Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Theo próbował całą drogę do baru uspokoić Liama. Brett nigdy nie był dobry w takich sprawach, ale też się starał jakoś pomóc. Jednak Dunbar nie słuchał żadnego z nich. W głowie w zapętleniu grała mu scena w której strzela do tamtego gościa. Jednak zanim ruszyli się stamtąd, Brett pomógł Raekenowi wyjąć kulę z nogi. Detektyw miał ochotę w tamtej chwili wszystkich zabić, bo to był zdecydowanie jeszcze gorszy ból niż tamten od postrzału. Ale musiał wziąć się garść, żeby pozbyć się ciała.

W pierwszej chwili pomyśleli o wrzuceniu go do wiatraka, ale jeśli ktoś kto sprzątnął ten cały syf, tu przyjdzie, mogą mieć niezłe kłopoty. Dlatego ukryli go w jednym z pokojów. Brett doskonale wiedział w których miejscach nie działają kamery, więc prowadzili go tak jakby mężczyzna był pijany, gdyby się na kogoś natknęli. Na szczęście na przedostatnim piętrze nikogo nie było. Większość drzwi była pootwierana, więc wykorzystali to i weszli do jednego z apartamentów. Wyglądał jakby ktoś opuszczał go w pośpiechu, więc rzucili trupa na łóżko.

Brett parę razy go postrzelił, żeby wyglądało jakby ktoś zabił go dokładnie w tym miejscu i od razu stamtąd uciekli. Zeszli schodami w dół, żeby zająć jeden z wolnych stolików. Theo postawił im drinka, ale Liam nawet tego nie zarejestrował. Nikt nie zwracał na nich większej uwagi jak przyszli, jednak bardzo ich to cieszyło.

— I co teraz? — spytał Dunbar — Po co w ogóle tu przyszliśmy?

— Teraz czekamy, aż znajdą tamtego gościa. — odparł Brett — Później możemy się rozejść.

— Miałeś rację. — Liam zwrócił się do Theo — Mogłem się posłuchać i grzecznie wrócić do domu, ale..

— Ale ocaliłeś nam życie, więc koniec końców dobrze zrobiłeś. — przerwał mu Raeken — A teraz wypij swoje Mojito. Trochę mnie kosztowało.

— Twoja Margarita też nie jest najtańsza.

Jak normalni ludzie się poznają to pytają o swoje ulubione kolory - Liam Dunbar pytał o ulubionego drinka. To był jeden ze znaków, że ktoś jednak go zainteresował. Liama przez większość czasu obchodził tylko i wyłącznie on sam, więc nawet jak ktoś mu coś powiedział na swój temat, szybko wyrzucał to z głowy. Większość kochanków kojarzył tylko po tym, co zamawiali w pubach. Nie pamiętał nawet ich imion, co Theo uznał za czerwoną flagę, ale wolał to zignorować, bo przecież każdy musi mieć chociaż jedną. Ale później pojawiła się ta jedna konkretna i tego już nie mógł przeboleć.

— A o moim Manhattanie to już nikt nie wspomni. — skomentował Brett udając oburzonego — Spójrzcie tylko jaką ma piękną barwę. Wasze drineczki nie mają do niego podjazdu.

Raeken spojrzał na niego jak na idiotę, ale w tym samym momencie puścił mu oczko. Ten skurwiel doskonale wiedział co robi. Chciał odwrócić myśli blondyna, kłócąc się o jakąś pierdołę. Sprytne, sam by na to nie wpadł, ale to nie znaczyło, że musiał odbijać mu chłopaka.

W sumie Theo nie powinien mieć takich myśli. Przecież Liam go wykorzystał i tego powinien się trzymać. Ale nie potrafił być wobec niego obojętny, kiedy na dachu prawie by się popłakał. Wtedy przypomniało mu się jak pierwszy raz w życiu chłopak uronił przy nim parę łez. Raeken ucałował go w czoło i mówił rzeczy, które sam kiedyś by chciał usłyszeć, kiedy to on tkwił w dołku sam skazany na siebie, ale Dunbar nie był sam. Miał jego tuż obok. To po co było mu jakaś pieprzona powieść do szczęścia? Nie mogli żyć razem z tym co mieli?

— Ja przynajmniej mam ładniejszą szklankę. — jednak Liam dał się wciągnąć w tą gierkę — Jest wysoka, ładnie się mieni w tym świetle.

— Chyba sobie kpisz. Moja jest bardzo elegancka. Elegancki pan to i elegancki drink, czego chcieć więcej? — na słowa Bretta, Theo prawie wypluł swój alkohol z ust — Coś się nie podoba, piesku?

— Rozmawialiśmy już o tym. — odpowiedział — To stare dzieje.

— Zaczęliśmy, ale nie skończyliśmy. — poprawił go — Więc zróbmy teraz małe przesłuchanie. Zamieńmy się rolami, ja jestem gliną, a ty przestępcą.

— Wcale nim nie jesteś. — wtrącił Liam — Gdybyś mówił prawdę to byś nas dawno pozabijał.

— Chcesz szczerości? Proszę bardzo. — poddał się Theo — Liam pisze powieści, przyjechał żeby szukać inspiracji. Nie ma nic wspólnego z policją ani innymi takimi. Ja z kolei jestem prywatnym detektywem i w tym miejscu ostatni raz meldował się brat mojego klienta. Chcę go znaleźć. To wszystko.

Brett w ciszy patrzył to na Liama to na Theo. Wyglądał jakby nad czymś głęboko rozmyślał. Chociaż Raeken myślał, że zaraz niespodziewanie wstanie i naprawdę ich pozabija. W końcu oddał mu swoją broń. W pełni naładowaną. Jednak w końcu blondyn postanowił się odezwać:

— Czyli nie jesteś tu po to żeby wsadzić mnie do pudła i zgarnąć wielką sumę pieniędzy? A twój chłopak nie napisze o tym bestsellera?

— To nie jest mój chłopak! — odparł Theo oburzony — W sensie już nim nie jest.

— To co ty nawywijałeś, że jesteś aż tak bardzo cenny? — spytał Dunbar totalnie się nie przejmując tym co gada jego ex — Niby życie ludzkie jest bezcenne, ale jak mogę mieć z ciebie bilet na Karaiby to.. — Raeken szturchnął go lekko w ramię — Tylko sobie żartowałem!

Jakby Theo wiedział, że Karaiby tak szybko odstresują Liama to byłaby pierwsza rzecz o jakiej by wspomniał, kiedy go pocieszał. Kazałby mu zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że leży w pełnym słońcu ze swoim ulubionym drinkiem w ręce. Gdzieś tam w falach pływa niejaki Brett i wygląda naprawdę nieźle bez koszulki, z włosami, które mokre od wody przyklejają mu się do czoła. Chociaż później pomyślał, że też mógłby sam znaleźć się na tej plaży. Tak dla zasady oczywiście. Miałby gdzieś tą rozkapryszoną księżniczkę i jakiegoś randomowego gościa, który poczęstował go papierosem.

— Ty nas słuchasz w ogóle? — Dunbar specjalnie dotknął jego rany od postrzału, na co tamten syknął z bólu — No, teraz na pewno cię sprowadziłem na ziemię.

— Zapewne nie rozmawialiście o niczym ważnym, skoro uciekłem do swoich własnych myśli. — skomentował obojętnie, jakby wcześniej nie miał swoich plażowych fantazji.

— Opracowujemy układ, który będzie korzystny dla nas wszystkich. — wtajemniczył go Brett — Ja pomogę wam, a wy pomożecie mi. Jak pozałatwiacie swoje sprawy, jakoś mnie przemycicie, żebym mógł uciec gdzieś, gdzie zacznę wszystko od nowa.

— Jest w ogóle takie miejsce? — zaciekawił się Raeken.

— A co? Masz ochotę na podróż w jedną stronę?

To zabrzmiało dziwnie. Jakby proponował mu, że go zabije i zakopie jego zwłoki, tak aby nikt ich nigdy nie znalazł albo żeby naprawdę uciekł z nim. Tylko co niby mieliby robić razem na jakimś odludziu?

— To nie była odpowiedź na moje pytanie. — zauważył.

— Skoro ci proponuje to chyba oczywiste, że istnieje. — prychnął Liam.

— Ciebie też zabiorę jak masz ochotę. — dodał Brett.

— Ależ ty łaskawy panie Manhattanie.

— Brett Manhattan. Mógłbym się tak nazywać. — uśmiechnął się lekko, ale nagle spoważniał, kiedy zobaczył, że ktoś idzie w kierunku ich stolika.

Jakiś facet jakby nigdy nic usiadł obok Bretta obejmując go ramieniem. Ten jedynie wywrócił oczami kończąc swojego drinka. Theo z Liamem jedynie na siebie spojrzeli, ale nic nie powiedzieli.

— Cześć młody, to twoi ziomale? — Brett jedynie przytaknął w odpowiedzi, ale w ogóle nie wyglądał na zadowolonego, że ten facet tu przyszedł — Sean Ledger do waszych usług.

Sean miał przepaskę na oku, ale i tak nie zasłonił do końca swojej blizny. Była na tyle spora, że kończyła się na jego policzku. Wyglądał na max czterdzieści lat. Jak na takie miejsce był ubrany dosyć elegancko. Biała koszula, granatowe spodnie i czarne lakierki. Skąd w ogóle taka potrzeba strojenia się w hotelu w którym non stop ktoś ginie?

— To Theo i Liam. — przedstawił ich Brett — Są w porządku. Bardzo się lubimy.

— W takim razie nie będę wam przeszkadzał. — Sean po prostu się ulotnił.

— Kto to był? — spytał Raeken.

— Taki jeden idiota. Nie przejmujcie się nim. — blondyn machnął ręką — Mogliby już znaleźć tego trupa. Byłbym bardziej spokojny.

*

Wypili jeszcze z parę (może paręnaście) drinków aż w końcu wieść o trupie się rozeszła po barze. Wszyscy dookoła zaczęli szeptać o tej sprawie, ale na szczęście nie był to jakiś członek gangu, żeby ktoś chciał go pomścić. Jednak Liamowi znowu wróciły wyrzuty sumienia i próbował powstrzymać się od płaczu. Jedna z kelnerek oczywiście to zauważyła, a Theo próbował go uspokoić, ale mu się nie udało.

— A temu co? — zagadał ją jeden z klientów.

— A co mnie to interesuje? — kobieta odwróciła się na pięcie z tacą pełną pustych szklanek, żeby zanieść je na zaplecze.

— Naprawdę, kiedy mam dobry humor tobie się wzięło na płacz? — spytał Brett wstawiony — Weź się w garść! — stanął na krześle i zaczął krzyczeć lekko się chwiejąc — Jesteś zwycięzcą! Nie daj się psom! Jebać policję! Załóż im kaganiec!

Jak zaczął tam szczekać to Theo jedynie popukał się w czoło. Czy oni na pewno wypili wszyscy tyle samo alkoholu? Bo miał co do tego pewne wątpliwości.

Jednak wszyscy zaczęli go naśladować. Raeken poczuł się zaatakowany, ale słowem na ten temat się nie odezwał, żeby przypadkiem nie usłyszał, że jego należy jebać w szczególności. Po prostu podniósł się i zdjął blondyna z krzesła, który nadal krzyczał coś o bezprawiu i jak bardzo szanuje (a raczej nie) wszystkie służby. Przy okazji zgarnął Liama, który był równie zdezorientowany jak on.

— Niezłe show zrobiłem co? — odezwał się Brett, kiedy wsiedli do windy — Ale przynajmniej dzięki temu możemy spokojnie wrócić do swoich pokojów.

— Ja tej nocy na pewno nie zasnę. — Liam odwrócił się do nich plecami i uderzył głową w ścianę windy — Czy ja muszę zawsze coś spierdolić?

— Widzicie jak dużo nas łączy? — skomentował — Theo coś spierdoli, ty coś spierdolisz i ja też dużo rzeczy spierdoliłem. To chyba musi być przeznaczenie. Mówię wam.

— Nie masz czasem jakiejś gorączki? — Raeken dotknął czoła wyższego — Jeszcze wcześniej chciałeś nas pozabijać.

— Nie was, tylko ciebie. Jak nie zabierzesz tej ręki to zrobię to nawet w tej chwili. — detektyw zrobił to o co prosił — Grzeczny piesek. — na te słowa kopnął go z całej siły w kostkę, a że w tym samym momencie otworzyła się winda to z niej wyszedł zanim tamten by mu oddał — Zły pies! Waruj! Wracaj tu sierściuchu!

Akurat w tym samym momencie z pokoju wyszła jakaś dziewczyna ze swoim chłopakiem i spojrzeli dziwnie na Theo, który próbował dostać się do swojego pokoju. Jednak czując ich wzrok na sobie, odwrócił się wciąż trzymając klucz w ręce:

— Bawimy się w dom. Ja jestem psem. — po czym znowu wrócił do otwierania drzwi — Złym. — dodał wchodząc do środka, kiedy nadal tamci się nie ruszyli z miejsca. Jednak zaraz za nim wparowała dwójka blondynów. Mały i duży — Liama jeszcze rozumiem, ale ty Brett? Też będziesz się bał zasnąć?

— Tak. — jakby nigdy nic wszedł do jego łazienki i odkręcił wodę — Masz lepsze ciśnienie niż ja. Wykąpię się i ukradnę ci trochę szamponu. — oznajmił zamykając się od środka.

— Pewnie! Nie krępuj się! — Theo zdjął buty i ułożył się w łóżku. Li znalazł się zaraz obok niego i położył głowę na jego ramieniu — Pierwsze kilka dni będzie ciężko. Później już zapomnisz. — mówiąc to ucałował go we włosy.

Mimo tych wszystkich dziwnych okoliczności było im znowu miło przebywać w swoim towarzystwie. Raeken nie wiedział czy to kwestia alkoholu, ale przez myśl nawet mu przeszło, że pocałować chłopaka. Jednak szybko odrzucił ten pomysł. To byłoby głupie. Nie widzieli się trochę i teraz nagle wszystkie uczucia się w nim obudziły? To nie miało najmniejszego sensu. Nawet nie wiedział czy Dunbar chciałby tego samego.

— Tylko się nie bzykajcie! — Brett niespodziewanie wyskoczył z łazienki w samych bokserkach — A jak już to poczekajcie na mnie!

Oboje tylko patrzyli na niego jak na jakiegoś ducha. Jakby nigdy w życiu nie widzieli faceta po kąpieli w gaciach. Pomijając fakt, że byli tej samej płci. Ale nie potrafili jakoś normalnie się zachować.

— Tak, ja też się sobie podobam. Nie musicie się ślinić na mój widok. — wślizgnął się pomiędzy nich — Możecie ze mną zrobić co chcecie.

— Aktualnie mam ochotę cię wyrzucić z mojego łóżka. — skomentował Raeken wzdychając.

— To nie jest twoje łóżko, tylko Hotelu Nowhere, kochanie.

Brett złapał go za wewnętrzną stronę uda i zaczął przesuwać powoli w górę. Theo udawał, że nic się nie dzieje, ale kiedy już był niebezpiecznie blisko, chłopak spanikował. Po prostu zabrał wolną poduszkę i położył się na podłodze.

Nie rozumiał w ogóle co wstąpiło w tego gnojka, ale później przypomniał sobie jak mówił, kiedy byli w trakcie picia. Rozmawiali o swoich przygodach seksualnych. Oczywiście Liam miał najwięcej do powiedzenia w tej kwestii, chociaż Brett też nie był taki święty. Aż w końcu padł temat „trójkąt" i wyszło na to, że oboje raz go spróbowali. Jedynie Theo nie bawił się w takie figury geometryczne, ale przyznał, że z nimi mógłby się przełamać. Był gotowy to zrobić w tamtej chwili, ale później jakoś bardziej oprzytomniał i zdążył zapomnieć o czym mówił kilka godzin wcześniej.

— Ja z tym trójkątem to żartowałem! — zaczął się tłumaczyć — Byłem pijany!

— O jakim trójkącie w ogóle jest mowa? — Liam chyba już był w swoim własnym świecie.

— Dobra, na mnie już pora. — postanowił Brett ubierając się w swoje ciuchy — Jak wstaniecie to przyjdźcie do pokoju 215. Chyba, że kac was zabije to wtedy ja was nawiedzę. Kolorowych snów.

Theo nie mógł w to uwierzyć. Naprawdę chłopak walnął focha, bo do niczego między nimi nie doszło i po prostu wyszedł? Co za palant. A gdyby on tylko wiedział jakie wizje miał Raeken w swojej głowie odnośnie jego osoby..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro