Rozdział 2
— Super! — skomentował Liam z błyszczącymi oczami, robiąc szybkie zapiski — Co było dalej?
— Przyszli gliniarze. Porobili zdjęcia. Skuli tamtą kobietę..
Theo urwał wyrywając notatnik z jego rąk. Przy okazji w niego zerknął. Dunbar próbował odzyskać swoją własność, ale jego ex był silniejszy. Raeken zanim został prywatnym detektywem, pracował w FBI. Jednak oddał swoją odznakę, nie mogąc patrzeć każdego dnia na puste biurko z wiedzą, kto by je zajmował.
Nie był zdziwiony, kiedy znalazł paręnaście kartek wstecz, zapis z tego zdarzenia. Co prawda połowę tekstu zawierały znaki zapytania, ale też i parę sprzeczności. Jednak nie odezwał się na ten temat słowem i wrócił do tego co Liam zapisał na temat hotelu. Niektóre rzeczy brzmiały niepokojąco jak na miejsce, które przyjmowało gości na kilka dni.
W ostatni piątek miesiąca ma miejsce „gra w krwawego chowanego". Do dziś niewiadomo kto jest szukającym, ale (prawdopodobnie) nie jest zawsze ten sam. Szukający wybiera pokój losowo, a później wykańcza wszystkich jego gości. Jeśli nikogo nie zastanie w pokoju, szuka dopóki nie zabije conajmniej jednej osoby.
Detektyw przewinął na drugą stronę licząc na kontynuację opisu tej gry, ale zamiast tego znalazł skargi innych ludzi na temat swojego pobytu tutaj.
Mężczyzna skarżył się na dziwny smak wody i odgłosy, które towarzyszyły przy jej odkręcaniu. Od tamtego momentu, nikt go nie widział.
Kobieta twierdzi, że ktoś ją obserwuje. Kiedy próbuje zasnąć, słyszy głos, który każe jej robić złe rzeczy. Jest ćpunką (tak twierdzi obsługa), która uciekła z odwyku - przez co niewiadomo czy kobieta mówiła prawdę o głosie i innych rzeczach.
Najwięcej informacji można uzyskać od przestępców, którzy najczęściej przesiadują w barze. Najlepiej postawić im drinka, żeby nie poczuli się wykorzystani. Niektórzy są naprawdę wybredni, więc mogą nalegać na jeszcze jedną kolejkę albo zapłatę w gotówce.
— Gdzie jest ten bar? — spytał Theo zamykając notatnik i podając go właścicielowi.
— A po co ci ten bar, jak możesz mieć mnie za informatora? — zaśmiał się nerwowo Liam.
— Nie to nie. — Raeken wzruszył ramionami — Sam sobie znajdę.
Jak powiedział - tak zrobił. Myślał, że pójdzie mu znacznie szybciej, bo przecież ile barów mógł mieć jeden hotel? Ano okazało się, że jest ich pięć. Z czego cztery wyglądały bardzo niewinnie jak na takie miejsce.
Najniżej położone piętro roiło się od dziwnych zakątków. Mijając niektóre pokoje, Theo mógł przysiąc, że słyszał odgłosy kopulacji. Podziwiał tych ludzi. On nie byłby w stanie robić czegoś takiego w tak chorym miejscu, ale cóż. Inni w tym hotelu jęczeli z bólu, a drudzy z rozkoszy.
W powietrzu unosił się też jakiś dziwny smród. Raeken nawet nie potrafił tego do niczego porównać. Nigdy w życiu nie przebywał w czymś takim i nie chciał wiedzieć co to było. Jednak, kiedy dotarł do celu - zrozumiał, że to może być połączenie papierosów, narkotyków i paru innych rzeczy (nawet trupa).
Raeken jakby nigdy nic, zajął miejsce przy barze i zamówił drinka. Nie musiał czekać, aż znajdzie się ciekawski gość, który zajął miejsce tuż niedaleko niego. Jednak Theo udawał, że tego nie widzi, patrząc wszędzie, byle nie w tamtym kierunku.
— Nie jesteś tu stałym bywalcem? — bardziej stwierdził niż zapytał nieznajomy — Pierwszy raz cię na oczy widzę.
— To chyba logiczne, skoro tu nie bywam. — skomentował detektyw, ale po chwili przypomniał sobie w jakim towarzystwie przebywa — Po prostu.. słyszałem, że tutaj mogę w spokoju się napić bez ogona.
— Bo tak jest. — nieźle rozgadany gościu mu się trafił.
— Tylko ciekawi mnie jedna rzecz. Skoro ta miejscówka jest odcięta od zasięgu i innych rzeczy, co w razie wypadku, kiedy ktoś dostanie zawału? Po prostu wzruszacie ramionami i mu nie pomożecie?
— Powiem ci tak. Jak wiesz do kogo uderzyć to tutaj nie zginiesz.
— Czyli jest szansa, że mogę stąd nie wyjść?
Po minie mężczyzny z którym rozmawiał, wiedział jak bardzo zjebał zadając te pytanie. Te i parę innych, które zadał wcześniej. Powinien lepiej przemyśleć tą rozmowę, zanim ją zaczął. Teraz już było na to za późno. Mogło wydarzyć się zupełnie wszystko.
— Pójdźmy gdzieś indziej, co? — zaproponował, a Theo jedynie niepewnie przytaknął.
Nie wiedział czy to moment w którym powinien żegnać się ze swoim życiem, ale przecież nie był tutaj sam. Został jeszcze Liam, którego od razu zastrzelą jak tylko go zobaczą. Dunbar nie należał do osób, które potrafią wtopić się w tłum.
— Gdzie mnie prowadzisz? — spytał Raeken, kiedy wjechali windą na ostatnie piętro.
— Spokojnie, zaraz zobaczysz. — mężczyzna jedynie się oglądał czy nikt ich nie śledzi, a dopiero wtedy poszedł dalej. Theo nie odstępował go na krok. Chociaż mógł wykorzystać moment i szybko wbiec do windy, a następnie uciec, ale coś mu podpowiadało, że nie powinien tego robić.
Pokonali jeszcze długi korytarz, drabinę aż w końcu znaleźli się na dachu budynku. Ledwo tu przyszli, a detektyw już miał ochotę się stamtąd zwijać. Jednak nieznajomy miał inne plany i odpalił papierosa.
— Chcesz? — spytał trzymając fajkę w buzi i podając mu paczkę razem z ogniem.
— Nigdy nie ucieknę od tego gówna. — przyznał idąc w jego ślady.
Theo nawet kupował te wszystkie badziewia jakie polecali w reklamach, ale to było silniejsze od niego. Liam nawet kiedyś pochował mu wszystkie zapalniczki, żeby ich nie znalazł. Wtedy chyba pierwszy raz się pokłócili. Raeken oczywiście przeprosił Dunbara, bo niepotrzebnie aż tak na niego nawrzeszczał, ale przynajmniej blondyn już więcej nie spróbował odciąć go od nałogu.
— A jak długo już nie palisz?
— Z kilka miesięcy. — przyznał oddając mu jego rzeczy — Ale mnie namówiłeś.
— Nawet nie musiałem się starać. — zaśmiał się — Brett. — chłopak spojrzał na niego pytająco — Brett to moje imię.
— A, sory. Jakoś niespodziewanie z tym wyskoczyłeś. — przyznał — Mów mi Theo.
— Theo od Theodora. — powiedział sam od siebie — A więc Theo, pozwól, że coś ci pokażę. Chociaż w sumie, jak bardzo mocne nerwy masz?
— Naoglądałem się trochę trupów w swoim życiu, więc wydaję mi się, że wystarczająco mocne.
— Ja też, ale to jest chyba najbardziej potworna rzecz jaką zobaczysz.
— Przekonajmy się.
Brett podszedł do wentylacji, kucając przy niej. Trochę się namęczył zanim ją otworzył. Jednak nic szczególnego tam nie było. Nie wyglądał na zadowolonego, kiedy to zobaczył.
— Kurwa. Jeszcze godzinę temu tu byłem i tu to było. Wiem, że masz mnie za wariata, ale..
— Domyślam się. Jest tu zbyt czysto jak na takie miejsce. — Raeken zerknął swoim okiem — Ktoś wrzucił tu ciało, które zmieliło na kawałki?
— Skąd wiedziałeś?
— Mówiłem ci, że naoglądałem się trupów. Lepiej stąd spadajmy, bo ktoś się jeszcze zorientuje.
— Na to już za późno. — odwrócili się na głos jakiegoś faceta, który mierzył do nich z broni — Nie lubimy tutaj takich jak wy.
Theo i tak był w szoku, że tak długo tutaj przeżył, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Nie spodziewał się jednak, że umrze przez taką pierdołę. Bo wyjście na dach, było pierdołą. Ale przynajmniej zdążył jeszcze przed śmiercią zapalić papierosa. Co prawda nie skończył całego, bo z szoku upuścił go na ziemię, ale zawsze coś.
— Nie jestem pierdoloną czekoladą, żeby mnie wszyscy lubili. — Brett wyjął pistolet ze swojej kieszeni — Myślisz, że pomachasz tutaj Glockiem na którego nie musisz mieć pozwolenia i się przestraszę?
W tym momencie Theo żałował, że swoją zostawił w pokoju. Tak właściwie to spakował ze sobą trzy. Tak na wszelki wypadek, ale co z tego skoro teraz nie miał ani jednej z nich przy sobie? Kiedy naprawdę by się przydała?
— Odważny jesteś z tym swoim śmiesznym pistolecikiem. To zabawkowy?
— Chcesz sprawdzić?
— Wiecie co? Może po prostu jakoś się dogadamy? Nie ma potrzeby, żeby.. — Raeken nie dokończył, bo mężczyzna postrzelił go w nogę.
Brett dłużej nie myśląc odwdzięczył się nieznajomemu i nawet nie skupił się gdzie celuje, ale to wystarczyło, żeby mogli schować się za wentylacją. Co jakiś czas wychylał się lekko, żeby spróbować w niego trafić, ale nic z tego. Niewiele mógł zdziałać mając tak beznadziejną kryjówkę.
— Co ci strzeliło do głowy, żeby wyskakiwać z negocjacjami?!
— W pracy zawsze to robiłem. — Theo nawet nie przemyślał tego co powiedział, ale ból spowodował, że przestał się pilnować.
— No proszę, proszę. Jeszcze prawdziwej psiarni tutaj nie było. — jednak nie umknęło to uwadze Bretta — Dobra, najpierw nas wyciągnę z tego bagna, a później inaczej z tobą porozmawiam.
— Jestem prywatnym detektywem. Dobra, kiedyś może i pracowałem w policji, ale teraz nie mam z nimi nic wspólnego.
Raeken kiedyś brał udział w różnych misjach, ale jego ostatnia nie skończyła się tak jak powinna. Dostali wezwanie o napadzie na bank. Wszystko zapowiadało się na to, że akcja zakończy się powodzeniem, ale niestety stało się odwrotnie.
Chciał uratować jedną kobietę z personelu z rąk bandziora. Mężczyzna trzymał pistolet przy jej głowie, a ona błagała by jej nie zabijał. Że chce wrócić do męża i dzieci. Theo po prostu do niego strzelił, a przynajmniej myślał, że w niego trafił. Dopóki nie zobaczył swojego przyjaciela w kałuży krwi. Nie zauważył, że on również chciał pomóc. Prawdopodobnie chciał przewalić przestępcę swoim ciałem na ziemię, żeby tamta mogła uciec.
Nawet jego pierwsza ofiara śmiertelna nie zabolała go tak, jak moment w którym doszło do niego, że zabił Josha Diaza. Nie potrafił nawet spojrzeć w twarz jego rodzinie na pogrzebie. Wolał stanąć na uboczu, żeby ostatni raz towarzyszyć swojemu partnerowi i nigdy więcej nie wrócił do swojej dawnej pracy. Nawet nie zabrał stamtąd rzeczy. Chciał uniknąć konfrontacji z innymi. Chociaż kiedyś wpadł na swoją dawną koleżankę na ulicy, która zaczęła wyzywać go od morderców i bić pięściami z całych sił. Theo nawet nie protestował. Dobrze wiedział, że miała rację.
Jednak to nie zniechęciło go do pomagania innym. Co prawda w jakiejkolwiek agencji detektywistycznej byłby spalony (chociaż sąd uznał go za niewinnego), ale i tak nie chciał mieć już żadnego partnera obok siebie. Jedynym człowiekiem, który mógł w ramię w ramię zwalczać z nim przestępców był Josh. Ale jego już nie było. Chociaż Theo wierzył, że jest gdzieś obok, tylko go nie widzi.
— Nie wiem co jest gorsze. — przyznał blondyn.
— Wiecie, że długo tutaj nie pociągniecie?! — odezwał się nieznajomy — W każdej chwili mogę zawołać swoich koleżków, którzy was dojadą! Więc lepiej wyłaźcie stąd póki jestem łaskawy!
— W dupę sobie wsadź tą swoją łaskę! — Brett chciał znowu do niego strzelić, ale skończyła mu się amunicja — Ja pierdolę. — skomentował — I po chuj mi to wszystko było? — zaczął pytać sam siebie — W którym miejscu popełniłem błąd w swoim życiu?
Nagle padły strzały zupełnie z innego kąta niż zazwyczaj. Theo wydawało się, że skąd kojarzy ten dźwięk i wtedy go olśniło, że jeden z jego pistoletów brzmiał podobnie. Wychylił się lekko, ale widząc znajomą sylwetkę, pokuchśtykał w jego stronę. Brett chciał na niego nawrzeszczeć, że jest idiotą, ale zrozumiał, że ta dwójka prawdopodobnie się znała. Dlatego również wyszedł z ukrycia.
Liam jedynie stał nad pierwszym w życiu zabitym przez siebie człowiekiem wciąż trzymając broń w ręku. Theo chyba nigdy nie widział go takiego roztrzęsionego. Bez słowa powoli zabrał mu z ręki przedmiot i podał Brettowi.
— Nic się nie stało. — zaczął Raeken — Spokojnie.
— Zabiłem człowieka, a ty mi mówisz, że nic się nie stało?! — wybuchł Dunbar — Co ty w ogóle robisz na tym dachu?! Miałeś być w barze i szukać informacji! A ja siedzę jak ten pojeb, czekam aż wrócisz, a Ty sobie robisz romantyczny wieczór z pierwszym lepszym?!
Zapewne gdyby Theo wysłał Liama na zwiady to by tak było. Zamiast skupiać się na rzeczach ważnych, wybrałby jakiegoś fagasa w swoim guście i skończyłby z nim w łóżku. Jednak detektyw ugryzł się w język i tego nie powiedział. Jedyne czego chciał to wyjąć tą pieprzoną kulę, a później pozbyć się ciała. Albo odwrotnie. Nieważne w jakiej kolejności, ale chciał to zrobić.
— Ja sobie wypraszam. Nie jestem pierwszym lepszym. — skomentował Brett, a Theo spiorunował go wzrokiem — No co? Mamy trupa, wielkie mi halo. Zróbcie z tego jeszcze post na Facebooku.
— On nigdy w życiu nikogo nie zabił, kretynie. — wycedził Raeken przez zaciśnięte zęby — Chyba sam kiedyś miałeś problem się otrząsnąć po czymś takim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro