z dobrych rzeczy, znów byli parą, ale z gorszych mieli cholerny mętlik w głowie co do Bretta. Kto normalny rozważałby w swoim związku trzecią osobę? Przecież coś takiego nie miało prawa się udać. Poza tym Talbot był poszukiwany, więc cała trójka musiałaby ukrywać się razem z nim. Pytanie tylko, czy wytrzymaliby to na dłuższą metę?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro